publikacja 02.05.2012 21:10
Zaczepiła mnie ostatnio matka dziecka: „gnam kupić gromnicę na I Komunię”. „Ale gromnicę to umarłemu daje się do ręki...” Ludzie mają zamęt w myśleniu. Ale cóż mi po pretensjach do nich? Z o. Markiem Donajem, proboszczem i katechetą, rozmawia Tomasz Ponikło
Tygodnik Powszechny 18/2012
TOMASZ PONIKŁO: Rodziców dzieci pierwszokomunijnych, którzy zgodnie z kościelnym prawem przechodzą przygotowanie do sakramentu swoich dzieci, jeszcze Ojciec katechizuje, czy już ewangelizuje?
O. MAREK DONAJ: W ostatnich latach rodzice bardzo się zmienili. Dawniej byli roszczeniowi („my, rodzice, przyprowadziliśmy dzieci, wy, księża, zróbcie resztę”), później ofensywni (wszystko chcieli mieć w swoich rękach, a księdzu pozostawała samoobrona). Dzisiaj doszło do równowagi. Do rodziców trzeba jednak wyjść, nie czekać, aż się sami zjawią. Zaprosić, a nie nakazać. Bo nakażę im zjawiać się każdej niedzieli, a zyskam tylko tyle, że po Komunii przychodzić już nie będą. Dlatego wolę formę „zwróćcie uwagę” niż „macie zrobić”. Kto w kościele bywa rzadko, nie powinien się poczuć lekceważony. „Kiedy wasze dzieci przygotowują się do sakramentu – tłumaczę – wy zwróćcie uwagę na swoją własną wiarę. Nawet jeśli dawno w tym kierunku nie patrzyliście albo odwracaliście wzrok”.
A jaka jest ich wiara, jeśli w ogóle jest?
Wiara, czyli co: że chodzą do kościoła, że znają dziesięć przykazań?
Że mają przynajmniej taki zasób wiedzy formalnej o swojej wierze jak ich dzieci, które będą przystępować do I Komunii.
Nie mają. Jak w szóstej klasie podstawówki pytam dzieci z tzw. małego katechizmu, którego uczyły się w drugiej klasie, to nie wiedzą, co to są w ogóle za pytania. Takie rzeczy trzeba odnawiać, a nie mieć pretensje, że ktoś je zapomniał. Na każdym etapie życia te same prawdy wiary muszą być przekładane inaczej. Wiem, że sam bym w to popadał, gdybym nie uczył katechezy. Przełóż formułkę na swoje życie, wtedy dopiero pożegnasz się z pamięciówką, z klepaniem na pamięć.
Co Ojciec sądzi o propozycji tzw. II Komunii, czyli odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych w kilka lat po I Komunii?
Dziwi mnie. Odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych to potwierdzenie, że „wierzę”, które wypowiedzieli za mnie rodzice wprowadzając mnie do Kościoła jako dziecko, a teraz ja, będąc świadomym, wymawiam samodzielnie. Ma to więc sens przed I Komunią, ale potem?
Wiarę trzeba wyartykułować samemu. Ona jest taka, jaki czas, w którym ludzie żyją, a nie formułki, które powtarzają. Dziś to wiara trudna, bolesna, zraniona. Muszę zachęcać do jej autentyczności, a nie formalności. Pokazać rodzicom, że zawsze mają coś dobrego do zrobienia, że nie muszą śnić o nadludzkim heroizmie, ale zawalczyć o własną przyzwoitość. Tak, żeby z wiarą podejmować nowe wyzwania.
Dziś te wyzwania są inne niż dawniej?
Nowymi wyzwaniami są samotni rodzice i związki niesakramentalne. W tych historiach skrywa się mnóstwo bólu. Dziś najtrudniejsza jest wierność. Jeżeli w pojedynkę prowadzisz do I Komunii 7-letnie dziecko, to ile czasu mogło trwać małżeństwo i która z kolei próba mogła je złamać? Teraz takie osoby nie są poddane, jak dawniej, presji zewnętrznej, ale wewnętrznie trzeba je budować tym, ile mogą dać swojemu dziecku wychowując je do dobrego życia. Tu nie ma miejsca na osądzanie.
Tylko jak rozmawiać z dzieckiem o sensie I Komunii, kiedy będąc w związku niesakramentalnym, sam nie mogę przystąpić do sakramentu?
Nim zaczniesz tłumaczyć, pamiętaj, że dziecko rozumie znacznie więcej, niż to sobie wykalkulowałeś. Nie zapyta, nie będzie jątrzyć. Bo czy to da się wyjaśnić? Miłości matki nie można wytłumaczyć, bo przecież nie są tym słowa: „kochana córeczko, mamusia bardzo cię kocha”. Matka po prostu jest. I wiara jest. Najważniejsze więc to być z dzieckiem w tym czasie.
Kościół tłumaczy tajemnicę Trójcy Świętej przez analogię do obrazu rodziny. Ale – kontynuujmy przykład – moja rodzina jest pęknięta.
Trójca Święta i rodzina to świetny przykład. Idealny. Idealny, bo nie do osiągnięcia: żadna ludzka relacja nie będzie taka jak boska. Dążymy i dążymy, a tu niedoskonałość i wciąż niedoskonałość. Ale jest relacja matki, syna, ojca, córki. I to jest najważniejsze. Każdy chciałby być szczęśliwy, ale szczęście nieraz leży gdzieś obok. To nie znaczy, że szczęścia nie ma, ale że muszę jeszcze po nie sięgnąć.
Jak budować w domu wiarę przez relacje? Rodzice przekonują się, jak odmienne są ich perspektywy, a w obrazie Trójcy dziecko „jest” Duchem Świętym i wieje, kędy chce...
Przede wszystkim nie izoluj dziecka od problemów rodzinnych ani domowych. Razem musicie przejść przez radości Bożego Narodzenia i smutki Wielkiego Tygodnia. Nie można tuszować prawdy. Dzieci muszą czuć, że są z wami w głównym nurcie życia domu.
Z trudem myślę o tym, jak radzą sobie dzieci w rodzinach surowych, zimnych: jak budują relacje, jak osiągają ideał? Dlatego marzę, żeby w kościele zakosztowały choć odrobiny domu, własnego kąta i bliskich ludzi.
Wielu spotyka Ojciec wśród rodziców duchowych ignorantów?
Zaczepiła mnie ostatnio matka dziecka: „gnam kupić gromnicę na I Komunię”. „Ale gromnicę to umarłemu daje się do ręki”. „Jak to?”. Ludzie mają zamęt w myśleniu. Ale cóż mi po pretensjach do nich?
To zamęt w sprawach rytuału – a zdarza się zamęt w myśleniu teologicznym?
Zdarza się przede wszystkim niewiedza. To z niej wypływa też brak pytań podczas spotkań. Rodzice słuchają, a jak im się spodoba, to nawet wychodzą zadowoleni. Ale nie chcą dyskusji. Potem w domu mają obowiązek odpytać dziecko z wiedzy i wystawić mu stopień. Ta metoda uaktywnia i rodziców, i dzieci. Może to jedyny czas, kiedy intelektualnie się mobilizują przed I Komunią? Wierzę, że ziarno zostaje rzucone, choć pozostaje przysypane. Ale jest, być może przyjdzie więc moment, gdy wzrośnie: może z dojrzałością, może z tragedią, a może dopiero z umieraniem. Duch Święty daje się człowiekowi i go nie zostawia samego, nieraz dojdzie do głosu dopiero w starcu leżącym na szpitalnym łóżku.
Jak to się ma do definicji wiary jako osobistej relacji z Chrystusem?
Wiara to moje spotkania z Chrystusem. To mierzenie się z prawdą o własnym życiu, kiedy wracam wieczorem po pracy. To świadomość, że Bóg nie jest zamknięty w kościele i nie odwiedza się Go tylko w niedzielę. Wiara to spotkania w drodze.
Co Ojciec robi z ignorantami?
Jestem na nich zły, nieraz bym ich zrugał, czasem, niestety, pozwalam sobie na docinki. Ale pamiętam, jak sam byłem zagubiony, jak liczyłem na księdza, jak potem trawiłem każde zdanie, także złośliwości. Uważam na słowa, bo one mogą potem ludzi od środka zżerać. Staram się nakierować ich myślenie nie na obciążenia, jakie mają, ale na to, by jak najlepiej przeżyli z dziećmi sakrament. Sam pamiętam jeszcze wyrywki ze swojej I Komunii – to naprawdę w człowieka zapada jak ziarno, niech więc będzie możliwie dobre.
A jak Ojciec postępuje z rodzicami religijnie przemądrzałymi?
Z tymi, którzy pielęgnują nie wiarę, ale swoją religijność, jest najtrudniej. To owce, które wciąż chciałyby być na przedzie. Staram się obudzić w nich świadomość, że nikt nie jest idealny i w stosunku do dzieci zawsze mamy coś nieodrobionego. Kiedyś dziewczynka zapytała: „czy to w porządku, że rodzice wszystko dziecku dają, a potem mówią: nic nie jesteś warta?”. Co dziecko ma zrozumieć przy rodzicu, który raz je wynagradza, a potem nim pogardza? Dziecko trzeba starać się rozumieć, uznawać problemy, jakie ma, nie traktować z góry. Fałszywe do gruntu jest przekonanie, że „jak małe, to nie rozumie”.
Rano wracam ze szpitala ulicą, którą biegnie droga do szkoły. Spotkałem na niej kiedyś chłopca. Przywitałem się z nim, zagaiłem. Teraz on uczynił z tego rytuał: witamy się, wyciąga do mnie rękę na powitanie, idziemy dalej. Dumny jest z tego, że kiedyś tak go potraktowałem, i ja jestem dumny, że teraz on mnie tak traktuje. To jest właśnie takie budujące spotkanie w drodze, kiedy nie musimy nawet rozmawiać, ale po prostu się spotkać.
Rodzice nie wpadają w pułapkę moralizatorstwa w miejsce wiary?
Wiara i moralność są nieodłączne. Różnie bywa w rodzicach z wiarą, ale widzę, jak ludzi męczy poczucie, że coś popsuli, czegoś nie wypełnili, że żyją na pół gwizdka. Wobec tego pozostaje im wiara. W skomplikowanych sytuacjach niekiedy proponuję sakramentalną rozmowę (czyli z zachowaniem jej tajemnicy), w której ludzie nie koncentrują się na tym, czy dostaną rozgrzeszenie, ale sondują, czy są na właściwej drodze. Wiara i moralność muszą iść razem, bo człowiek nie popełnia w życiu jednej pomyłki, ale z czasem przychodzą kolejne.
A jak ludzie, którzy i tak nie przeżywają swojej wiary, nie korzystają z sakramentów, mają przygotować swoje dzieci do I Komunii?
„Jeśli więc wy, choć źli jesteście – mówi Jezus w Ewangelii – umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11, 13). Każdy rodzic chce dać dziecku coś dobrego. Sami nie żyją sakramentami, ale chcą, żeby dzieci nimi żyły, bo obawiają się, żeby coś ich nie ominęło. Odpowiedź znajduję więc w ich chęci dobra dla dzieci. Marzą, by nie popełniły ich błędów, choć nie da się tego zagwarantować.
Pięknoduch z Ojca.
Też myślałem, że mówić o miłości to idealizować, bo jej nigdy nie znajdę. A Ewangelia: czy nie jest takim ideałem, nie jest taką przypowieścią dobrego ducha? Wciąż powtarza: dobrze żyj. To mam nie żyć Ewangelią, bo jest tak wzniosła?
Jezus – świadczy Piotr – przeszedł dobrze czyniąc.
To jest piękny punkt odniesienia dla zawirowań dzisiejszego życia. Do tego zachęcam rodziców: żyjcie tak, by to życie było po prostu dobre.
Trudne zadanie, kiedy nie widzimy dalej niż koniec własnego nosa. Ponoć najgroźniejszą chorobą chrześcijaństwa jest dziś indywidualizm, który rozkłada Kościół-wspólnotę.
Taka postawa jest dzisiaj w ludziach. Proszę zobaczyć, jak nasze kochane pupilki zanieczyszczają chodniki, a ich właściciele nie widzą, jak rośnie brud i smród. Ulica to przestrzeń moja i niemoja. Tak samo traktujemy Kościół: czy mam poczucie, że to także ja? Gadaniem nie ulepię z ludzi wspólnoty. Może złapię kilka osób i dam im miotły i grabie – to będzie już wspólnota czy jeszcze nie? Do powstania wspólnoty potrzeba mojego poczucia, że ją tworzę, decyzji, że tu chcę czuć się u siebie.