Już dobrze, nazwijmy to szczęściem

Marcin Żyła

publikacja 12.09.2012 21:47

Mówi, że kiedyś we śnie „zobaczył” swoją duszę. Wiedział, że „widzi” ją po to, aby był świadom, jak wiele mu darowano i przebaczono. I ile przebaczenia jest winien innym.

Tygodnik Powszechny 37/2012 Tygodnik Powszechny 37/2012

 

Zapytałem Bogdana Białka o to, czy jest szczęśliwy, czy wiara daje mu szczęście.

Odpowiedział anegdotą o de Gaulle’u. Gdy pewien dziennikarz zainteresował się, czy generał zmierza do szczęścia, ów zareagował: – Ma mnie pan chyba za idiotę! – To dla mnie puste pojęcie. Życie jest mozołem, a nie dążeniem do szczęścia – dodaje Białek.

Dla redaktora naczelnego „Charakterów” i prezesa Stowarzyszenia im. Jana Karskiego, od lat aktywnego w życiu społecznym, szczęście nie jest powodem do namysłu nad sobą. Nie rozmawiało się o nim w domu. „Zapytałem kiedyś Ojca, czy jest szczęśliwy. Był zmieszany, nie wiedział, co ze sobą zrobić, jego oczy co chwila spotykały się z moimi, ale zaraz uciekały, wracały i uciekały” – pisał cztery lata temu w „Więzi”.

Ważniejsza jest zgoda na rzeczywistość; taką jaka ona jest. A także ufność – o której opowiedzieć trudniej, niż ją odczuć.

– Lubię jazdę konną, choć jeździec ze mnie fatalny – mówi Białek. – Moment, gdy koń zrywa się do galopu, ten cudowny moment, który wspólnie wyczuwamy, gdy wczepiam się w jego grzywę – to piękna chwila. Z życiem jest podobnie. Chciałbym móc o tym opowiedzieć, lecz brakuje mi słów. Obawiam się zresztą, że trudno byłoby znaleźć słuchacza, który by to zrozumiał.

SZCZĘŚLIWY TRAF

Najstarsze wspomnienia, pierwsze skojarzenia: moje szczęście może być nieszczęściem dla kogoś innego. Szczęście to traf, dobra okoliczność. O takie w Białymstoku, kilka lat po wojnie, wcale nie łatwo. Miasto, całkowicie zniszczone podczas walk, powoli podnosi się z ruin. Aby dojść do domu, kilkuletni Bogdan musi przejść przez tzw. gruzy, czyli pozostałości po ostrzałach i bombardowaniach, jeszcze nieuprzątnięte, zalegające nawet w centrum miasta.

– Pamiętam święta pod koniec lat 50. Zapowiadały się źle. Nie mieliśmy nic do jedzenia. Ale mój brat znalazł pośród gruzów torbę z mięsem z uboju oraz słoikiem świeżej krwi – zwyczajowym wynagrodzeniem dla zabójcy świń. Ten prawdopodobnie wracał rowerem z nielegalnego uboju i, pijany, zgubił torbę. My byliśmy szczęśliwi, ale ten człowiek na pewno nie. Dużo o nim myślałem w czasie tamtych świąt.

Inne wspomnienie wiąże się z jednym z targów, który w czasie, gdy Białek ma 5 lat, sąsiaduje z jego domem. Nie ma tam żadnych – jak to wtedy nazywano – „wygód”: toalet, kanalizacji, gazu. Nie ma także toalet publicznych. Dzieci z sąsiedztwa wymyślają opłaty za korzystanie ze „sławojek” na podwórkach kamienic.
 

To tylko fragment artykułu.
Całość w najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego"

Cała zawartość wydania "Tygodnika" dostępna jest w sieci w dwa tygodnie po jego ukazaniu się w sprzedaży
 
TAGI: