W blasku beatyfikacji

Króluj nam Chryste 6/2011 Króluj nam Chryste 6/2011

Kiedy w Rzymie Jan Paweł II stawał się błogosławionym, w Gdańsku chłopacy na co dzień służący przy ołtarzu zaczynali kopać piłkę.

 

Godzina piąta, piąta trzydzieści…

Godzina 5:30. Na plebani przy kościele Najświętszego Serca Jezusa w Gdańsku Wrzeszczu pojawia się grupka młodych, na oko chodzących jeszcze do podstawówki, chłopaków. Zmęczeni, wyczerpani. Do Gdańska przyjechali koleją o 4:58. Dziesięciogodzinna podróż z Tychów dla tak młodych ludzi to naprawdę udręka. Z ministrantami z parafii św. Maksymiliana Kolbe przyjechał ks. Adam Wycisk. Nad morze przyciągnął ich turniej: VI Mistrzostwa Polski Służby Liturgicznej o Puchar „KnC”. Zostali mistrzami w archidiecezji katowickiej więc nie mogło ich tu zabraknąć. – Pociąg trochę się spóźnił. Jak zwykle zresztą. Cała grupa służyła do porannej mszy. Tej najwcześniejszej, o 6. Jeden z nich czytał, drugi śpiewał – wspomina ks. Piotr Tartas, kapłan parafii w gdańskim Wrzeszczu, gdański duszpasterz diecezjalny służby liturgicznej i główny organizator mundialu w jednym. Dla niego to była pierwsza z dwóch nieprzespanych nocy.

30 kwietnia przyjechało zresztą większość z 97 zespołów. Ponad tysiąc ministrantów i lektorów z 33 diecezji. Z Polski. Całej Polski. Ks. Piotr wraz z pomagającymi mu lektorami uwijał się jak w ukropie. Trzeba było wydać mapy, vouchery na żywność, na nocleg, plakietki, czapki i specjalnie przygotowany przez „KnC” dodatek mundialowy. Kawa do kubków leje się hektolitrami. Jednym z ostatnich tego dnia był ks. Tomasz Blicharz z lektorami. Zbliżała się 22. Oni przyjechali z Rzeszowa. Też kawał drogi. – Wyjechaliśmy o 8:30. Chłopaki były bardzo żywe w autobusie. Skład mamy młody, perspektywiczny, możemy zagrać jeszcze za dwa, trzy lata – mówi. Takich ekip jak jego było więcej. Na szczęście. Bo jak sam przyznaje ks. Tartas odległości między trójmiejskimi halami dla miejscowych nie stanowią problemu, dla przyjezdnych już jednak tak. – Większość jest jednak busami, wyposażeni w GPS, mapki, doskonale wiedzą gdzie i kiedy grają – mówi z ulgą.

Mowa symboli

Mistrzostwa zaczyna msza. W kościele we Wrzeszczu jest biało. To nie efekt remontu a ministranckich komży i lektorskich alb uczestników Eucharystii. Pięćdziesiątce księży przewodniczy abp senior Tadeusz Gocłowski. W homilii przypomina o wyjątkowości dnia rozpoczęcia szóstego mundialu. Przecież za dwie godziny w Rzymie rozpocznie się beatyfikacja Jana Pawła II. Dokładnie wtedy, gdy pierwsi ministranci kopną piłkę. Wątpliwości co do zasadności rozgrywania turnieju w taki dzień rozwiewa ks. Tartas: „Kiedy czyta się biografię papieską to widzimy, ze nie brak w niej wątków sportowych, nie ma więc w tym wszystkim wielkiej sprzeczności”. Temat sportowy i beatyfikację spina jeszcze Miłosierdzie Boże, którego orędownikiem był bł. Jan Paweł II. Czy można o dzień bardziej podniosły? Symboliczny?

Akcentów związanych z Janem Pawłem II jest więcej. Hollywoodzka gala w porze telewizyjnych wiadomości rozpoczyna się niezwykłym ośmiominutowym skrótem z beatyfikacji. Na wypełnionej po brzegi sopockiej hali 100-lecia słychać głośne brawa.

Kilka godzin wcześniej jednak w czasie, gdy na Plac św. Piotra w Watykanie wychodzi Benedykt XVI, w halach rozbrzmiewa modlitwa. Różna. Najczęściej jednak „Pod Twoją obronę”. – Papież przecież szczególnie Matkę Boską umiłował i to jej zawierzył swój pontyfikat – wyjaśnia ks. Krzysztof Szerszeń, opiekun hali sportowej na gdańskiej Zaspie, położnej ledwie 300 metrów od miejsca gdzie 14 lat wcześniej Jan Paweł II odprawiał mszę dla robotników. Gdy symboli dla kogoś jest wciąż mało, dodam tylko, że hala i szkoła na Zaspie nosi imię kard. Stefana Wyszyńskiego…

Za plebanią było wysypisko

Na każdej z 9 hal gra toczy się o to samo. Najpierw, by nie przegrać pierwszego meczu, potem by wyjść z grupy, wreszcie, by dostać się do czwórki i powalczyć o medal. Poziom jest różny. Sędziowie i ratownicy medyczni mają co robić. – Jest trochę stłuczeń, obić, jeden wybity palec. Wszystko to jednak wynika z walki, a nie ze złośliwości – przekonuje Robert Żółtowski, ratownik medyczny czuwający nad zdrowiem graczy na gdańskim MOSiR-ze. Zamrażaczy używał już kilkukrotnie. Mimo tego, temperatura wzrasta w miarę, gdy zbliżają się najważniejsze rozstrzygnięcia. Temperamenty zawodników tonują też sędziowie. – Kartki są za lekkie przewinienia, odpychanie, utrudnianie wznowień gry. Zresztą po faulach chłopacy zaraz się przepraszają – dodaje. Chłopacy jak należy zachowują się też w miejscach gdzie śpią. – Nie widziałem jeszcze tak grzecznych chłopaków jak ci, którzy u nas byli. Jedyne co wnieśli to piasek z podwórka. To znaczy, że to wszystko ma sens – mówił z zadowoleniem współorganizator Piotr Klecha, dyrektor GOSRiT w Luzinie, wychowujący przez sport młodzież już od dobrych kilkunastu lat. Klecha, jako były bramkarz m.in. Lechii Gdańsk, z uznaniem wypowiada się też o poziomie sportowym: „Widać, że nie przypadkowo ci, którzy tu przyjechali zostali mistrzami w swoich diecezjach”. Ks. Piotr Kociniewski z liczącej 1100 osób parafii św. Michała w Grzybnie słusznie zauważa, że turniej ma szczególne znaczenie dla chłopaków z małych wiosek. – Oni wolą sport na świeżym powietrzu od spędzania godzin przed komputerem – przekonuje opiekun ministrantów wyróżniających się wypisanym na koszulkach hasłem: „Któż jak Bóg”. A o powstaniu zespołu, który wygrał potem eliminacje diecezjalne w Toruniu opowiada tak: „Za plebanią było wysypisko śmieci, przy udziale parafian zrobiliśmy tam boisko. Kopie tam piłkę 20 z 30 ministrantów, których mam w parafii. Robią to non stop. Codziennie. Ale piłka to nie wszystko, bo służą przy ołtarzu, a nie wystają gdzieś pod płotem”. Archanioły z Grzybna uplasowały się na 15 miejscu.

Może byśmy coś zagrali?

Wyżej były zespoły z Luzina i Rumi. Ci pierwsi, pokazali co znaczy determinacja nie tylko na boisku. – Dziewiąte miejsce tubylców to dla mnie zaskoczenie im plus, tym bardziej, że kibicowałem im dlatego, że „Matka Boska Różańcowa” to inicjator ruchu piłkarskiego na tym terenie – mówi z podziwem Piotr Klecha. Czekając na finały opowiada mi o początkach ministranckiej piłki w tej maleńkiej gminie. – Przyszli do mnie chłopacy z parafii św. Wawrzyńca i parafii Matki Boskiej Różańcowej i powiedzieli: Panie Piotrze może byśmy zagrali coś między sobą? No i zagrali. Potem były mistrzostwa dekanatu, powiatu, w końcu ks. Tartas zadzwonił do nas byśmy razem zrobili mistrzostwa diecezji. Na finały w Luzinie zgłosiło się tysiąc drużyn. Graliśmy po 3 min., a teraz te mistrzostwa Polski – wyjaśnia zadowolony. – Nie wyszedł nam pierwszy mecz, który przegraliśmy z Błażową 2:5, potem było dobrze. Za rok postaramy się odkuć – przekonuje Jakub Drabik, lektor młodszy z Luzina. O podium otarli się lektorzy z parafii św. Jan z Kęt z Rumii. – Zebraliśmy się, ksiądz nas zgłosił i tak jak przed rokiem udało się wygrać w diecezji. Czwarte miejsce to sukces, bo gramy tu tylko z jednym rezerwowym – mówi zmęczony, ale zadowolony z siebie Patryk Labun. Brąz przegrali z tarnowską parafią Miłosierdzia Bożego. Cóż, w tym dniu Miłosierdzie musiało być górą nie tylko ze względu na dzień tej uroczystości, ale i z czysto piłkarskich przyczyn. – Gramy ze sobą już od podstawówki, potem założyliśmy klub parafialny Hesed, teraz każdy z nas gra w jakimś zespole w amatorskim futsalu. Spotykamy się rzadziej, bo każdy z nas studiuje. Poza mną – jutro mam maturę – wyjaśnia Michał „Gąsi” Gąsior najlepszy strzelec tarnowian. Równie ważnym ogniwem jest Wojtek Lesiecki, bramkarz żywiołowo reagujący po każdej akcji: – Dziś miałem trzy asysty, jestem najlepszy w ataku – śmieje się, by po chwili z nutką żalu przyznać: –Ale tego gola w półfinałach mogłem wyciągnąć.

Górą dinozaury

W finałach gole i to aż trzy wyciągał głownie bramkarz-lektor młodszy z Bełchowa. –Wicemistrzostwo to wielki sukces, ponieważ chłopcy nigdy nie byli na turnieju. Do finału wygrali wszystkie mecze. Ale nie byłoby ich tu, gdyby nie ich permanentna posługa przy ołtarzu, zresztą nawet zbiórka składa się z części formacyjnej a potem dwugodzinnego grania na hali. Chłopcy są wrażliwi więc trochę zdeprymował ich doping dla przeciwników – mówi dumny z postawy podopiecznych ks. Piotr Staniszewski. Przegrali zresztą z dinozaurami. Bo jak inaczej nazwać zespół z parafii św. Mikołaja w Wierzchach, z którym ks. Czesław Pietryga przyjechał na mundial po raz piąty? Po raz trzeci pojawili się też dobrzy znajomi z Tomaszowa Lubelskiego i Nowego Sącza. Ci drudzy mieli niezwykłą szansę, by w najmłodszej kategorii wygrać Puchar „KnC” trzeci raz z rzędu. W karnych musieli jednak uznać wyższość kolegów z diecezji zamojsko-lubaczowskiej. Nie przejęli się tym zbytnio i odtańczyli wspólnie z mistrzami taniec radości. – W tym roku mieliśmy słabszy zespół, a w rozgrywkach mieliśmy sporo szczęścia, cieszymy się, że zaszliśmy tak wysoko – zapewnia ks. Sławomir Szyszka, który duży nacisk kładzie też na modlitwę. – Przed każdym meczem odmawiamy „Pod Twoją obronę” za nas i przeciwników, wzywamy też świętych patronów – tłumaczy. Zwycięzcy są równie mocno rozmodleni. – Ich postawa poza boiskiem to wzór dla nas wszystkich, cieszę się że w końcu dojrzeli do tego, by wygrać – mówi z uznaniem ks. Jan Krawczyk z parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Tomaszowie. Miło było też obejrzeć radość tych, dla których ze względu na wiek były to już pożegnalne mistrzostwa. Tomasz Janus, lektor zwycięskich lektorów z parafii św. Ducha w Łowiczu wygrał po raz drugi, choć na ten moment musiał czekać 2 lata: „Wreszcie się udało, w zeszłym roku przegraliśmy po karnych, teraz to my byliśmy w nich górą. Gramy w tym składzie już ostatni rok więc chcieliśmy to dobrze zakończyć”. I zakończyli podobnie jak organizatorzy i pozostali uczestnicy…

 


 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...