Wystąpienie Profesora Josepha Weilera

Joseph H.H. Weiler

publikacja 17.10.2012 20:41

Wystąpienie Profesora Josepha Weilera w imieniu Armenii, Bułgarii, Cypru, Grecji, Litwy, Malty, Federacji Rosyjskiej i San Marino – państw występujących do Wielkiej Izby Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w charakterze interwenienta w sprawie Lautsi v. Włochy, 30 czerwca 2010 r.

Zeszyty Karmelitańskie 2/2012 Zeszyty Karmelitańskie 2/2012

 

Szanowna Izbo!

Nazywam się Joseph H.H. Weiler. Jestem profesorem prawa na Uniwersytecie Nowojorskim i Profesorem Honorowym Uniwersytetu Londyńskiego. Mam zaszczyt reprezentować rządy Armenii, Bułgarii, Cypru, Grecji, Litwy, Malty, Federacji Rosyjskiej i San Marino. Wszystkie wymienione państwa są zdania, iż Druga Izba błędnie zrozumiała i zinterpretowała postanowienia Konwencji i wynikające z nich wnioski.

Zostałem poinstruowany przez Przewodniczącego Wysokiej Izby, iż osoby trzecie nie mogą odnosić się do szczegółów sprawy i muszą się ograniczać wyłącznie do najbardziej ogólnych kwestii związanych ze sprawą i jej ewentualnym rozwiązaniem. A zatem, będę się ograniczał.

Sprawa ta nie dotyczy wyłącznie krzyża, lecz również pewnego napięcia, jakie wystąpiło między osobistymi prawami, a wspólną tożsamością; napięcia między rolą sądów, a rolą demokratycznych instytucji; napięcia między wspólnymi wartościami, które system konwencji wspiera, a ogromną różnorodnością, jaka charakteryzuje krajobraz europejski.

W swoim wyroku Izba wymieniła trzy kluczowe zasady. Z dwiema z nich państwa uczestniczące w postępowaniu się zgadzają. Trzeciej zasadzie natomiast owe państwa zdecydowanie się sprzeciwiają.

Należy potwierdzić zgodę co do tego, iż Konwencja gwarantuje osobom wolność do religii i od religii (chodzi tu o wolność religijną w sensie pozytywnym i negatywnym). Nikt nie może być zmuszany do jakichkolwiek religijnych praktyk. Zaangażowane państwa również zdecydowanie potwierdzają potrzebę organizowania przez szkoły zajęć szkolnych, które będą uczyły postaw tolerancji i pluralizmu.

Izba wyjaśnia również zasadę „neutralności”. Pozwolę sobie zacytować: „Obowiązku Państwa w zakresie neutralności i bezstronności nie da się porównać z jakimkolwiek prawem będącym w jego posiadaniu, a służącym ocenie słuszności przekonań religijnych, czy sposobów wyrażania owych przekonań”.

Z założenia tego nieuchronnie wyłania się następujący wniosek: krzyż na ścianie klasy został odebrany jako próba potwierdzenia słuszności określonych przekonań religijnych – w tym wypadku chrześcijańskich – a tym samym, zgodnie z zasadą neutralności, jako akt nieprzyjazny.

Przy całym jednak szacunku z naszej strony, tak postrzegana „neutralność” oparta jest na dwóch błędach założeniowych, które muszą prowadzić do fałszywych wniosków. Pierwszy błąd, jaki pojawia się już w samym założeniu, polega na tym, że nie dostrzeżono różnicy między prawami osobistymi, a wspólną tożsamością. W ramach zasad określonych w Konwencji, wszyscy sygnatariusze w istocie rzeczy zobowiązani są do zapewnienia obywatelom wolności religijnej, zarówno w sensie pozytywnym, jak i negatywnym. Zobowiązanie to reprezentuje wspólną dla całej Europy, wręcz strukturalną wartość. W tym sensie wszyscy stanowimy jedno. A zatem, prawo do religii i prawo od religii musi być uszanowane. Jeśli jednak w grę wchodzi miejsce, jakie religia, dziedzictwo religijne lub religijne symbole zajmują we wspólnej świadomości narodu, państwa i w przestrzeni publicznej, owa wartość zostaje jednak zrównoważona przez znaczną swobodę.

Chciałbym tu przedstawić, jak ta wolność wygląda. Z jednej strony, istnieją państwa-sygnatariusze Konwencji, w których laickość definiuje samo państwo na poziomie zupełnie podstawowym – by wspomnieć Francję – gdzie, zgodnie z pierwszym artykułem konstytucji, niedopuszczalne jest, by państwo umieszczało w przestrzeni publicznej lub finansowało jakiekolwiek symbole religijne. Laickość, jako doktryna polityczna, utrzymuje, że religia pozostaje sprawą ograniczoną wyłącznie do przestrzeni prywatnej. Pozostaje sprawą prywatną.

Zauważmy jednak, że zaraz po drugiej stronie Kanału znajduje się Anglia – przykładu tego używam celowo – gdzie funkcjonuje Kościół państwowy i gdzie głowa państwa jest jednocześnie głową Kościoła. W tymże kraju przywódcy religijni z mocy urzędu zasiadają w organach ustawodawczych, na fladze widnieje krzyż, a hymn narodowy jest modlitwą do Boga o zachowanie monarchy i obdarowanie jego lub jej zwycięstwem i chwałą (trzeba przy tym przyznać, że czasem Bóg nie wysłuchuje tych próśb, jak to miało choćby miejsce kilka dni temu w Republice Południowej Afryki podczas pewnego piłkarskiego meczu...).

Mając na uwadze sam charakter ustroju, z silnym Kościołem państwowym, wydawać się może, że, jeśli idzie o to, co znaczy być Anglią i co znaczy być Anglikiem, Anglia, w swojej istocie, gwałci postanowienia Izby. Jak bowiem mamy uznać, że wszystkie te symbole religijne, które wymieniłem – głowa państwa, głowa Kościoła, krzyż, hymn itd. – nie stanowią pewnego rodzaju potwierdzenia słuszności określonych przekonań religijnych?

Europa wykazuje wielką różnorodność modeli współistnienia państwa i religii. Ponad połowa obywateli kontynentu żyje w krajach, których nie da się określić mianem laickich. Co jest nie do uniknięcia, również jednak państwo i symbolika państwowa odnajdują swoje miejsce, i jak najbardziej słusznie, w publicznej edukacji. Leży bowiem w interesie demokracji zapewnienie pewnej społecznej spójności, tak by członkowie społeczeństwa czuli, że stanowią jeden naród. Jest jasne, że jeśli nie ma poczucia wspólnoty, nie może też istnieć demokracja. A zatem, państwo i jego symbole stanowią podstawę naszej demokracji.

Problem jednak polega na tym, że wiele z tych państwowych symboli, ze względu na historię Europy, historię od tysiącleci powiązaną z chrześcijaństwem, ma wymiar religijny. Nie jesteśmy w stanie zmienić naszej historii. Krzyż jest w Europie jej najbardziej widocznym znakiem, który można dostrzec na flagach, budynkach, herbach, monetach itp. I nie chodzi o to, że, jak niektórzy chcieliby twierdzić, jest to tylko i wyłącznie symbol narodowy. Byłby to oczywisty nonsens. Krzyż bowiem jest zarówno symbolem narodowym, jak i religijnym. Nie jest to w żadnym wypadku symbol mający znaczenie wyłącznie religijne. Jest on bowiem w wielu krajach – nie we wszystkich, ale w wielu – również symbolem narodowym. Stanowi on więc i jedno, i drugie. I jest to zrozumiałe. Warto pamiętać, że są choćby naukowcy, którzy utrzymują, że 12 gwiazd Rady Europy cechuje podobny dualizm – religijny i świecki.

Ale odłóżmy na chwilę krzyż na bok. Wyobraźmy sobie klasę szkolną w Anglii i wiszącą w niej fotografię angielskiej królowej. Fotografię monarchy. Podobnie jak krzyż, zdjęcie to, które może sobie wisieć w każdej klasie szkolnej w Anglii, przedstawia dwie rzeczy. Przedstawia ono oczywiście wizerunek głowy państwa, ale jest też fotografią tytularnego zwierzchnika Kościoła Anglii. Trochę tak jak się to ma w wypadku papieża. Czy byłoby zatem możliwe do zaakceptowania, by do klasy wszedł uczeń czy uczennica i powiedział: „Ze względu na moje osobiste prawa, ponieważ jestem, powiedzmy, katolikiem, a nie członkiem Kościoła Anglikańskiego, lub protestantem, ponieważ jestem Żydem, ponieważ jestem Muzułmaninem, lub ponieważ moje filozoficzne przekonania każą mi być ateistą, proszę by usunięto portret królowej z naszej klasy”? Nie sądzę. Powiem więcej. Czy można by zakazać wywieszania egzemplarza konstytucji Irlandii czy konstytucji Niemiec w klasie irlandzkiej, czy też klasie w Niemczech? Lub czy można by zakazać czytania irlandzkiej konstytucji lub konstytucji niemieckiej, w irlandzkiej czy niemieckiej klasie, ponieważ w preambule do konstytucji Irlandii znajduje się odniesienie do Świętej Trójcy i Najświętszego Pana Jezusa Chrystusa, a konstytucja Niemiec rozpoczyna się od słów: „Mając na uwadze naszą odpowiedzialność przed Bogiem”? Oczywiście, nie możemy wymagać od naszych uczniów angażowania się w praktyki religijne. Jeśli w brytyjskiej szkole śpiewamy hymn narodowy, z całą pewnością powinniśmy pozwolić uczniowi nie śpiewać słów: „Niech Bóg chroni Królową”, jeśli wypowiadanie imienia Boga obraża jego lub jej wrażliwość. Jednocześnie jednak nie możemy wymagać od innych uczniów, by hymnów narodowych nie śpiewali.

 

 

Owo europejskie rozwiązanie, gwarantujące wszystkim prawo do religii i prawo od religii, połączone z wielką różnorodnością w przestrzeni publicznej, i z dobrym porozumieniem na linii Państwo-Kościół, stanowi dla nas wspaniałą lekcję pluralizmu i tolerancji. Każde dziecko w Europie, ateista czy wierzący, czy agnostyk, chrześcijanin, muzułmanin czy Żyd, uczy się, że – opierając się na swoim dziedzictwie – Europa kładzie nacisk na to, by każda osoba mogła praktykować wiarę w sposób swobodny – pod warunkiem poszanowania praw innych osób i ładu publicznego – ale także, by mogła nie wyznawać żadnej religii. Nie może stanowić argumentu kwalifikującego daną osobę na dany urząd publiczny wyznawanie określonej religii lub jej niewyznawanie. Jednocześnie, dla wyrażenia świadectwa pluralizmu i tolerancji, w Europie szanuje się porządek prawny Francji i Anglii, ale też Szwecji, która zrezygnowała z religii oficjalnej, i Danii, gdzie wciąż istnieje Kościół oficjalny – Kościół Luterański, Grecji i Włoch, a to, mimo że każdy z tych krajów prezentuje odrębny sposób podejścia do obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej i sposobu ich wykorzystywania przez państwo. Ta różnorodność, owe różne tradycje, jeśli je zaakceptujemy i zrozumiemy zgodnie z artykułem 2, staną się świadectwem tolerancji i pluralizmu, których mamy pragnienie uczyć nasze dzieci.

Nie popełniajmy jednak tego błędu. W wielu z tych nie-laickich krajów znaczna liczba ludności – niewykluczone że nawet i większość społeczeństwa – nie jest już religijna, a jednak nadal pielęgnowanie symboliki religijnej w przestrzeni publicznej i jej wykorzystywanie przez władze spotyka się z akceptacją świeckiego społeczeństwa, które traktuje owe symbole jako część swej tożsamości narodowej i przejaw tolerancji wobec współobywateli. Jestem pewien, że wiele z tych tysięcy, czy dziesiątek tysięcy osób śpiewających „Niech Bóg chroni Królową” nie wierzy w Boga. Jednak wszyscy oni byliby zszokowani, gdyby ktoś nagle przyszedł i powiedział: „Powinniście zmienić słowa brytyjskiego hymnu państwowego”. Jest to bowiem część ich tożsamości, świadomości, że są Brytyjczykami. Być może któregoś dnia Brytyjczycy zmienią zdanie i postanowią odciąć się od Kościoła Anglii, zmienić hymn, ściągnąć flagi. Jest to ich demokratyczne i konstytucyjne prawo. Leży to jednak w gestii Brytyjczyków, a nie Szanownej Izby. Konwencja zaś z pewnością nie wymaga od nich, by tak właśnie mieli postąpić. I nie uważam, żeby ta Izba miała prawo decydowania, w jaki sposób należy interpretować włoską konstytucję i narzucać Włochom ograniczenia wynikające z tej konstytucji. Proszę te sprawy zostawić Włochom. Włochy, jeśli tylko zechcą, mogą zdecydować o tym, czy chcą być laickie. Pani Lautsi natomiast oczekuje od tej Izby, by ową laickość na Włoszech wymusiła. A na to zgodzić się nie można. To jest niewłaściwa interpretacja konwencji. Państwa członkowskie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka nie mają obowiązku być państwami laickimi.

Kraje nowoczesnej Europy otworzyły swe granice dla nowych mieszkańców i obywateli. Powinniśmy zapewnić im możliwość korzystania ze wszelkich gwarancji zawartych w Konwencji. Powinniśmy zachować się wobec nich przyzwoicie i ich nie dyskryminować. Wezwanie do tolerancji wobec innych nie powinno jednak być rozumiane jako nakłanianie do nietolerancji wobec swojej własnej tożsamości. Imperatywy prawne Konwencji nie powinny wychodzić poza usprawiedliwione zagwarantowanie przez państwo wolności religijnej. Nie powinny one żądać odcięcia się przez państwo od części swej tożsamości kulturowej wyłącznie dlatego, że ma ona związek z religią lub jest w niej zakorzeniona.

Postawa przyjęta przez Izbę nie jest zatem manifestacją pluralizmu, postulowanego w ramach Konwencji, lecz demonstracją wartości charakterystycznych dla państwa laickiego. Żywię osobisty szacunek dla państwa laickiego. Mam szacunek dla osób, które pragną żyć w kraju laickim. Szanuję też jednak ludzi, którzy w laickim państwie żyć nie chcą. Upowszechnienie takiego podejścia w ramach systemu Konwencji, przy całym szacunku, musiałoby doprowadzić do amerykanizacji Europy. Amerykanizacji dwojakiej – najpierw jako jednej i bardzo sztywnej zasady obejmującej wszystkich, zamiast dumnej – dumnej jak najbardziej słusznie – europejskiej tradycji różnorodności, a następnie jako sztywnego rozdziału religii od państwa, sprzecznego z tym, czym Europa jest. Zupełnie jakby stronom Konwencji reprezentującym narody, które nie są laickie, takie jak Anglicy, Maltańczycy, Grecy i wiele innych, nie można było zaufać, że możliwe jest w nich przestrzeganie zasad pluralizmu i tolerancji. A więc znów – to nie jest Europa.

Kierując się ustaleniami Konwencji, Europa zachowuje wyjątkową równowagę między osobistą wolnością wyznawania i niewyznawania religii, a zbiorową swobodą definiowania państwa i narodu poprzez symbole religijne czy nawet instytucję Kościoła oficjalnego. Wierzymy, że nasze demokratyczne instytucje zdefiniują naszą przestrzeń publiczną i powszechny system edukacyjny. Wierzymy, że nasze sądy – w tym również sąd, który będzie obradował w sierpniu – będą bronić naszych osobistych wolności. Jest to równowaga, która dobrze służy Europie. Tak długo jak obowiązują zasady konwencji, na tym polu panuje pokój. Nie powinniśmy tak lekko tego wszystkiego zmieniać.

Jest to też równowaga, którą można określić jako latarnię morską dla reszty świata. Europa przewodzi światu jako ktoś, kto daje przykład, a nie jako agresor. Istnieje w świecie taki pogląd, że jeśli chce się żyć w demokracji, nie należy demonstrować jakiejkolwiek religii. Religię należy ograniczyć do sfery ściśle prywatnej. Jest to na przykład pogląd obowiązujący w Stanach Zjednoczonych. Nie jest to jednak pogląd europejski (o ile oczywiście nie zgodzimy się ze zdaniem Izby i pani Lautsi). Pogląd europejski polega na tym, że należy oczywiście szanować prawo do religii i prawo od religii, jednak państwa takie jak Anglia, Malta, Grecja, czy inne nadal mogą się określać jako wyrastające z religijnego dziedzictwa. Jest to bardzo szlachetny przykład, który może stanowić dobrą okazję dla innych, by podążali naszym śladem.

Chciałbym teraz bardzo krótko, jeśli można, powiedzieć parę słów na temat laickości. Dziś podstawowa linia podziałów religijnych w naszych państwach nie przebiega już pomiędzy żydami i chrześcijanami, między protestantami a katolikami, lecz pomiędzy wierzącymi i „świeckimi”. Laickość, jak już powiedziałem, jest godną tradycją Rewolucji Francuskiej. Polega ona na przekonaniu, że religia jest sprawą prywatną i jeśli ma być szanowana, to wyłącznie jako sprawa prywatna. A to w zgodzie z zasadą wolności sumienia. I bardzo dobrze. Ale stoi to jednak w sprzeczności z innym politycznym przekonaniem, które twierdzi, że nie! Nawet w demokracji, nawet w demokracji liberalnej, religia może stanowić część życia publicznego. Co nie zmienia ogólnej zasady, ze każdy ma prawo do religii, jak również prawo od religii. W laickości bowiem nie ma nic neutralnego. Nie mówię, że laickość jest zła. Twierdzę tylko, że nie jest neutralna. Żyjemy w świecie podzielonym. Z jednej strony mamy tych, którzy wierzą, że religia jest sprawą prywatną, a z drugiej tych, którzy uważają, że dla praktyk religijnych powinno istnieć miejsce w przestrzeni publicznej.

Przyjrzyjmy się następującej przypowieści o Giovannim i Marco, dwóch kolegach rozpoczynających już za chwilę naukę w szkole. Giovanni i Marco lub może tak będzie lepiej, Leonardo i Marco. Leonardo odwiedza swego kolegę i na ścianie zauważa krzyż. „Co to jest?” – pyta. „Krzyż. A co? W domu go nie macie? Jak możesz mieszkać w domu, gdzie nie ma krzyża?”. Leonardo biegnie do domu i pyta swoją mamę: „Jak możemy mieszkać w domu, gdzie nie ma krzyża?”. Na to mama mówi: „Nie przejmuj się. Rodzina Marco to katolicy. Szanujemy to, jednak sami mamy inne spojrzenie na świat. Dobre spojrzenie. Spojrzenie, które też jest godne szacunku”. A teraz wyobraźmy sobie wizytę Marco w domu Leonardo. „A gdzie u was jest krzyż?” – pyta. Na co kolega odpowiada: „Co ty nagle z tym krzyżem? Przecież to jakieś bajki. Przesądy. Starocie. My żyjemy według Sokratesa”. Marco wraca zdenerwowany do domu i pyta: „Czemu u nas wisi krzyż? Przecież to jakieś bajki”. Na co mama mówi: „Uspokój się. My wierzymy w Boga. Wierzymy w naszego Zbawcę. Ale szanujemy ludzi, którzy wierzą inaczej”.

Następnego dnia chłopcy idą do szkoły. I teraz przyjmijmy dwie opcje. Wyobraźmy sobie, że jest to szkoła, gdzie wisi krzyż. Leonardo biegnie do domu i krzyczy: „Widzisz? W szkole też wisi krzyż!”. Jednak wyobraźmy sobie też drugą opcję. Chłopcy przychodzą do szkoły, a w szkole krzyża nie ma. Marco biegnie do domu i krzyczy: „Widzisz? W szkole też nie ma krzyża! To wszystko jakieś stare bajki!”.

Laickość nie jest w żadnej mierze bardziej neutralna niż religijny punkt widzenia. W jaki sposób możemy rozwiązać tę kwestię? Otóż możemy ją rozwiązać ucząc tolerancji. Francuzi, ze swoimi nagimi ścianami, mają zapisane w swoim programie nauczania nauczanie swoich dzieci szacunku dla ludzi o przekonaniach religijnych i ludzi o innych religijnych przekonaniach. Kraje takie jak Włochy, które chcą mieć na szkolnych ścianach krzyż – i w ten sposób pokazują drogę, którą wybrali, swoją tożsamość i swoje poczucie bycia tym, kim są – powinny uczyć swoje dzieci szacunku wobec tych, którzy nie wierzą. Wobec agnostyków i ateistów. Francja z krzyżem na ścianach nie jest Francją. Włochy bez krzyża na ścianie nie są Włochami. I nie psujmy tego. Dziękuję.

tłum. Krzysztof Osiejuk