Ani kroku w tył

Rozmowa z dr Barbarą Fedyszak-Radziejowską

publikacja 15.11.2011 23:04

O absurdzie walki z Kościołem w imię wolności, nowych kostiumach politycznych, recydywie starego sposobu myślenia i marksizmie odwróconym do góry nogami z dr Barbarą Fedyszak-Radziejowską rozmawia Wiesława Lewandowska

Niedziela 46/2011 Niedziela 46/2011

 

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Można powiedzieć, Pani Doktor, że życie starszego pokolenia Polaków upłynęło na obserwowaniu walki między „dwiema Polskami” lub na czynnym w niej udziale. I wielu z nas wciąż nie może zrozumieć, dlaczego tych naszych polskich spraw nie możemy sobie jakoś poukładać, choć zaczęliśmy przecież tak wspaniale w 1980 r...

DR BARBARA FEDYSZAK-RADZIEJOWSKA: – Największym problemem jest to, że zdajemy się być społeczeństwem, które nie pamięta, albo nie chce pamiętać, jak wielki wysiłek, ile heroizmu ma za sobą polska wspólnota narodowa, licząc nie tylko od 1980, ale od 1918 r... Dziś to bagatelizujemy, dlatego nie potrafimy zrozumieć teraźniejszości. Czy przy okazji kolejnych demokratycznych wyborów nie warto przypomnieć sobie np. tych z 1947 r., w których PSL Mikołajczyka nie zgodziło się na wejście do bloku zwanego demokratycznym i tym samym próbowało nadać prawdziwie demokratyczny charakter obiecanym przez Sta-

lina wyborom? Mimo mordów, aresztowań i bardzo wielu łamiących procedury demokratyczne działań, partia Mikołajczyka te wybory wygrała, a komuniści i tak je sfałszowali... Dziś to wiemy. Dobrze byłoby pamiętać o tej długiej i dramatycznej batalii, stoczonej po to, by Polska wreszcie wróciła do kręgu suwerennych państw Europy.

– Komentując wyniki ostatnich wyborów, ich zwycięzcy chętnie powtarzali, że dopiero teraz Polska będzie krajem nie tylko wolnym, ale i europejskim, a nie zaściankowym... bo przegrali ci, którzy niczym dinozaury upominali się o tę polską pamięć.

– Dlatego najwyższy czas, by zadać sobie pytanie, co się z nami dzieje! Za miesiąc będziemy obchodzić trzydziestolecie wprowadzenia stanu wojennego. Proponuję nie wykreślać z pamięci tamtej absurdalnej i zarazem tragicznej sytuacji, gdy władza ogłosiła wojnę z wolnymi związkami zawodowymi. Przypominajmy sobie te zakazy podróżowania, wyłączone telefony, internowania, aresztowania, wyrzucanie z pracy, groteskowe karanie za posiadanie informacji drukowanych na powielaczu. Nie przekazując młodemu pokoleniu nawet tej nieodległej historii, sami sobie gotujemy tę dzisiejszą rzeczywistość...

– Jaką?

– Taką, w której polityk w Sejmie – wybrany w dużej mierze głosami młodych ludzi – może opowiadać, że Kościół powinien być biedny i trzeba mu koniecznie zabrać własność... Nie pamiętamy czy udajemy, że nie pamiętamy, że tę własność już kiedyś komuniści Kościołowi zabrali w stu procentach, że z tego właśnie wynika wiele dzisiejszych problemów z komisjami majątkowymi, z Funduszem Kościelnym.

– A przy okazji tenże polityk, który ogłasza zdejmowanie krzyży, wmawia społeczeństwu, że wreszcie będzie normalnie i nowocześnie...

– Nie, nie, przepraszam, nie godzę się na taką opowieść, w której usprawiedliwiamy się, powtarzając, że coś „wmawia się nam”... Musimy sami sobie zadawać pytania, dlaczego „wmawia się nam” coś, z czym się nie godzimy. To my decydujemy, jakie poglądy akceptujemy, a jakie odrzucamy.

– Dlaczego nie zadajemy pytań?

– Przestaliśmy zadawać sobie wiele najważniejszych pytań i czas je wreszcie postawić. Dlaczego okazaliśmy się podatni na medialne manipulacje? Dlaczego środowiska postsolidarnościowe, te, które jeszcze 20 lat temu wiedziały, że zawierają kompromis przy okrągłym stole ze strachu przed przemocą, udają, że uczyniły to w pełni dobrowolnie? Dzisiaj powtarza się prostackie slogany wymierzone w Kościół, a ja zadam konkretne pytanie: Dlaczego zrezygnowaliśmy z wyjaśnienia zbrodni dokonanej przez do dzisiaj „nieznanych sprawców” na trzech księżach: Stanisławie Niedzielaku, Sylwestrze Zychu i Stanisławie Suchowolcu – na trzech bardzo ważnych dla ludzi „Solidarności” duszpasterzach? To my (ludzie „Solidarności”), nie „oni” (postkomuniści), uznaliśmy, że to nie jest ważne. Dlaczego?

– W tej chwili ten sam sposób „niemyślenia” pojawia się przy okazji katastrofy smoleńskiej...

– Tak, to jest podobne „niemyślenie”... Dla mnie katastrofa smoleńska stała się przypomnieniem wielu spraw i wydarzeń, których nie mamy odwagi albo siły do końca wyjaśnić... Być może dlatego, że przypominają nam o wdrukowanym w naszą świadomość lęku, kiedyś uzasadnionym dramatycznymi okolicznościami. Ta dzisiejsza niechęć pamiętania to wyraz naszych skomplikowanych kompleksów i swoistego przytłumienia okrągłostołową narracją o przyjaźni łączącej dwie strony solidarnościowo-komunistycznego konfliktu...

– Narracja okrągłostołowa wciąż tłumi pamięć?

– Tak. Istotą „uważniania” jednych i unieważniania innych wydarzeń w dyskursie publicznym okazało się po 1989 r. sprawne i skuteczne nobilitowanie przez okrągłostołową „elitę symboliczną” kompromisu, a całkowite zmarginalizowanie tego, między kim a kim ten kompromis został zawarty. Dlatego mam wrażenie, że dzisiaj, choć bez marksizmu-leninizmu, bez Armii Czerwonej pod Legnicą, bez PZPR-u, mamy coś na kształt recydywy starego sposobu myślenia; pewne nawyki i zachowania odtwarzają to, do czego byliśmy przez lata przyzwyczajeni, jakbyśmy znów nie potrafili udźwignąć trudów suwerenności i demokracji.

 

 

– Dlatego zdarza się nam dokonywać dziwnych wyborów?

– Uważam, że dzieje się coś znacznie poważniejszego, niż mówi o tym np. wynik ostatnich wyborów. Kiedy pada pytanie o wojowniczą antykościelność Palikota, który uzyskał aż 10 proc. poparcia, odpowiadam, że to, co on zapowiada, nie jest zaskoczeniem w stosunku do represji i upokorzeń, jakie w Polsce przeszli katolicy, bo w PRL-u w latach 80. też zdejmowano krzyże nie tylko w Miętnem...

– To powtórka z historii?

– Tak, powtórka z historii w nowym kostiumie, w którym wydaje się bardziej strawna i skuteczna – w kostiumie europejskiego, niezwiązanego z PRL-em filozofa, absolwenta KUL-u... Tyle że sposób, w jaki on mówi o Kościele i o wartościach chrześcijańskich, nie jest europejski, bo w Europie poprawność polityczna ogranicza np. groźby pozbawienia własności czy ograniczania praw innych. W Polsce „europejski” kostium wydaje się być skuteczny.

– W jakim kostiumie występuje dziś PO – jeszcze solidarnościowym?

– Warto szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego PO, wyrastając z solidarnościowych korzeni, z etykietką partii konserwatywno-

-liberalnej, ma dzisiaj poparcie tego samego elektoratu, z którym swego czasu Aleksander Kwaśniewski dwa razy wygrał prezydenturę. Można powiedzieć, że to „elektorat Aleksandra Kwaśniewskiego” gwarantuje ciągłość władzy. Platforma odwołuje się do niego coraz bardziej otwarcie. A jeśli tak, to nie szuka poparcia wśród postsolidarnościowych wyborców, lecz w jakimś kompromisowym centrum...

– Skąd się wzięło, zdaniem Pani Doktor, to nieoczekiwane poparcie dla ekstremalnie liberalno-lewicowego Ruchu Palikota z jego hasłami walki z Kościołem?

– Może po części stąd, że nie potrafiliśmy – adresuję to także, a może głównie, do środowisk związanych z Kościołem katolickim w Polsce – tak mówić o Janie Pawle II, o prymasie Stefanie Wyszyńskim, o bł. Jerzym

Popiełuszce i o wielu ważnych duszpasterzach Kościoła, by przekazać Polakom ich znaczenie i wielkość. Dlatego dzisiaj może kogoś przekonać absurd walki z Kościołem w imię wolności – wolności, która przecież głównie dzięki Kościołowi została odzyskana.

– Jeszcze bardziej absurdalne wydaje się, że tej walce kibicują dziś ci, którzy o tę wolność walczyli i wprost korzystali ze wsparcia Kościoła...

– Tak, gdy Lech Wałęsa mówi dziś o „ożywczych” działaniach Palikota, wstydzę się za niego. Ja pamiętam, że kiedy reprezentował strajkujących w stoczni, towarzyszyła mu Matka Boska... Że strajkujący w imię wolności i demokracji zapraszali księży, żeby odprawiali im Msze św. Tak działali ludzie, którzy wtedy walczyli z systemem zniewolenia.

– A jednak szybko i łatwo o tym zapomniano.

– Bardzo ubolewam, że tak niewiele z własnych doświadczeń i przemyśleń pokolenie „Solidarności” przekazało młodszym. Dlaczego, gdy po 1989 r. można już było mówić, milczeliśmy lub pozwalaliśmy w naszym imieniu mówić tak nielicznym? Dzisiaj wiem, że to była walka elity o władzę symboliczną nad dyskursem publicznym. Może nie dało się jej wygrać, ale nie wiem, czy próbowaliśmy w pełni świadomie stawić czoło nieakceptowanym przez nas poglądom. Dla mnie symbolem tej słabości jest pierwsza do wolnej Polski pielgrzymka Jana Pawła II w 1991 r...

– Rzeczywiście, mieliśmy wtedy niemalże oburzenie, a co najmniej zdziwienie elit, że Jan Paweł II chce nas upominać, że przypomina Dekalog...

– Proszę zwrócić uwagę, jak wielu ludzi autentycznie ujawniło wtedy swoje poglądy, pokazując, że Kościół był dla nich tylko instrumentem w walce o władzę... Przypominam sobie, że nawet „Tygodnik Powszechny”, z którym Jan Paweł II był związany, boleśnie dla Ojca Świętego stanął po stronie tych, którzy mówili, że Papież się myli. Pamiętam też taki komentarz: Papież nie rozumie już polskiego społeczeństwa, ono pójdzie zupełnie inną drogą.

– Czy teraz – po 20 latach – nią pójdzie?

– Zapewne będziemy przeżywać kolejną odsłonę zwyczajnej walki z Kościołem i z Panem Bogiem, z tym, że jak zawsze w Polsce będzie ona miała swoje dodatkowe znaczenie; będzie wyrazem braku akceptacji wojujących dla tożsamości Polaków, którą bardzo wielu z nas wciąż niezmiennie posiada i którą – mam nadzieję – mimo wszystko ochronimy w polskiej polityce i w życiu społecznym.

– A czy Polska może jeszcze pójść drogą „Solidarności”?

– Z sondaży wynika, że wiemy, iż nie potrafiliśmy wykorzystać dziedzictwa „Solidarności”... Dlaczego? Zapewne można przytoczyć wiele przyczyn i skomplikowanych uwarunkowań, ale ja podam tu tylko jeden przykład, by pokazać absurdy myślenia większości polskich elit, także – a może nawet przede wszystkim – solidarnościowych. W polityce UE obowiązuje zasada solidarności i spójności, polegająca na tym, że np. wsparcie jest w Unii kierowane do słabszych grup społecznych, w tym, przykładowo, do rolników, słabszych regionów etc. Polska walczy o te pieniądze, bo jest biedna, po czym większość polskich elit uważa, że... powinno się je przeznaczyć dla tych bogatszych, a nie dla wsi, dla producentów, a nie dla biedniejszych rolników.

 

 

– To efekt ortodoksyjnie prawicowego myślenia, które zakłada, że warto dać więcej bogatym, bo oni dadzą biednym miejsca pracy...

– No właśnie! Bardzo wielu młodym ludziom tego rodzaju prawicowość ukształtował Janusz Korwin-Mikke, który rozpowszechnił w miejsce doktrynerskiego i prostackiego marksizmu równie doktrynerski i prostacki liberalizm. Przenicował marksizm jak stary garnitur na drugą stronę. Głosi ten sam determinizm: nie mamy na nic wpływu, niech się wszystko samo dzieje... rynkowo... Byt określa świadomość! Górą mechanizmy ekonomiczne! Takie myślenie byłoby nawet zabawne, gdyby nie osłabiało dramatycznie wspólnoty i państwa.

– Dlaczego już w kolejnych wyborach przegrywają zwolennicy solidarnego i silnego państwa?

– Kiedyś śp. Lech Kaczyński wspominał, jak to po 1989 r. ludzie „Solidarności” starali się unikać samego słowa „państwo” (np. policja państwowa), aby go nie dowartościować. Mamy w Polsce do czynienia z dziwną alergią na państwo, może dlatego, że Polacy traktowali PRL z całą jego przemocą jako ucieleśnienie silnego państwa. A przecież to nie było nasze państwo, tylko struktura władzy partyjnej, wspierana służbami i zarządzana z zewnątrz. Walcząc ze wspomnieniem państwa peerelowskiego, nie potrafiliśmy tego odróżnić... Niestety, głównie środowiska prawicowe są za to odpowiedzialne.

– Tzw. przeciętni obywatele wciąż nie rozumieją ostrej walki w obozie postsolidarnościowym i – jak sami przyznają – dlatego nie uczestniczą w wyborach.

– Można to zrozumieć. Jest absolutnie nienormalne, że ta batalia o hegemonię po stronie postsolidarnościowej odwołuje się wprost do peerelowskich obyczajów. Czyli – nie rywalizuje się merytorycznie z programem ani politykami, tylko obraża się wyborców drugiej strony barbarzyńskim, dyskredytującym językiem, takim jak w PRL-u, np. „zaplute karły reakcji”, „kułak”, „klecha” etc...

– A dziś mówi się: „mohery”, „ciemnogród”?

– Tak właśnie, a odpowiednikiem „elementów antysocjalistycznych” jest określenie „opozycja antysystemowa”. Jedna z postsolidarnościowych partii używa języka, którego kiedyś używała PZPR, by zlikwidować konkurencję polityczną. Opozycja jest dziś traktowana tak jak opozycja w PRL-u: odbierane są jej moralne racje i prawo do istnienia, jest spychana poza dyskurs publiczny...

– Okazuje się, że obrażanie przeciwnika jest dziś w Polsce bardzo skuteczną metodą walki politycznej...

– To skuteczna technika ograniczania liczby wyborców politycznego rywala. Wyborców PiS obraża się po to, by nie dołączyli do nich nowi sympatycy tej partii. Nikt przecież nie chce być obrażany... Tak tworzy się symboliczny „kordon sanitarny” wokół politycznych przeciwników...

– ...jeden z rządzących polityków użył dokładnie tego określenia.

– A przypomnijmy, że były i gorsze epitety... Ludzie boją się zepchnięcia do grupy tych, którymi rządzący i medialne elity pogardzają...

– Mamy coraz wyraźniej dwie Polski?

– Nie godzę się na określenie „dwie Polski”! Jestem częścią wspólnoty, która jest odpowiedzialna za całość. Prof. Radosław Markowski proponował kiedyś podział na dwie Polski, niech każda ma swoje. Jego – „lepsza Polska” i nasza – w domyśle „gorsza”, która siedzi w kącie, czyta te swoje „głupie gazetki” i lata do kościoła... Jesteśmy jedną wspólnotą, czy to się panom profesorom podoba, czy też nie.

– Mówi się także o głębokim, wręcz kulturowym podziale.

– Nie akceptuję tego, co się nam wmawia! Patrzę na rzeczywistość i widzę wspólnotę Polaków podzielonych poglądami politycznymi. Nikt nie jest „gorszy” i wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za całość. Nie jesteśmy dinozaurami skazanymi na wymarcie, chociaż tak nas chcą widzieć.

– A zatem – co mamy robić?

– Po pierwsze, odbudować poczucie własnej wartości, pewność siebie. Mamy prawo kształtować programy edukacyjne w szkołach, programy kształcenia na wyższych uczelniach, mamy prawo uczestniczyć w debacie w mediach publicznych, a nie ograniczać się wyłącznie do „swoich” gazet i niszowych enklaw...

– A może czas na kolejny bunt?

– Nie, trzeba spokojnie i wytrwale działać na rzecz zbudowania silnej pozycji własnych środowisk i ich elit. Po prostu nie wpadajmy w panikę ani w emocje, nie dajmy się prowokować. Mamy być w pełni świadomi swojej sytuacji i swoich praw. I kropka. Ani kroku w tył.