Świnia z włosami

o. Marcin Wrzos OMI

publikacja 11.11.2012 21:08

Wchodzenie na siłę z naszą kulturą, czy wrażliwością w inną kulturę czy wrażliwość ludzi, może oznaczać zniszczenie ich tożsamości, odmienności, spowodować odrzucenie przez nich Chrystusa. Kościół jest bogaty swoją różnorodnością

Wieczernik 186/2012 Wieczernik 186/2012

 

Taniec na Mszy św. Tańczy się chyba wszystko. Wyjątkiem jest przeistoczenie. Przeróżne ryty. Obrzędy. Czasem używa się w liturgii w Zambii pióra strusia emu, a u Eskimosów świec z tłuszczu wieloryba. Niektórzy się tym gorszą. Chcieliby łaciny i Mszy św. tyłem do człowieka. To różnorodność katolicka. Piękno i bogactwo. Jednak wszystko ma swoje ramy.

Misjologia jest kołem napędowym współczesnych przemian teologicznych i liturgicznych w Kościele. To przecież misjolodzy zapoczątkowali tak modny i naturalny dziś ekumenizm. Trzeba było zacząć współpracować ze sobą, bo misjonowani w Afryce nie rozumieli, że można być aż tak podzielonym. To tam teolodzy misji na pierwszym froncie zmagają się z teologią wyzwolenia, teologiami feministycznymi, czy dziś teologią genderową. Potrafią podjąć analizy porównawczych teologii Azji, Afryki, Ameryki Łacińskiej i teologii Zachodniej. Zanim poruszą się tryby uniwersytetów, oni szukają odpowiedzi. Czasem nie są one dobre, bo intuicja teologiczna kogoś zmyli. Jednak zmusza do tego życie na pograniczu różnych religii, kultur, czy wrażliwości na Pana Boga. Tak samo było i jest z inkulturacją.

Inkulturacja też w Polsce

Inkulturacja – brzmi obco. Termin ten, który został wprowadzony niedawno na gruncie misjologii katolickiej, oznacza wewnętrzne przekształcenie autentycznych wartości kulturowych przez ich integrację w chrześcijaństwie i zakorzenienie chrześcijaństwa w różnych kulturach. Jest to proces głęboki i całościowy, dotyczy orędzia chrześcijańskiego, refleksji i konkretnej działalności Kościoła. Proces ten nie może naruszyć specyfiki i integralności wiary chrześcijańskiej (RMis 52).

Definicja ta to próba ujęcia czegoś, co było już wcześniej. Przecież misjonarze dostosowywali się do kultury zarówno teologicznej i liturgicznej w różnych zakątkach świata. Stąd tak wiele rytów liturgicznych w Kościele: rzymski, grecki, syryjski, koptyjski, etiopski, indyjski, ormiański, zairski… Inkulturacja widoczna jest doskonale w Polsce. Nie ma jednej „sztancy” przy budowie kościoła, jak bywa z dzisiejszymi sklepami siecowymi. Inny kościół, na wzór chat góralskich powstanie w Tatrach, a o kształcie okrętu nad morzem, a jeszcze inny na Mazurach, a inny na blokowisku wielkomiejskim. Mówimy czasem, że architekt i budowniczy Kościoła ma wrażliwość, „czuje” region. To „czucie” możemy nazwać inkulturacją. Oni inkulturowali chrześcijaństwo, w tym wypadku architekturę, w miejscową kulturę regionu. Tak jest w Polsce. A misje? Misje to sprawa skomplikowana.

Etapy inkulturacji

Historia misji jest bardzo skomplikowana. Pełna ludzi wyrosłych w różnych kulturach, czy wrażliwości. Dotykająca wielu kultur, religii czy tradycji teologicznych. Sobór Watykański II mówi o konieczności pogłębionej formacji misyjnej, która ma obejmować zarówno język, jak i kulturę kraju do którego się jedzie.

Sam proces inkulturacji przebiega w trzech etapach. Pierwszy etap obejmuje życie chrześcijańskie i pierwsze przepowiadanie Dobrej Nowiny pojawiające się w danej kulturze. Ten etap zbiega się z początkiem ewangelizacji i zebraniem grupy wiernych na danym kulturowym obszarze. Dla misjonarzy jest to okres uczenia się wartości nowej kultury, czas otwartości i chłonności na te wartości, aby móc „przetłumaczyć” orędzie i uczynić je zrozumiałym dla tych, do których jest ono skierowane. Drugi etap następuje, gdy Kościół lokalny potrafi zrozumieć różne komponenty lokalnej kultury i potrafi wyrazić chrześcijańskie orędzie na różnych poziomach kultury. Następuje etap transformacji, wpływ ewangelizacji na kulturę staje się widoczny, trwa proces refleksji, oczyszczania i tworzenia nowych form wyrażających tradycję Kościoła. Kościół lokalny przeżywa swoją tożsamość będąc wiernym dziedzictwu Kościoła powszechnego i w harmonii ze swoją kulturą. Ostatni etap inkulturacji rozpoczyna się z chwilą ustanowienia nowej jedności, Kościół lokalny trwa w komunii z kulturą swego ludu i jest jednocześnie otwarty na całą ludzkość i na tworzenie cywilizacji chrześcijańskiej.

Trzeba pamiętać, że schemat procesu inkulturacji próbuje tłumaczyć wzajemne oddziaływanie na siebie miejscowej kultury (miejscowa wspólnota), Ewangelii (Jezus Chrystus) oraz głosiciela Ewangelii (Kościół posyłający). Głosiciel Ewangelii z pokorą i z obumieraniem w sobie własnej kultury wnosi Ewangelię do kultury sobie nieznanej, poznając ją i przyjmując jej wartości. Włącza się w miejscowy świat społeczno-kulturalny, poznaje języki, dowartościowuje miejscowe bogactwa duchowe, nie wnosi wraz ze Słowem Bożym całego bagażu własnych naleciałości kulturowych. W ścisłym sensie inkulturacja dokonuje się między Ewangelią, a kulturą, rola misjonarza wydaje się być drugorzędna (obraz siewcy i samorosnącego ziarna w glebie), jego rola jest jednak niezastąpiona.

Trochę praktyki

Działalność misjonarza przynosi efekt wówczas, kiedy potrafi swoją działalność prowadzić w duchu miejscowej kultury, zakładając oczywiście sporą porcję Bożej łaski. Przecież nic zdrożnego jest w tym, że chrześcijanie w Indiach modlą się w katolickich Aśramach lub liturgia bywa w krajach misyjnych bogatsza niż w Polsce. Gdyby Afrykańczyków wziąć na statystyczną Mszą św. w Polsce, zastanawiali by się, czy są na pewno w Kościele katolickim. Zatem należy zostawić ich kulturę, przeniknąć ją Ewangelią, odrzucając te elementy, które przekreślają wprost nasze wartości, czy zasady wiary. Zatem na pewno warto być otwartym na różnorodność liturgiczną, śpiewy, żywiołowość mieszkańców Afryki, czy Melanezji. Warto usiąść na ziemi i sprawować Msze św. w ciekawych czapeczkach w świecie andyjskim Indian Ajmara, czy indyjskich katolickich Aśramach. Każda z tych kultur ma swoją specyfikę, której nie należy zniszczyć europejskością liturgiczną.

Ciekawą formą inkulturacji są obrzędy Wielkiego Piątku w plemieniu Merna na Madagaskarze. Plemię to wierzy, że człowiek umarł i że nie powróci ze świata duchów, jeśli ze zmarłym obejdzie się trzy razy lepiankę zmarłego. Na koniec podnosi się go do góry, a cała rodzina przechodzi pod nim, aby uzyskać jego błogosławieństwo. Na Madagaskarze ten obrzęd obecny jest w liturgii Wielkiego Piątku, kiedy to po zawinięciu w lambałonę (rodzaj chusty) zmarłego Chrystusa, grabarze obchodzą trzy razy ołtarz na znak tego, że Chrystus naprawdę umarł. Następnie liturgia kończy się tym, że ludzie wychodzą z kościoła pod Chrystusem, którego wysoko trzymają ministranci przy jedynych otwartych drzwiach. Wówczas wierni uzyskują ostatnie błogosławieństwo od zmarłego. Gdy wszyscy wyjdą z Kościoła figurkę Chrystusa umieszcza się dopiero w grobie.

Niestety bywały w historii przykłady nadużyć liturgii, kiedy to były próby, aby w modlitwie Pańskiej modlić się o ryż powszedni (pozostała wersja pośrednia pokarm), czy też fokę codzienną – w kulturach, gdzie o chlebie niewiele wiadomo. Też bywało, że implementowano do liturgii elementy, które później przez nie znajomość głęboką kultury miejscowej, oznaczały zupełnie co innego i trzeba było się z tego wycofać.

Wspominam z uśmiechem katechistę, który tłumaczył w pewnej wiosce, zgromadzonym ludziom, nie wiedzących że w ogóle istnieje coś takiego jak owca, ani nie widzących nigdy owcy na obrazku, że to taka świnia z włosami. Mądra inkulturacja jest bardzo trudna. Jednak wchodzenie na siłę z naszą kulturą, czy wrażliwością w inną kulturę czy wrażliwość ludzi, może oznaczać zniszczenie ich tożsamości, odmienności, spowodować odrzucenie przez nich Chrystusa. Kościół jest bogaty swoją różnorodnością. Może wówczas okazać się, że nie ma co się gorszyć tańcem na liturgii, odmiennymi strojami, czy świnią z włosami.