Męczennice przesądu

ks. Jan Kracik

publikacja 25.01.2012 23:53

Zachowały się przestrogi biskupów, że „za rozkazaniem baby trudno się ma diaboł tknąć człowieka, który jest posesyją Boską”. Wcześniej jednak to duchowni zbudowali w ludziach lęk przed rzekomymi współpracowniczkami szatana.

Tygodnik Powszechny 4/2012 Tygodnik Powszechny 4/2012

 

Nieodłączną cechą antycznej cywilizacji, bez względu na środowisko (niewolników czy arystokratów), była wiara w skuteczność magicznych formuł i amuletów. Odróżniano magię białą i czarną: adepci tej ostatniej usiłowali rozkazać bóstwu czy demonom, by szkodziły wskazanym osobom. Oficjalnemu potępianiu tych praktyk towarzyszyło sekretne ich uprawianie. Wypytywanie astrologa, jak długo pożyje cesarz, czy zaklęcia czarownic przyzywających siły podziemnego świata, by komuś zaszkodzić, bywały karane śmiercią przez niektórych cesarzy (Tyberiusz, Klaudiusz, Neron), ale represje wzmacniały wiarę w realną skuteczność czarów. Nie ostatni raz w historii.

Nasze cuda, wasza magia

Chrześcijaństwo, nie zyskawszy szerszego przyjęcia w rodzimym środowisku żydowskim, wyruszyło ze swym przesłaniem w świat pogan. Nauczając ich, powoływano się na cuda, jakie Bóg czynił przez głosicieli. Ale kapłani odrzucanych bóstw i cieszący się szerokim uznaniem mistrzowie magii też wiele potrafili. Starcie konkurentów, a z nim zamęt w głowach wielu adresatów były nieuniknione. Jego modelowe wręcz ujęcie znajdziemy w Dziejach Apostolskich (8, 5-24; 13, 6-11; 19, 8-19).

Dla starożytnych, pogan i chrześcijan, obecność w świecie bóstw lub Boga oraz towarzyszącej jej cudotwórczej aktywności była oczywista. Konkurenci spierali się o źródła owych niezwykłości. Dla jednych i drugich prawdziwe cuda były po własnej stronie, a te u rywali stanowiły wyczyny demonów i magów lub efekt czarów, sztuczek i zabobonów, jakie tradycyjnie przypisywano napływającym ze Wschodu nowym religiom. Kiedy zaś w IV w. skończyły się prześladowania chrześcijan i nastąpił wsparty przez cesarzy triumf Kościoła, do przyjmujących chrzest mas najłatwiej było trafić z czarno-białym podziałem. Ustawiane po ciemnej stronie bóstwa, dotąd przez katechumenów czczone, okazały się być zakamuflowaną obecnością znanego z Biblii diabła. Po tak ukształtowany wizerunek sięgać będą przez stulecia misjonarze chrześcijańscy w Europie, Ameryce i Azji. Na dostęp do przeciwległego bieguna refleksji o innych religiach, i na uznanie dla obecnego w nich rozpoznania „owej tajemniczej mocy”, jaka obecna jest w historii świata i ludzi, czekać przyjdzie półtora tysiąca lat (Vaticanum II, „Deklaracja o stosunku Kościoła do religii nie-chrześcijańskich”, 1-2, 5).

Chrześcijańscy władcy, ulegając perswazjom kleru, wyznaczyli ostry kurs przeciw praktykowaniu magii. Jej ścisły związek z demonologią zyskał uznanie w patrystycznej teologii i duszpasterstwie, głównie dzięki pismom Augustyna. Wraz z rozprzestrzenianiem się chrześcijaństwa zacierało się rozróżnianie magii czarnej i białej, podobnie jakoby niebezpiecznej, bo też zakładającej jakiś kontakt z demonami. Biskup Hippony, genialny teolog, ale i niestrudzony demaskator różnorodnej aktywności szatana, zaszczepił przyszłym generacjom chrześcijan ten rodzaj strachu przed niewidzialnym wrogiem, jaki dla wielu tropicieli satelitów złego ducha stanie się obsesją.

Od pochopnego pomawiania bliźnich o kolaborację z diabłem daleko było jednak do przekonania, że konszachty te przerwać winien ogień stosu, pochłaniający heretyka czy czarownicę. Na razie.

Grzech czy przywidzenie

Od IV do XII w. postanowienia chrześcijańskich cesarzy, papieży, soborów i synodów zakazywały praktyk magicznych, grożąc za nie kościelnymi karami. Średniowieczny Kościół był jednak dość wyro­zumiały wobec winnych. Uchwalona przez frankońskich biskupów w 906 r. instrukcja wizytacyjna, nazwana z czasem Canon episcopi i włączona w XII w. do prawa kanonicznego, wspomina o wierzeniach w nocne eskapady kobiet z boginią Dianą na grzbietach dzikich zwierząt: „Niech tedy kapłani wytrwale uczą, że te rzekome praktyki mniemanych czarownic to ich senne przywidzenia, jakimi mami ich diabeł. Kto te złudzenia bierze za rzeczywistość, należy do czarta, a nie do Boga”.

Jak doszło do tego, że omamieni przez szatana okażą się ci, którzy nie będą chcieli wierzyć w latanie czarownic na sabaty? Niepokój towarzyszący pojawieniu się pod koniec XII w. waldensów i katarów, poważnego zagro­żenia heretyckiego od wieków nieznanego na Zachodzie, był powodem powołania inkwizytorów do ich zwalczania. Jeden z nich, Konrad z Marburga, uznał, że sekty, z jakimi walczył, adorują na tajnych zgromadzeniach Lucypera, oddają się rozpuście i bezczeszczą Hostię. Papież Grzegorz IX dał się do owych fantasmagorii przekonać (bulla z 1232 r.), lecz jego następcy wahali się, czy udzielić inkwizy­torom władzy sądzenia oskarżanych o czary. Tomasz z Akwinu uznał, że diabły są w stanie współżyć seksualnie z ludzkimi istotami. Inni demonolodzy silili się, by – przeciwnie niż Canon episcopi – dowodzić, że przypisywane czarownicom czyny to nie iluzja.

Bulla Jana XXII z 1326 r. powiązała czary z herezją: papież upoważnił inkwizytorów do ścigania winnych. Ci przy użyciu tortur „dowiedzieli się” wkrótce o nocnym anty-Kościele, który na sabatach czci szatana i oddaje się orgiom. Taki kult czy przywoływanie piekielnych mocy to herezja, ścigana przez trybunały kościelne i świeckie.

Pod straszliwym znakiem równości, postawionym między ludową magią a herezją, płonąć będą stosy. Fatalną rolę odegrała bulla Innocentego VIII z 1484 r., w której papież ubolewał, że w Niemczech wiele osób „odchodząc od wiary katolickiej, zadaje się z diabłami i poprzez swe czary, zaklęcia, gusła” niszczy potomstwo, zabija ludzi, szkodzi plonom. Wspierani tą bullą dwaj dominikańscy inkwizytorzy, Sprenger i Krammer, wydali „Młot na czarownice” (1486 r.), najszkodliwszy z traktatów demonologicznych. Dowodzili w nim, że niewiara w istnienie czarów i czarownic to herezja, dołączając instrukcję postępowania procesowego. Wydawany wiele razy w XVI-XVII w., „Młot...” służył w Europie za narzędzie zbrodni sądowej, wspieranej współdziałaniem władz duchownych i cywilnych.

Obraza Boska

Strach przed szatanem i jego kooperantkami ogarnął Europę Zachodnią, zwłaszcza kraje niemieckie, głównie w drugiej połowie XVI i pierwszej połowie XVII w. W Rzeczypospolitej prześladowania oskarżonych zaczęły się, gdy tam już prawie ustawały, i trwały ponad sto lat. Klęski żywiołowe, wojny, rekwizycje, głód, wzmagały strach i rozwój wiary w zjawy, upiory i opętanie. Czarownice obwiniano o cho­roby ludzi i zwierząt, rzucanie uroków, sprowadzanie burz i gradu czy odbieranie mleka krowom.

Sądzenie spraw o czary należało w Polsce do kompetencji sądów kościelnych – potwierdziła to konstytucja sejmowa z 1543 r. Praktyka okazała się jednak przeciwna: oskarżenia rozpa­trywały sądy świeckie, a starania władz kościelnych o odzyskanie jurysdykcji nad tą dziedziną były w pierwszej połowie XVII w. dość słabe. Szlachta, wśród której szerzyła się reformacja, w obawie procesów przeciw heretykom uniemożliwiała egzekwowanie przez królewskich starostów wyroków sądów kościelnych.

 



Przywi­leje stanowe chroniły szlachtę i duchowieństwo. Reszta ludności zdana była na sądy, gdzie w małych miasteczkach wyrokowali analfabeci-ławnicy, niemający pojęcia o zasadach prawa, a kierujący się w orzekaniu opiniami nalegających na nich ziomków oraz właściciela wsi, od którego faktycznie zależało życie jego oskarżanych o czary poddanych. Problem w tym, że wiarę w wyolbrzymione możliwości ich piekielnego sponsora zbudowali przez wieki duchowni.

Ogłoszone w Rzymie instrukcje (1623–1657) w sprawie procesów o czary zarzucały sędziom łatwowierność w ferowaniu wyroków, pod­ważając wiarygodność zeznań domniemanych czarownic. W tym samym duchu prymas Mikołaj Prażmowski pisał (1670 r.) o ciężkich błędach, „z których naprzód obraza Boska, a potym niewinnych ludzi okrutne morderstwa i niesława, ustawiczne zabójstwa i ludzi bezwinnych katowanie i palenie”.

Sędziowie, często niepiśmienni, uznawali za skutek czarów chorobę, która ma naturalną przyczynę. Oskarżonym nie przydzielali obrońców, apelacji nie dopuszczali. Orzekali na podstawie błahych poszlak, a przyznanie się wymuszali torturami. „Krew ludzką bezpiecznie szynkują” – pisał o tych sędziach Stani­sław Witwicki, biskup łucki (1684 r.). Tak, zły duch wiele złego czyni między ludźmi, ale „za rozkazaniem baby trudno się ma diaboł tknąć człowieka, który jest posesyją Boską”. Teodor Czartoryski, biskup poznański, nakazał (1739 r.), by proboszczowie zagrozili ekskomuniką niewykształconym sędziom za ciężki grzech orzekania w sprawach o czary. Oskarżone osoby należy odsyłać do „głównych miast, kędy ludzie rozumni i uczeni na sądach zasiadają”. I bez­pieczniej byłoby, gdyby takie sprawy „pierwej w sądzie duchownym roztrząśnione były, niżeli świecki urząd w nie się wdawać pocznie”.

Ewangelicznie humanitarne tony biskupich wypowiedzi nie były para­wanem ukrywającym chęć odzyskania utraconej jurysdykcji sądowej. Podejrzenie o uprawianie czarów wywołać było łatwo, np. wyrzucając śmieci na miedzę, zakopując tam jakieś odpadki czy chodząc bez potrzeby po cudzych polach i wykonując jakieś niezwykłe gesty. „Księgi sądowe wiejskie XVII-XVIII w.” wymieniają czary wśród innych, pospolitych występków. „Sami między sobą uskarżali się, że dzieje się wielka szkoda we wsi, częścią poprzez czary, częścią przez złodziejstwo” (Klimkówka, 1668 r.).

Ciemność fanatyków

O wiele rzadsze w Polsce niż w innych krajach procesy czarownic wzmacniały jednak przekonanie większości o ich istnieniu, ich związkach z diabłem i szkodzeniu ludziom jego mocą. Dotknięta lo­sowo lokalna zbiorowość szukała winnych, by na nich wyładować frustracje i przezwyciężyć lęk, doprowadzając sądowo (procedura miała, jak widzieliśmy, więcej wspólnego z samosądem) do zniweczenia mniema­nego źródła nieszczęścia. Co zwie się syndromem kozła ofiarnego, w nawiązaniu do rytu opisanego w biblijnej Księdze Kapłańskiej (16, 5-22). Z tym że tam kozły były dwa, z których jeden zostawał przy życiu, a uczestnicy obrzędu obciążali je symbolicznie własnymi, a nie ich grzechami, jak czy­nili to współwinni śmierci rzekomych czarownic.

Kilka spośród wielu typowych oskarżeń, jakie kierowano przeciwko nim (przeciw mężczyznom znacznie rzadziej), wyliczał już w połowie XVII w. Krzysztof Opaliński w satyrze „Na ciężary i opressyją chłopską w Polszcze”:

Kiedy wiosna nastąpi, a deszcz ustał w maju,
Czarownice przyczyną. Zdechł wół jeden, drugi,
Albo tam co z przychówków, czarownice winą.
Każą tedy niewinną babę wziąć i męczyć,
Aż ich piętnaście wyda. Ciągnie kat
i pali,
Aż powie i powoła wszytkie, co ich
we wsi;
A baba dziw, że pana z panią nie powoła,
Których by raczej spalić za to,
że niewinnie
Męczyć i tracić każą swoich
bez przyczyny,

gdyż za pretekst uważana jest i przewlekła choroba pana, i to, że mrą jego dzieci, jakby i choroba, i śmierć nie były czymś naturalnym, zsyłanym przez samego Boga. „Nie wspomnię, jacy w takim sądzie zasiadają: chłopstwo głupie, ławnicy, albo ci, którzy przyczynkę jaką mają na niewinnych chłopków”. Czy to są racje, dla jakich wolno „męczyć ludzie”?

Do świadomości Sarmatów docierały zresztą nie tylko napomnienia z listów pasterskich czy słowa poety-wojewody, ale i stwierdzenia autora poczytnej encyklopedii „Nowe Ateny”. Ks. Benedykt Chmielowski, w przeciwieństwie do biskupów, przypomniał tam przestępstwa czarownic, które „mocą czarta z miejsca na miejsce czysto prze­niesione bywają, kozy, trzciny, miotły za konia zażywszy. A gdy tę czynią translacyją, zażywają do tego sadła z dzieci małych, przed chrztem poduszonych”. Mogą też „pobudzać burze, łyskawice, pioruny, grady, deszcze wielkie na zbóż wybicie, drzew urodzajnych obicie, połamanie”. A jeszcze zarażać wody i powietrze. Albo wbić w ścianę czop i doić z niego mleko, jakie czart dla niej porywa od cudzych krów. „Za które słodkie mleko na gorzką śmierć dekretowana” – zamykając wykaz bezeceństw wiedźmy finalnym koncepcikiem, ksiądz dzie­kan rohatyński ukontentował wielu czytających, którzy podzielali jego przekonania.

Od takich to poglądów – zgodnie z poleceniem biskupa Michała Poniatowskiego (1785 r.) – mieli odwodzić duchowni diecezji płockiej i „przez swoje zdrowe nauki prostych ludzi oświecać i przestrzegać”, gdyż to mniemania bardziej odpowiednie dla pogan niż dla chrześcijan. Czy wszyscy to czynili?

Ks. Michał Karpowicz, który z wileńskiej ambony nawoływał do zniesienia pańszczyzny, propagował Konstytucję 3 maja, a od 1797 r. był biskupem wigierskim, w kazaniu wygłoszonym w 1776 r. mówił o zgorszeniu, jakim są panujące po wsiach zabobony: wiara w upiory, w czarownice sprowadzające nawałnice i grady czy powstrzymujące deszcze. Haniebne skazywanie ich za to w miasteczkach i palenie na stosach „dzieje się w wieku oświeconym, w oczach duchowieństwa, księży plebanów, zakonników, a czasem i za podnietą ich gorliwości. Przebóg! Cóż to się z nami dzieje? (...) O zwycięzco pogaństwa i zabobonów, Chryste! Kiedyż się skończy ta ciemność? Nasz to jest grzech po większej części (...) Ta ciemność fanatyków, płaszczem nabożeństwa okryta, lekko wierzy, mało rozumie, wiele naucza i opowiada. Stąd tyle szpecących ambony wymysłów, przez które słuchacze rozumieją, że tak Kościół Boży naucza, jak my częstokroć przez niewiadomość, przez upór, przez interes, przez wyniosłość lub przez nierozumne nabożeństwo prawimy”.

W 1776 r. uchwałą sejmową zakazano w Rzeczypospolitej stosowania tortur w przewodzie sądowym i zniesiono karę śmierci w procesach o czary.