Po drugiej stronie życia

Natalia Wojtkowiak

publikacja 05.04.2012 21:24

Swoimi starczymi oczami wciąż wpatrywała się w niebo. Mówiła, że po drugiej stronie życia, oczami duszy zobaczy film o niej samej. Dowie się z niego, jak żyła, a jak żyć mogła. I nie chodziło jej o grzechy i złe uczynki, z których zostanie rozliczona, ale o tą ludzką ograniczoność, która zasłaniała jej oczy na absolutną prawdę i absolutną miłość.

Asperges Me 1/2012 Asperges Me 1/2012

 

Młody, dwudziestokilkuletni mężczyzna. Inteligentny. Wykształcony. Z dobrą pracą. Towarzyski. Z poczuciem humoru. Można powiedzieć, że nawet przystojny… Własne mieszkanie, samochód. Grono dobrych przyjaciół i, można by rzec, gwarantowane prawo do szczęśliwego życia. Ci, którzy mieli z nim styczność, patrzyli na niego z podziwem. Mężczyźni zazdrościli mu szybkich awansów i powodzenia wśród kobiet, a te z kolei zachwycały się jego zaradnością i szarmanckim stylem bycia. Patrząc na niego z boku, można by powiedzieć, że był to człowiek tak zupełnie po ludzku idealny. Idealny na męża, ojca, syna, zięcia czy też na najlepszego kumpla. I wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie to, że on sam o sobie myślał zupełnie inaczej, niż ci wszyscy, którzy go znali, albo raczej którym tylko wydawało się, że go dobrze znają.

Człowiek ten twierdził, że nieco ponad ćwierć wieku to zbyt mało czasu, by poznać samego siebie, a co dopiero, by móc powiedzieć, że jest ktoś w jego życiu, kto zna jego prawdziwe ja. Prawda była taka, że pod przykrywką idealnego mężczyzny kryła się wątła, krucha i pogubiona dusza, narzekająca na monotonię mechanicznego życia, w którym o upływającym czasie dawały znać jedynie zmieniające się nazwy dni tygodnia. Niewnoszące niczego nowego do jego życia dni stawały się coraz bardziej nie do zniesienia. Początkowo coraz mniej cieszył się z tego, co ma. I coraz silniej dawała o sobie znać myśl, że życie, tak po prostu, mu umyka. Miał wrażenie, że to do czego dążył, nie jest tym, czego przez całe życie szukał. Mając poczucie tej całej stabilizacji życiowej, na którą tak usilnie pracował, w duszy czuł niedosyt i brak poczucia stałości, pewności i, co najważniejsze, wewnętrznego spokoju.

Miał w zwyczaju, że w ciepłe letnie dni po skończonej pracy udawał się do parku. Z ulic głośnego anonimowego miasta przedostawał się w wyodrębnioną przestrzennie cząstkę zielonej przyrody. Siadał wtedy na ławce z widokiem na rzekę i szukał tam niejakiego ukojenia. I tak już miał, że w głębokim zamyśleniu nad własnym życiem, lubił równocześnie przyglądać się ludziom spacerującym po parkowych alejkach. Lubił rozmyślać nad życiem przechodniów. Próbował rozgryźć, kim są oraz czym zajmują się na co dzień. Próbował wyczytać z ich twarzy wszelkie emocje, a przede wszystkim to, czy są szczęśliwi. Tamtego dnia, gdzieś na skraju alejki, ujrzał starszą kobietę. Podpierała się laską. Na głowie miała chustkę. Wyglądała jak typowa babcia, niedostosowana do współczesnego życia. Wolnym krokiem zbliżała się w jego kierunku. Im była bliżej, tym jej postać stawała się dla niego coraz bardziej intrygująca. Kiedy znalazła się zaledwie kilka metrów od ławki, na której siedział, poczuł, że emanuje od niej dziwnego rodzaju ciepło.

Usiadła na ławce obok niego, co sprawiło, że poczuł się zmieszany. Pomyślał, że może zbyt usilnie się jej przypatrywał i swoim skupionym w niej, upartym wzrokiem przyciągnął ją w to miejsce. Początkowo nic nie mówiła. Kilka razy westchnęła, patrząc przed siebie na rzekę, która przepływała tuż przed nią. Potem przechyliła głowę w jego stronę i spojrzała mu w oczy, a on mimowolnie to spojrzenie odwzajemnił. I nie wiadomo, czy ta kobieta miała dar odczytywania z ludzkich twarzy wyrazu duszy ich właścicieli czy to doświadczenie czasu sprawiło, że znała na tyle ludzi, że potrafiła rozpoznać każdą emocję, każde uczucie i każde znaczenie nawet najmniejszego mimicznego gestu. W każdym bądź razie dostrzegła w nim ten dręczący go smutek.

Zaczęła rozmowę zupełnie zwyczajnie. Spoglądając w niebo, mówiła o pogodzie, ale z czasem ton jej zwykłej mowy stawał się coraz bardziej niezwykły. Patrząc w chmury, przez które przebijało słonce, zaczęła opowiadać o tym, że gdzieś tam u góry jest ktoś, kto ciągle na nią patrzy i że nieustannie od kilku lat czuje przy sobie czyjąś obecność. Mówiła też, że gdyby nie chciała, nie musiałaby tego czuć, bo bardzo łatwo pozbyć się wzroku Tego tam z góry, a i ona sama przez większość swojego życia tego nie czuła. Podkreślała, że w jej życiu było wiele krętych dróg i wiele razy nie wiedziała, którą z nich wybrać. Bardzo żałowała, że wtedy nie czuła przy sobie niczyjej obecności. Z tonu jej rozmowy wynikało, że nie chodziło jej o fizyczną obecność bliskich, przyjaciół rodziny czy też znajomych, którzy powiedzieliby jej, którą drogą powinna pójść. Mówiła, że ludzkie oczy mają bardzo ograniczone pole widzenia. I zarówno jej oczy, jak i tych, którzy byli blisko niej, nie widziały tej najlepszej drogi.

Mówiła tak prosto i szczerze, a on wsłuchiwał się w jej każde zdanie, w którym każde słowo miało swoje ukryte znaczenie. Nigdy wcześniej nie odczuł tak bijącej szczerości i takiego szczęścia, przebijającego się przez fizyczne cierpienie. Stara, pomarszczona kobieta, zniszczona czasem, mówiła mu o tym, jaka czuje się na starość szczęśliwa, mimo że jej życie było usiane wieloma nieprzemyślanymi wyborami dróg, które zaprowadziły ją tylko donikąd. Patrzył na nią i zastanawiał się, jakie było jej życie, jak wyglądała, będąc młodą dziewczyną i jakimi drogami chodziła. W jednej chwili zapragnął czuć, to co w tej chwili czuła. Chciał odczuć ten sam spokój, który malował się na jej twarzy. Miał wrażenie, że ta kobieta doskonale wie, co go gnębi i wie, jak pozbyć się smutku, lecz nie pytał o nic. Słuchał.

Swoimi starczymi oczami wciąż wpatrywała się w niebo. Mówiła, że po drugiej stronie życia, oczami duszy zobaczy film o niej samej. Dowie się z niego, jak żyła, a jak żyć mogła. I nie chodziło jej o grzechy i złe uczynki, z których zostanie rozliczona, ale o tą ludzką ograniczoność, która zasłaniała jej oczy na absolutną prawdę i absolutną miłość. Mówiła, że człowiek jest bardzo niedoskonały i mimo że stworzony na obraz i podobieństwo samego Boga, to tak mało jest do niego podobny. I tak wiele mu do niego brakuje. To dlatego w ciągu swojego ludzkiego życia popełniała wiele błędów, a za największy z nich uznała ten, kiedy nie pozwoliła Bogu na to, by na rozdrożach jej dróg poustawiał drogowskazy. Żałowała, że tak późno pozwoliła Mu na siebie patrzeć i tak późno zgodziła się na Jego obecność w jej życiu. Wzięła trzy głębokie oddechy, po czym wstała z ławki, spojrzała na siedzącego obok młodego mężczyznę i powiedziała, że najważniejsze jest teraz to, że nie jest sama, bo ma przewodnika o oczach absolutnych, który dobrze wie, jak poprowadzić ją dalej przez życie. Ma przewodnika, który wskaże jej najważniejszą drogę ‒ drogę, która zaprowadzi ją na druga stronę życia... I to tam zacznie tak naprawdę żyć. Został sam. Siedział na ławce dotąd, aż słońce przechyliło się na zachód. Zastanawiał się, czy ciało jest jakimkolwiek wyznacznikiem życia i czy kończy się ono wraz ze śmiercią. Zastanawiał się, czy jeśli jest coś po drugiej stronie, to czy będzie się tam czuł tak jak teraz? Czy będzie odczuwał taki sam brak celowości i zniechęcenia? Czy robiłby to, co robi teraz? Jak miałby tam żyć? Czy coś by się zmieniło?

 

 

W oczach innych miał wszystko, ale głos ze środka jego duszy podpowiadał, że czegoś jeszcze mu brakuje. Sam jednak nie potrafił tego nazwać, ani w żaden sposób określić. Wpatrując się w zachód słońca, zastanawiał się, czy może nie brakuje mu czyjejś obecności. Zwykle ufał własnemu rozumowi. Wszystkie swoje decyzje uzasadniał. Brał pod uwagę wszelkie za i przeciw. I właśnie teraz, tego dnia i na tej ławce, poczuł, że warto byłoby mieć nad sobą kogoś, kto wiedziałby, co jest dla niego dobre.

Tak bardzo chciał poczuć ten sam spokój, który miała w sobie staruszka. Bardzo pragnął tak jak ona czuć, że jest w dobrych rekach. Chciał mieć pewność, że jest na właściwej drodze, a oczami swojej duszy widzieć niewidzialne drogowskazy Boga.

***

Myśli egzystencjalne dopadają każdego niespodziewanie. Czasem wystarczy tylko impuls, obraz lub słowo, a czasem spotkanie niepozornej staruszki. Niekiedy potrzeba czegoś, co zmieniłoby tok naszego myślenia o życiu, o samym sobie, o tym, kim jesteśmy. O tym dokąd zmierzamy, jak i o tym, czy to wszystko ma sens.

A Ty? Zastanawiasz się nad tym? Może dopada Cię taka myśl, kiedy pijąc poranną kawę, wyglądasz przez okno z siódmego piętra szarawego blokowiska. A może kiedy robisz w kuchni wieczorem herbatę w małym domku na wsi z widokiem na horyzont. Co będziesz robić po drugiej stronie? Czym będziesz się tam zajmować? Czujesz grunt pod stopami? Masz pewność, że jesteś na dobrej drodze? Gdzie są Twoje drogowskazy? Komu ufasz i komu wierzysz? Ludzkim przewodnikom z ograniczonym polem widzenia czy Temu, który z góry widzi wszystkie drogi?

Każdy z nas miał w życiu chwile, kiedy nie wiedział, co dalej. Wiele czasu przeznaczamy wtedy na myśli, rozważania, plany. Pytamy o rady przyjaciół, rodziny, znajomych. Mamy potrzebę, by ktoś powiedział nam, co mamy w danej sytuacji zrobić. Nie mamy jednak pewności, czy nasze decyzje, jak i rady najbliższych są słuszne. Czy nie warto mieć wtedy przy sobie doradcy, który w swoich radach nigdy się nie myli?

Z pewnością nieraz zdarzyło nam się uznać po pewnym czasie, że popełniliśmy błąd. W takiej chwili zwykle mówimy sobie, że gdybyśmy mogli cofnąć czas, postąpilibyśmy zupełnie inaczej, mimo że decyzja, którą podjęliśmy, wydawała się wtedy jak najbardziej słuszna. Tylko skąd człowiek ma wiedzieć, czy decyzja, którą w danym czasie podejmuje będzie dobra? Skąd może mieć pewność? Czy w ogóle może ją mieć? Czy nie jest tak, że podejmując jakąś decyzję, kierujemy się emocjami, którymi jesteśmy przepełnieni, a dopiero później daje o sobie znać rozum? A może jest tak, że mądrość przychodzi z czasem, i musimy wiele w życiu przejść, zdobyć doświadczenie, by wiedzieć co jest dobre, a co złe? A może wystarczy wierzyć w moc modlitwy, która zawsze sprowadzi nas na właściwy tor?

Zadziwiające jest to, jak człowiek potrafi wierzyć, jak głęboką ma wiarę i jak ogromną ufność pokłada w tym, w co wierzy. Potrafi wierzyć w koniczynki, które przynoszą szczęście, słoniki z podniesionymi trąbami, talizmany, wróżby, a nawet w rybią łuskę, którą chowa się w portfelu. A nie potrafi wierzyć w moc modlitwy. Nawet nam, katolikom, niekiedy bardzo trudno wierzyć w to, że Bóg wskaże właściwą drogę. A wystarczy tylko chcieć.

Chyba, że nie chcesz? Tylko czy masz pewność, że za dziesięć, dwadzieścia, a może pięćdziesiąt lat nie będziesz jak ta staruszka, która miała żal do samej siebie, że nie zaufała w porę i błąkała się przez całe życie? Choć jej przykład pokazuje, że nigdy nie jest za późno, by dać się poprowadzić. Tylko czy warto marnować najlepsze lata? Nie lepiej zacząć od zaraz? Już! Teraz?!

Trzeba nam dobrego życia tu na ziemi, by mieć otwartą bramę po drugiej stronie. Może być przecież tak, że człowiek otwiera oczy dopiero wtedy, kiedy je raz na zawsze zamknie... (nw)