Lubię to?

Tygodnik Powszechny 40/2011 Tygodnik Powszechny 40/2011

Czy w Polsce rozpocznie się nowa ewangelizacja, czy będzie trwać mała stabilizacja? Kiedy głośno snułem swoje refleksje, ktoś sprowadził mnie na ziemię komentarzem: Kościół nie jest do lubienia, tylko do wierzenia.



Słupki krnąbrnych owiec

Nie mam czasu ani możliwości, by prowadzić poważne badania, więc muszę się opierać na własnych obserwacjach i wrażeniach. Z nich między innymi wypływa moje pytanie, które być może zdenerwuje niektórych. Ale od dłuższego czasu, przyglądając się młodym i „średnim” księżom w Polsce, zmagam się z myślą: czy nasze seminaria przygotowują misjonarzy, czy też kogoś na wzór tych, którzy w niektórych muzeach jak za dawnych czasów pilnują, aby zwiedzający grzecznie szli wyznaczoną trasą i nie dotykali eksponatów? Raz po raz łapię się na tym, że słuchając tego czy owego duchownego, zaczynam się domyślać, na ile bliskie są mu słowa kreskówkowego dozorcy z zakładu poprawczego dla dzieci: „Dziś ład, porządek i dyscyplina, a jutro zadowolona mina”. Przy takim podejściu do rzeczy nie ma miejsca na promowanie osobowości, liderów, którzy pociągną za sobą innych. Jest natomiast miejsce na „małą stabilizację” i obronę słupków w statystykach. A raczej na szukanie wytłumaczeń, dlaczego powoli, ale systematycznie te słupki maleją.

W moim rozumieniu pasterzowanie, do którego tęskni m.in. ks. Drozdowicz, polega nie na wpychaniu wszystkich w jeden szablon, z brutalnym obcinaniem wszelkich wystających z niego przejawów kreatywności, ale na umiejętnym prowadzeniu stada, złożonego w dużej części z owiec krnąbrnych i z uporem usiłujących znaleźć jakieś własne autostrady, którymi wygodnie będą się poruszać, choć niekoniecznie do upragnionego celu. Za takimi owcami raz po raz trzeba się zapuścić w kolczaste krzaki i zawisnąć nad przepaścią. Ale, o ile pamiętam, pasterz w Jezusowej przypowieści nie zaganiał zaginionej owcy z powrotem do stada kijem i wrzaskiem, tylko wziął ją na ramiona i okazywał wielką radość. Czyli miał na twarzy uśmiech, a nie wyraz ponury, zły i pełen niezadowolenia.

Kościół na Facebooku

A to, z jaką „twarzą” i „miną” pokazuje się dzisiaj Kościół w Polsce, nie jest kwestią bagatelną. Nie jest odkryciem, że u dużej części Polaków budzi on aktualnie złe skojarzenia. Wielu polskich katolików (nie tylko młodego pokolenia) postrzega go przede wszystkim jako opresywną instytucję, która nie tyle mówi mu, jak żyć, aby być szczęśliwym tu i po śmierci, lecz precyzyjnymi zakazami i nakazami usiłuje mu ustawiać najdrobniejsze szczegóły życia (łącznie z meblowaniem sypialni) tylko dla własnej satysfakcji i pokazania swego znaczenia.

Kościół ma też często skwaszone oblicze niespełnionego życiowo duchownego, który własne rozczarowania i niepowodzenia wetuje sobie wrzeszcząc na parafian, którzy przyszli ze swymi potrzebami akurat wtedy, gdy on ucina sobie rytualną drzemkę poobiednią albo spieszy się do kurii na jubileusz któregoś z dostojników kościelnych.

Żyjemy w czasach, w których wyjątkowo celnym symbolem jest przycisk „Lubię to!” na portalu społecznościowym Facebook. Czy mój Kościół da się lubić? Wśród polskojęzycznych stron na FB jest również „Kościół katolicki”. Guzik „Lubię to!” kliknęło dotychczas 4200 osób. A na stronie Szymona Hołowni takich kliknięć wykonano ponad piętnaście tysięcy. Ilu lubi nową ewangelizację? Jest też taka grupa. Liczy ponad 600 osób.

Pogodne oblicze

„Kościół nie jest do lubienia, tylko do wierzenia” – sprowadził mnie ktoś niedawno na ziemię, gdy głośno snułem podobne do powyższych refleksje. Słusznie.

Ale czy w świecie, w którym wizerunek ma ogromne znaczenie, ponieważ to on między innymi skłania ludzi do podejmowania bardzo ważnych decyzji, do dokonywania konkretnych wyborów, nie jest elementem nowej ewangelizacji również troska o pokazanie światu Kościoła z pogodnym, a przede wszystkim pełnym miłości i radości z Dobrej Nowiny o zbawieniu oraz z wiary w Zmartwychwstanie, obliczem, a nie z zaciętą, zagniewaną, wytykającą zło i potępiającą miną, która przeraża i odpycha? Przecież „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3, 17).

Roześmiałem się na głos, gdy otrzymałem propozycję, by wskazać „katalog problemów na poziomie ewangelizacji w Kościele w Polsce”. Tym bardziej poczułem się niewystarczającym, by próbować wskazywać, jak w Polsce powinna wyglądać (albo oceniać, jak wygląda) nowa ewangelizacja. Aby rozważać, czy jesteśmy na nią, świeccy i duchowni, gotowi. Wymądrzać się, czy w kontekście tego, co dzieje się na Zachodzie, w krajach tradycyjnie katolickich, polski katolik powinien żywić obawy, że czeka to i nas. To pytania nie tylko do powstałego w ramach Episkopatu Zespołu do spraw Nowej Ewangelizacji, ale do każdego, kto w naszej Ojczyźnie jest o los i kształt Kościoła w jakikolwiek sposób zatroskany. To pytania do wspólnoty. Wspólnotowa odpowiedź dopiero będzie miała jakiś sens.

***

Co do jednego jestem przekonany. Kościół katolicki w Polsce czekają bardzo trudne czasy. Czeka go ogromny wysiłek nauczenia się, jak pełnić swą misję w warunkach wolności. Jak, nie idąc na żadne kompromisy w kwestiach wiary, rozwiązać problem, który wyraził kiedyś jeden z księży: „Chrystus powiedział »Idźcie i głoście«, a nie »Idźcie i dialogujcie«”? Jak nie ograniczać się do głoszenia doktryny, lecz prowadzić ludzi do rzeczywistego spotkania z Chrystusem? Jak być znakiem sprzeciwu, a nie sektą zajętą nieustannym poszukiwaniem wroga zapewniającego zwieranie szeregów?

Inaczej mówiąc: jak głosić Ewangelię w nie tylko zupełnie nowej, ale we wciąż zmieniającej się sytuacji i niestabilnych, a często nieznanych, warunkach. Prawie jak na Marsie.
 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...