Kiedy dziecko zaczęło pytać

Bartłomiej Dobroczyński

publikacja 19.02.2012 21:54

Dziecko - można powiedzieć - jest stosunkowo późnym „wytworem cywilizacji". Do końca XIX w. mało kto traktował dzieci w sposób, w jaki traktujemy je współcześnie. W pewnym sensie dziecka nie było, był jedynie niedokończony, niedojrzały jeszcze dorosły

List 2/2012 List 2/2012

 

dziecięce kariery

W pierwszej połowie XIX w., jak opisuje to Jędrzej Śniadecki, wybitny polski uczony i lekarz, prawie połowa kobiet rodzących umie­rała, a jeszcze większy był odsetek dzieci, które nie przeżywały porodu. Śniadecki nie bez powodu więc określał szpitale położnicze mianem „rzeźni". Poród był sytuacją granicz­ną. W tamtych czasach kobiety zachodziły w ciąże bardzo często. Kiedy weźmiemy słowni­ki biograficzne lub jakąkolwiek encyklopedię i zaczniemy czytać życiorysy znanych ludzi, żyjących przed wiekiem XX, często spotkamy się z informacją typu: „był jednym z 10 czy 15 dzieci w rodzinie". Tyle tylko, że wieku dorosłe­go dożywało zaledwie kilkoro z nich, czasem dwójka lub tylko jedno. W związku z trudną sytuacją życiową nie przywiązywano się do dzie­ci szczególnie mocno, nie poświęcano im tyle uwagi, co dziś. Małe dziecko nie mogło praco­wać na roli, nie pomagało w domu, wymagało nakładu sił, ubrania, jadła i opieki. Przysparza­ło więc do pewnego momentu więcej kłopotów, niż korzyści. W dzieciach nie dopatrywano się niczego specjalnie wyjątkowego.

Nie poświęcano maluchom szczególnej uwagi, także w kulturze. Zadziwiające jest w tym kontekście to, że Biblia wspomina o dzie­ciach przychodzących do Jezusa i stawia je za wzór. Starożytna i późniejsza literatura aż do XIX w. nie mówiła o dzieciach wiele, tak na­prawdę nie poruszała tego tematu prawie w ogóle.

Wszystko zmieniło się w XX w. wraz z rozwojem nauk, również psychologicznych, z pojawieniem się ogólnodostępnej opieki zdrowotnej, z poprawą sytuacji ekonomicznej. Zazwyczaj nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale w porównaniu z naszymi dziadkami i pra­dziadkami żyjemy w luksusie. Między innymi dzięki temu możemy poświęcić dziecku i jego rozwojowi tak dużo czasu. Dawniej dziewięcio, dziesięciolatki pracowały już z rodzicami w polu. Sam pamiętam, że kiedy byłem uczniem podstawówki, w okresach ważniejszych prac polowych moi koledzy byli zwalniani z lekcji, by mogli pomagać rodzicom. Dziś takie sytu­acje są już nie tak częste. Tyle, że obecnie w zamian za pracę w polu oferujemy naszym dzieciom, pod pretekstem troski o ich rozwój, inne zajęcia. Kapitalizm każe nam wierzyć w to, że dziecko potrzebuje znać 5 języków, uczęszczać do klasy baletowej albo artystycz­nej, przejść szkolenie w zakresie samoobro­ny i zaliczyć jeszcze kilka innych „niezwykle potrzebnych" kursów. Bo to wszystko przyda mu się kiedyś w CV. A to tylko część prawdy. Badania bowiem pokazują, że tym, co w dzie­ciach najbardziej zabija świeżość i kreatyw­ność myślenia i działania, jest szkoła. Dziec­ko jest najbardziej twórcze, kiedy ma 6-7 lat, a najmniej w wieku 18 lat, czyli w momencie zdawania matury. Kiedyś dzieci pracowały na roli, dziś „pracują na swoją przyszłość". Współczesne dzieci są bardziej zabiegane niż 50,40 czy 30 lat temu. My, dorośli również. Ale taki jest niestety koszt życia w luksusie. Gdyby ktoś z nas uznał, że nie interesuje go ciepło w mieszkaniu, nowy samochód ani modne ubra­nie, mógłby spokojnie zrezygnować z części zajęć i odzyskać czas, którego tak bardzo pra­gnie.

wszystkie smaki dzieciństwa

Mówi się, że dzieci mają niesamowitą świe­żość myślenia, umiejętność niewyczerpanego zachwytu nad światem. Jednak tak naprawdę, by dziecko mogło rozwijać tę świeżość myśle­nia, postrzegania świata muszą zostać speł­nione określone warunki. Dzieci odrzucone lub osierocone i wychowane w domach dziecka będą miały tej świeżości mniej, podobnie dzieci z rodzin, w których stosuje się przemoc. Dzieci potrzebują poczucia bezpieczeństwa, pewności, że ich odczucia są wartościowe, że dorośli liczą się z ich zdaniem. Przez świeżość rozumiem tu przede wszystkim takie doświad­czanie świata, najzwyczajniejszych nawet rze­czy, które rzadko jest już dostępne dorosłym. Czasem przypominam sobie kąpiele w moim rodzinnym domu, kiedy miałem 6 czy 7 lat. Odbywały się raz, dwa razy w tygodniu. Woda podgrzewana była na piecu w wielkich garach. Potem przelewano ją do wielkiej, okrągłej, blaszanej balii w kolorze gołąbkowo-szarym. Balia stała na środku podłogi w kuchni. Ta woda miała niesamowity zapach, chociaż nikt nie wlewał do niej żadnych perfum. Jestem w stanie dokładnie odtworzyć w pamięci, jak wchodzę do tej wody i ogarnia mnie niesamo­wite uczucie, kiedy moje ciało powoli zanurza się w tym cieple. Niemal czuję gęsią skórkę i sterczące włosy na rękach. To było coś niesamowitego. Dziś biorę prysznic codziennie i często prawie go nie zauważam. Nic nadzwy­czajnego się nie dzieje, ot zwykła czynność. Nie ma już we mnie tej dziecięcej świeżości.

Trzeba jednak pamiętać, że świeżość po­strzegania i myślenia ma także negatywne strony. Świeżość oznacza bowiem brak do­świadczeń. Dziecko cierpi mocniej niż dorosły, bo nie może sobie zinterpretować pewnych rzeczy, zracjonalizować ich. Jego interpretacja zdarzeń, słów jest bardziej absolutna. Kiedy matka w złości powie dziecku, że odda go komuś obcemu, to ono jest przekonane, że to naprawdę nastąpi. A co za tym idzie - prze­rażone. Jego umysł nie ma podstaw do tego, by pomyśleć inaczej np.: „Mama zawsze tak mówi, kiedy poważnie nabroję. To tylko objaw jej lęku i bezsilności". Ludzki umysł jest trochę jak komputer. A komputer jest tym lepszy, im więcej ma oprogramowania. Dziecięcy umysł ma go jeszcze bardzo mało, działa więc dość jednostronnie. Ma za małą wiedzę. Dorosły z kolei nie ma świeżości, za którą czasem tęsk­ni. Może próbować najlepszych smakołyków, ale nie będą mu one tak smakowały jak pierw­sza kromka ze smalcem, którą jadł, kiedy miał kilka lat.

Żadna rzecz nie jest tylko dobra, albo tylko zła - mówi mądra buddyjska zasada. W Pol­sce mamy z kolei powiedzenie, że każdy kij ma dwa końce. Brak świeżości powoduje, że nie doświadczam świata w tak ekscytujący sposób, jak dzieci, ale w zamian za to jestem bardziej zdystansowany do siebie, rozumiem wiele rzeczy lepiej i dzięki temu ból, klęski, smutki nie są tak dojmujące, jak w dzieciń­stwie. Świeżość dziecka ma jednak wiele zalet i dobrze byłoby coś z niej zachować. Zdawali sobie z tego sprawę rozumni ludzie z różnych stron świata. Lao-tsy, wielki chiński nauczyciel i twórca taoizmu, znany był też jako „stary mę­drzec dziecko". Bo najlepiej byłoby mieć wie­dzę i doświadczenie starca, a sposób dozna­wania rzeczywistości, ciekawość i kreatyw­ność typowe dla dziecka. Zachować otwartość i bezinteresowność, a jednocześnie posiadać dystans, wiedzę, zdolność do wyrzeczenia, dyscyplinę, niezależność. To jest nieosiągal­ne, ale wymarzone optimum.

 

 

Bóg nie zsyła już piorunów

Dziecięce postrzeganie świata wiąże się z określoną religijnością. Sebastian Duda, teo­log, pisał w jednym ze swoich tekstów, że ist­nieją dwa typy świętości przez nas doświad­czanej: sacrum i sanctum. Pozornie terminy te znaczą to samo. Ale tylko pozornie. Czym różni się jeden od drugiego? Sacrum jest bardziej pogańskie i bliższe dziecięcemu po­strzeganiu świata. To bóstwo w jego wymia­rze energetycznym i przytłaczającym: mocy, potęgi. Przejawia się w takich zjawiskach jak burza, grzmot, słup ognia, wicher itp. To rze­czywistość święta w wymiarze tremendum et fascinanosum, pociąga, ale zarazem budzi grozę, przeraża. Można powiedzieć, że Mojżesz doświadczył takiego sacrum w krzaku gorejącym. Stary Testament o wiele częściej niż Nowy mówi o sacrum podkreślając np. że nikt nie może zobaczyć twarzy Boga żywego, bo pomrze. Sacrum związane jest z przedrefleksyjnym podejściem do rzeczywistości sa­kralnej, ograniczonym do percepcji. Sanctum natomiast, charakterystyczne dla Nowego Testamentu - odnosi się bardziej do człowie­ka i do wymiaru etycznego: do świętości ży­cia. Chrześcijaństwo to religia zdecydowanie bardziej związana z sanctum niż z sacrum, a to dzięki postaci Chrystusa, który jest człowie­kiem, ale równocześnie Bogiem. Całe Jego nauczanie odnosi się przede wszystkim do relacji pomiędzy ludźmi, bo to one mówią o ich stosunku do Stwórcy. Jak możecie mówić, że kochacie Boga, którego nie znacie, a nie kochać bliźniego, którego znacie? To zdanie z Ewangelii pokazuje, że najważniejsze rzeczy rozgrywają się pomiędzy ludźmi, że bardzo wiele zależy od naszych wyborów i decyzji.

rodzice jak bogowie

Na to w jaki sposób dzieci kształtują swój ob­raz Boga wpływają nie tylko ich możliwości percepcyjne, ale także obraz rodziców i oto­czenie, w jakim się wychowują.

Freud uważał, że religia jest pozostałością po relacji dziecko-rodzice, że bogowie wszel­kich religii są jakąś rozwiniętą wersją obrazu rodziców z okresu, kiedy dziecko było od nich całkowicie zależne. Takie myślenie nie jest dziś przyjmowane bezkrytycznie, ale w pro­cesie psychoterapii bardzo często pacjenci odkrywają, że pewne typy relacji z rodzicami (m.in. zbytnia surowość lub nieobecność ojca lub matki) uniemożliwiają im dojrzałą religij­ność. W psychologii mówi się niekiedy o tzw. praufności. Wiąże się ona z najbardziej pier­wotnym wyobrażeniem otaczającego świata, jako miejsca dobrego, bezpiecznego, dają­cego schronienie i opiekę. Pierwsze kontakty dziecka z ludźmi i środowiskiem utrwalają w nim tę praufność lub ją osłabiają, a czasem niszczą zupełnie. Później w dorosłym życiu nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nasze zacho­wanie może zależeć do pewnych wczesnych uwarunkowań, które są niezwykle silne. To, że jesteś pesymistą, do wielu wyzwań podcho­dzisz bez wiary w ich powodzenie, że bardzo trudno zaufać ci ludziom, może być, według niektórych psychologów, zależne od tego, w jaki sposób zostałeś ukształtowany przez do­rosłych: rodziców, krewnych, nauczycieli i wy­chowawców. Być może zabili oni w tobie wiarę w siebie i ufność wobec innych, bo wyśmiewali twoje marzenia, straszyli innymi ludźmi, prze­powiadali ci klęski i niepowodzenia.

silny jak trzęsienie ziemi

Ważnym elementem kształtującym religijność dzieci, jest sposób, w jaki dorośli odpowiadają na ich próby zrozumienia świata. Przychodzi taki moment, kiedy dzieci zadają mnóstwo py­tań. Także takich, które dotyczą zagadnień re­ligijnych. Dla rodziców bywa to często trudne i uciążliwe: „Co się stało z babcią?, Gdzie teraz jest?, Dlaczego świeci słońce?". Jeśli w odpo­wiedziach, które słyszą, trafią na wyjaśnienia religijne, to może to być ważnym elementem kształtującym ich doświadczenie Boga i świę­tości. W wielu rodzinach religijnych może się odbyć taki dialog:

- Skąd się wziął świat?

- Bóg go stworzył. -A kto to jest Bóg?

- To jest ktoś taki, jak ja dla ciebie. Jestem dla ciebie ojcem (albo matką), a on jest taki dla świata.

-A jest człowiekiem?

- Nie, ale człowiek jest do Niego bardzo po­dobny.

- A jest silny jak człowiek?

- Jest o wiele silniejszy. -A jak co jest silny?

- Jak wulkan albo trzęsienie ziemi. Ale po­trafi być też bardzo łagodny, jak delikatny wie­trzyk w słoneczny dzień.

W takiej rozmowie jest i związek z rodzica­mi, czyli potrzeba emocjonalna, jest i odkrycie świata energii - poczucia, że są pewne rzeczy­wistości, które nas przekraczają, i w końcu po­szerzenie wiedzy. Dziecko jest tu zanurzone w świecie sacrum, rozumianym jako siły przy­rody, żywioły, budzące podziw zjawiska natu­ry. Sanctum jest dopiero przed nim. O nim, w lepszy lub gorszy sposób pouczy go pedago­gika religijna, z którą spotka się na kateche­zie. Tam usłyszy, że najważniejsze w relacji z Bogiem jest to, żeby było dobre, szczodre, grzeczne, żeby potrafiło wybaczyć krzywdę, umiało wyrzec się pewnych korzyści, by ko­muś pomóc, bo wszystko, co najistotniejsze ostatecznie rozgrywa się między ludźmi. Tutaj jest królestwo Boże, w zależności od tego, co ludzie robią, albo czego zaniechają. Chrystus powiedział przecież: „Po tym was poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali".

dr hab. Bartłomiej Dobroczyński, psycholog, pracownik UJ, autor książek, m.in. „Listy profana. Między psychologią a religią", wydanej przez LIST