Odwrotnie niż Robin Hood

Rozmowa z ks. Jackiem WIOSNĄ Stryczkiem

publikacja 19.12.2011 22:18

O biedzie, która niejedno ma imię, i o życiu z biedy, o największej „winie” akcji „Szlachetna Paczka” i o przerwie w pewnym meczu z ks. Jackiem WIOSNĄ Stryczkiem rozmawia Paweł Piwowarczyk

Przewodnik Katolicki 51/2011 Przewodnik Katolicki 51/2011

 

Skąd w ogóle wzięła się „Szlachetna Paczka”?

– Dla mnie fundamentalnym ideałem jest realizowanie przykazania miłości wzajemnej, które mówi, że nie sztuką jest kochać, ale żeby tak kochać, aby ten, kogo kocham, też potrafił kochać. Przez lata borykałem się z tym, jak pomagać. Dawałem się nabierać żebrakom, ulegałem szantażom emocjonalnym. W końcu się zbuntowałem, potem przemyślałem, co zrobić, aby zorganizować mądrą pomoc. Tak powstała „Szlachetna Paczka”. Działa odwrotnie niż Robin Hood: on zabierał bogatym, a my tak kochamy bogatych, że sami chcą pomagać biednym. Pomagamy rodzinom w potrzebie, ale pomysł, jak pomagać biednym, jest o wiele prostszy od tego, jak wciągać w tę pomoc bogatych.

Ale to chyba nie najważniejsze Wasze odkrycie w ciągu dziesięciu lat niesienia pomocy?

– Odkryliśmy podczas akcji, że nie pomagają rzeczy, ale ludzie. Gdy rodzina dostaje rzeczy, to je zużywa, lecz gdy dostaje prezent, to on trafia w serce, motywuje, dowartościowuje obdarowanych, zmienia ich świat, dlatego nigdy się nie zgadzaliśmy, żeby w paczkach były rzeczy beznadziejne – używane, zniszczone, albo żeby ktoś dawał tylko pieniądze na paczki. To indywidualny kontakt darczyńcy przez wolontariusza wyzwala najwięcej energii i to on przemienia ludzi. Żadna instytucja nie kocha człowieka, kocha zawsze konkretny człowiek.

Dlaczego postanowił Ksiądz swój pomysł realizować sam, a nie na przykład z pomocą Caritas?

– Nie podoba mi się, gdy ktoś ma pomysł i go innym narzuca. Ja miałem pomysł i chciałem się przekonać na własnej skórze, czy uda mi się go zrealizować. Przychodzi do nas wielu ludzi, którzy mówią, doradzają, że powinniśmy jeszcze robić to i to, albo że możemy coś robić inaczej: oni chcą, żeby ktoś za nich coś zrobił. A my już dużo robimy, jesteśmy też bardzo kreatywni. U nas tworzenie pomysłów to codzienność, bo prawdziwa miłość jest kreatywna. Jeśli ktoś ma pomysł, niech go wcieli w czyn, sprawdzi, czy realizuje on ideały. Może potem stać się naszym partnerem w pomaganiu innym.

Patrząc na liczbę osób, do których trafiacie z pomocą, można stwierdzić, że akcja od początku cieszyła się pełną społeczną aprobatą.

– Było wiele chwil zwątpienia. Szczególnie na początku akcja wzbudzała same kontrowersje. W Polsce panował stereotyp pomagania polegający na tym, że ktoś ma zbyteczne rzeczy w szafie i dając je ubogim, myśli, że to najwyższy akt miłosierdzia! A my powiedzieliśmy: „Zobacz, tu jest potrzebująca rodzina. Daj jej prezenty”. I było wielkie oburzenie. Dlaczego!? Dlaczego ksiądz mi mówi, że takie pomaganie jest złe, przecież tak wystarczy.

Przez pierwsze trzy lata byliśmy obrażani przez wielu ludzi. Denerwowało ich to, że mamy duże wymagania. Była sytuacja, że pewien proboszcz, słysząc o naszej akcji, stwierdził, że w jego parafii też dają świąteczną paczkę, tzn. wkładają do reklamówki dwa batoniki i pomarańcze... Wielu ludzi było przekonanych, że ich sposób pomagania był najlepszy na świecie, a tak naprawdę tylko coś dawali, niekoniecznie pomagali.

Wypracowaliście inny sposób pomagania. Na czym polega i jakie zasady towarzyszą tej pomocy?

– Najpierw docieramy do rodziny, sondujemy potrzeby i to, czy pomoc trafi we właściwe ręce, a potem przez ludzi tworzymy prezenty i je przekazujemy. Pierwsza edycja była na zasadzie przekazywania paczek z ręki do ręki. Od drugiego roku pojawił się system, który pozwalał darczyńcom wybierać z bazy potrzebującą rodzinę. W trzeciej edycji mieliśmy pierwszą promocję publiczną w mediach. To był przełom. Zwróciliśmy się do mieszkańców Krakowa i udało się przygotować pomoc dla 214 rodzin. Nadal było dużo emocji, cały czas trwała konfrontacja ze stereotypami pomagania. Pomału pozyskiwaliśmy darczyńców, trudno było sfinansować całą akcję. Jednak z czasem coraz więcej osób się zaangażowało, bo wielu czekało właśnie na taką dobrze przemyślaną akcję niesienia pomocy. Nie angażowali się wcześniej, bo wierzyli, że ktoś zaproponuje coś innego – my wyszliśmy naprzeciw tym oczekiwaniom. A zasady? Jedną z nich jest to, że nie pomagamy żebrakom.

Dlaczego?

– Jeśli żebrak na ulicy zarabia średnio 200 zł dziennie, to taki człowiek na pewno nie pójdzie do innej pracy. On sprzedaje swój biedny wygląd, a ludzie mu za to płacą – to totalna demoralizacja. W Krakowie żebracy to mafie, to profesjonaliści. Oni potrafią w parę sekund wzbudzić poczucie winy: jeśli mu nie pomożemy, to się z tym źle czujemy. To właśnie siła szantażu emocjonalnego. Jeśli ktoś wpada w biedę, to najpierw prosi rodzinę, wstydzi się wyjść na ulice.

W tradycji Kościoła było pomaganie żebrakom, ale to były inne czasy. Nie było wtedy pomocy społecznej. Jeśli ktoś na przykład  nie miał pola albo nie było pracy w przemyśle, to nie miał szansy, żeby się włączyć w bieg życia społecznego. Ja nie wierzę, że wśród współczesnych żebraków są biedni ludzie. To po prostu dobrze płatny zawód, a prawdziwa bieda jest skrzętnie ukryta.

 

 

W Waszym stowarzyszeniu nie pomagacie również osobom, które zgłaszają się do Was osobiście po pomoc.

– Do nas nie można się zgłosić po pomoc, my sami szukamy tych, którym chcemy pomóc. Nie musimy się tłumaczyć z tego, że pomagamy innym. Wychodzimy z założenia, że jeśli ktoś jest sprawny, roszczeniowy, to znajdzie sobie pomoc gdzie indziej. W Polsce jest wiele naiwnych osób, a na postawie roszczeniowej można zarabiać. Gdy ktoś krzyczy, że jest biedny, gdy szantażuje emocjonalnie, to wiem, że mam do czynienia z profesjonalistą. Przychodzi do nas mnóstwo ludzi, odbieramy tysiące e-maili i telefonów z prośbą o pomoc. Zawsze mamy ograniczone zasoby i nie wszystko możemy sprawdzić, a chcemy mądrze zainwestować naszą pomoc, bo źle skierowana może zdemoralizować. Dlatego w miarę możliwości, na przykład przez audyt, sprawdzamy, gdzie trafiamy z pomocą. Śmieję się czasem, bo uświadamiam sobie, że największą „winą” akcji „Szlachetna Paczka” jest to, że pomagamy ludziom. Gdy wspieramy pewną grupę, tysiące innych osób ma pretensje, że nie pomagamy właśnie im.

Jak zatem poszukujecie tych, którym chcecie pomagać?

– Poszukiwanie prawdziwej biedy w Polsce jest trudne, bo coraz częściej odkrywamy, że nasze społeczeństwo jest coraz bardziej zdemoralizowane, a polska bieda jest ustawiona i roszczeniowa. Nasi wolontariusze  pojechali do wiosek na Podkarpacie. Okazało się, że wielu ludzi  żyje tam z tego, że są biedni. To ich styl życia. Dwa razy do roku skoszą trawę na swoich polach, otrzymują unijną i państwową pomoc. Wystarcza na to, żeby coś zjeść i na alkohol również. Wykreowali swój wizerunek i dbają o to, żeby pokazywać, jak są biedni. A człowiek bez wyzwań w życiu jest nieszczęśliwy, dlatego ci ludzie często piją. Leń jest nieszczęśliwy, nie pracuje, bo nie wie po co.

Zresztą demoralizacja ma wiele płaszczyzn. Jeśli dziecko jest wyręczane w różnych zadaniach, to wydaje się, że jest mu lepiej. Jednak, jak pokazują badania, każdy mały sukces powoduje, że dostarczamy organizmowi endorfin. Leń nie może zatem czuć się szczęśliwy. Głupie pomaganie demoralizuje i unieszczęśliwia ludzi. Docieramy do wielu środowisk, gdzie panuje bieda i często okazuje się, że nie ma komu pomagać, bo ci ludzie są tak zdemoralizowani, że nie chcą walczyć, nie chcą czegoś więcej. Domagają się pomocy, bo żyją z biedy i nie chcą inaczej. Gdyby były inne systemy socjalne, opierające się na innych wskaźnikach, to wielu ludzi nie musiałoby żyć z roszczeniowości. Ten system opiera się na tym, że przyjdziesz i dostajesz. My chcemy pomagać tym, którzy chcą walczyć.

Wyłonienie takich ludzi nie należy do najłatwiejszych?

– Posługujemy się wywiadem środowiskowym. Pytamy o zarobki, o plany, podjęte działania. Oczywiście można nas okłamać, ale dużo rzeczy można zauważyć. Tłumaczenie się niektórych ludzi jest beznadziejne. Np. pewien pan mówi, że szuka pracy tylko w internecie, ale 8 zł za godzinę to śmiech. Albo ktoś skończył AGH i nie może znaleźć pracy. Tego nie rozumiem.

Nasza akcja nie jest banalna. Próbujemy trafić do biednych przez MOPS- y i GOPS-y, pytamy w parafiach – choć te miejsca mają często słabe rekomendacje. Najłatwiej trafić do biednych, szukając kontaktu przez szkoły. A najlepszy klucz dotarcia? Biedni wiedzą, gdzie są biedni. Sprawdzamy jednak wszystkie źródła, do których mamy dostęp. Ważny jest audyt w rodzinach. To wolontariusz często musi podejmować trudną decyzję o dotarciu z pomocą do rodziny. Jeśli wiemy, że w rodzinie jest alkoholik, który sprzeda dary z paczki, to nie możemy udzielić pomocy. Wolontariusze podejmują trudne emocjonalnie decyzje.

Ale czy można powiedzieć, że ktoś walczy, jeśli pomoc ze „Szlachetnej Paczki” trafia do niego przez kilka lat?

– A czy Pan podejmował kiedyś jakieś postanowienia w okresie świąteczno-noworocznym? Czy zawsze udawało się je realizować? A proszę zwrócić uwagę na to, że wychodzenie z biedy to długi i o wiele trudniejszy proces.

W tym roku towarzyszy Wam kampania „Do przerwy 0-3”. Jak właściwie ją rozumieć?

– To nawiązanie do meczu Ligi Mistrzów, w którym Liverpool – drużyna Jerzego Dudka – mimo iż do przerwy przegrywał z Milanem 0–3, doprowadził do remisu w drugiej połowie, a potem wygrał cały mecz w serii rzutów karnych. Ta kampania to protest przeciw charakterystycznemu w Polsce myśleniu, że jeśli ktoś raz przegrał, to znaczy, że jest przegrany na zawsze. W USA bohaterami są ci, którzy wiele razy zbankrutowali, ale za każdym razem podnosili się z upadku. W Polsce ludzi się szufladkuje, wytyka się przegranych. Chcemy pokazać, że może biedni na razie przegrywają, ale przed nimi jeszcze druga część życia. W spocie kampanii jestem sędzią i odgwizduję przerwę. My, podobnie jak trener czy masażysta, działamy właśnie w przerwie – robimy wiele rzeczy, które wzmacniają ludzi, żeby próbowali sami poradzić sobie w życiu. Nie chcę mieć przyjemności w uzależnieniu, że skoro oni są biedni, to ja im ciągle będę pomagał. Chcę, żeby sobie poradzili w życiu. To jest nasz ideał.

Czyli można Księdzu życzyć, żeby „Szlachetna Paczka” przestała kiedyś istnieć?

– W to już nie wierzę, ale jest inne zagrożenie dla paczki. To coraz większe środki przekazywane przez państwo na pomaganie, które demoralizują, a nie motywują. Jeśli klasa biednych uwłaszczy się na tych środkach, to my nie będziemy mieli komu pomagać, bo nie pomagamy osobom, które żyją z tego, że są biedne. 

Dla niektórych słowa Księdza mogą brzmieć szokująco…

CAŁOŚĆ WYWIADU DOSTĘPNA W WYDANIU DRUKOWANYM

Wspomóż działalność ks. Jacka www.szlachetnapaczka.pl