Dalekie wybrzeża ciszy...

Ks. Krzysztof Rzepka, dyrektor Rozgłośni Archidiecezji Przemyskiej „Radia FARA”

publikacja 22.12.2012 11:49

Kilka tygodni temu usunąłem konto na Facebooku, z listą znajomych liczoną w setkach. Krok radykalny i dyskusyjny, zważywszy na znaczenie portalu jako źródła informacji i narzędzia komunikacji. Dlaczego więc?

Rycerz Młodych 5/31/2012 Rycerz Młodych 5/31/2012

 

Podróże kształcą... wykształconych

Przy wszystkich korzyściach Facebooka miałem dość jego miałkości i pustki. Infantylnego wyrażania sądów jedynie za pomocą „lubienia” czegoś („nie lubić” już nie można), tudzież krótkich komentarzy, złożonych z pisma obrazkowego i potworków językowych. Przede wszystkim zaś nie potrafiłem dłużej znieść spiętrzonej fikcji i pseudorelacji, przed którymi ostrzegał papież Benedykt XVI w ubiegłorocznym orędziu na 45. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu: W poszukiwaniu dzielenia się, „przyjaźni”, staje się w obliczu wyzwania bycia autentycznym i wiernym wobec siebie, nie ulegając złudzeniu budowania swego „profilu” społecznościowego. W którymś momencie stwierdziłem, że fejsbukowe społeczeństwo jest tak dalekie od prawdziwego, iż pozostawanie w nim jest szkodliwe dla prawdziwych relacji. Ktoś powie: chwileczkę, czy to nie ci sami ludzie, korzystający po prostu z dobrodziejstw współczesnych technologii? Okazuje się, że nie zawsze. W zasadzie rzadko. Podróże kształcą, ale tylko wykształconych. Prawdziwi w Internecie są tylko ci, którzy umieją być takimi w codziennym, niewirtualnym życiu. W moim odczuciu społeczności internetowe (i szerzej: medialne) są dziś – na ogół – frustrująco niedojrzałe, przez co przerażająco zmanipulowane.

Odwrotna zależność też występuje. Królują kłamliwe obrazy i wyrachowany marketing. Troska o wizerunek i atrakcyjność handlową stała się ważniejsza od oferowanej treści. Dzieje się tak w wielu dziedzinach życia ludzkiego. Kiedy jednak tego rodzaju podejście staje się normą w kontaktach międzyludzkich, przynosi zawsze opłakane skutki. Potwierdza to poniekąd smutną obserwację historyków i filozofów, iż wraz z rozwojem technologicznym ludzkości nie idzie w parze rozwój moralny. Chwilami można wręcz odnieść wrażenie, że im bardziej jesteśmy zaawansowani technicznie, tym gorzej idzie nam myślenie o sprawach podstawowych i najważniejszych. Cóż z tego, że możemy w ciągu kilku sekund na różne sposoby skontaktować się z dowolnym miejscem na Ziemi, skoro nie potrafimy porozumiewać się z własnymi domownikami? Co nam po powszechnym dostępie do wiedzy, skoro zanika umiejętność jej pozyskiwania i posługiwania się nią? Żadne urządzenie czy wynalazek nie zwalnia od myślenia i odpowiedzialności. Uleganie takiej pokusie kończy się fatalnie dla człowieka, zwłaszcza takiego, który funkcjonuje niemal wyłącznie w świecie wirtualnym.

Zdążyłem wychować się przed ekspansją komputerów, komórek i Internetu. Wolny czas spędzaliśmy, łażąc z przyjaciółmi po górach (najczęściej po moich rodzinnych Bieszczadach), przesiadując przy ogniskach z gitarami oraz – przede wszystkim – nie wypuszczając z rąk książek. Mało kto miał w domu kolorowy telewizor, w którym tak czy siak były do wyboru dwa programy. Dzisiejszej młodzieży trudno to wszystko sobie wyobrazić. Nie piszę o tym w przekonaniu, że „kiedyś było lepiej”. Sam używam intensywnie smartfona i spędzam w Internecie wiele godzin dziennie. Tęskno mi jednak do czasów, w których słowo znaczyło więcej i było ważniejsze od obrazu. Czasów, w których pisało się odręcznie listy na starannie dobieranej papeterii i dzielono się podniszczonymi książkami, o których z kolei chętnie się dyskutowało. Czy to możliwe, by te czasy wróciły? Oczywiście, że tak! Powiem więcej, tak naprawdę one nigdy się nie skończyły. Cała rzecz w tym, jak podchodzi się do słowa i – co niekiedy jeszcze ważniejsze – do milczenia. Bo w świecie pełnym zgiełku komunikacyjnego, właśnie ciszy – refleksyjnej, zadumanej, rozmodlonej – potrzebujemy najbardziej.

Na drodze do Słowa

Sięgnijmy znów do nauczania Benedykta XVI, który okazuje się być niezwykle przenikliwym obserwatorem współczesności. Nieprzypadkowo papież, opisując przestrzeń medialną, którą jesteśmy dziś wszyscy ciasno otoczeni, mówi o „cyfrowej erze”, w której człowiek, zachłyśnięty własnymi osiągnięciami technicznymi, staje się coraz bardziej zagubiony wewnętrznie. O tym, jak pozostawać sobą i jak ewangelizować w medialnym gąszczu, papież pisze w kolejnych orędziach na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu (w Polsce obchodzony zawsze w trzecią niedzielę września). Tegoroczne orędzie nosi tytuł: „Milczenie i słowo drogą ewangelizacji” i – jak zawsze – pełne jest niezwykle trafnych uwag, które nie wymagają specjalnego komentarza. Ojciec Święty przypomina o zapomnianym dziś związku między milczeniem a słowem, dwoma momentami komunikacji, które powinny być w równowadze, następować po sobie i się dopełniać, by budować autentyczny dialog oraz głęboką bliskość między ludźmi. Kiedy słowo i milczenie nawzajem się wykluczają, komunikacja ulega pogorszeniu, bo albo wprawia w stan pewnego oszołomienia, albo – przeciwnie – wywołuje chłód; kiedy natomiast milczenie i słowo wzajemnie się dopełniają, komunikacja nabiera wartości i znaczenia. Innymi słowy, kiedy ta równowaga zostaje zachwiana, stajemy się świadkami albo przepychających się, przekrzykujących monologów, albo ciszy, która jest ponurą pustką, brakiem więzi i sensu. Coś Wam to przypomina? Włączcie komercyjny program telewizyjny lub radiowy, zajrzyjcie na swoje konto społecznościowe: ile tam jest autentycznego dialogu, treści, otwartości na drugiego człowieka? Nie odnosicie wrażenia, że króluje tu raczej rozpaczliwy głód akceptacji i miłości, wystrojony w smutny i karykaturalny sposób na bieżącą modłę? Wszyscy mówią, próbują być zabawni, chwalą się zdjęciami z wakacji. Krzyczą: Oto ja! Prawda, że jestem fajny? Lubcie mnie! Rozmawiajcie ze mną! Bądźcie ze mną! Jakże często krzyk ów trafia w zimną próżnię, rodząc frustracje, powodując załamania, odbierając chęć życia. Oto niebezpieczeństwo prowadzenia wirtualnego życia wewnętrznego, które zamiast w kontemplacji Słowa, próbuje szukać odpowiedzi w cyfrowym, ulotnym i sztucznym poklasku.

Człowieka nie może zadowolić zwykła wymiana w duchu tolerancji sceptycznych opinii i doświadczeń życiowych: wszyscy poszukujemy prawdy i podzielamy to głębokie pragnienie, szczególnie w naszych czasach, w których osoby, kiedy wymieniają informacje, mówią też o sobie, dzielą się swoją wizją świata, swoimi nadziejami, swoimi ideałami – pisze dalej Ojciec Święty. Nie wystarczy przeglądanie stron internetowych, na których znajdują się (rzekomo) mądre i dowcipne zdjęcia czy komentarze. Od tego człowiek nie staje się ani spokojniejszy, ani mądrzejszy. Należy uważnie zainteresować się różnymi formami witryn, aplikacji i sieci społecznościowych, które mogą pomóc współczesnemu człowiekowi w znalezieniu czasu na refleksję i autentyczne pytania, a także momentów milczenia, okazji do modlitwy, medytacji lub dzielenia się Słowem Bożym. Na szczęście takich miejsc w Internecie nie brakuje. Ale nawet takie witryny nie zastąpią autentycznego, osobistego i niecyfrowego spotkania z Bogiem i człowiekiem. I przede wszystkim nie zastąpią ciszy, wolnej od obrazów i dźwięków, milczenia, które staje się kontemplacją, pozwalającą nam wejść w milczenie Boga i w ten sposób dotrzeć tam, gdzie rodzi się Słowo, Słowo odkupieńcze. Czyż nie tego szuka człowiek wszystkich czasów, być może dziś bardziej niż kiedykolwiek wcześniej: Słowa, które jest odpowiedzią na wszystkie pytania i wszystkie niepokoje? Słowa, które nie jest sztuczną pociechą, zagłuszaniem lęków, panicznym wypełnianiem wewnętrznej pustki? Słowa, które niesie z sobą ostateczny sens, radość, pełnię, życie? Słowa, które samo jest Życiem i – tym samym – Prawdą i Drogą?

 

 

W przestrzeni milczenia

Aby usłyszeć i zrozumieć to Słowo, trzeba zamilknąć. Bóg przemawia głosem subtelnej ciszy. Nie dziwi więc, że tak trudno Go usłyszeć we współczesnym hałasie. Dokładnie ta sama reguła dotyczy komunikacji z człowiekiem. Dopóki nie zamilkniemy, dopóty nie usłyszymy kierowanych do nas słów, nie zrozumiemy ani ich, ani ich nadawcy. Sami również nie będziemy umieli posługiwać się słowami, jeśli te nie będą zrodzone z ciszy, tzn. nie będą przemyślane, przyswojone, prawdziwe. Tylko takie słowa ważą i mają moc opisywać i zmieniać rzeczywistość oraz docierać do drugiego człowieka. Wszystko inne jest bełkotem: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5,37). Raz jeszcze oddajmy głos Ojcu Świętemu, który kapitalnie opisuje znaczenie milczenia w komunikacji międzyludzkiej: Milczenie jest integralną częścią komunikacji i nie istnieją bez niego słowa bogate w treść. W ciszy słyszymy i poznajemy lepiej samych siebie, rodzi się i pogłębia myśl, wyraźniej rozumiemy to, co chcemy powiedzieć, albo to, czego oczekujemy od innego człowieka, dokonujemy wyboru, jak się wyrazić. Milknąc, pozwalamy drugiej osobie mówić, wyrazić siebie, a sobie samym na to, byśmy nie przywiązywali się bez odpowiedniej konfrontacji wyłącznie do własnych słów czy idei. W ten sposób tworzy się przestrzeń, w której dzięki słuchaniu się nawzajem możliwe jest nawiązanie pełniejszej relacji międzyludzkiej.
W milczeniu na przykład zauważa się najbardziej autentyczne momenty komunikacji między osobami, które się kochają: gest, wyraz twarzy, ciało są znakami, które objawiają osobę. W milczeniu wyraża się radość, zmartwienia, cierpienie, które właśnie w nim znajdują szczególnie intensywną formę wyrazu. Tak więc z milczenia rodzi się komunikacja bardziej złożona, wymagająca wrażliwości i umiejętności słuchania, która jest wskaźnikiem głębi i charakteru więzi. Tam, gdzie jest dużo komunikatów i informacji, milczenie staje się niezbędne, by rozróżnić to, co ważne, od tego, co zbędne lub marginalne. Głęboka refleksja pomaga nam odkryć, że istnieje związek między wydarzeniami, które na pierwszy rzut oka nie wydają się powiązane, a także ocenić, przeanalizować wiadomości, a dzięki temu można dzielić się opiniami przemyślanymi i wyważonymi i tworzyć autentyczną, wspólną wiedzę. Z tego względu konieczne jest tworzenie odpowiedniego środowiska, swoistego „ekosystemu”, w którym panowałaby równowaga między milczeniem, słowem, obrazami i dźwiękami. Dziś równowaga tego „ekosystemu” jest wyraźnie zachwiana na rzecz przede wszystkim obrazu, a w drugiej kolejności dźwięku. Te jednak nigdy nie zastąpią słowa i milczenia. Jeżeli ktoś z Was odczuwa w sobie jakiś niepokój, niedosyt, głód – może jest to właśnie głód prawdziwych słów i ciszy prowadzącej do kontemplacji?

Na zorganizowanej z okazji 70. rocznicy męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana Kolbego w Niepokalanowie Ogólnopolskiej Konferencji pt. Święty Maksymilian Kolbe – świadek Boga i sługa człowieka jedna z części sympozjum ukazywała Męczennika z Auschwitz jako geniusza mediów katolickich II RP. Istotnie św. Maksymilian miał wyjątkowy talent i zmysł oceny rzeczywistości i czasów, w których żył. Większość prelegentów snuła refleksję, jakby to było, gdyby żył dzisiaj, czego by dokonał, jak wyglądałby Niepokalanów i – pójdźmy dalej – czy mielibyśmy do czynienia z taką sytuacją, jak obecnie, kiedy media katolickie to niewielki odsetek wszystkich mediów w naszym kraju, a nadto jeszcze dyskryminowany i uznawany przez rządzących za niepotrzebny. Trudno wyrokować, co by było, gdyby... Jednak, podsumowując owe refleksje podczas panelu dyskusyjnego, jeden z prelegentów, dr Stefan Meetschen z Niemiec, który wygłosił referat Maksymilian Kolbe – dziennikarz poszukujący prawdy, wypowiedział zdanie, które dało uczestnikom spotkania do myślenia. Parafrazując: A może św. Maksymilian kazałby nam dziś wyłączyć radio, telewizję, komputer i zaproponował rozmowę z Bogiem w ciszy?...

Brzemienna cisza

Nie namawiam nikogo do uciekania od współczesnego świata czy do mojego fejsbukowego radykalizmu (telewizora w domu też nie mam...). Namawiam serdecznie do zorganizowania sobie przestrzeni ciszy, za którą, jak się okazuje, człowiek zawsze tęskni. Także człowiek młody i zanurzony w cyfrowym świecie. Nieprzypadkowo obserwujemy jako duszpasterze, iż na różnych spotkaniach młodzieży jednym z najczęściej i najliczniej odwiedzanych miejsc jest kaplica z wystawionym Najświętszym Sakramentem. Co jeszcze można zrobić? Wyznaczyć sobie czas na regularne i niewirtualne spotkania z Bogiem i człowiekiem. W ciszy i bez pośpiechu. Wyznaczyć godziny modlitwy. Jadać przy wspólnym stole. Rozmawiać z przyjaciółmi o sprawach istotnych, uważnie słuchając się nawzajem. Czytać jak najwięcej książek: wartościowych, papierowych (!), bez słuchawek na uszach i bez włączonego laptopa obok. Robić sobie co jakiś czas dłuższe przerwy od mediów (Wielki Post?), co pozwoli nabrać do nich dystansu, oraz – gwarantuję! – przejrzeć nieco na oczy i zdumieć się kiczem szkodliwej papki, jaka nieustannie jest wtłaczana w nasze głowy. Szanować słowo i język, tak ojczysty, jak i ten, którym się w danej chwili porozumiewamy. Zapewniam Was, że już tych kilka wskazówek, wcielonych konsekwentnie w życie, sprawi, że zaczniecie zupełnie inaczej postrzegać otaczającą Was rzeczywistość, która będzie się stawać w Waszych oczach coraz piękniejsza i prawdziwsza. Oczywiście bez naiwności zamykania oczu na otaczające nas zło, za to w coraz głębszym przekonaniu, że tylko Bóg o cichym i pokornym Sercu (Mt 11,29) może uczynić nas radosnymi i szczęśliwymi.

Są tacy, którzy odnoszą się sceptycznie do powoływania się dzisiaj na Pismo Święte. Twierdzą, że nie ma w nim nic na temat współczesnych dylematów ludzkości. W kontekście naszych rozważań spójrzmy od nowa na Jezusa spędzającego noce na modlitwie, i na Maryję, zachowującą wszystkie te sprawy i rozważającą je w swoim sercu (Łk 2,19). Na wszystkie sceny, w których cisza staje się brzemienną w skutki przestrzenią modlitwy i spotkań. Naprawdę nie ma w Biblii nic aktualnego? Wydaje się być dokładnie odwrotnie: trzeba nam dziś wyjątkowo uważnie i w ciszy wsłuchiwać się w Słowo.

 

TAGI: