Jezus, Maria, Andrzej

Z Marią Peszek i ks. Andrzejem Dragułą rozmawia Andrzej Franaszek

publikacja 22.11.2012 11:05

To spotkanie, zdaniem najgłośniejszych uczestników polskiej debaty publicznej, nie powinno się odbyć. Katolicki ksiądz nie powinien rozmawiać z osobą, która publicznie zadeklarowała swój ateizm, ateista nie powinien rozmawiać z katolickim księdzem. Granice sporu powinny być jasno wytyczone, barykad nie wolno opuszczać. Niemożliwe? Nie u nas!

Tygodnik Powszechny 45/2012 Tygodnik Powszechny 45/2012

 

Andrzej Franaszek: Czy jest dziś w Polsce możliwa prawdziwa rozmowa ateistki i księdza?

Maria Peszek: Mam małe doświadczenie, jeżeli chodzi o kontakt z osobami duchownymi...

Ks. Andrzej Draguła: ...a ja z niewierzącymi.

Maria Peszek: Nigdy nie zdarzyło mi się, żebym z jakimś duchownym (niezależnie, jakiego wyznania) po prostu usiadła i zaczęła rozmawiać o Bogu. Ale myślę, że takie spotkanie jest absolutnie możliwe, jeśli tylko pojawi się chęć z obydwu stron.

Ks. Andrzej Draguła: To zależy i od ateisty, i od księdza – od tego, z jakim nastawieniem przychodzą. Czy nie zakładają z góry, że będą tę drugą osobę oceniać, oskarżać albo nawracać.

Maria Peszek: Moją główną motywacją do dzisiejszego spotkania jest ciekawość. A ciekawość wyklucza wrogość.

Świat księży stał się dla części społeczeństwa światem nieznanym i egzotycznym?

Maria Peszek: Myślę, że tak. Pochodzę z rodziny dziwnie religijnej, ale na pewno religijnej i nawet katolickiej. Dziwność polegała na tym, że obok obecności Kościoła pojawiało się u nas wiele zachowań właściwie pogańskich. Mój ojciec jest dziś osobą niewierzącą, ale nadal nie chce pozbyć się przywiązania i czułości wobec wizerunku Matki Bożej: nie potrafi wyjść z domu czy wyjechać w podróż, nie żegnając się z jej obrazem albo rzeźbą. Nasz kontakt z osobami duchownymi jest sporadyczny, ale nie żywię w stosunku do księży przestrachu, odrazy czy pogardy. Chyba tylko nie bardzo jestem sobie w stanie wyobrazić, jak – zwłaszcza teraz – funkcjonuje się w tym stanie.

Ks. Andrzej Draguła: Najgorsza w takich relacjach jest wzajemna stereotypizacja. Niewierzący ma jakąś kliszę księdza, ksiądz – niewierzącego, najczęściej obie są negatywne. Księża niewiele wiedzą o ateistach i odwrotnie; stref, w których możemy się spotkać, ciągle jest mało. Księża z natury rzeczy są skoncentrowani na wiernych, nie bardzo mają czas, by się zastanawiać nad tymi owcami, które postanowiły chodzić same. Być może też się boją – nie wiedzą, jak z tymi ludźmi rozmawiać. Silny jest wizerunek ateisty walczącego, czyli wroga Kościoła i księży. Szkoda, że w Polsce mało jest ateizmu bez ukąszeń antyklerykalnych.

Na Twojej płycie znalazłem tylko jedną deklarację: „nie przynależę”, zdanie mówiące: jestem obok wspólnoty wierzących. Ale to nie jest ocena, stwierdzenie „jestem przeciw” czy „nienawidzę”.

Dla wielu ludzi ten temat właściwie nie istnieje. Nie są „przeciwko” Kościołowi, a zwłaszcza Bogu, ale gdzieś zupełnie obok, bo w pewnym momencie...

Maria Peszek: ...przestali walczyć o to, by uwierzyć. Ja śpiewam tylko i wyłącznie we własnym imieniu, wiem, że moje słowa dla osób wierzących mogą być kłopotliwe, ale także od nich dostaję w mailach dużo wsparcia. Piszą: „jestem wierzący, praktykujący, ale to, o czym śpiewasz, jest dla mnie ważne”. Choć są oczywiście i tacy, którzy uważają, że już sam tytuł płyty – „Jezus Maria Peszek” – jest przekroczeniem. W każdym razie nie jestem antyklerykałką, nie mam poczucia, że atakuję instytucję kościelną, zarządzającą wiarą katolicką.

Myślę zresztą, że w dzisiejszych czasach być księdzem jest naprawdę trudno. Z artystami zawsze chyba było tak samo: traktuje się ich jednak jako wyrzutków, co najwyżej jako barometr jakichś niepokojów. Natomiast Kościół, gdy byłam dzieckiem, miał wśród ludzi wielką atencję, być księdzem – trudno już było wyobrazić sobie coś lepszego! Niewiele z tego zostało.

Ks. Andrzej Draguła: Coraz większa część Kościoła hierarchicznego zdaje sobie z tej sytuacji sprawę, a także próbuje wychodzić z naszych twierdz czy gett. Gdybyśmy z ateistami częściej się spotykali, obie strony mogłyby zobaczyć, że nie taki diabeł straszny, jak się go maluje. Nauczylibyśmy się patrzeć na siebie nie jak na stereotypy, ale jak na ludzi, którzy mogą być dla siebie nawzajem po ludzku sympatyczni. Musi być jednak więcej odwagi – po jednej i drugiej stronie.

Maria Peszek: Gdyby jedna i druga strona były bardziej ze sobą samymi pogodzone, nie miałyby takiej potrzeby agresji. Kościół coraz bardziej traci na znaczeniu, przynajmniej wśród ludzi w moim wieku, i z pewnością ma z tym kłopot, czego dowodem jest działalność osoby kojarzącej się z Kościołem zupełnie najgorzej, czyli księdza Rydzyka.

Gdy rozmawiasz z przyjaciółmi, to Kościół kojarzy im się tylko z ojcem Rydzykiem, czy możliwe jest jednak niuansowanie? Ktoś mówi „znam normalnego księdza, z którym da się pogadać”?

Maria Peszek: Pewnie, że tak. Jest przecież w ludziach tęsknota, niełatwo jest żyć bez duchowości. W moim przypadku decyzja odsunięcia na bok postaci Boga, który miałby mi w czymkolwiek pomagać – wybór, że zostaję sama z sobą i w pełni jestem odpowiedzialna za to, czy jestem szczęśliwa, czy nie – była wyzwalająca, fantastyczna. Ale to nie znaczy, że była to prosta decyzja. Bóg wraca, nie jest tak, że można Mu raz na zawsze powiedzieć „cześć”. Jak dłużej rozmawiasz z ludźmi, to ten Bóg prędzej czy później się pojawi. No a wraz z nim instytucja, która kojarzy się z wiarą. I tutaj jest już większy problem. Jak to się stało, że Kościół tyle stracił ze swojej wartości?
 

 

 

Ks. Andrzej Draguła: Kościół odgrywa o wiele mniejszą rolę społeczną niż niegdyś. Nie jest to zresztą tylko polska specyfika – mówimy o zjawiskach światowych, które socjologowie nazywają dezinstytucjonalizacją wiary. Ludzie mówią, że mają osobistą relację z Panem Bogiem, niekoniecznie muszą ją realizować za pośrednictwem Kościoła. Instytucja jest im coraz mniej potrzebna.

Ale przyznam szczerze, że w naszej dyskusji mnie ten problem mniej interesuje, bo są rzeczy o wiele bardziej fundamentalne niż Kościół. Za rzadko rozmawiamy ze sobą o Bogu, a za często o Kościele. To jest tak, jakby małżonkowie rozmawiali nie o swojej miłości, tylko o teściach. Chciałbym więc wrócić do tej religii, do wiary, o której mówiła Maria. Myślę, że stwierdzenie „pogańska” jest za mocne. Może raczej: „bardzo pierwotna”?

Maria Peszek: Gdy byłam małym dzieckiem, między drugim a ósmym rokiem życia, mieszkaliśmy w Łodzi i tam mieliśmy nianię – bardzo prostą osobę z prawdziwej wsi, a ja i mój brat spędzaliśmy na tej wsi mnóstwo czasu. Bardzo duża część tego, kim jestem, moja zmysłowość, postrzeganie natury, bierze się z tych doświadczeń. Religijność tamtejszych kobiet nazywam pogańską, bo mieszały się w niej obrzędy kultu maryjnego z taką kobiecą wspólnotą pierwotną. Spotykałyśmy się w kapliczce, gdzie jednak tak naprawdę nikt się nie modlił, tylko te baby siadały obok siebie w cieple spódnic, zaklętego kręgu, bardzo zmysłowego, kobiecego. W majestacie Matki Bożej jadło się ciasto, piło wino, gadało o facetach. Pokazywało biust, plotkowało o seksie, mówiło, jak sobie zrobić chłopca, a nie dziewczynkę. Dla mnie to było przerażające, ale też niesamowicie wciągające. I te wszystkie cykle na wsi, świniobicie, wozy krwawych kiełbas, chyba ważniejsze niż Wielki Piątek, bo generalnie to się działo przed Wielkanocą. I mnóstwo zmysłowości. Ale też piękna.

Ks. Andrzej Draguła: Zastanawiam się, czy tam rzeczywiście był Bóg, bo mam wrażenie, że chyba nie do końca chodziło o Boga wiary.

Maria Peszek: Jestem pewna, że był, nawet jeśli to nie był taki Bóg, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. W każdym razie spełniał swoją rolę.

Ks. Andrzej Draguła: O jakiego Boga nam chodzi?

Maria Peszek: Skutecznego. Tamten Bóg czy tamta Matka Boska, ta figurka czy obraz, który chodzi po wsi i my za nim, tak naprawdę stwarzały pretekst, by jeść, pić, być razem w cieple. Ten Bóg, czy to bóstwo było skuteczne, bo dawało poczucie bezpieczeństwa, wspólnotę. Była w tym aura duchowości, tylko że to była duchowość pogańska.

Ks. Andrzej Draguła: Mówisz o zjawisku głębokiego przemieszania różnych warstw. Bardzo pierwotnej warstwy religijnej, jakichś warstw kulturowych, ludowych, quasi-magicznych, które się łączyły jeszcze z opowiadaniami o duchach mieszkających w lesie. Religia wyniesiona z domu i wiara przyniesiona z Kościoła nakładały się na ludowe przekazy. Pamiętam z własnego dzieciństwa, jak mówiono o zmarłym gospodarzu, który przychodził w nocy konie bić – takie historie były opowiadane wieczorami, późną jesienią po chatach, gdzie ludzie się ze sobą schodzili. Duchy, magia – zaklinanie i odbieranie mleka krowie – to się ludziom łączyło z wiarą katolicką. Dotykało konkretnych, zmysłowych, codziennych doświadczeń. To nie była religia wyabstrahowana – funkcjonowała w ludziach bardzo dobrze.

Ale z osobową wiarą w Boga to ma często niewiele wspólnego. To raczej takie oddolne wołanie, w którym objawia się bardzo silna potrzeba Boga skutecznego – jak to ładnie nazwałaś – czyli Boga, który daje poczucie wspólnoty, który działa, pomaga, przychodzi, kiedy się Go wzywa. Często ta religijność bazuje właśnie na doświadczeniach magicznych wieku dziecięcego. Co się jednak dzieje, kiedy przychodzi wiek używania rozumu? Najczęściej człowiek się z takim Bogiem żegna. I dobrze, gdyż to nie jest Bóg dojrzałej wiary człowieka, do której teraz trzeba dorosnąć.

Dramat młodych ludzi polega często na tym, że porzucają ten okres religijności połączonej z poczuciem bezpieczeństwa, opieką, i nie mogą się odnaleźć w żadnym innym. W Twoich piosenkach usłyszałem, że porzuciłaś Boga, który nie przyszedł wtedy, kiedy Go prosiłaś.

 



Maria Peszek: Ja w ogóle Pana Boga o to nie prosiłam. Nie żyłam w przekonaniu, że Bóg mi przyjdzie z pomocą, gdy będę tego potrzebować. Tego Boga tak naprawdę nie było – to były resztki przywiązania do duchowości czy tradycji, jakieś sentymenty... Myślę, że Bóg nie chciałby czegoś takiego, gdyby naprawdę istniał. Wspomnienia dzieciństwa? Jako mała dziewczynka byłam żarliwie modlącą się osobą, miałam nawet swój ulubiony krucyfiks w kościele Bożego Ciała w Krakowie. A potem, gdzieś pod koniec liceum, wszystko to po prostu odeszło. Zgubiło się.

Przez długi czas wydawało mi się, że jestem szczęśliwą osobą. Towarzyszyło mi tak zwane pasmo sukcesów. I nagle otworzyła się przepaść, lej, w który wpadłam. Okazało się, że to, co brałam za szczęśliwe życie, było tak naprawdę pasmem udręki, napięcia, jakiegoś niepogodzenia ze sobą, a temu odkryciu towarzyszył niekończący się ból. Zaczęłam się zastanawiać: co zrobiłam źle, co zrobić, żeby było dobrze?

Ks. Andrzej Draguła: Ale co ma z tym wspólnego Pan Bóg?

Maria Peszek: Pan Bóg się gdzieś pałętał przez całe moje życie trzydziestoparoletnie. Nie był mi nigdy do niczego potrzebny, ale też nie przeszkadzał. Gdy doznałam osobistej katastrofy, gdy ból przez miesiące nie ustawał, zadałam sobie pytanie: jakie jest wyjście, by się skończył? Jedynym wyjściem jest śmierć. To było wyzwalające, to był pierwszy kamyk, który poruszył lawinę pod tytułem: wszystko zależy ode mnie. Kolejny etap: skoro ode mnie zależy, czy mogę żyć, czy umrzeć, to również ode mnie zależy, czy mnie boli, czy nie boli. W momencie, gdy to sobie uświadomiłam, zaczęło mnie przestawać boleć. I wtedy pomyślałam: Bóg tak naprawdę przeszkadza mi w pogodzeniu z samą sobą, we wzięciu za siebie odpowiedzialności. Muszę Go odstawić na bok, sama sobie poradzić. Sama jestem odpowiedzialna za wszystko.

Ks. Andrzej Draguła: Ja się absolutnie z Tobą zgadzam, ponieważ Bóg nie jest po to. Bóg nie jest po to, żeby przestało Cię boleć. To nie jest tabletka przeciw bólowi fizycznemu czy egzystencjalnemu.

Maria Peszek: Nigdy tak nie myślałam. Uważam, że Bóg jest po to, by zdjąć z człowieka odpowiedzialność za własne życie.

Ks. Andrzej Draguła: Na pewno nie ten Bóg, w którego ja wierzę. Bóg, o którym mówi Biblia i który się objawia w Jezusie Chrystusie, wcale nie zwalnia nas z odpowiedzialności za życie i nie podejmuje za nas żadnych decyzji. Mam wrażenie, że mówisz o zupełnie innej idei Boga.

Maria Peszek: Bardzo prawdopodobne, że to jest moja idea Boga, z którą się pożegnałam. Ale jest mi z tym dobrze.

Ks. Andrzej Draguła: Może więc zrobiłaś słusznie, żegnając się z tą „ideą Boga”.

Maria Peszek: Myślę, że tak. Po raz pierwszy w życiu czuję się osobą wolną. Wolną, to znaczy odpowiedzialną za to, jak się czuję i jakim życiem żyję.

Ale teraz ja chcę Ciebie zapytać: po co Tobie jest rozmowa z Bogiem?

Ks. Andrzej Draguła: Po co jest mi potrzebny Bóg? Bez Boga świat mi się nie układa. Wierzę, że Bóg nigdy nie przychodzi jako interwent w danej chwili, by coś za mnie załatwić. Zostawia nas z całym złem, tragizmem – z którymi mamy obowiązek walczyć, bo przecież nie zlikwiduje go za nas. Gdy jednak nastaje taki moment, że już niczego więcej nie mogę zrobić, wtedy uzmysławiam sobie konieczność Boga.

Maria Peszek: Ale to znaczy, że on jest po to, żeby Ci było lżej i żebyś miał poczucie rozumienia.

Ks. Andrzej Draguła: Wcale mi nie jest lżej i wcale nie rozumiem. To nie jest Bóg, który mi daje tanie pocieszenie. Ja nie czuję Jego obecności i Jego ciepła. Ból jest cały czas ten sam i dzięki Bogu wcale nie będzie mnie mniej bolało – tylko będę myślał o tym bólu inaczej. Myślę, że to wszystko, co się dzieje, także mój ból czy cierpienie układa się w sens.

W jaki sens?

Ks. Andrzej Draguła: W sens, którego dzisiaj nie widzę, ale jest we mnie głębokie przekonanie, że on istnieje.

 

 

 

I na przykład mieści się w nim zamordowanie sześciu milionów Żydów podczas Holokaustu?

Ks. Andrzej Draguła: Nie możemy obciążać za to Boga odpowiedzialnością. To myśmy zrobili, my – ludzie.

Ale z jakiejś perspektywy to wydarzenie powinno mieć sens – czy tak?

Ks. Andrzej Draguła: To się wpisuje w jakiś sens ex post, samo w sobie nie ma sensu, zabijanie ludzi nie ma sensu, ból nie ma sensu, cierpienie nie ma sensu. To wszystko może nabrać sensu jedynie w perspektywie wiary. Ale wiara dotyczy czegoś zupełnie innego niż nasze intelektualne myślenie o Bogu. W Auschwitz jedni tracili wiarę, a inni ją zyskiwali: nie na zasadzie taniego pocieszenia „będzie lepiej”, tylko na zasadzie pewności, że to, co się dokonuje, choć jest samo w sobie złe, ostatecznie ułoży się w sens.

Maria Peszek: Nie możesz mi odpowiedzieć na pytanie, po co jest człowiekowi Bóg. Możesz mi tylko powiedzieć, po co On jest Tobie.

Ks. Andrzej Draguła: Oczywiście że tak, ale Ty też odpowiadasz z własnej perspektywy: dlaczego Tobie Bóg jest niepotrzebny.

Dla mnie samego potwierdzenie istnienia Boga mieści się już w samym doświadczeniu wiary, które jest nieprzekazywalne. To jest doświadczenie mojej wiary: był ktoś, kto miał na imię Jezus Chrystus, kto jest Synem Boga i który przeżył to wszystko, co ja przeżywam. Bóg, który zapragnął być człowiekiem, ponieważ egzystencja ludzka jest wartościowa, nawet tak karkołomna, jaką On sam miał. Skoro On przeszedł przez to życie, jest ono do przejścia dla nas wszystkich.

Maria Peszek: Jezus to dla mnie przede wszystkim fantastyczny buntownik. Rewolucjonista. Przychodzi, zastaje jakiś porządek i się przeciwko niemu buntuje. Mówi: Żyd jest tak samo wartościowy jak każdy inny człowiek, kobieta i mężczyzna są sobie równi. Nazywają go bluźniercą. Zadaje się z dziwkami, złodziejami, z szemranym towarzystwem. Zbliża się do tych wszystkich odmieńców, ludzi, którzy są na marginesie, żyją niezgodnie z obowiązującą normą. Zawsze staje po stronie tych, którzy nie żyją dokładnie tak, jakby należało. Ta postać ma duży potencjał wybuchowy, ideowo jest mi szalenie bliska.

Polskiemu społeczeństwu potrzebna jest rewolucja?

Maria Peszek: W każdym razie odnowa. Jakiś przypływ zdrowego poczucia obowiązku. Stabilności. Nawet w drobiazgach: że płacę podatki, kasuję bilety w tramwaju.

Sądząc z Twoich piosenek, Ojczyzna ciągle jednak domaga się od mężczyzn daniny krwi, a od kobiety rodzenia dzieci...

Maria Peszek: Bo tak właśnie jest. Ciągle zaszczytniej jest umrzeć za ojczyznę, niż dla niej żyć. Tak jak ofiary katastrofy w Smoleńsku, które przez sam fakt śmierci stały się bohaterami. Jeśli zaś kobieta – jak ja – nie chce rodzić, to stawia się poza normą społeczną. To jest temat tabu, nawet w tych wielkomiejskich artystycznych środowiskach, w których się obracam. Prędzej czy później każdy to dziecko ma. Powiedzieć: nie chcę, taka jest moja decyzja – to jest zgrzyt. Niektóre kobiety czują się lepsze przez sam fakt bycia w ciąży – jest w takich ocenach sporo okrucieństwa. Zaśpiewałam o tym i teraz zdarza się, że kobiety zaczepiają mnie na ulicy, dziękują, mówią, że moje słowa wyzwalają je ze strasznego poczucia winy. Myślę, że naruszam tabu.

Będziesz używana politycznie?

Maria Peszek: Ciekawi mnie to strasznie. Nie chciałabym, bo nie jestem Jezusem Chrystusem i nie mam potrzeby składania ofiary z siebie. Ale może się tak wydarzyć. W jakimś sensie już jestem ofiarą. Naprawdę zabolało mnie, jaka jest skala cynizmu w społeczeństwie, skoro o tak całkowicie szczerej wypowiedzi, jaką jest moja płyta, mówi się, że jest zrobiona dla sprzedaży, marketingu... Przecież na niej opowiadam o swojej rozpaczy, załamaniu nerwowym, chwilach bliskich samobójstwu.

Ks. Andrzej Draguła: A czy w takich chwilach nie było Ci blisko do Jezusa, który woła: ,,Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”. Nie próbowałaś się odnaleźć w tym doświadczeniu opuszczenia, którego doznał także Jezus?

Maria Peszek: Nie, bo mnie nie opuścił Bóg. Ja go opuściłam i nie bolało mnie to. Przeciwnie.

Gdy słucham Twoich piosenek, widzę w nich bardzo wyraźny wątek dotyczący fundamentalnej relacji z drugim człowiekiem: miłości, która „skleja”, stawia na nogi, pozwala powiedzieć światu: „tak”, uciec z rozpaczy. Przeszkadza Ci opiekujący się Tobą Bóg, a nie przeszkadza człowiek?

Maria Peszek: Nie przeszkadza mi człowiek, który ma moc boską, naprawczą, bo z człowiekiem relacja jest wzajemna. A z Bogiem nie. Ale tak naprawdę ratującą jest dobra relacja z samą sobą. To moje osobiste odkrycie.

Ks. Andrzej Draguła: To nas różni. Dla mnie ratującą jest relacja z Bogiem, która układa inne – ze mną samym i z drugim człowiekiem. Wiem, że nie mogę przedstawić dowodu. Dowodem na istnienie Boga są wierzący w Niego ludzie... tylko tak samo można powiedzieć, że dowodem na Jego nieistnienie są ludzie obojętni. Lubię takie zdanie z książki „Ewangelia według Piłata” Schmitta, gdy żona Piłata mówi: wątpić i wierzyć to to samo, tylko obojętność jest ateistyczna. Najgorszy jest ateizm obojętności, intelektualno-duchowego lenistwa.

Dlaczego zainteresowało mnie to, o czym śpiewa Maria? Dlatego, że dla mnie samego jest bardzo niepokojącym pytanie, czemu jedni ludzie wierzą, a inni nie. Wiara jest łaską, nad którą nie mamy przecież stuprocentowego panowania. Ale czy rzeczywiście zależy ona tylko od Boga? Co my możemy zrobić, żeby wierzyć albo nie stracić wiary? Jeżeli czytam o doświadczeniach Teresy od Dzieciątka Jezus czy wyznania Matki Teresy, które piszą o nocy ciemnej, a nawet o doświadczeniu nieobecności Boga, kiedy słucham Twojej płyty, na której śpiewasz, że Bóg Cię opuścił, nie mogę uciec od świadomości, że wiara jest czymś, co można stracić. Więc i mnie może to spotkać...

Maria Peszek (ur. 1973) jest aktorką i piosenkarką. Występowała na scenie Teatru Słowackiego w Krakowie, Teatru Studio i Teatru Narodowego w Warszawie, współpracowała z Jerzym Grzegorzewskim i Zbigniewem Brzozą, stworzyła też kilkanaście kreacji filmowych – w dziełach m.in. Agnieszki Holland i Jerzego Stuhra. W 2005 r. wydała pierwszą płytę – „Miasto mania”. Zarówno debiut, jak i kolejny album – „Maria Awaria” (2008), łączące awangardową muzykę z wybitną inwencją językową, zostały doskonale przyjęte przez krytykę i fanów, ale przypięły artystce łatkę skandalistki. W tym miesiącu do sklepów trafiła jej trzecia płyta, „Jezus Maria Peszek”, która swoim tytułem, a przede wszystkim tekstami piosenek i towarzyszącymi premierze publicznymi wypowiedziami autorki również wzbudziła olbrzymie kontrowersje. Peszek opowiadała o nękającym ją wielomiesięcznym załamaniu nerwowym, z którego wyjście stało się możliwe dzięki porzuceniu wiary w Boga.

Ks. Andrzej Draguła (ur. 1966) jest doktorem habilitowanym teologii i publicystą. Kieruje Katedrą Teologii Pastoralnej, Liturgiki i Homiletyki na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego, był współorganizatorem „Przystanku Jezus”. Opublikował m.in. „Ocalić Boga. Szkice z teologii sekularyzacji” i „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą”. Stale współpracuje z „TP”, gdzie publikuje teksty również o języku kultury popularnej. Nowa płyta Marii Peszek zrobiła na nim ogromne wrażenie, o spotkaniu z nią pisze także na swoim blogu „Mój komentarz do wszystkiego”, ukazującym się na stronie Laboratorium Więzi.

 

TAGI: