Przeciw tyranii normalności

Jarema Piekutowski

publikacja 30.11.2012 13:14

Czytając (Bez)sens słabości, nieustannie zadawałem sobie pytanie: co musiało się wydarzyć, by tak odległe umysły spotkały się ze sobą w atmosferze tak ogromnej serdeczności? Co musiałoby się stać, by i w Polsce ludzie podzieleni stosunkiem do historycznych wydarzeń, do Kościoła i do sceny politycznej mogli wymieniać ze sobą takie listy? Ostatnim przykładem podobnych spotkań w naszym kraju były prowadzone siedemnaście lat temu rozmowy ks. Józefa Tischnera z Adamem Michnikiem (Między panem a plebanem).

Więź 11-12/2012 Więź 11-12/2012

 

Julia Kristeva, Jean Vanier, (Bez)sens słabości. Dialog wiary z niewiarą o wykluczeniu,
tłumaczenie: Katarzyna i Piotr Wierzchosławscy, W drodze, Poznań 2012 r., 248 s.

 

O 7:00 na Dolnym Mokotowie zmęczony, młody człowiek wypija dwie kawy, schodzi do podziemnego garażu i tam odpala silnik nowiutkiego opla. Długo przebija się do centrum Warszawy, gdzie znajduje się jego korporacja. Przez kolejne 10 godzin (z przerwą na lunch) będzie walczył o sukces, o premię, o wzrost sprzedaży w firmie, aż w końcu jeszcze bardziej wycieńczony wróci do swego apartamentowca, by położyć się spać i następnego dnia znów wstać o siódmej.

„Sukces bożkiem jest dziś” – pisał 150 lat temu Cyprian Kamil Norwid. Jak to zwykle bywa, mimo napomnień poety cywilizacja Zachodu do dziś klęczy przed swym idolem. Żeby wkupić się w łaski bożka, konieczna jest rywalizacja, rozpychanie się łokciami, uznanie ze strony społeczeństwa, które pomoże wybranym uczestnikom wyścigu w osiągnięciu najwyższych pozycji. Czasami jednak zdarza się, że ktoś podejmie odważny wybór i pośród szaleństwa najpierw zatrzyma się, a potem powoli odwróci i ruszy w inną stronę. Rozmowę takich właśnie osób przedstawia (Bez)sens słabości – zbiór listów Jeana Vaniera i Julii Kristevej.

Z punktu widzenia wewnętrznych podziałów polskiego Kościoła spotkanie Vaniera i Kristevej może wydawać się szokujące. Oto bowiem rozmawiają ze sobą osoby o zupełnie różnych światopoglądach. Julia Kristeva to psychoanalityczka, literaturoznawczyni i filozof, związana z nurtami niezwykle dalekimi od nauki katolickiej. Mówi się o niej nawet jako o jednej z twórczyń feminizmu postmodernistycznego (przeciwko czemu sama Kristeva zresztą protestowała). Otwarcie deklaruje się jednak jako ateistka, a jej stosunek do instytucji religijnych jest nieufny. Jean Vanier, założyciel ruchów Arka oraz Wiara i Światło, nie należy może do kościelnych konserwatystów, ale bez wątpienia jest katolikiem, utożsamiającym się z ortodoksją. W mediach określany jest najczęściej jako katolicki filozof.

Czytając (Bez)sens słabości, nieustannie zadawałem sobie pytanie: co musiało się wydarzyć, by tak odległe umysły spotkały się ze sobą w atmosferze tak ogromnej serdeczności? Co musiałoby się stać, by i w Polsce ludzie podzieleni stosunkiem do historycznych wydarzeń, do Kościoła i do sceny politycznej mogli wymieniać ze sobą takie listy? Ostatnim przykładem podobnych spotkań w naszym kraju były prowadzone siedemnaście lat temu rozmowy ks. Józefa Tischnera z Adamem Michnikiem (Między panem a plebanem). Wydaje się jednak [a mówię to z całą stanowczością jako duchowy uczeń ks. Tischnera), że nawet tym dialogom brakowało jednoznaczności w zaznaczaniu własnych granic, której nie boją się Kristeva i Vanier. Momentami różnice między polskimi rozmówcami rozmywały się w atmosferze „dobrego towarzystwa”. Nic takiego nie ma miejsca w (Bez)sensie słabości. Ten zbiór jest przede wszystkim niezwykłą lekcją prowadzenia dialogu.

Listy Kristevej i Vaniera przekonują, że pierwszym warunkiem rozpoczęcia dialogu jest przynajmniej minimalna wspólnota prostych, ludzkich doświadczeń. Jedną bowiem kwestią pozostaje całe tło intelektualne i światopoglądowe, czyli świat umysłu, a drugą – bezpośrednie doświadczenie życiowe. Taką wspólnotę prostych doświadczeń, nieskażonych ideologią opisuje Marcin Świetlicki w wierszu Do Jana Polkowskiego: „ząb mnie boli, jestem / głodny, samotny, my dwoje, nas czworo / nasza ulica”. Na to, co nazywamy działaniem społecznym, politycznym czy publicznym ostatecznie składa się szereg spotkań między dwojgiem ludzi, myśli i emocji. Dopóki pozostaję na płaszczyźnie publicznej, światopoglądowej bardzo trudno zacząć rozmawiać z kimś o radykalnie odmiennych poglądach. Jednak gdy zauważam, że proste doświadczenia tej drugiej osoby są bliskie moim (a muszę to zauważyć, jeżeli odpowiednio dokładnie się przyjrzę) – wtedy dopiero wychodzę poza zasłonę umysłu, wtedy dopiero rozmowa może się zacząć.

Wspólnotą prostych doświadczeń Jeana Vaniera i Julii Kristevej jest osobiste zetknięcie z tym, co Vanier nazywa „kruchością”, a Kristeva „słabością” lub „brakiem”. To codzienny kontakt z człowiekiem niepełnosprawnym. Formy kontaktu bardziej wzniosłe, takie jak dotyk dłoni, rozmowa czy uśmiech, ale także te trudniejsze: pomoc w posiłkach, w czynnościach higienicznych, a nawet fizyczne zmagania z aktami agresji lub nieprzeniknionym smutkiem. On od niemal 50 lat towarzyszy osobom z upośledzeniem umysłowym we wspólnotach Arki, ona zmaga się z cierpieniami jako matka niepełnosprawnego Davida. Ten punkt wspólny wystarcza, by różnice polityczne i religijne stały się mniej istotne i by rozpoczęła się rozmowa.

Drugim wspólnym punktem autorów listów jest bez wątpienia niechęć do systemu, o którym pisałem na początku – do nieludzkiej machiny wprzęgającej ludzi w oszalałą pogoń za sukcesem. Lata przebywania z ludźmi kruchymi, których słabość jest widoczna tak samo, jak widoczne jest ich człowieczeństwo, muszą odkrywać bezduszność tego systemu i jego odczłowieczające mechanizmy. W świecie sukcesu osoby, które istotnie różnią się od pozostałych, osoby, które nie mogą aktywnie uczestniczyć w wyścigu, siłą rzeczy usuwane są na margines, do „czarnej strefy”, jak to określa Kristeva. Wbrew pozorom opis świata owładniętego żądzą sukcesu nie odnosi się jedynie do życia w bezlitosnych korporacjach. Często podobne podejście można obserwować w samym Kościele. Jakże powszechna jest w nim duchowość oparta na własnych osiągnięciach, której pierwszym celem jest nie miłość, ale praca nad sobą w celu wyeliminowania własnych wad! W tej bezwzględnej wizji mamy do czynienia z niedościgłymi wzorami cnót w postaci świętych i Chrystusa, a nasz trud ma uczynić nas nieco bliższymi tym wzorom. Vanier radykalnie wypowiada się przeciwko tej duchowości: „odkrywam Jezusa nie jako człowieka odważnego, silnego, walczącego twardziela – performera, ale jako człowieka wrażliwego, nawet słabego i pełnego lęku. Straszliwie ludzkiego i cudownie boskiego”.

Musiało się jednak zdarzyć coś jeszcze. Kristeva swój pierwszy listy wysłała do Vaniera po pobycie we wspólnocie „Arki” we francuskiej miejscowości Trosly-Breuil. Pobyt ten gruntownie nią wstrząsnął: „Byłam, jestem i będę w Pańskiej Arce. Skrajna słabość oraz ograniczenia narzucone życiu, przemienione we wspólnotę. Co to jest takiego?”. Kristeva doznała „tego, co inne”, czegoś, co wykraczało poza jej dotychczasowe doświadczenia – i zaczęła zadawać pytania. Jej pierwszy list do Vaniera jest próbą nazwania nowego przeżycia na różne sposoby: bliskością, człowieczeństwem, przymierzem. Kristeva próbuje oswoić duchowe doświadczenie, wobec którego nie jest w pełni ufna. Zaczyna odważnie: „Wiem, jak ja bym sobie radziła: z pomocą psychoanalizy i z zaangażowaniem etyki, tak jak to robią ci, którzy «zerwali nić tradycji» i nie opierają się na transcendencji!”. Jednak kilka zdań dalej przyznaje, że przy użyciu swoich środków, w aktualnym kontekście nie byłaby prawdopodobnie w stanie stworzyć więzi tak pełnych wzajemnego szacunku i przyjaźni. A zatem poza wstępnymi warunkami dialogu do jego rozpoczęcia potrzebna jest także pewna iskra zapalna w postaci głębokiego przeżycia, przemieniającego wewnętrznie. Ono sprawia, że mam ochotę nie tylko mówić, ale także zadawać pytania.

 

 

Lektura (Bez)sensu słabości jest z wielu powodów niezwykłą przyjemnością. Przyciągająca jest wspominana już atmosfera emocjonalnej serdeczności między autorami. Z każdej strony bije entuzjazm i chęć podejmowania dalszych działań. Jednak przyjemność czytania wiąże się także ze zderzeniem dwóch całkowicie różnych języków, jakimi posługują się Vanier i Kristeva. Język autorki Czarnego słońca jest niezwykle intelektualny i emocjonalny zarazem. Jej listy przepełnione są terminologią psychoanalityczną, pojawia się wiele sformułowań Freuda i Lacana. Niejednokrotnie (jak na przykład w opisie spotkania analitycznego) fragmenty listów przyjmują wręcz charakter wykładu. Emocjonalność widać natomiast w podskórnym buncie przeciw rzeczywistości i w desperackich próbach odnalezienia dróg do jej zmiany: „Ach, rozpacz tego negowania, które sili się, by zakryć ranę odmienności, doświadczenia cierpienia, ryzyka! Ale dlaczego?”.

Z kolei założyciel Arki w swoich listach wychodzi przede wszystkim od prostych faktów i obrazów: „Mama jaskółka karmi swoje małe z dużą czułością: cud natury...”. Właśnie prostota jest podstawową cechą przyjętego przezeń języka. Wydaje się ona wynikać z głębokiego mistycznego doświadczenia. Vanier – wówczas 81-letni, a dziś starszy jeszcze o 3 lata – jest człowiekiem szczęśliwym, przekonanym, że świat, ze wszystkimi niedociągnięciami, cierpieniem i trudnościami, jest jednak z gruntu dobry. Od czasu do czasu pojawia się w jego słowach smutek, a może raczej łagodna melancholia, ale nie widać tam niepokoju i niezgody, obecnych u Kristevej. „Czuję się szczęśliwy, że żyję i istnieję, doświadczam siebie jako swego rodzaju pełni, która wytryskuje z najgłębszych pokładów mojego bytu [...]. Jednocześnie czuję głęboko, że nie jestem sam.

U czujnego czytelnika tego typu zdania mogą spowodować zapalenie się lampki ostrzegawczej – czy prawdziwe doświadczenie nie roztapia się tu w słodyczy chrześcijańskich obrazów, w duchowym kiczu, znanym z wielu tekstów, obrazów i pieśni? Wydaje się, że za Vanierem przemawia jego wieloletnie doświadczenie; różnorodność i niejednoznaczność świata, z którym na co dzień się styka. W kontekście wieloletniego zmagania Vaniera z cierpieniem trudno zakwestionować jego autentyczność. Nie ma się jednak co dziwić, że Kristevą chwilami drażni ów „cudowny uśmiech i [...] szczodre podziękowania dla Losu”. Podobnymi słowami bowiem – przyznaję to przy całej ogromnej atencji wobec Vaniera – wyrażana jest nieraz neoficka, powierzchowna radość, wobec której wraz z doświadczeniem można nabrać sporego dystansu. Czy ten język stanowi jednak aż tak duży problem? Nawet Kristeva ostatecznie przyznaje, że owe podziękowania są i tak lepsze niż „rozgoryczenie i uszczypliwość [...] agnostyków czy ateistów, którzy celują i specjalizują się w krytykach, dekonstrukcji, roszczeniach i żądaniach wszelkiego rodzaju”. Przy tym Bóg, w którego wierzy i którego doświadcza Vanier, okazuje się nieraz zupełnie inny niż wyobrażenie Kristevej o Bogu katolików – u Vaniera On „nie jest kimś, kto wydaje rozkazy”.

Polski czytelnik, przyzwyczajony przez debatę publiczną do dwóch skrajnych postaw – agresji w imię „prawdy” lub ukrywania prawdziwych opinii w imię „zgody” – może nauczyć się od Vaniera i Kristevej pełnego życzliwości, kulturalnego i jednocześnie stanowczego wyrażania własnych opinii niezgodnych z opinią rozmówcy. Na rozdrażnienie Kristevej entuzjastycznym językiem i podziękowaniami wobec losu Vanier odpowiada: „Twoje zdenerwowanie jest być może znakiem, że Twoje psychoanalityczne, bystre oko podejrzewa mnie, za uśmiechem i podziękowaniami, o coś, co nie zostało wyjawione. Nie mylisz się. Są we mnie [...] uniki, lęki, uprzedzenia, rzeczy ukryte. Osobiście nie czuję potrzeby, aby pójść dalej w tej pracy nad sobą [podkr. JP]. Teraz, kiedy mam prawie osiemdziesiąt dwa lata, schodzenie w słabość i przyjmowanie tej słabości będą dopełniać tej pracy”.

Tak prowadzona rozmowa prowadzi jednak przede wszystkim do wspólnych odkryć. Przede wszystkim do odkrycia tyranii normalności i chęci jej przełamania. Świat zachodni, ciągle zapatrzony w Wall Street, przez tę tyranię uniemożliwia ludziom bycie sobą. Możliwe jest bowiem nawiązanie głębokiej więzi tylko z człowiekiem autentycznym. Autentyczność natomiast musi wiązać się z setkami odcieni „nienormalności”, czyli cech, które nie pozwalają włączyć się w stadną pogoń za sukcesem i przyjemnością. Czy jednak przyjemność jest złem? Vanier stawia tezę niezwykłą – według niego podstawową przyczyną tak wielkiego zainteresowania pełnieniem w Arce funkcji asystenta (osoba, która decyduje się dzielić codzienne życie z upośledzonymi) jest właśnie przyjemność spotkania z „kumplami”, jak mówi się o niepełnosprawnych przyjaciołach. Przyjemność całkowicie naturalnego spotkania, pozbawionego umysłowego „narzutu”, spotkania, „które wyraża to, co ludzkie, [...] – w którym widzi się oczy drugiego, dotyka się jego ciała z szacunkiem, słyszy się ton jego głosu”. Może to jest właśnie droga do przezwyciężenia tyranii normalności i sukcesu – nie przez negację potrzeby szczęścia i przyjemności, ale przez wskazanie, że leżą one gdzie indziej, niż się nam wydaje?

Między rozmawiającymi tworzy się także wspólny cel – wyrażany szczególnie silnie przez Kristevą. Dla francuskiej psychoanalityczki pobyt w Arce stał się silną inspiracją do myślenia o zmianach systemowych. „Brakuje nam, drogi Jeanie Vanier, Arki w wymiarze politycznym” – pisze już na początku. Czy jednak możliwe jest utrzymanie tak bliskich więzi na poziomie instytucjonalnym, organizacyjnym? Nadzieja na to nie opuszcza Kristevej, choć zdaje sobie ona sprawę z faktu, że na poziomie wielkich zbiorowości gubi się indywidualność, że bardzo trudno uniknąć skostnienia instytucji. Być może jedynym skutecznym działaniem może tu być działanie etyczne, jednak ono znów należy do poziomu jednostkowego – głębi rozmów między osobami – i nie poddaje się rozwiązaniom systemowym.

Doświadczenie pracy z instytucjami wspierającymi osoby niepełnosprawne wskazuje, że wraz z powiększaniem się ich kadry, zasięgu, infrastruktury tworzy się też nowy, formalny język i nowe, bardziej zdystansowane relacje. Aby otworzyć się na kruchość, instytucja musiałaby samą siebie uznać za niepełnosprawną. A to wymagałoby od jej przywódców unieważnienia własnego ja. Taka sytuacja jednak jest niezwykle rzadka – umiejętność stworzenia spójnego ruchu politycznego czy sprawnie działającej organizacji niestety często nie idzie w parze z pokorą. W procesie instytucjonalizacji i polityzacji może się więc zagubić proste, osobowe doświadczenie spotkania człowieka z człowiekiem. Czy na pewno musi?

Takie pytanie wielokrotnie zadają między wierszami Kristeva i Vanier. Nie dają przy tym na nie jednoznacznej odpowiedzi, podobnie jak na wiele innych, nieraz dramatycznych pytań, które pojawiły się w trakcie ich korespondencji. Ale czy faktycznie chodzi tu o gotowe odpowiedzi? Oboje autorzy listów unikają zamykania podjętych kwestii. Dzięki temu omijają pułapkę nadmiernego pesymizmu, który, jak się wydaje, może grozić Kristevej, jak i naiwności, o którą można czasem posądzić współtwórcę Arki. W ich rozmowach natomiast rozbrzmiewa pytanie, o którym pisała Simone Weil: „Jaka jest twoja udręka?”. A już sama zdolność do zadania tego pytania oznacza, zdaniem francuskiej myślicielki, pełnię miłości bliźniego.

Jarema Piekutowski - ur. 1978. Socjolog, kierownik projektów badawczych, społecznych i kulturalnych. Właściciel firmy Liber, prowadzącej badania społeczne oraz projekty społeczne i kulturalne. Wiceprezes Fundacji Veritas, menedżer i wokalista w zespole wokalno-instrumentalnym Pomerania Ensemble. Mieszka w Szczecinie.