O postępie w sposób wsteczny

Paweł Bortkiewicz

publikacja 29.02.2012 21:28

Pojęcie postępu, zwłaszcza w formie przymiotnikowej, jest synonimem dobra i wartości. Ktoś, kto jest postępowy, jest kimś, komu należy się uznanie i szacunek. Jego zaprzeczeniem jest osoba, która jest niepostępowa, a zatem zacofana, wsteczna, konserwatywna.

Zeszyty Karmelitańskie 57/4/2011 Zeszyty Karmelitańskie 57/4/2011

 

Kategoria postępu stała się w czasach nowożytnych bodaj czy nie głównym przedmiotem wiary. Nadto, w czasach kryzysu różnych przedmiotów wiary, ta kategoria pozostaje wciąż na ołtarzu przekonań i kultu.

Kategoria postępu jest kluczowa w wielu dziedzinach życia. Polityka społeczna, a więc sfera naszego życia, jest niczym innym, jak tylko działaniem różnych podmiotów – od państwa po organizacje pozarządowe – w celu uzyskania postępu społecznego. Jak mierzyć ów postęp? W tym celu sięga się po kryterium, jakim jest jakość życia. Owo kryterium umożliwia dość precyzyjny, arytmetyczny pomiar tajemnicy ludzkiej egzystencji. Parametryzacja może niekiedy stawać się wszakże dramatyczna dla ludzkiego życia. Nietrudno bowiem zauważyć, że na przykład jakość życia dziecka z zespołem Downa będzie dość niska, a na pewno zdecydowanie niższa od jakości życia dziecka zdrowego. Oznacza to ni mniej, ni więcej jak to, że takie dziecko, jego narodziny są konkretnym i wymiernym wybojem na drodze postępu społecznego. Podobnie człowiek stary, zniedołężniały może być oceniony w kategoriach niskiej jakości życia. On także jest zaprzeczeniem postępu społecznego, chyba że… zostanie wyeliminowany.

Pojęcie postępu, zwłaszcza w formie przymiotnikowej, jest synonimem dobra i wartości. Ktoś, kto jest postępowy, jest kimś, komu należy się uznanie i szacunek. Jego zaprzeczeniem jest osoba, która jest niepostępowa, a zatem zacofana, wsteczna, konserwatywna. Utrwalanie takich postaw może polaryzować całe społeczeństwa. Niezapomniane pozostają antynomie stosowane przez niektórych teologów, na przykład „Gazety Wyborczej”, w odniesieniu do Kościoła katolickiego – Kościół postępowy (zamiennie nazywany Kościołem otwartym) w opozycji do Kościoła konserwatywnego, zacofanego (Kościoła oblężonej twierdzy). Na tę kalkę antynomii nakładane są dalsze skojarzenia i etykiety – Kościół łagiewnicki (synonim postępowego) i Kościół toruński (synonim wstecznego).

Wreszcie zauważmy ów wymiar parareligijny postępu. Postęp bowiem w konkretnej postaci, np. naukowo-techniczny, traktowany jest dzisiaj jako nowa ontologia i antropologia, więcej – jako nowa teologia dogmatyczna i fundamentalna. Kategoria postępu staje się, a raczej jest przedmiotem wiary. Jest fundamentem opisu świata, jego zrozumienia, jego wyjaśnienia ostatecznego i odczytania jego sensu i celowości.

Skąd ta absolutyzacja wartości postępu? Czy jest ona zasadna i słuszna? Czy może być traktowana jako naczelna i absolutna kategoria w odniesieniu do opisywania, a zwłaszcza wartościowania różnych zjawisk społecznych?

Wiara w postęp, konkretnie postęp wiedzy powiązana jest ściśle z nowożytnym triumfem przyrodoznawstwa, które rzuciło wyzwanie Bogu i światu, roszcząc sobie pretensje do zupełnej i wyczerpującej próby opisu tajemnic świata. „Instynktowne przekonanie o istnieniu Porządku Rzeczy”[1] stało się fundamentem nowożytnego światopoglądu naukowego, a „stojące wciąż przed wyobraźnią przekonanie, że istnieje jakaś czekająca na odkrycie tajemnica”[2] – siłą napędową badań naukowych.

Wierze w potęgę wiedzy, zdolnej wytłumaczyć złożoność świata, towarzyszyła potęga nadziei, wyrażonej choćby słowami Johna Wilkinsa, że „przyjdzie taki czas, w którym praca przyszłych wieków ujawni takie rzeczy, które dzisiaj są okryte ciemnością. Sztuki nie doszły jeszcze do przesilenia. Umiejętność przyszłych czasów, z pomocą trudów przodków, będzie mogła osiągnąć poziom, którego my jeszcze nie osiągnęliśmy”[3].

Tej wierze i nadziei towarzyszyło nowe ukierunkowanie miłości. Dotąd tradycyjnie, od czasów renesansu przedmiotem miłości było umiłowanie starożytności jako złotego wieku.

Teraz zaczęło ono ustępować pod wpływem rosnącego przekonania o wyższości teraźniejszości nad przeszłością, a przyszłości nad teraźniejszością. Przedmiotem miłości stawała się teraźniejszość, a jeszcze bardziej przyszłość.

Jest przy tym sprawą oczywistą, że w przeciwieństwie do chrześcijaństwa nie spoglądano w kierunku przyszłości poza ziemskim życiem, lecz w stronę realizowalnego w doczesności nieustającego ulepszenia. Myśl naukowa i techniczna bardzo łatwo zbliżyły się w tym aspekcie do różnych millenaryzmów. Na marginesie warto zauważyć, że ten alians myśli naukowej z irracjonalnym millenaryzmem i jego konsekwencjami trwa do dnia dzisiejszego. Jego swoistą ilustracją było ogłoszenie medialne pierwszej udanej próby sklonowania reprodukcyjnego człowieka przez firmę Clonaid, będącą na usługach sekty raelianów. Raelianie uznają klonowanie jako sposób osiągania nieśmiertelności. Warto także nadmienić, że apel Raela – twórcy i przywódcy sekty, o przyzwolenie na klonowanie człowieka, wygłoszony na forum Kongresu Stanów Zjednoczonych, wsparła grupa naukowców, w tym pewna grupa noblistów.

Nobliści także zatrudnieni są w firmie Craiga Ventura, która zajmuje się racami na Artificial Life, sztucznym życiem biologicznym. Venture kilkakrotnie proklamował siebie medialnie jako demiurga, stwórcę o boskich prerogatywach.

Niezależnie od tych aliansów wiedzy z religią, czy raczej parareligią, trzeba podkreślić, że sama wiedza przestała być kontemplacją prawdy, a stała się władzą oznaczającą praktyczne korzyści, jakie można było z niej czerpać. W tym momencie nastąpiło niebudzące dzisiaj zdziwienia związanie się nauki z techniką, choć jak się zdaje, „należą one do dwóch różnych kategorii: poznawania i działania”[4]. Celem nauki, ujmując najogólniej, jest odkrywanie prawdy, celem techniki natomiast – praktyczna użyteczność. Technicyzacja nauki doprowadziła do wyłączenia poza nawias działań i refleksji związanych z zasadami moralnymi, choć – jak przekonują o tym różne epizody historii – rodzi to iluzję omnipotencji nauki, czemu towarzyszy myśl o konieczności podporządkowania sobie świata ludzkiego.

 


[1] A.N. Whitehead, Nauka i świat nowożytny, przeł. M. Kozłowski, M. Pieńkowski OP, Kraków 1987, s. 24.
[2] Tamże, s. 35.
[3] P. Rossi, Zatonięcia bez świadka. Idea postępu, przeł. A. Dudzińska-Facca, Warszawa 1998, s. 59.
[4] E. Agazzi, Dobro, zło i nauka. Etyczny wymiar działalności naukowo-technicznej, przeł. E. Kałuszyńska, Warszawa 1997, s. 55.

 

 

Zauważenie wspomnianych zjawisk na polu nauki ma znaczenie o wiele szersze niż tylko w obszarze analiz zjawiska scjentyzmu. Sukcesy nauk przyrodniczych, świadczące o ich skuteczności, doprowadziły do prób przeniesienia tej skuteczności na człowieka i społeczeństwo.

Wydawać się mogło, że otwiera się w tym miejscu realizacja odwiecznego pragnienia doskonałości. Definicję doskonałości podał Arystoteles w Metafizyce, gdzie wyróżnił „trzy znaczenia wyrazu czy raczej trzy odcienie jednego znaczenia, ale w każdym razie trzy różne pojęcia doskonałości”[5]: (A) doskonałe jest to, co jest zupełne („ουμὴ εστιν εξωτι λαβεινμηδὲ εν μόριον”); (B) doskonałe jest to, co jest tak dobre, że w swym rodzaju nie może być lepsze („τὸ κατ’αρετὴν καὶ τὸ ευ μὴ εχον υπερβολὴν πρὸςτὸ γένος”); (C) doskonałe jest to, co osiągnęło swój cel („οις υπάρχειτὸ τέλος, σπουδαιον ον”).

Średniowieczna koncepcja doskonałości zakładała, że doskonałość jest wynikiem rozwoju, ponieważ to, co doskonałe staje się nim stopniowo. W tym procesie, niezaspokojonym w wymiarze ziemskiego i doczesnego bytowania, ogromną rolę odgrywa własny wysiłek i samozaparcie. Odpowiedzialność za siebie jako istotę ludzką spoczywała na barkach każdego pojedynczego człowieka. W ten sposób doskonalenie jednostki stawało się nieustannym, wezwaniem do męstwa bycia[6].

Starożytność i średniowiecze kreśliły zatem obraz człowieka integralnego i pełnego, dynamicznego w dążeniu do osiągania niezależności, wolności wewnętrznej, zmiany uległości namiętnościom we władzę nad sobą w określonym celu.

Nowożytna doskonałość, budowana na fundamencie scjentyzmu, zdecydowanie odeszła od tych modeli doskonałości. Ukazywana była jako doskonałość bez granicy czy celu, ewentualnym celem było nieustanne doskonalenie dla samego doskonalenia. Ponadto, sytuowała marzenie o doskonałości w rzeczywistości ziemskiej. Żeby jednak tego dokonać, potrzebne było zredukowanie wizji człowieka.

Pomijając dalszy wątek historyczny i filozoficzny, warto zwrócić uwagę na jego wymiar finalny. Znajduje on wyraz w utożsamieniu postępu z rewolucją opatrywaną kolejnym przymiotnikiem. W ten sposób postęp wyraża się w „wielkiej rewolucji”, „rewolucji bolszewickiej”(marksistowskiej), „rewolucji kulturowej”, „rewolucji obyczajowej”, „rewolucji naukowo-technicznej”. Charakterystyczne są przy tym owe dwa elementy – rozumienie czasu, dziejów i rozumienie człowieka.

Heglowska wizja dziejów nakazuje spoglądać na upływ czasu jako na proces linearny, naznaczony wzrastającym stopniowo wartościowaniem. To, co było wczoraj, jest gorsze od tego, co jest dziś, to, co nastąpi jutro, jest lepsze od tego, co dotyczy naszej teraźniejszości. Jest to presja bezwzględna, która domaga się nie postawy krytycznej, ale bezwzględnej, radykalnej akceptacji.

Ten mechanizm jest wspierany wizją człowieka. Niezależnie od typów rewolucji jest to wizja zawsze redukcjonistyczna, zawężająca rozumienie i pojmowanie człowieka do określonego aspektu. W przypadku wielkiej rewolucji francuskiej takie zawężenie dokonało się w sferze zamknięcia człowieka, utożsamienia go z oświeconym rozumem. A to z kolei oznaczało wyeliminowanie pozostałych sfer życia ludzkiego. W konsekwencji oznaczało to bezwzględną konieczność wyeliminowania doświadczenia religijnego, a ostatecznie wiary w Boga. Nie sposób zapomnieć, że idąc drogą tego mechanizmu rewolucjoniści spod haseł wolności, równości i braterstwa łatwo przeobrazili się w bestialskich terrorystów walczących bezpardonowo z Bogiem i Kościołem.

W wielkiej rewolucji bolszewickiej, pełnej wzruszającej metaforyki pociągów, maszynistów i semaforów historii, człowiek był skrajnie uprzedmiotowiony. Pozbawiony swojej jednostkowej indywidualności, niepowtarzalności, a przez to wartości (wszak „jednostka zerem, jednostka niczym”), był jedynie częścią kolektywu. Swoją wartość zyskiwał, jeśli udało mu się znaleźć w szeregach uświadomionej części kolektywu, czyli partii bolszewickiej. To partia była podmiotem nieustannej walki dokonywanej w imię haseł wyzwolenia spod coraz to nowego ucisku i wyzysku. Kiedy rozprawiono się z walką z burżuazją i karłami imperializmu, przyszedł czas na inne formy wyzysku i ciemiężenia. Taką formą stała się najpierw relacja kobiety i mężczyzny w małżeństwie i rodzinie, co zaowocowało mutacją rewolucji marksistowskiej w postaci rewolucji feministycznej. Jeszcze nowszą formą tej samej rewolucji jest rewolucja gender – walcząca z rolami społecznymi wyznaczonymi opresyjnie przez funkcje przypisywane płci. Dekonstrukcja człowieka przybierająca różne oblicza rewolucji marksistowskiej zmienia się pod względem form i etykiet, ale pozostaje niezmienna w swoim rdzeniu.

W rewolucji obyczajowej, niezwykle znaczącej dla naszej współczesności, pojawił się inny fenomen. Rewolucja ta oznacza bowiem nawrót marksizmu skoligaconego z freudyzmem. Dzięki temu rewolucja pojęta zostaje jako przełom na rzecz wyzwolenia przyjemności i używania, ewolucja społeczeństwa pracy w społeczeństwo rozrywki[7]. Miała też stanowić wyraz obrony praw jednostki do używania wraz z przyznaniem jej rangi ostatecznej instancji wydającej ocenę wartości (dokonuje się więc eliminacja obiektywnych reguł rządzących życiem społecznym). Rewolucja seksualna jest wreszcie skrajną postacią emancypacji instynktów. W konsekwencji jednak emancypacja musi prowadzić tutaj do zużycia (osłabienia) instynktów seksualnych. Nic więc dziwnego, że następuje unicestwienie świadomej osobowości, która stanowiła sama o sobie.

Istotnie, świadomi samych siebie jako osoby stajemy się dzięki możliwości – ale i konieczności – dokonania osobistego wyboru, w wielu przypadkach, wbrew pragnieniu bezpośredniej przyjemności, w imię afirmacji obiektywnej prawdy o sobie, prawdy uniwersalnie ważnej. Integralność i spójność osobowości dana nam jest i ujawnia się najmocniej jako następstwo wierności wobec prawdy przez nas poznanej i przez to przez nas samych za prawdę uznanej, wierności, która nam każe się niekiedy przeciwstawić – czyli stawić opór – naciskowi pragnienia aktualnej przyjemności, aby pozostać samym sobą, aby potwierdzić swą tożsamość[8].

Warto także dostrzec, że człowiek zdominowany przez instynkty staje się łatwo, wręcz absolutnie poddany manipulacji[9].

W dobie wielu badań naukowych, kreślących przed nami wizję „nowego wspaniałego świata”, szczególną uwagę przykuwa rozwój biotechnologii – nauki, której rozwój nie pozostaje bez znaczenia dla współczesnego człowieka. W książce Koniec człowieka jej autor – Francisco Fukuyama zadaje czytelnikowi odważne pytanie: „Dlaczego powinniśmy być zaniepokojeni rozwojem biotechnologii?”[10]. Może właśnie dlatego, że staje się ona narzędziem postępu czy też rewolucji biotechnologicznej, gdzie naiwnej wierze we wspaniały świat jutra towarzyszy zredukowanie człowieka do wymiaru wyłącznie materialnego – jako materiału genetycznego, tkanki, zespołu komórek czy też genomu.

Trzeba dostrzec jeszcze jedno – presja postępu jako rzeczywistości nieuniknionej, a przy tym dobrej i wartościowej, przenika wewnątrz myślenia ludzi Kościoła. Dla niektórych staje się czynnikiem nakazującym konieczność podporządkowania się duchowi czasu w sposób bezwzględny, aż po zatracenie własnej tożsamości. Nietrudno dojrzeć, że większość sporów wewnątrz współczesnego Kościoła rozgrywa się w obszarze swoistej opozycji – duch czasu czy Duch prawdy. Zwolennicy Ducha prawdy wolą chyba zamiast kategorii postępu używać terminu „rozwój” podkreślając, że chodzi im o rozwój integralny – każdego człowieka w prawdzie jego istnienia i o rozwój wszystkich ludzi bez wyjątku, a więc także tych stygmatyzowanych niską jakością życia.

 


[5] W. Tatarkiewicz, O doskonałości: wybrane eseje, Lublin 1991, s. 15.
[6] W duchu określenia P. Tillicha: P. Tillich, Męstwo bycia, przeł. H. Bednarek, Poznań 1994.
[7] Por. podstawowy tutaj tekst H. Marcuse'a, Eros and Civilization. A Philosophical Inquiry into Freud, Boston 1955.
[8] R. Buttiglione, Refleksje nad debatą wokół encykliki „Humanae vitae", [w:] Etyka w kryzysie, Lublin 1994, s. 58.
[9] Por. K. Wojtyła, Osoba i czyn, Kraków 1960, s. 141-146.
[10] F. Fukuyama, Koniec człowieka, Kraków 2004, s. 118.


 

TAGI: