Nie mówię, że kocham

Stanisław Zasada

publikacja 03.01.2012 22:53

Zajmują się obcymi dziećmi. A gdy się do nich przywiążą – muszą je oddać prawdziwym rodzicom. Albo obcym.

Niedziela 1/2012 Niedziela 1/2012

 

Agnieszka: – Najtrudniej jest, gdy dziecko zapyta: Czy ciocia mnie kocha?

Odpowiada, że lubi. Nigdy nie mówi, że kocha.

Mariusz: – My nie jesteśmy najważniejsi. Najważniejsi są rodzice.

* * *

Pierwsze przykazanie zastępczego rodzicielstwa: Dziecko powinno wiedzieć, że ma swoich naturalnych rodziców, i mieć możliwość powrotu do nich.

Wiesława Sędziak, współzałożycielka Chrześcijańskiego Ośrodka Adopcyjno-Mediacyjnego „Pro Familia”: – Każdy człowiek ma prawo do poznania swoich rodzinnych korzeni. Bez tego nie zbuduje poprawnie swojej osobowości.

* * *

Agnieszka i Mariusz, małżeństwo trzydziestokilkulatków. Dwóch synów: Adam – piętnaście lat, Bartek – dziesięć.

W łóżeczkach dwóch Patryków: trzy miesiące i pięć miesięcy. Na dywanie bawi się klockami roczna Joasia. Jest jeszcze trzyletnia Ania.

Agnieszka: – Patryków i Joasię będziemy musieli oddać. Ania jest już nasza.

* * *

Sześć lat wcześniej. Mariusz całymi dniami w pracy. Starszy syn w szkole, młodszy w przedszkolu. Agnieszka siedzi w domu i marzy o córeczce. Wie, że marzenie się nie spełni – więcej dzieci mieć nie może.

W telewizji program „Kochaj mnie”. Opowiada historie dzieci porzuconych przez rodziców i czekających na adopcję. Agnieszka po każdym odcinku płacze. – Pomyślałam, żeby coś zrobić dla tych dzieci – wspomina. Postanowiła, że adoptują kogoś.

Mariusz zachwycony nie był. Zgodził się dla świętego spokoju. Poszli do ośrodka adopcyjnego. Kazali im przejść szkolenie. Po raz pierwszy usłyszeli o rodzinnym pogotowiu opiekuńczym. To opieka nad dziećmi, które znalazły się w trudnej sytuacji życiowej i czekają na powrót do rodziców, adopcję albo na dom dziecka. W pogotowiu opiekuńczym dzieci mogą być najdłużej rok.

Zdecydowali, że chcą być pogotowiem. – Choć na szkoleniu robili wszystko, żeby nas zniechęcić – mówi Mariusz. – Chcieli nas zahartować.

Najbardziej zapamiętał zdanie: „Bierzecie na siebie problemy obcych rodzin”.

A że to prawda – przekonał się szybko.

* * *

Dostali szóstkę rodzeństwa. Dwie dziewczynki i czterech chłopców. Wiek: dwa, cztery, pięć, siedem, dziewięć i jedenaście lat. Ojciec pił, matka nie dawała sobie z nimi rady.

Mariusz o pierwszym dniu: – Na szkoleniu uczyli nas, że dzieci będą wystraszone, a one wbiegły do nas jak horda barbarzyńców.

Agnieszka: – Nawet sąsiedzi zaczęli się nas bać.

Dzieciaki były zaniedbane. Nie wiedziały, że trzeba regularnie się myć. Najmłodszy chłopiec nie umiał powiedzieć: „mama” ani „tata”. Na wszystkich mówił: „głupi palant”.

Nie umiały się ze sobą bawić.

Mariusz: – Kiedyś zasiadły do chińczyka. Pokłóciły się już przy rozdawaniu pionków.

Gdy odezwał się telefon albo dzwonek do drzwi, chowały się pod stół i kołdry.

Agnieszka: – Bo tak chowały się wcześniej w domu przed panią kurator.

Chciały jeść tylko chleb posmarowany musztardą albo koncentratem pomidorowym. Długo musieli je przekonywać do kanapki z wędliną.

Mariusz: – Jadły łapczywie i dużo, jakby chciały najeść się na zapas.

Gdy Agnieszka zabrała dziewczynki na zakupy, były zachwycone.

– Cieszyły się, że mogą wybrać włoszczyznę. Sprawdzały, czy marchewka nie jest nadpsuta. Jedna przez drugą kładły jabłka do koszyka – opowiada Agnieszka.

Mariusz: – Były złaknione normalnego, domowego życia.

Agnieszka obiecała starszej dziewczynce, że co wieczór poświęci jej godzinę.

Agnieszka: – Nie mogła się doczekać wieczoru. Opowiadała o szkole, nauczycielach, koleżankach. Czuła się ważna.

Oni też poznawali ich trudny świat.

Agnieszka: – Były strasznie nieufne. Musieliśmy zapracować, żeby zaczęły nam wierzyć.

Mariusz: – Pilnowaliśmy się, żeby zawsze dotrzymywać słowa. Gdy obiecałem chłopakom, że pójdziemy na boisko, stawałem na głowie, żeby znaleźć czas. Nie mogłem ich zawieść.

 

 

Robią błędy. Nakupowali masę zabawek. Dzieciaki bawiły się przez chwilę i odstawiły zabawki w kąt. Znowu były znudzone.

Mariusz: – Bo normalnie jest tak: dziecko dostaje zabawkę, nacieszy się nią i dostaje następną.

Agnieszka: – Z naszymi dziećmi tak postępowaliśmy. Ale to było naturalne. Tutaj chcieliśmy im wszystko nadrobić.

Mariusz: – Przedobrzyliśmy.

* * *

Muszą pamiętać, że mają własne dzieci.

Agnieszka: – Bartek i Adam muszą wiedzieć, że są dla nas najważniejsi.

Pilnują, żeby tamte mówiły do nich: „ciocia”, „wujek” (tak uczono ich).

Łatwo powiedzieć, życie jest bardziej skomplikowane. Jedna z dziewczynek łasi się do Agnieszki.

– Ciocia jest fajna – mówi któregoś dnia.

– Ciociu, kochasz mnie? – dopytuje innym razem.

Agnieszka: – Nie powiedziałam, że kocham, tylko, że bardzo ją lubię i szanuję, że jest dla mnie ważna. Ale nie powiedziałam, że nie kocham. Nie umiałabym.

Czasem starsze dzieci pytają: – Czemu kochacie Bartka i Adama, a nas nie?

Odpowiadają: – Bo to są nasze dzieci. Wy macie swoich rodziców, którzy was kochają.

Nie jest łatwo. Każą im narysować rodzinę. Każde rysuje: ciocię Agnieszkę, wujka Mariusza, Bartka, Adama i siebie. Bez rodzeństwa i bez rodziców biologicznych.

Agnieszka i Mariusz znowu tłumaczą, że ich rodzice są biedni i mają problemy. I dlatego nie są teraz z nimi. Ale to rodzice.

* * *

Co jakiś czas dzieci odwiedza biologiczna matka (takie są przepisy).

Dzieci chwalą nowy dom. Pytają: – Mamo, a dlaczego ty nie chodzisz do pracy jak ciocia i wujek?

Matka widzi, że mają lepsze warunki niż w rodzinnym domu. Próbuje przeciągnąć córkę na swoją stronę. Mówi: – W domu nie musiałaś sprzątać.

Agnieszka: – Rodzice za wszystko winią nas. Wydaje im się, że to my odebraliśmy im dzieci.

Mariusz: – Nie widzą winy w sobie, że sami postępują w niewłaściwy sposób.

Matka przyniosła ze sobą siatkę chipsów i cukierków. Dzieciaki opychają się bez opamiętania.

Mariusz zwraca uwagę: – Niech pani nie daje im tyle słodyczy naraz, bo potem wymiotują.

Matka czuje się obrażona. Mówi, że wie, co jej dzieci lubią.

Agnieszka: – Chciała okazać dzieciom jak najwięcej miłości. Wydawało jej się, że jak zje z nimi chipsy, to będzie wszystko. A ważniejsze byłoby, gdyby ułożyła z nimi puzzle.

Dzieci dopytują: – Mamo, a kiedy wrócimy do domu?

Matka na odczepnego: – W poniedziałek.

W poniedziałek mają pretensje do Agnieszki i Mariusza, że nie wróciły do domu.

Agnieszka: – Wydawało nam się, że zrobiliśmy krok do przodu. Po spotkaniu z matką byliśmy dwa kroki do tyłu.

* * *

Rok później. Sześcioro rodzeństwa znalazło rodzinny dom dziecka. Agnieszka i Mariusz odwożą ich samochodem. Jadą dwa razy, bo wszyscy się nie zmieszczą. Po drodze radość. Dzieci nie mogą się doczekać nowego domu, nowej cioci i wujka, nowych zabawek.

Dojechali na miejsce, posiedzieli, pora się pożegnać. Agnieszka sięga po kurtkę z wieszaka. Najmłodszy zakłada buciki, mówi, że też chce do domu. Reszta dzieciaków rzuca im się na szyję. Płacz. 

Mariusz: – My też płakaliśmy.

Do domu wracali sami. Przez pięć godzin zamienili ze sobą ze dwa słowa. W domu nie mogli pogodzić się z pustką.

Agnieszka, gdy dziś o tym opowiada, płacze.

 

 

Starszych dzieci już potem nie dostali, tylko same niemowlaki albo noworodki. Te, które matki urodziły i zostawiły w szpitalu.

Mariusz: – Teraz nie zajmujemy się wychowaniem, tylko pielęgnacją. Fizycznie jest trudniej, ale

łatwiej psychicznie, bo dzieci szybko idą do adopcji i nie przywiązujemy się do nich. Ani one do nas.

* * *

Joasia powiedziała najpierw do Mariusza: „tata”. Udał, że nie słyszy. Spojrzał na żonę. Miał mieszane uczucia. – Radość, bo moja próżność została połaskotana. I żal, bo wiem, że to nieprawda.

Później Asia zaczęła mówić na Agnieszkę „mama”.

Agnieszka i Mariusz nie uczyli jej mówić „mama” ani „tata”. Nauczyła się od Bartka i Adama.

Agnieszka: – Dziecko kocha bezwarunkowo.

* * *

Przychodzą rodzice adopcyjni. Ci, którym sąd zezwolił na adopcję dziecka. Najpierw są nieśmiali. Niektórzy boją się wziąć dziecko na ręce. Inni nie chcą z rąk wypuścić. Kąpią.

Mariusz: – Czujemy się, jakbyśmy widzieli powtórne narodziny.

Jak to jest oddać komuś dziecko, którym samemu zajmowało się przez wiele miesięcy?

Mariusz: – Gdy idzie do adopcji, wierzymy, że trafia w dobre ręce. Ale często zastanawiamy się, jak się tam czuje.

A gdy wraca do rodziców biologicznych?

Agnieszka: – Martwimy się, czy znowu nie cierpi.

* * *

Ania ważyła niewiele ponad dwa kilo. Miała miesiąc, gdy ją dostali.

Mariusz: – Taki pędraczek był.

Miała rozszczep podniebienia i nie miała odruchu jedzenia. Agnieszka co trzy godziny nastawiała budzik, żeby ją nakarmić. Inaczej zagłodziłaby się.

Mariusz: – Może przez to tak ją pokochaliśmy. Ona się wżarła w naszą rodzinę.

Agnieszka: – Prawie przykleiła się do nas pępowiną.

Bartek i Adam traktowali ją jak siostrę.

Mijał rok i Ania musiała odejść z ich domu. Nie wyobrażali sobie, jak to przeżyją.

Po małe dzieci do adopcji są kolejki. Ani nikt nie chciał. Pojechali do sądu.

– Znalazła się rodzina, która adoptowała Anię –

mówi Agnieszka, gdy wrócili z sądu.

– Jak to? – Bartek i Adam nie dowierzają. Miny markotne.

– To my ją weźmiemy – mówi Agnieszka.

Mariusz: – Wszyscy płakaliśmy z radości.

* * *

Joasia trafiła do nich też po urodzeniu. Miała miesiąc.

Agnieszka: – Ona nie zna nikogo poza nami. To jest jej dom.

Mariusz: – Rozstanie to będzie ból. Dla nas i dla niej.

* * *

W ciągu pięciu lat mieli 20 dzieci.

Agnieszka miała parę razy dość. Chciała zrezygnować. Kryzys dopadał ją, gdy dzieci były chore. Niektóre bez przerwy płakały. Czasem do łazienki szła z dzieckiem na ręku. Cały dniami była zmęczona, niewyspana. W ogóle nie jest łatwo. Nie znają życia towarzyskiego.

Agnieszka: – We dwoje jest ciężko gdzieś razem wyjść, a co dopiero spotkać się ze znajomymi.

Mariusz: – Niektórzy znajomi wspierają nas duchowo. Inni odwrócili się.

* * *

Dwóch Patryków też mają od urodzenia. Obaj jeszcze nie mówią. Agnieszka i Mariusz chcą, żeby ich sytuacja rozwiązała się szybciej niż Joasi. Wtedy będzie mniejszy ból. Dla dzieci. I dla nich.

* * *

Dlaczego to robią?

Mariusz mówi, że z egoizmu. – Mam poczucie spełnienia się w życiu – powiada.

Twierdzi, że zmienił się. Stał się bardziej dojrzały, odpowiedzialny i ma w sobie więcej spokoju. – Chociaż przy tylu obowiązkach na pozór powinno być odwrotnie – mówi. To znaczy powinien czuć się bardziej zmęczony, znerwicowany i mieć wszystkiego dość.

Agnieszka zajmuje się obcymi dziećmi, bo zawsze chciała mieć dużą rodzinę. Od dziecka marzyła o gromadzie własnych dzieci. – Zawsze miałam dużo lalek.

Mariusz: – Najbardziej boli nas, gdy ktoś mówi, że robimy to dla pieniędzy.

* * *

Agnieszka pamięta wszystkie imiona dzieci i daty urodzin. Myśli wtedy o nich.

* * *

Adam chodził do trzeciej klasy podstawówki, jak rodzice wzięli na wychowanie pierwszą szóstkę rodzeństwa. Cieszył się, bo mógł z nimi robić teatrzyk.

Teraz potrafi dziecko nakarmić butelką, wykąpać, a nawet przewinąć.

Adam: – Kiedyś maluchy to był obcy świat. Dziś wydaje mi się, że dzięki nim jestem bardziej dorosły.

* * *

Najtrudniejszy moment?

Agnieszka: – Rozstanie z tymi pierwszymi dziećmi.

Odnaleźli się potem na „Naszej Klasie”. Jedna z dziewczynek napisała, że ich nienawidzi.

Agnieszka: – Miała nadzieję, że ich adoptujemy