Teatr ginie, bo uprzedmiotowił człowieka

Temida Stankiewicz-Podhorecka

publikacja 11.02.2012 22:30

Teatr dziś jest już mniej zjawiskiem stricte artystycznym, a bardziej narzędziem w rękach środowisk politycznych o profilu lewacko-liberalnym. Narzędziem, które ma formować społeczeństwo, głównie młodzież, w kierunku zgodnym z opcją lewacko-liberalną, a tym samym z preferowaną przez tę opcję wizją świata. Taką wizją, w której nie ma miejsca dla Boga, wartości chrześcijańskich i narodowych, natomiast jest miejsce na nieograniczoną wolność. Wolność od wszystkiego.

Cywilizacja 37/2011 Cywilizacja 37/2011

 

Tyczy to nie tylko teatru, ale w ogóle kultury. Chodzi o całkowite przemodelowanie kultury wywodzącej się z korzeni chrześcijańskich, czyli tej, w której obowiązywały (i nadal obowiązują, choć tzw. artyści, twórcy nie chcą tego uznać) normy etyczne, moralne. To one właśnie są solą w oku rozmaitych dewiantów i środowisk politycznych próbujących wstawić dzisiejszy świat w tzw. nowy porządek rzeczy, gdzie nie obowiązują już żadne zakazy moralne, gdzie nie mają znaczenia prawa naturalne i gdzie w ramach totalnej wolności człowiek sam sobie może być Bogiem, może zmienić płeć na taką, na jaką chce, skoro nie odpowiada mu ta, z którą się urodził. Bo przecież podział na płeć nie ma znaczenia – jak twierdzą zwolennicy „genderowości”. Pomijanie lub minimalizowanie znaczenia czynników biologicznych w identyfikacji tożsamości płciowej prowadzi do absurdu i wynaturzeń. Przykłady akcentowania nie biologicznej lecz społeczno-kulturowej tożsamości płciowej znajdujemy także w przedstawieniach teatralnych. Wystarczy przyjrzeć się jak ucharakteryzowane i ubrane są aktorki i aktorzy. Czasem trudno rozróżnić kim jest z wyglądu postać w spektaklu. Ta androgyniczność postaci najczęściej jawi się w spektaklach baletowych, jak choćby w niektórych scenach bardzo dobrego zresztą baletu Krzysztofa Pastora do muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego I przejdą deszcze… w Operze Narodowej w Warszawie. Także przedstawienia w teatrach dramatycznych nie są wolne od tego typu zjawisk.

Dzisiejszy teatr poprzez silne zideologizowanie zatracił swą pierwotną funkcję artystyczną. Coraz bardziej staje się karykaturą samego siebie. A skoro tak, to każdy temat i każda forma są tu dozwolone. Oglądamy zatem najrozmaitsze potworki, często nie mające nic wspólnego ze sztuką artystyczną. Zamiast teatru jest jego zaprzeczenie czyli antyteatr. Jak to się ma do zapotrzebowania odbiorcy? O to nikt z tzw. twórców teatralnych nie pyta. A ma się fatalnie i niebezpiecznie. Fatalnie, bo oglądanie rozmaitych wynaturzeń i to w formie bełkotu a nie propozycji artystycznej, choćby na średnim poziomie – jest trudne do zniesienia (zwłaszcza gdy zapłaci się wcale niemało za bilet). Niebezpieczne zaś, bo otępia, przyzwyczaja i prowadzi w końcu do zaakceptowania przez widza takiego antyteatru, który jest de facto tworzony nie ku człowiekowi a przeciwko niemu. Formuje antyczłowieka.

 Dramat takiej sytuacji polega m.in. na tym, że ów antyteatr nie znajduje się dziś na obrzeżach kultury, lecz kroczy główną aleją, jest zjawiskiem dominującym, widocznym, głośnym, finansowanym przez obecne władze w Polsce i silnie promowanym w mediach – mimo, że jest szkodnikiem i wyniszcza polską kulturę. Można odnieść wrażenie, że polskie środowiska opozycyjne, te w parlamencie i te poza parlamentem nie przywiązują do tego zbytniej wagi. Pewnie uważają, że jest to sytuacja marginalna, więc nie widzą w tym zagrożenia. Tymczasem zagrożenie jest. Tej sytuacji nie można bagatelizować, albowiem teatr jest nie tylko rozrywką na wyższym czy niższym poziomie, ale funkcjonuje też jako swego rodzaju nośnik wiedzy, informacji, kształtowania gustów estetycznych, światopoglądowych, a więc spełnia również niezwykle ważną funkcję formacyjną. Istotny jest kierunek, w jakim owa formacja podąża. Ma to szczególne znaczenie w przypadku młodzieży, która licznie uczęszcza dziś do teatru i chłonie to, co jej się oferuje. Teatr będący syntezą wszystkich sztuk tworzących kulturę odgrywa istotną rolę w życiu kraju, ponieważ ma po temu odpowiednie narzędzia, by tę ważną rolę odgrywać. Nie tylko w sensie artystycznym.

 Zatem, w teatrze jak soczewce skupiają się wszystkie te zjawiska, nurty, mody, które ogólnie funkcjonują w kulturze w danym czasie. Zatem teatr jako odzwierciedlenie całościowego procesu zjawisk dokonujących się w kulturze, z jednej strony pokazuje w jakim kierunku podąża współczesna cywilizacja, z drugiej zaś sam jest też twórcą owych nurtów, prądów, mód itd. A gdy weźmiemy pod uwagę fakt, iż uległ silnej ideologizacji i stał się narzędziem w rękach środowisk nowej lewicy i liberałów realizując ich wizję świata – jak już wyżej wspomniałam – to tym bardziej nie można bagatelizować tego, co dziś dzieje się na scenach teatralnych.

Zresztą, nie tylko teatralnych. Weźmy literaturę i prześledźmy wręczanie dorocznych Nagród NIKE. Casus Doroty Masłowskiej, której teksty będące zaprzeczeniem literatury i dramatu, pisane niezwykle wulgarnym językiem, nieposiadające żadnej wartości artystycznej są nagradzane i wystawiane na scenach. I to nie tylko w Polsce, także w Niemczech i dalej. A jakie filmy reprezentują polskie dziedzictwo kulturalne? Śluby panieńskie w reżyserii Filipa Bajona, to wyjątkowo szpetna karykatura jednej z najlepszych komedii Aleksandra Fredy. Przy tak karykaturalnej interpretacji dzieła najwybitniejszego polskiego komediopisarza można zastanowić się nad motywacją reżysera szyderczo ukazującego tradycje polskie, dworek szlachecki i jego mieszkańców. Podobnie film Balladyna w nieszczęsnej reżyserii Dariusza Zawiślaka. To wielka kompromitacja, film przyniósł wstyd polskiej kulturze na arenie międzynarodowej. Ten obsceniczny kicz był wszak pokazywany za granicą i reprezentował – o zgrozo! – Polskę w ramach obchodów Roku Słowackiego. Weźmy przykład sztuk wizualnych, malarstwo. Spójrzmy jakie wystawy plastyczne mają miejsce w prestiżowych miejscach, takich jak warszawska Zachęta czy Muzeum Narodowe, gdzie wystawa porno homoseksualna wyraźnie miała charakter zachęcający, promujący a zwiedzana była nie tylko przez dorosłych, ale i przez młodzież. Natomiast arcydzieła polskiego malarstwa narodowego, spoczywają w piwnicach muzeum.

 

 

Teatr nie jest wyspą, odbija się w nim rzeczywistość pozateatralna w zakresie modelu kultury a także w zakresie życia społeczno-ekonomiczno-politycznego. Widzimy więc jak ważną rolę odgrywa w naszym życiu. Poprzez wyżej wspomniane elementy posiada narzędzia do formowania publiczności tak w zakresie światopoglądowo filozoficznym, jak i pod względem wrażliwości estetycznej. A jak tę publiczność formuje? Odpowiedzią jest zachowanie publiczności, która po zakończeniu przedstawienia daje brawa na stojąco. A przecież spektakl, który ci ludzie obejrzeli obraża ich, uwłacza godności człowieka, infekuje zło, antywartości, wypowiada się poprzez wulgaryzm słowny i obrazowy, a do tego jest bełkotem artystycznym promującym dewiacje seksualne i zasadza się na epatowaniu widza tzw. mocnymi scenami uderzającymi w Kościół i wartości narodowe. Jak zatem zrozumieć bezkrytyczną reakcję publiczności? Myślę, że jest to dowód formacyjnego oddziaływania teatru.

Nie przypominam sobie, by teatr w Polsce kiedykolwiek znajdował się w takiej zapaści artystycznej i moralnej jak dziś. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Określiłabym je jako wewnętrzne i zewnętrzne. Do zewnętrznych zaliczam wspomniane już wyżej przyczyny natury politycznej, ideologizację i związane z tym lobby tzw. salonu „trzymające władzę” nie tylko nad teatrem, ale i nad całą kulturą w Polsce, poprawność polityczna, nurty postmodernistyczne, z najsilniejszym nihilistycznym. Do wewnętrznych zaś zaliczam działalność niedouczonych, ale za to wypełnionych pychą reżyserów, którzy obecnie zawładnęli teatrami i prą do kariery na skróty realizując w błyskawicznym tempie spektakl po spektaklu, co sprawia, że często na scenie oglądamy bezsensowny bełkot nikomu do niczego nie potrzebny. Wśród przyczyn także należy wymienić całkowicie zaniedbane dziś aktorstwo. Te zaniedbania mają swój początek już na etapie studiów. W szkolnictwie teatralnym nie przywiązuje się wagi do dykcji, do wymowy słowa. Efekt jest taki, że publiczność siedząca nawet blisko sceny nie rozumie, co aktor mamrocze pod nosem. Ani dyrektor teatru, ani reżyser nie wymagają od aktora, by mówił wyraźnie. A bywa, że reżyser nawet życzy sobie by aktor mamrotał, bo w ten sposób rzekomo dodaje tajemnicy postaci, którą gra. To jest typowy przykład reżyserskiej pychy – nieliczenia się z publicznością.

Nie można nie wspomnieć o tak ważnym elemencie jak repertuar. To, co teatr gra łączy się też z wymienionymi wcześniej przyczynami „zewnętrznymi” wpływającymi na obraz teatru. Pytanie o tematykę przedstawień, wymowę ideową, przesłanie i ich kształt inscenizacyjny jest zarazem pytaniem o to kto zawłaszczył dziś przestrzeń życia teatralnego i komu to ma służyć. Bo na pewno nie Polakom, nie katolikom. Nagminnie pojawiająca się dziś w spektaklach zajadła krytyka wartości narodowych oraz Kościoła, ośmieszanie naszej tradycji, piętnowanie klasyków, zwłaszcza dramatu romantycznego i otwarte wręcz podlizywanie się unijnoeuropejskim standardom, gdzie kierunkiem poprawnym politycznie i „jedynym słusznym” jest opcja lewicowo-liberalna, jest tego wystarczającym dowodem. Że nie wspomnę już o sztukach pisanych współcześnie, pełnych wulgaryzmu językowego, obrazowego i wymyślnych scen dewiacyjnych (łącznie z homoseksualizmem, kazirodztwem i zoofilią). Najczęściej sztuki te dmą w tubę poprawności politycznej, są ukierunkowane antynarodowo i atakują Kościół.

To nie brak funduszy stanowi o tak nędznym dziś i wynaturzonym jak nigdy dotąd obliczu teatru, lecz brak ducha, którego twórcy skutecznie wypędzili ze sceny. A wraz z nim wypędzili sacrum, co spowodowało zawłaszczenie przestrzeni scenicznej przez profanum, które dotyczy zachowania teatru nie tylko wobec Kościoła i sfery życia religijnego, ale także wobec innych przestrzeni naszego funkcjonowania, jak na przykład sfera życia społecznego, obyczajowego, etyczno-moralnego itd. Owo profanum przybiera dziś rozmaite formy w przedstawieniach teatralnych: od – można powiedzieć – dość łagodnych aż po brutalne i szokujące widza. Od dowcipu, groteski po niewybredną, prymitywną karykaturę. Każda z tych form jednak użyta jest celowo i ma zdecydowanie negatywną wymowę. Jeśli nawet nie wynika to bezpośrednio z prezentacji samego wizerunku Pana Jezusa czy obrazu Matki Bożej, to wulgarny, obsceniczny kontekst, w jakim owa prezentacja następuje, jest nie do przyjęcia. Nie widzę żadnego uzasadnienia artystycznego dla takiego wykorzystywania symboliki religijnej. Poza jednym: prowokacją, zaczepką, co zapewnia swego rodzaju nagłośnienie spektaklowi.

Wizerunek Matki Bożej należy do najczęściej profanowanej symboliki religijnej. Choć ostatnio jeszcze częściej i perfidniej profanowany jest krzyż Chrystusowy. Parę sezonów temu w warszawskim Teatrze Dramatycznym wystawiono przedstawienie zatytułowane Ewangelia w reżyserii Szymona Kaczmarka i na afiszu wydrukowano, że jest to spektakl na podstawie Ewangelii według św. Jana, co jest ewidentnym nadużyciem, które powinno mieć konsekwencje przewidziane prawem. Nie do wyobrażenia jest podobny spektakl, w którym by tak ohydnie brukano, karykaturowano, ośmieszano i drwiono np. z religii mahometan, Koranu czy żydowskiej Tory. A w przedstawieniu Ewangelia zbrukano wszystko, co wiąże się z Męką Pańską. Jeden z aktorów wdrapał się na zawieszoną pod sufitem metalową szynę udając, że właśnie się powiesił. To niby taka metafora ukrzyżowania. Możemy się więc domyśleć, że aktor zwisający u sufitu gra niby Pana Jezusa, tym bardziej, iż wypowiada znane ewangeliczne słowa: „Dokonało się”. Po czym drugi aktor, grający niby Jana, zdejmuje tamtego z owej szyny i dźwigając bezwładnego na rękach siada w fotelu upozowawszy się na pietę.

 

 

Wypowiadane przez niby Jana słowa ewangeliczne, jak np. „Jezus powiedział «Pragnę» i skłoniwszy głowę oddał ducha” mają tu kontekst całkowicie obrazoburczy, prześmiewczy, szyderczy. Cytowanym autentycznym słowom pochodzącym z Ewangelii towarzyszą obrazy o proweniencji stricte kabaretowej, obrazy zwulgaryzowane, łącznie z wykorzystywaniem trumny, do której kładą się aktorzy. Jest scena z malowaniem się, a właściwie utytłaniem się jakąś pomarańczową mazią, a to znów scena parodiująca wskrzeszenie Łazarza itd. Nie brak też cyrkowej sztuczki iluzjonistycznej zamiany wody w wino, gdy aktor wlewa do kieliszka wodę mineralną, która nagle zabarwia się na czerwono. Pod koniec spektaklu pojawia się jakieś dziwne indywiduum całe wysmarowane mazią w kolorze niebieskim z ewidentnym śladami prostytucji jako postać Marii Magdaleny, a potem także Matki Boskiej.

Przez cały czas żongluje się słowami z Ewangelii. Aktor wypowiada słowa Jezusa w sposób karykaturalny, pełen agresji (jakby był naćpany): „Ja jestem Jezus Chrystus, ja jestem Zbawicielem, ja Synem Bożym […]. Zaprawdę powiadam wam jam jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Kto spożyje ten chleb będzie żył na wieki”. Przy tym spektakl jest żenująco marny artystycznie, bełkotliwy. Trudno rozeznać kto kim jest w danym momencie. A przede wszystkim dlaczego? Nie ma tu żadnego budowania ról, żadnej motywacji postaci. Nikt nie wie dlaczego nagle jeden z aktorów sepleniąc woła: „wy macie diabła za ojca” itd. Nie mówiąc już o tym, że nagle wylewa się na scenie woda (niby Jordan) i że w niej dokonuje się parodia ewangelicznej sceny chrztu Jana, Jezusa, innych. Kolejnym ewidentnym przykładem kalania krzyża Chrystusowego jest głośny spektakl Ofiara Wilgefortis zrealizowany jakiś czas w Teatrze Wierszalin w Supraślu, gdzie krzyż ogołocony z przynależnego mu atrybutu Boskości został ośmieszony i upodlony. Zawieszona na nim postać eksponuje części intymne części ciała nasycając obraz wulgarnym erotyzmem jako najważniejszym elementem.

A oto inny przykład współczesnej pseudotwórczości dramaturgicznej i teatralnej. W sztuce Marka Modzelewskiego Siostry przytulanki wystawionej za poprzedniej dyrekcji w warszawskim Teatrze Na Woli w reżyserii Giovanny’ego Castellanosa skonstruowano akcję wokół zakonników, którzy sprowadziwszy prostytutki urządzają seksualną orgię w kaplicy Najświętszego Sakramentu. To, że spektakl całkowicie padł artystycznie nikomu nie przeszkadzało, by taką miernotę utrzymywać na afiszu przez długi czas. W podobnie rynsztokowym kontekście Agata Duda-Gracz, specjalistka od silnych akcentów antyreligijnych w swojej inscenizacji Balkonu Geneta w Teatrze Jaracza w Łodzi umieściła postać przechadzającego się Chrystusa. Naigrawanie się z Pisma Świętego, profanacja stołu eucharystycznego, krzyża Chrystusowego, Najświętszego Sakramentu dzieje się zupełnie bezkarnie, choć Polacy chyba w ponad 90% deklarują się jako katolicy.

Nawet osoby Ojca Świętego Jana Pawła II, którego ponoć kochają wszyscy Polacy, wierzący i niewierzący, prawicowi, lewicowi, liberałowie wszelkiej maści itd., teatr także nie pozostawia w spokoju. Warto w tym miejscu przypomnieć spektakl Krystiana Lupy Zaratustra zrealizowany w Starym Teatrze w Krakowie i m.in. scenę dialogu – o bluźnierczej wymowie – między Zaratustrą i papieżem (noszącym tu miano Ostatniego Papieża), dialogu mówiącym o śmierci Boga i pokazującym postać ucharakteryzowaną na Jana Pawła II w sposób hańbiący, w kontekście dewiacyjnych indywiduów i z przesłaniem uwłaczającym osobie papieża (umieszczony w akwarium umierający człowiek o imieniu Sumiennik przez kroplówkę zasila organizm chorego papieża). To, że przedstawienie było całkowicie nieudane, nie przeszkodziło, by długo utrzymywało się w repertuarze Starego Teatru, a nawet by jeździło z gościnnymi występami na festiwale i nie tylko. Przypomnijmy, iż te obelżywe dla pamięci Ojca Świętego sceny w przedstawieniu pojawiły się wkrótce po odejściu Jana Pawła II, kiedy jeszcze nie wygasły znicze palące się na ulicach miast.

Drugim obok Kościoła i symboliki religijnej stałym, powiedziałabym dyżurnym elementem w teatrze jest szydzenie z wartości narodowych, z polskiej tradycji zawartej w przekazach literatury klasycznej, w sztuce czy obyczajach. Można powiedzieć, że wręcz panuje obecnie dyktat na deprecjonowanie wszystkiego, co jest nasycone polskością, polskim duchem narodowym. Po prostu polskość ma być traktowana jako „obciachowa”, że użyję slangu młodzieżowego. Stąd w przedstawieniach teatralnych tyle szyderstwa z naszego dorobku narodowego, z naszych najwybitniejszych twórców, pisarzy. I co znamienne, owa deprecjacja dotyczy tylko tych, których dzieła są promocją polskości i wartości moralnych, tak jak np. Sienkiewicz czy Słowacki. Natomiast hołubieni są ci, którzy uprawiają krytykanctwo polskości pomawiając Polaków o ksenofobię i zajadły antysemityzm. Nie tak dawna premiera w Teatrze im. Osterwy w Lublinie, sztuka Pawła Huellego Zamknęły się oczy Ziemi w reżyserii Krzysztofa Babickiego dotyczy wprawdzie tematu sióstr betanek w Kazimierzu (oczywiście w tonie oskarżającym Kościół), ale też próbuje zdyskredytować przedwojennych polskich oficerów, którzy wkrótce mieli stać się ofiarami Katynia. W ramach „demitologizowania” Katynia pokazuje ich jako pijaków, zadufanych w sobie pyszałków pomiatających ludźmi, zajadłych antysemitów, przedmiotowo traktujących kobiety – w każdym razie nieciekawe figury. Huelle niedwuznacznie podpowiada, iż to polskie bohaterstwo nie jest znowu takim bohaterstwem, a zamordowani w Katyniu polscy oficerowie nie są świetlanymi postaciami. Można by powiedzieć – tu przepraszam Czytelników – że w pewnym sensie zasłużyli sobie na Katyń. Krzysztof Babicki tym przedstawieniem świętował swoje 30-lecie pracy artystycznej, a także pożegnanie z lubelskim teatrem. W nagrodę wszak za „dobre sprawowanie” otrzymał teatr w Gdyni, tam będzie teraz dyrektorował. Zajadła antypolskość Pawła Huellego właściwie mnie nie dziwi, dość przypomnieć jego inną sztukę, Sarmację, również antypolską, naszpikowaną ideologią „Wyborczej”, także w tandemie z Babickim i także na tej samej scenie. Natomiast trochę dziwi mnie postawa Krzysztofa Babickiego, bo pamiętam jego początkowe spektakle, niektóre znakomite, utrzymane w diametralnie innej tonacji i podnoszące inne wartości. Może kiedyś jeszcze wróci do źródeł.

 

 

Do naszej tradycji narodowej, do wydarzeń zapisanych krwią przez Polaków broniących ojczyzny, do naszych pamiątek narodowych często sięga Jan Klata. Ale tylko po to, by je zdeprecjonować, ośmieszyć, wyszydzić. W przedstawieniu, opartym na Fantazym Juliusza Słowackiego, zrealizowanym w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, nie dość, że zamienił oryginalny język poety na rynsztokowe wulgaryzmy i przekleństwa najgorszego autoramentu, i nie dość, że zmienił treść dramatu, jego wymowę i przesłanie przenosząc rzecz do współczesnego blokowiska, to jeszcze odarł Słowackiego z jego patriotyzmu, jak np. w dopisanej Słowackiemu scenie, gdzie w sąsiedztwie piosenki „Czerwone maki na Monte Cassino” prezentowana jest ordynarna scena erotyczna. Także sięgając po Sienkiewiczowską Trylogię wystawioną w Starym Teatrze w Krakowie, realizuje swój cel dyskredytowania i ośmieszenia Sienkiewicza. Bo dla niego – jak twierdzi – Trylogia jest opowieścią o wydumanej, skłamanej przez Sienkiewicza polskości. No więc, Klata postanowił ją odkłamać i zrobił obsceniczną karykaturę Trylogii. Sienkiewiczowscy bohaterowie, to u Klaty jacyś obłąkani połamańcy, ciemnogród, ludzie niezrównoważeni psychicznie znajdujący się w zakładzie psychiatrycznym. Żałośni, brudni, niedomyci, odrażający fizycznością, pokraczni. Nie braknie obscen, elementu homoseksualnego, przebiórki Tuhaj-beja w Chrystusa, karykaturalnych tańców na ołtarzu Jasnogórskim do pieśni „Boże, coś Polskę..”, niesmacznych wygłupów, świecącej lampki tabernakulowej, Jasnogórskiego obrazu Matki Bożej z twarzą aktorki Ewy Kolasińskiej robiącej głupawe miny itd. itd. Dziwi mnie, że w tej miernocie grają tacy aktorzy jak Anna Dymna czy Krzysztof Globisz z lubością pląsający w tanach po scenie symbolizującej ołtarz w Kaplicy Cudownego Obrazu na Jasnej Górze. Ta karykatura Trylogii ma pokazać Polaków nie jako bohaterów, lecz jako prymitywną, ksenofobiczną ciemnotę.

Jak widać wielki patriotyzm naszego noblisty wciąż uwiera politpoprawnościowe środowiska lewicowo-liberalne. W tej sytuacji nieoceniona jest działalność Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, gdzie raz po raz organizowane są konferencje, wykłady, seminaria, pokazujące nasz dorobek, nasze dziedzictwo, naszą tożsamość narodową i religijną. Jedno z najnowszych przedsięwzięć WSKSiM, to konferencja naukowa adresowana do młodzieży Wielcy Polacy w kulturze, a więc Jan Matejko (w ujęciu prof. Józefa Szaniawskiego), Henryk Sienkiewicz (O nieprzemijających wzorach polskości – prof. Jerzy Jaroszyński ) i rotmistrz Witold Pilecki (o heroicznym patriotyzmie – Piotr Szubarczyk).

Stałym elementem w wielu przedstawieniach jest prezentacja Polaka jako zajadłego antysemity. Antypolskie książki Grossa znajdują promocję w teatrach w postaci przedstawień. W antypolskim, oszczerczym wobec Polaków spektaklu z Teatru Współczesnego w Szczecinie Utwór o Matce i Ojczyźnie (reż. Marcin Liber), autorstwa Bożeny Keff (która obecnie robi karierę tak jak i jej sztuka), też jest Grossowy akcent związany z książką Strach. A już wręcz kuriozalny wymiar reklamy Grossa osiągnęła Nasza klasa Tadeusza Słobodzianka w Teatrze na Woli nawiązując do wałkowanego parę lat temu wątku o Jedwabnem i bezkrytycznie rozwijając zawarte w książce Sąsiedzi Jana Tomasza Grossa „odkrycia”, które wielokrotnie obalał w swoich książkach i publikacjach prasowych wybitny polski historyk, prof. Jerzy Robert Nowak. Sztuka Słobodzianka, choć marna artystycznie, otrzymała nagrodę literacką NIKE i jest zapraszana do teatrów zagranicznych. Tak antypolskiego spektaklu nigdy dotąd nie widziałam. Jest w nim tyle jadu i nagromadzonej nienawiści do wszystkiego co polskie, narodowe, patriotyczne, katolickie, że aż zastanawiające skąd się to bierze i jaki ma cel. W przedstawieniu nie ma ani jednej pozytywnej postaci Polaka. To najczęściej ludzie szalenie prymitywni, ograniczeni intelektualnie, niezdolni, kłamliwi, tchórzliwi, złodzieje, łobuzy, mordercy, krótko mówiąc: podludzie. Natomiast ich żydowskie koleżanki i koledzy, to zupełnie inni ludzie: kulturalni, subtelni, garnący się do wiedzy, znający np. kilka obcych języków.

Rozpoznawalną cechą współczesnego teatru, większości scen, jest jakaś wręcz schizofreniczna fascynacja rozmaitymi patologiami (np. jeśli jest rodzina, to koniecznie widziana w aspekcie patologicznym), a już niemal normą stała się prezentacja spektakli o tematyce homoseksualnej, co można nierzadko odebrać jako promocję tej orientacji, z której czyni się walor godny naśladowania. W dzisiejszym teatrze człowiek jako istota ludzka traktowany jest instrumentalnie. Odziera się go z intymności, tajemnicy, zabiera się mu jego wartości, ośmiesza się jego wiarę i degraduje do kawałka mięsa rzuconego na scenę dla pożarcia.

Teatr utracił swoją tożsamość. Bohater współczesnego teatru (pomijam tu nieliczne wyjątki) posługuje się wulgarnym językiem, stosuje przemoc, gwałt w egoistycznym zaspokajaniu swoich potrzeb, jest prymitywny, ograniczony do odczuć czysto biologicznych. O tęsknocie za duchowym rozwojem człowieka, nie ma mowy. Taki nihilistyczny model prowadzi do konstatacji, że życie właściwie nie ma sensu. Kościół broni godności istoty ludzkiej, więc jest atakowany jako przejaw fundamentalizmu.

Ta działalność antyteatralna ma na celu zniszczenie takiego kształtu teatru, który opierał swój byt o wypracowane w ciągu wieków idee bliskie człowiekowi, teatru, który czerpiąc z wielkich dzieł literackich promował na scenie prawdziwe wartości podnoszące człowieka i dawał scenie perspektywę intelektualną, filozoficzną formując ją w postaci przedstawienia z pełną odpowiedzialnością za poziom artystyczny spektaklu. Ale taka idea teatru stoi na drodze nurtom preferującym zupełnie co innego: patologie życia rodzinnego, totalną bezideowość, deprawacje duchowe i moralne, dewiacje najróżniejszego autoramentu, co ma za cel wyrobić u odbiorców skrajną tolerancję i przyzwyczaić ich do takiej właśnie rzeczywistości, a w konsekwencji doprowadzić ma pewnie do zalegalizowania w życiu społecznym owych dewiacji.

Teatr – nie cały, ale w większości – zredukował człowieka do jego funkcji stricte biologicznych. Całą intymność człowieka, zarówno seksualną, emocjonalną i duchową zdegradował do funkcji przedmiotu. W ten sposób pozbawił człowieka godności istoty ludzkiej odzierając go z jego tajemnicy przeżywania najgłębszych uczuć. A za taką działalność musi zapłacić. Dlatego ginie.

Temida Stankiewicz-Podhorecka - teatrolog, krytyk teatralny, publicystka „Naszego Dziennika”. Od lat obserwuje i opisuje życie teatralne. Autorka wielu publikacji z tej dziedziny.