Wykorzystywać talenty

Z Jakubem Milewskim, autorem muzyki „Tryptyku smoleńskiego” rozmawia Michał Buczkowski

publikacja 16.12.2012 22:54

Dziś może, gdybym mógł, nie przyznałbym się do połowy rzeczy, które zrobiłem, ale żadnej z nich nie żałuję – każda pokazała, że umiem coś zrobić i z każdym miesiącem, a nawet dniem, jestem lepszy, jestem bliżej ideału, do którego dążę.

Wzrastanie 12/2012 Wzrastanie 12/2012

 

– Niedawno obchodziłeś urodziny.

– Zgadza się. Dwudzieste. Na marginesie, urodziłem się trzynastego w piątek, to dla mnie ważna data.

– Jak na dwudziestolatka masz za sobą wiele sukcesów – w różnych dziedzinach.

– Zajmuję się teatrem, śpiewaniem, graniem, pisaniem muzyki, dyrygowaniem... Jestem i byłem aktorem w różnych sztukach, w pop-operze „Małgorzata” z Teatrem „Futryna”, w kilku musicalach. Udało mi się, co było moim ogromnym marzeniem, zagranie już na pierwszym roku studiów w Operze Narodowej, w sztuce „Sen nocy letniej”. No i przede wszystkim napisałem „Tryptyk smoleński”.

– To do tej pory. Ale chyba nie ustajesz w wysiłkach...

– Niedawno odbył się koncert w katedrze w Białymstoku. Tam też miała miejsce premiera nowego utworu „Krople łez”. Utwór został przyjęty zgodnie z tytułem – były łzy (były też owacje na stojąco). A to największa nagroda. Dzięki temu wydarzeniu pojawiła się nowa propozycja stworzenia nowego dzieła – kantaty, której premiera najprawdopodobniej za niecały rok.

– Współpracujesz też z Piotrem Rubikiem.

– „Współpracuję”, to za dużo powiedziane. Zagrałem w musicalu „Rebella” z jego muzyką. Z samym kompozytorem nie mam teraz styczności. Kontakt z Piotrem Rubikiem miałem jako szesnastolatek, gdy prowadziłem program w lokalnym radiu i przeprowadzałem z nim wywiad.

– Nawiązuję do niego, bo zastanawiam się, jaki miał wpływ na Twoje kompozycje.

– Jeśli chodzi o wpływ, to chyba żaden, ale lubię jego muzykę. I jak każdy kompozytor siłą rzeczy narażony jestem na to, że będę czerpał z tego, co usłyszę. Ale nie miałem celu nawiązywać do Piotra Rubika, choć faktycznie wiele osób porównuje mnie do niego.

– Muzyka popularna grana w symfonicznym składzie – to macie wspólne.

– Znajomi śmieją się, że Rubik w „Opisaniu świata” użył moich pomysłów z „Tryptyku smoleńskiego”. Wykorzystałem orkiestrę prawie symfoniczną wraz z gitarą elektryczną, basową, saksofonem, czyli z elementami, które nie pojawiają się na koncertach orkiestr symfonicznych. A zrobiłem to przed nim. Choć po prawdzie nie jest dziś jakimś szczególnym aktem odwagi wykorzystać w taki sposób rozszerzone instrumentarium.

– Dlaczego akurat takie instrumenty pojawiły się w Tryptyku?  Dlaczego nie banjo i okaryna?

– Instrumentarium wynikało z koncepcji utworu, takich właśnie brzmień potrzebowałem, takie zaplanowałem. Najpierw były nuty, później odezwałem się do muzyków.

– Skąd oni się wzięli? Jak doszło do powstania Młodzieżowej Orkiestry Kameralnej?

– Orkiestra powstała z niczego. Tworzyłem ją od podstaw, sam nie mając żadnej pozycji w muzycznym świecie – skrzyknąłem muzyków, mając jakieś szesnaście-siedemnaście lat...

– Gdzie ich szukałeś?

– W Ostrołęce. Do tej pory w moim mieście nie było nigdy takiej orkiestry. Szkoła muzyczna przez trzydzieści lat nie dorobiła się... Widziałem jak uczniowie męczą się, nie mogą się realizować, bo lekcje z profesorem nie dają tego, co daje zespół, wspólne granie.

– Początek był niełatwy.

– Pierwsza nasza próba to była masakra. Teraz zaś, gdyby ktoś przyszedł i posłuchał, jak teraz wszyscy ze sobą kooperują... Po tych dwóch latach mogę powiedzieć, że ci ludzie rozwinęli się o 200%. I z tego się najbardziej cieszę.

– Nie paraliżował Was dwa lata temu strach?

– Dziś może, gdybym mógł, nie przyznałbym się do połowy rzeczy, które zrobiłem, ale żadnej z nich nie żałuję – każda pokazała, że umiem coś zrobić i z każdym miesiącem, a nawet dniem, jestem lepszy, jestem bliżej ideału, do którego dążę.

– Jak kształtowała się Twoja wrażliwość muzyczna w domu? Nie było chyba tak, że nauczyłeś się w szkole muzycznej nut i nagle siadłeś, by napisać koncert?

– Niestety w mojej rodzinie nie było wielu muzyków. Była za to jedna wspaniała osoba. Moja niedawno zmarła babcia, która przez pięćdziesiąt lat śpiewała sopranem. Głos niekształcony, ale przepiękny. Myślę, że po niej odziedziczyłem to „coś”, co teraz wykorzystuję. Zawsze mnie wspierała.

– Czyli wszystko zaczęło się od babci...

– Pamiętam, to znaczy nie pamiętam... wiem z opowieści mojej mamy, że w wieku dwóch lat, stanąłem przed telewizorem i machałem rączkami, udając dyrygenta, podczas transmisji koncertu noworocznego z Wiednia. To mówi za siebie. Muzyka od początku była mi bliska, choć nie miałem wyrobionej świadomości muzycznej. W wieku pięciu lat zaś zażyczyłem sobie na prezent nie samochód, nie inną zabawkę, ale pianino.

– Dlaczego akurat szkolisz się jako śpiewak, a nie na przykład pianista?

– Fortepian jest dla mnie bardzo ważny, wykorzystuję go do komponowania. Nie gram jednak profesjonalnie, nigdy do tego nie dążyłem. Kompozycja i dyrygentura zaś to coś, co mam w sobie – oczywiście chciałbym to kształcić, może jeszcze się uda, ale najpierw rozwijanie głosu operowego. Ten talent przydaje się też w realizowaniu mojej miłości do teatru... Nie chciałem być zwykłym aktorem. Chciałem śpiewać na scenie.

 

 

– Czy te wszystkie aktywności Cię nie przytłaczają?

– Jeśli ktoś ma wiele talentów, dlaczego ma nie korzystać ze wszystkich? Oczywiście nie jestem w stu procentach zaangażowany w rozwijanie każdego, ale pewne rzeczy mogę wykorzystać, gdy nadarza się okazja. Przede wszystkim jednak jestem wokalistą. Muzykę zaś, z której jestem najbardziej znany, piszę hobbystycznie – najpierw były pojedyncze kompozycje, utwory, później Tryptyk, mój pierwszy sztandarowym projekt z całkowicie autorską muzyką.

– Jak z grania doszedłeś do komponowania? Tu potrzeba innego rodzaju wiedzy.

– Po prostu słyszę, co mam napisać. Nie wymyślam, nie układam, ale stoję na przystanku, siedzę na fotelu przed telewizorem i słyszę dane dźwięki. Stałem pod prysznicem i wymyśliłem temat do trąbki w Epilogu w Tryptyku Smoleńskim. Nie wiem, kiedy coś przyjdzie mi do głowy.

– To, co słyszysz w głowie, słyszysz też w realizacji muzyków? Ile ma wspólnego dźwięk, który wydobędą muzycy, z tym, co chciałeś osiągać?

– Zazwyczaj to jest 100%. Czasem tylko zdarza się, że dźwięki nie pasują.

– Nie zmieniasz kompozycji pod wpływem tego, że usłyszysz coś w wykonaniu orkiestry na próbie?

– Na szczęście mamy XXI wiek i różne programy komputerowe, które umożliwiają pisanie nut oraz odsłuchiwanie tego, co się napisało. Ale rzeczywiście z muzykami trzeba porozmawiać, oni sami coś czasem proponują, więc wprowadza się poprawki.

– Szlifujecie, dopracowujecie – aż udało się odnieść sukces. Naprawdę sami do tego doszliście?

– Do dziś nie mamy żadnego profesjonalnego menadżera. Wszystkim zajmuję się ja – rozmowy, negocjacje, dopinanie spraw logistycznych, dojazdów, noclegów, załatwianie sponsorów, produkcja płyty...

– Nikt z orkiestry Ci nie pomaga?

– Może faktycznie nie powinienem mówić, że wszystko sam. Zewnętrznym menadżerem jest nasz perkusista. On przyjmuje telefony i e-maile, ale gdy pojawią się jakieś wstępne ustalenia, wszystko kierowane jest do mnie.

– Jak jesteś traktowany przez kolegów z uczelni – nie zżera ich zazdrość?

– Trudno powiedzieć. Mam przyjaciół, mam wrogów. Nie wszyscy też wiedzą o tym, co tworzą inni. Ogólnie atmosfera na uczelni jest bardzo dobra – czuję się tam jak w domu.

– A profesorowie?

– Popierają mnie, są za projektami, które organizuję.

– Musicie mieć mało zajęć, byś miał czas uczyć siebie, uczyć innych, występować.

– Prawie 30 godzin zajęć w tygodniu, więc chyba nie tak mało. Ale gdyby zapytać moich znajomych, powiedzieliby, że jestem po prostu bardzo dobrze zorganizowanym człowiekiem. Potrafię znaleźć czas i na pracę, i na naukę, i dla znajomych. Oczywiście nie zawsze dla każdego znajdę chwilę, ale staram się nie zaniedbywać rodziny czy przyjaciół.

– Masz kiedy spać?

– Sen czasem zdarza mi się zaniedbać. Zawsze podkreślam, że można znaleźć czas na wszystko, wystarczy tylko chcieć.

– Chcieć to chyba mało. Orkiestra to także finanse.

– Oczywiście od pierwszego koncertu bierzemy za koncerty pieniądze. Grał u mnie skrzypek. Miał trzynaście lat i nauczyłem go, że nieważne czy jest murarzem, pracownikiem biurowym czy muzykiem – należy się zapłata za pracę. Nie siedzisz przed komputerem, nie bawisz się z kolegami, tylko jedziesz i pracujesz. Więc należy się zapłata. U mnie muzycy zawsze mają zapłacone.

– Skąd takie podejście?

– Nie lubię wykorzystywać ludzi i jeśli mam okazję, to uczę ich, by się nie dawali wykorzystywać. Sam pewne rzeczy zauważyłem, mając lat siedemnaście, teraz przekazuję swoje doświadczenie trzynastolatkowi. Oczywiście nie chodzi o to, że ma nie pomagać rodzicom w domowych obowiązkach, że ma brać pieniądze za wyniesie śmieci. To jest obowiązek, ale praca muzyka obowiązkiem nie jest.

– Nie masz obowiązku pracować, jesteś jeszcze młody. Czy nie z młodości właśnie bierze się Twoja sława?

– Ludzie przychodzą na koncerty nie dlatego, że jestem najmłodszy, tylko dlatego, że podoba im się moja muzyka. Ale zgodzę się po części: jeśli za dwadzieścia lat nadal będę pisał, jak piszę, a ludzie będą przychodzili, to dopiero wtedy nie będzie to miało związku z marketingiem, który teraz jest wokół mojej osoby.

– I nie boisz się?

– Nie boję, choć rynek muzyczny jest zamknięty i nie wiem, co będzie jutro. Jeśli jutro na rynku pojawi się młodszy ode mnie dyrygent i kompozytor – świetnie, bo często jest tak, że człowiek się rozwija, gdy poczuje konkurencję.