Krynica totalnego chaosu

Rozmowa z Piotrem Legutką – redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”, wiceprezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

publikacja 03.11.2011 23:16

W rzeczywistość wirtualną młodzi ludzie angażują się na tyle mocno, emocjonalnie i poświęcają jej tyle czasu, że to ona staje się ich głównym środowiskiem. Można powiedzieć, że przestrzeń publiczna – place, ulice, boiska – pustoszeje, a wypełnia się przestrzeń wirtualna, w której spędza się niestety większość czasu.

Don BOSCO 11/2011 Don BOSCO 11/2011

 

Dlaczego świat portali społecznościowych cieszy się aż taką popularnością?

Bo spełnia wiele różnych funkcji. Portal społecznościowy to nie tylko źródło informacji, ale także narzędzie, z naciskiem na słowo „narzędzie”. Mówi się i pisze o różnych powodach, dla których ludzie, zwłaszcza młodzi lgną do portali, ale niedoceniona jest ich funkcja komunikacyjna. Portale społecznościowe są miejscem spotkania, które przełamuje barierę odległości, czasem kultur i granic, a jednocześnie jest to miejsce, gdzie można uniknąć bardzo wielu problemów, które młodzi ludzie mają w bezpośrednich kontaktach. Portal społecznościowy pozwala się schować, ukryć.

To kwestia nieśmiałości?

Nieśmiałości, kompleksów. To się wiąże z tym, że na portalach społecznościowych można tworzyć swój obraz, dawać upust wizjom siebie samego, marzeniom, fantazjom. Mówiąc językiem marketingu – panować nad swym wizerunkiem. Dzisiaj młodzi ludzie są w nieporównywalnym stopniu bardziej wrażliwi na to, jak są odbierani – jak się ubierają, zachowują. Taka jest zresztą cała współczesna kultura. Na takich portalach można w dużym stopniu nad takimi sprawami panować.

Na ile te nowe narzędzia komunikacji zmieniają nasz sposób życia?

Zmieniają fundamentalnie. Świat portali społecznościowych jest trochę takim matriksem, mówiąc językiem młodzieżowym nawiązującym do kultowego filmu. W rzeczywistość wirtualną młodzi ludzie angażują się na tyle mocno, emocjonalnie i poświęcają jej tyle czasu, że to ona staje się ich głównym środowiskiem. Można powiedzieć, że przestrzeń publiczna – place, ulice, boiska – pustoszeje, a wypełnia się przestrzeń wirtualna, w której spędza się niestety większość czasu. Niestety, bo dzieje się tak z oczywistą szkodą dla normalnych relacji ludzkich.

Ale już Platon narzekał, że przez wynalazek pisma ludzie przestaną pamiętać i utracą mądrość. Może niepotrzebnie się boimy?

Internet jest wciąż jeszcze w fazie początkowej i trudno przewidzieć na ile jest tylko modą i fascynuje, bo jest nowy, a na ile jest to trwała zmiana w obyczajach, nawykach, sposobach zachowania. Ja bym się skłaniał ku bardziej pesymistycznej wizji, że jest to zmiana jednak nieodwracalna. Musiałoby się wydarzyć coś na granicy kataklizmu cywilizacyjnego, żeby to się zmieniło. Młodzi ludzie coraz częściej przypominają skrzyżowanie człowieka z procesorem, cały czas są podłączeni do różnych urządzeń, a odłączeni nie bardzo potrafią się odnaleźć. Tu jednak bardzo ważne zastrzeżenie. My trochę generalizujemy, a młodzi są bardzo różni. Duża część z nich nie podlega temu, o czym teraz mówimy. Nawet jeśli korzysta z tych urządzeń, to w pełni świadomie, traktując je w sposób czysto użytkowy. Na pewno nie można fenomenowi portali społecznościowych przypisać jakiegoś jednoznacznego kwantyfikatora negatywnego. 

Czy dzięki Internetowi stajemy się bardziej poinformowani, czy tylko bardziej powierzchowni?

Trudno generalizować, bo wielu ludzi rozwija się dzięki Internetowi, jeśli jednak szukać jakiegoś uogólnienia, to jest to wiedza powierzchowna. Wystarczy porównać Wikipedię, czyli encyklopedię internetową z jakąkolwiek inną encyklopedią. Dla mnie jako dziennikarza Internet jest doskonałym narzędziem, bo dzieki wyszukiwarkom bardzo szybko można dotrzeć do jakiejś informacji. Ale trzeba wiedzieć czego szukać. Natomiast dla człowieka nieuformowanego, niewykształconego, niedoświadczonego nie będzie żadną krynicą wiedzy. Internet to totalny chaos. Nawet magiczne Google nie są godnym zaufania przewodnikiem po świecie. One go układają wyłącznie według kryterium częstotliwości pojawiania się danego słowa w sieci, często według klucza marketingowego, nie mającego związku z merytoryczną wartością. To jest kompletne błądzenie po lesie, bez azymutu, a często nawet świadomości  czego tak naprawdę się szuka.  

A każda opinia ma jednakową wartość...

Tak, dlatego sieć burzy autorytety, a błazen staje się królem. Nam z pokolenia „analogowego” trudno zrozumieć, że hierarchie młodych z pokolenia „cyfrowego” są z zupełnie innego porządku. Dla nas kwestia autorytetów, ludzi, do których mamy zaufanie była dość oczywista. Dla nich tym autorytetem są przede wszystkim ich koledzy. Można by powiedzieć, że zawsze tak było, że grupa rówieśnicza była najważniejszym autorytetem, ale teraz jej rola nieprawdopodobnie wzrosła. To już nie jest autorytet w dylematach typu, jak poderwać dziewczynę, jakiej słuchać muzyki czy jakiej drużynie kibicować, ale w każdej sprawie i dziedzinie. Bardzo często ich wiedza ogranicza się do tego, co polecą im przyjaciele, przy czym słowo „przyjaciel” ma tutaj zupełnie nowe znaczenie. Na Facebooku można mieć kilkuset i kilka tysięcy „przyjaciół”, a z żadnym nie zamienić słowa w realnym świecie.

 

 

Z tego wynika, że kryterium odróżnienia dobra od zła w sieci, trzeba czerpać spoza sieci.

Oczywiście, że tak. Bez zewnętrznego systemu wartości można się całkowicie pogubić. 

Pomoc rodziców w interpretowaniu świata wirtualnego jest konieczna?

Towarzyszenie, obecność rodziców są bardzo ważne. Z młodymi ludźmi trzeba rozmawiać, żeby nie pozwolić im się wciągnąć w ten świat bez żadnej kontroli. To zresztą nic nowego. Zawsze pierwszym przykazaniem wychowawców było, żeby mieli dla młodych czas. Jeśli rozmawiamy z nimi o tym, czego tam szukają, co znajdują, jakie toczą dyskusje, jeżeli oni będą nam o tym opowiadać, a my będziemy w tym uczestniczyć, to wtedy Internet będzie tylko narzędziem i technologią. Natomiast, jeśli się ich zostawi samych, to od wielu złych rzeczy, mówiąc wprost – ścieku, dzieli ich jedno kliknięcie. A to są rzeczy, które mogą złamać konstrukcję psychiczną, zniszczyć charakter młodego człowieka. Statystyki mówią, że ponad połowa ruchu internetowego to wejścia na strony pornograficzne. To się pojawia wtedy, kiedy nie ma towarzyszenia. Mówię towarzyszenia, bo tu nie chodzi tylko o nadzór. Tego się nie da upilnować. To jest nie tylko kwestia siedzenia przy komputerze, bo dostęp do szkodliwych treści można znaleźć w telefonach komórkowych, tabletach, różnych miejscach i jeśli młody człowiek będzie chciał, to postawi na swoim. To jest kwestia zaufania, dialogu, gotowości pomocy w prowadzeniu go po tych ścieżkach. 

Pewnie wielu rodziców z ulgą przyjęłoby jakiś rodzaj cenzury obyczajowej w Internecie.

My, rodzice powinniśmy przejść przyspieszony kurs znajomości Internetu. To jeszcze nieodkryta przestrzeń działalności, np. w parafiach. Tak jak się prowadzi kursy przedmałżeńskie czy poradnie rodzinne, tak, uważam, powinno się prowadzić szkolenia dla rodziców w kwestii blokowania różnych stron. To nie jest bardzo skomplikowane, ale wymaga pewnej wiedzy. Można się tego nauczyć i przynajmniej na domowym komputerze uniemożliwić korzystanie ze stron, na które zdaniem rodzica, dziecku nie wolno wchodzić. Dokładnie tak, jak w firmach blokuje się możliwość korzystania z zewnętrznych portali czy poczty elektronicznej innej niż firmowa. Ważne, żeby rodzice nie bagatelizowali problemu, bo żeby się przekonać, jakie spustoszenia powoduje zbyt wczesny kontakt z treściami szkodliwymi, wystarczy popatrzeć na to, co się dzieje w gimnazjach. Tu naprawdę potrzebne jest zdecydowane działanie, zwłaszcza, że żyjemy w czasach, w których promowane jest tzw. wychowanie seksualne, będące w rzeczywistości promocją ideologii i zachowań podważających chrześcijański system wartości. Aktywność rodziców dzieci w tym wieku i potrzeba zainteresowania się sprawami nawet czysto technologicznymi jest niezbędna.

Jak bronić się przed „barbarzyńcami” w sieci, ludźmi szerzącymi idee, które uważamy za szkodliwe dla dzieci?

Ja bym powiedział, że najlepszą obroną jest atak. Trzeba jak najszybciej zorientować się, jakie mamy pole działania. Bo jeśli mamy młodego człowieka, którego jesteśmy w stanie odciągnąć od Internetu, to trzeba mu zaproponować przestrzenie aktywności lepsze dla jego rozwoju. Jeśli natomiast na to jest za późno lub jest z jakichś przyczyn niemożliwe, to przynajmniej trzeba skierować jego aktywność w sieci nie w tę stronę, która może być dla niego groźna. Najgorszy jest taki moment, a przychodzi często, kiedy młody człowiek siedzi przed ekranem i nie ma pomysłu, co ma robić, po co on tu teraz w ogóle jest. Jeśli wtedy zaczyna szukać, to przychodzą mu do głowy zwykle najgłupsze pomysły. Laptop dla ucznia to nie błogosławieństwo, a raczej niezbyt mądry pomysł. W Rumunii, gdzie pilotażowo zdecydowano się na takie rozwiązanie na skalę masową w wielu szkołach, skutek był dramatyczny. Dzieci w ogóle nie były zainteresowane programami edukacyjnymi, często ich nawet nie instalowały. W 90 procentach traktowały komputer jako konsolę do gier bądź penetrowały strony dla nich niewskazane. Badania wykazały, że laptopy potrafiły dobrze wykorzystać i poprawiały wyniki w nauce jedynie dzieci z domów, w których rodzice dbali o ich kapitał kulturowy. Natomiast dzieci bez takiego wsparcia po otrzymaniu laptopów nie tylko nie poprawiły wyników w nauce, ale nasiliły się z nimi problemy wychowawcze. To jest memento, które naszemu systemowi edukacji, ale i wszystkim, którzy mają do czynienia z młodzieżą, powinno dać do myślenia.

rozmawiał ks. Andrzej Godyń SDB