Głosy ze wszystkich stron świata

Urszula Wrońska

publikacja 28.10.2012 22:41

Był rok 1959, święto Nawrócenia św. Pawła. Kończył się właśnie Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan i Jan XXIII odprawiał Mszę na jego zakończenie. Jakież było zdziwienie zgromadzonych w bazylice kardynałów, gdy na za¬kończenie Eucharystii, papież donośnym głosem zwrócił się do nich: „Stojąc przed wami i drżąc ze wzruszenia pragnę z pokorą, ale i stanowczością ogłosić decyzję zwołania (…) soboru ekumenicznego dla Kościoła powszechnego". Po tych słowach w bazylice zapadła głucha cisza, kardynałowie oniemieli

List 10/2012 List 10/2012

 

Jakiś czas później papież dowcipnie podsumował tę sytuację: „Można by przypuszczać, iż zaczną podchodzić do Nas, aby wyrazić Nam swoje uznanie i przekazać życzenia powo­dzenia. Tak się jednak nie stało, zapanowała bowiem nadzwyczaj pobożna cisza".

Jan XXIII podjął decyzję o zwołaniu soboru trzy miesiące po wyborze na papieża. Nie ra­dził się w tej sprawie nikogo z wyjątkiem swo­jego osobistego sekretarza, kard. Tardiniego. Ten podjął pomysł papieża z radością i stał się głównym koordynatorem prac przygoto­wawczych do tego wydarzenia. W samej Kurii natomiast, po ogłoszeniu decyzji papieża, za­wrzało. Kardynałowie zupełnie nie spodziewali się takiego obrotu spraw. Choć już wcześniej Pius XI i Pius XII widzieli potrzebę zwołania soboru i dokończenia dzieła rozpoczętego na Soborze Watykańskim I, przerwanym z powo­du wojnyfrancusko-pruskiej, to jednak w samej Kurii panowało przekonanie, że czas soborów ostatecznie się skończył. O tym, że na razie nie warto zwoływać soboru, przekonani byli także ci, którzy głosili potrzebę wprowadzania reform w Kościele. Wybitny teolog, o. Yves Congar OP, uważał, że sobór powinien się od­być, ale nie wcześniej niż za dwadzieścia lat. Jan XXIII dostrzegł jednak, dzięki natchnieniu Ducha Świętego - co zawsze podkreślał - że Kościół potrzebuje odnowy właśnie teraz. Jeszcze jako ksiądz, a później biskup i kar­dynał, dużo czasu spędzał poza Rzymem, w krajach, gdzie większość stanowili wyznawcy prawosławia i islamu. Był delegatem apostol­skim w m.in. W Sofii i Istambule. Widział więc Kościół z nieco innej perspektywy niż rzymscy kardynałowie.

Niech nic się nie zmienia

Nigdy wcześniej żaden sobór nie był poprze­dzony takimi przygotowaniami, jak miało to miejsce przy Vaticanum II. Kardynał Tardini rozesłał 2598 listów do kardynałów, bisku­pów, przełożonych zgromadzeń zakonnych i do rektorów uniwersytetów katolickich z całe­go świata, z prośbą o wyrażenie swojej opi­nii na temat tego, czym ma zająć się sobór. Pierwotnie Kuria przygotowała ankietę zawie­rającą konkretne pytania i propozycje odpo­wiedzi, ale Tardini postanowił zrezygnować z takiej formy zapytania, na rzecz bardziej otwartej. Nie chciał nikomu nic sugerować. Najkrótsza odpowiedź liczyła 6 linijek, a naj­dłuższa 27 stron maszynopisu. Wielu respon­dentów prosiło o to, by na soborze potwier­dzić, że wszystko „działa bez zarzutu", często powtarzały się prośby, by potępić modernizm i zająć się dalszym definiowaniem doktryny, szczególnie w kwestiach dotyczących Ma­ryi. Co śmielsze odpowiedzi postulowały, by zwiększyć zaangażowanie świeckich w Ko­ściele i wprowadzić języki narodowe w czasie liturgii.

Przyszły również odpowiedzi z Polski. Mło­dy biskup krakowski, Karol Wojtyła (był wtedy od roku biskupem pomocniczym) napisał, że jego zdaniem najważniejsze jest to, by sobór zajął się opisaniem doktryny katolickiej języ­kiem personalizmu, czyli mniej prawniczym a bardziej duszpasterskim. Zagadkowo i mało konkretnie brzmiąca sugestia, po kilku latach okazała się prorocza.

Papież wyznaczył dziesięć Komisji Przygo­towawczych. Miały one zająć się opracowa­niem wstępnych dokumentów odpowiadają­cych nadesłanym pomysłom i sugestiom. Ko­misje te były odpowiednikami poszczególnych kongregacji Kurii i na czele każdej z nich stał prefekt danej kongregacji. Jedynym wyjątkiem była komisja, która nie miała swojego odpo­wiednika w Kurii, czyli Sekretariat ds. Jedności Chrześcijan. Na jej czele stał kard. Bea, daw­ny rektor rzymskiego Uniwersytetu Biblicum, biblista i zwolennik dialogu ekumenicznego. Komisje traktowały z początku Sekretariat jako jednostkę powołaną tylko do kontaktów z inny­mi wyznaniami, niemającą odgrywać znaczą­cej roli na soborze, stało się jednak zupełnie inaczej. To właśnie z Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan wychodziły najodważniejsze pro­jekty reform.

W przeddzień rozpoczęcia soboru Komisje miały przygotowanych 17 schematów, łącznie 7 tomów dokumentów. Liczono, że ojcowie so­borowi zajmą się po prostu studiowaniem po­szczególnych dokumentów, wprowadzaniem drobnych korekt i akceptowaniem materiałów.

Planowano, że prace te uda się wykonać w czasie jednej sesji. Duch Święty nie dostoso­wał się jednak do tych planów.

Największe spotkanie świata

11 października 1962 r. o godz. 8.30 na plac św. Piotra w Rzymie przybyło około 2500 oj­ców soborowych. Biskupi, wszyscy ubrani w jednakowe biały szaty i białe mitry na głowach, spływali ze schodów pałacu nieopodal bazy­liki. Przechodząc przez kolumnadę, sławne piazza, witani oklaskami, wchodzili do Bazyliki św. Piotra. Tam, w centralnej nawie, przygoto­wano miejsce na posiedzenia soborowe. Pro­cesję tę widziały dziesiątki tysięcy wiernych zgromadzonych na placu św. Piotra i miliony telewidzów.

Na końcu, przechodzącego przez około go­dzinę orszaku, w lektyce zwanej sedia gesta-toria, niesiono Jana XXIII. Tak opisywał ten po­chód redaktor naczelny „Tygodnika Powszech­nego", Jerzy Turowicz. Porównał procesję biskupów do procesji znanej z Apokalipsy św. Jana, gdzie wspólnie kroczyli ludzie z każdego ludu, języka i narodu: „niezwykły pochód (…), pochód dwukilometrowej długości. (…) [Idą w nim] następcy apostołów, cała hierarchia Ko­ścioła przybyła z pięciu kontynentów, prałaci i purpuraci wszelkich ras i kolorów; na tle bia­łych szat odcinają się setki kolorowych twarzy: czarnych, żółtych i brązowych. Idą biskupi (…) z krajów dopiero co objętych organizacją ko­ścielną i z krajów starej, dwutysięcznej «upra-wy» chrześcijaństwa. Nie było w dziejach Ko­ścioła takiego pochodu, nie było nigdy takiej manifestacji uniwersalizmu Kościoła, nie było chyba pochodu takiej wagi w dziejach świa­ta". Biskupi przybyli ze stu szesnastu państw, 34 % stanowili biskupi z Europy, 34% z obu Ameryk, 20% z Azji i Oceanii i 10% z Afryki. Przez trzy lata trwania obrad, średnia liczba uczestników każdej sesji to około 2400 osób. Dla porównania w Soborze Watykańskim I brało udział 750 biskupów, a Sobór Trydencki otwierało zaledwie 21 biskupów.

11 października Bazylikę św. Piotra wypeł­niali wszyscy zaproszeni na sobór, czyli bisku­pi, ich osobiści sekretarze, teolodzy (tzw. periti, czyli doradcy niemający prawa głosu), przeło­żeni zakonów oraz niekatoliccy obserwatorzy. Jako ostatni wszedł do bazyliki papież. Klęknął przy konfesji św. Piotra i donośnym głosem za­intonował: Veni Creator Spiritus.

Aggiornamento

Po Mszy rozpoczynającej sobór, przyszedł czas na długo oczekiwaną mowę inauguracyj­ną papieża. Po latach odkryto, że Jan XXIII w całości ułożył ją samodzielnie i długo nad nią pracował. Mowa rozpoczynała się słowami: Gaude Mater Ecclesia („Raduj się Matko Ko­ściele"). Wielu biskupom, zmęczonym cztero­godzinną ceremonią, przemówienie wydawało się dosyć nijakie. W rzeczywistości pokazywa­ło, o jakich zmianach marzył papież. Podkre­ślał, że trzeba zerwać z postawą podejrzliwo­ści wobec świata i nieustannego karcenia. Nie chciał, by Kościół widział w świecie tylko zło, przed którym trzeba się chronić, lepiej, będąc świadomym problemów, jakie się pojawiają dostrzegać w świecie „godny podziwu postęp odkryć geniuszu ludzkiego". Papież wzywał do tego, aby trudności i błędy we współczesności zwalczać „posługując się raczej lekarstwem miłosierdzia, aniżeli surowością (…) wskazu­jąc raczej na skuteczność swojej [Kościoła] nauki, aniżeli występując z potępieniem". Za­daniem soboru nie powinno być więc bronie­nie doktryny, tej bowiem nikt nie kwestionował, ale przyjrzenie się językowi, w którym Kościół przekazuje prawdę.

 

 

W mowie inauguracyjnej można odnaleźć także inną z przewodnich idei soboru, a mia­nowicie aggiornamento (uwspółcześnienie). Kościół powinien dostosować formy działa­nia do okoliczności zmieniającego się świata. Dzięki aggiornamento Kościół miał stać się bliższy życiu ludzi.

Kolejnego dnia w relacjach prasowych poja­wiły się różne interpretacje papieskiego prze­mówienia. W „L'Osservatore Romano" można było przeczytać: „Główny cel soboru: obrona i promowanie doktryny". Natomiast wpływowy paryski dziennik „Le Monde" obwieszczał: „Pa­pież aprobuje metody badawcze we współcze­snej myśli". Dla jednych mowa papieska była argumentem za potwierdzeniem status quo Kościoła, dla innych zachętą do reform.

Same media odegrały na soborze znaczącą rolę. Papież dbał o to, by dzięki prasie, radiu i telewizji, wierni mogli się dowiadywać o prze­biegu obrad. Już podczas drugiej sesji na salę obrad zostali wpuszczeni katoliccy dziennika­rze. Od samego początku w wielu gazetach ukazywały się dzienniki uczestników soboru. Zdarzało się też, że niektórzy biskupi obra­dujący na soborze, zwłaszcza ci z Afryki czy Ameryki Płd., nie mogąc przebić się ze swy­mi poglądami na zgromadzeniu, wypowiadali je na konferencjach prasowych i tą okrężną drogą zwracali na siebie uwagę pozostałych ojców soborowych.

Sobór chętnie korzystał też z osiągnięć techniki. By nagłośnić 2500 metrów kwadra­towych nawy głównej bazyliki użyto najnowo­cześniejszego sprzętu nagłaśniającego. Jak wspomina jeden z protestanckich obserwato­rów: „Na potrzeby soboru wielkie gmaszysko zostało tak umiejętnie okablowane, a mikro­fony umieszczono w tak strategicznych miej­scach, że każde, choćby najciszej wyszeptane słowo dało się słyszeć nawet w najodleglejszej części bazyliki".

Zajęcia pozalekcyjne

Pierwsze robocze spotkanie odbywało się 13 października. Ojcowie mieli wybrać członków dziesięciu komisji odpowiedzialnych za pracę nad dokumentami soborowymi. Komisje te miały odpowiadać Komisjom Przygotowaw­czym, z tym wyjątkiem, że teraz o tym, kto bę­dzie je tworzył, mieli decydować sami ojcowie soborowi, a nie - jak wcześniej - papież. Jakież było zdziwienie ojców, gdy na pierwszym spotkaniu kazano im podjąć tę decyzję bez żadnego przygotowania. Kuria opracowała wcześniej listę biskupów, którzy wchodzili w skład Komisji Przygotowawczych, a także listę proponowanych kandydatur. Choć chodziło tu tylko o względy praktyczne, wielu biskupów odebrało to jako próbę manipulacji. Ojcowie byli skonsternowani. Jeszcze się nie znali, nie wiedzieli więc, na kogo głosować. Zaczęli więc wypełniać karty do głosowania radząc się głośno sąsiadów, na jaką kandydaturę warto oddać głos. Zapanował zamęt. Trudną sytu­ację przerwał kard. Liénart z Francji, jeden z przewodniczących sesji. Zaproponował, by odłożyć głosowanie na kilka dni, żeby ojcowie mogli przygotować własne listy i zapoznać się z kandydatami. Cała sala odpowiedziała gromki oklaskami. To z pozoru nieznaczące wydarzenie pokazało, że biskupi zamierzali sami decydować o przebiegu soboru.

Obrady rozciągnęły się na cztery sesje (1962-1965 r.). W tym czasie odbyło się dziesięć sesji publicznych, na które obok stałych uczestników, zaproszeni byli także goście i osoby, którym udało się zdobyć wejściówki. Głównych posiedzeń, zwanych zgromadze­niami ogólnymi albo po prostu spotkaniami roboczymi, odbyło się 168. Na sesjach tych prezentowano schematy dokumentów przy­gotowane wcześniej przez Komisje Przygo­towawcze, dyskutowano nad nimi, a później poddawano pod głosowanie. Spotkania te rozpoczynały się o 9 Mszą św. Poranne Msze odprawiano w różnych rytach, nie tylko rzym­skim, łacińskim, znanym większości ojców, można więc powiedzieć, że dla uczestników nabrały one walorów edukacyjnych.

Spotkania robocze trwały aż do południa. Później udawano się na obiad. Po południu był czas na samodzielne studiowanie dokumen­tów przygotowanych na kolejne posiedzenia, na pracę w małych komisjach, które przygo­towywały dokumenty, a także na różne nieko­niecznie oficjalne spotkania okołosoborowe. A tych było dużo. Na soborze wiele pomysłów powstawało w kuluarach. Między innymi w dwóch barach kawowych usytuowanych we­wnątrz bazyliki, które szybko zyskały nieofi­cjalne nazwy: Bar-Jona i Bar Micwa. To tam zwykle panował największy gwar. Przy kawie konfrontowano swoje poglądy, ale też zawią­zywano przyjaźnie na całe życie. Wiadomo też np. o małżeństwie świeckich audytorów, którzy organizowali w swoim domu przyjęcia, będące miejscem spotkań z ojcami i rozmowy o tym, co jest dla nich ważne.

Co więcej, wielcy teolodzy obecni na sobo­rze organizowali nieformalne „zajęcia poza­lekcyjne" z teologii, biblistyki i liturgiki. Biskupi mogli się dowiedzieć o nowych prądach w tych dziedzinach, o wiedzy, której nie można było uzyskać z oficjalnych podręczników.

Podział sił

Już w pierwszych dniach soboru zaczęły się kształtować dwa obozy, tzw. mniejszości (inte-gryści) i większości (progresiści). „Mniejszość" to przede wszystkim kardynałowie związani z Kurią, posiadający dużą władzę. Byli przeciwni większości reform i próbowali z nimi walczyć. To oni byli też autorami pierwotnych 17 doku­mentów przygotowanych na obrady soboru. Wszystkie jednak zostały odrzucone, a ojco­wie soborowi konstruowali nowe dokumen­ty. Jednym z przywódców „mniejszości" był kard. Ottaviani, przewodniczący Kongregacji Świętego Oficjum. Należał do niej także abp. Lefèbvre, który nie przyjął ostatecznie posta­nowień Soboru Watykańskiego II.

Druga grupa, wśród której dominowali bi­skupi niemieccy i do której bliżej było biskupom z całego świata, była zwolennikiem reform. Najbardziej znaczącymi ojcami „większości" byli kard. Bea, kard. Suenens z Brukseli, kard. Frings z Kolonii, którego sekretarzem był wówczas młody teolog, Joseph Ratzinger. Dużą rolę w tej grupie odegrał też Maksymos IV Saigh, zwierzchnik Greckiego Melchickiego Kościoła Katolickiego.

Kiedy jednak przyglądamy się soborowi, warto pamiętać słowa Jana Pawła II, który powiedział: „sobór można w pełni i prawdziwie zrozumieć, jeśli pojmie się go niejako politycz­ną rywalizację, ale jako wydarzenie religijne, w którym głównym protagonistąbył Duch Święty, a nie stronnictwa kościelne".

Losy soboru stanęły pod znakiem zapy­tania w dniu śmierci papieża Jana XXIII, 3 czerwca 1963 r. Wielu myślało, że to koniec Vaticanum II. Jednak kolejny papież, Paweł VI, poprowadził dzieło dalej. Choć był człowie­kiem zupełnie innym od poprzednika, często niezrozumianym i odrzucanym zarówno przez „mniejszość" jak i „większość", szukał ście­żek porozumienia między ojcami soborowymi a światem. To on zdecydował się na bardzo ważne dla Kościoła gesty. Po drugiej sesji soborowej wyruszył w pielgrzymkę do Ziemi Świętej (co miało duży wpływ na rozwój dialo­gu międzyreligijnego), w czasie trwania czwar­tej sesji przemawiał w siedzibie ONZ. Wraz z prawosławnym patriarchą Konstantynopola, Atenagorasem I, dokonali wzajemnego zdję­cia ekskomunik rzuconych w 1054 r.

I to on doprowadził do zatwierdzenia 16 dokumentów tworzących Sobór Watykański II, zamknięty 8 grudnia 1965 r.

Korzystałam z:

J. W. O' Malley SJ, Co się zdarzyło podczas Sobo­ru Watykańskiego Drugiego, Kraków 2012.
J. Poniewierski, Krótka historia II Soboru Watykań­skiego, „Znak", nr 680-687, 2012. G. Weigel, Świadek nadziei, Kraków 2002.
1  D. Horton, Vatican Diary 1962: A Protestant Ob-serves the First Session of Vatican Council II, Fila­delfia 1964, s. 43.
2 G. Weigel, Świadek nadziei, Kraków 2002, s. 201

 

TAGI: