Komercyjny nie znaczy zły

Z Iwanem Wyrypajewem rozmawia Dorota Kołodziejczyk

publikacja 23.02.2013 21:49

Sam najbardziej lubię oglądać amerykańskie seriale, bo to dobre kino gatunkowe. Kina autorskiego nie oglądam. I nie uważam, bym sam robił filmy w pełni autorskie. Myślę, że dzisiaj każda sztuka powinna być popkulturowa. Bo właśnie taka jest kultura, w której żyjemy i pracujemy. W swojej twórczości chcę mówić takim językiem, jakim rozmawiają ludzie – bo jeśli twórca chce rozmawiać z ludźmi, musi się to odbywać w ich języku.

Więź 1/2013 Więź 1/2013

 

Dorota Kołodziejczyk: Punktem wyjścia Ufo. Kontaktu  – Pańskiego najnowszego spektaklu – jest coś, co przyciąga do kin miliony widzów, ma milionową liczbę kliknięć i odsłon w internecie. Ale przecież nie Ufo jest jego najważniejszym tematem…

Iwan Wyrypajew: Pomyślałem, że kiedy ludzie usłyszą, że jest to spektakl o spotkaniu człowieka  z kosmitami, od razu będą chcieli go zobaczyć.

Kołodziejczyk: Tlenowi – filmowi, zrealizowanemu według Pańskiego dramatu, wystawionemu zresztą w kilku polskich teatrach – nadał Pan formę teledysku. Tak właśnie oglądałam Tlen i słuchałam go. Tlen składa się z  dziesięciu części nawiązujących do Dekalogu, z których każda jest właściwie odrębnym teledyskiem. Czy to też był sposób na przyciągnięcie szerokiej publiczności?

Wyrypajew: Domyślam się, że chce Pani, abym zadeklarował, że jestem reżyserem pracującym w kulturze popularnej. Chciałbym, żeby tak było i mam nadzieję, że do pewnego stopnia tak jest. Tylko kłopot w tym, że moje filmy nie otrzymują wystarczającego budżetu. No i na moich filmach się nie zarabia, są niedochodowe.

Kołodziejczyk: Chciałby Pan robić kino komercyjne, które przynosi duże zyski?

Wyrypajew: Oczywiście! A w ogóle, co to znaczy kino komercyjne? Weźmy Avatara – to film przede wszystkim genialny, a przecież komercyjny. James Cameron może sobie na taki film pozwolić.  Komercyjny wcale nie znaczy zły. Czasami jest wręcz przeciwnie – komercyjny film czy spektakl to taki, który odniósł sukces. A to znaczy, że jest potrzebny.

Kołodziejczyk: Gdyby miał Pan możliwość, zrobiłby Pan tego rodzaju film?

Wyrypajew: Nie wiem, czy dałbym radę. Chyba nie jestem w stanie zrobić takiego filmu jak Avatar. Do zrealizowania go trzeba mieć szczególny talent. Ja mam bardziej kameralny.

Kołodziejczyk: Przez lata krytycy zaliczali Pański teatr do offu. Założył Pan w Moskwie dwa eksperymentalne teatry. Jaka sztuka naprawdę Pana interesuje: awangardowa czy popularna?

Wyrypajew: Nie dzielę sztuki w ten sposób. Sam najbardziej lubię oglądać amerykańskie seriale, bo to dobre kino gatunkowe. Kina autorskiego nie oglądam. I nie uważam, bym sam robił filmy w pełni autorskie. Myślę, że dzisiaj każda sztuka powinna być popkulturowa. Bo właśnie taka jest kultura, w której żyjemy i pracujemy. W swojej twórczości chcę mówić takim językiem, jakim rozmawiają ludzie – bo jeśli twórca chce rozmawiać z ludźmi, musi się to odbywać w ich języku.

Kołodziejczyk: A co z kulturą wysoką, która budowała pewien wzorzec, stawiała wymagania, do których należy dorosnąć czy wysilić się, aby im sprostać?

Wyrypajew: Teraz nie ma czegoś takiego jak kultura wysoka. Gdzie mielibyśmy jej szukać?

Kołodziejczyk: Może w Muzeum Narodowym?

Wyrypajew: Ale my dziś nie możemy malować tak jak Renoir czy Leonardo da Vinci. To byłaby po prostu grafomania. Nie mogę pisać jak Gogol, bo to też byłaby grafomania. Mogę za to pisać w tym języku, w którym żyję. Myślę, że człowiek i kultura są ze sobą zespoleni, tworzą wynikającą z siebie i na siebie wpływającą jedność. Wszystko może być popularne, nawet koncerty muzyki klasycznej. Wtedy bilety są bardzo drogie i na widowni zasiada burżuazyjny świat ubrany w odświętne stroje.

Kołodziejczyk: Czyli dziś postulowanie świata bez dyktatu kultury popularnej jest nie tylko niemożliwe i nieracjonalne?

Wyrypajew: Świat bez kultury popularnej oznacza także świat bez Mozarta. Ta muzyka to pop jego czasów.

Kołodziejczyk: Ale dzisiaj kulturę popularną uważamy za gorszą.                                                                                                                               

Wyrypajew: W czasach Mozarta tworzono cieszące się wielką popularnością opery buffo, komponował  je również Mozart, czym zyskał  poklask. Dziś też powstają dobre seriale oraz telewizyjne show. Ale powstają również takie, których głównym, a może i jedynym celem jest przyciągnięcie jak największej liczby widzów, bo od tej liczby właśnie zależy, ile uda się sprzedać czasu antenowego reklamodawcom. Tu nie jest ważne, co przygotować dla tych widzów, liczy się tylko to, żeby byli przed ekranem. Oczywiście większość ludzi nie lubi, gdy ktoś przymusza ich do myślenia, dlatego producenci robią takie programy, by sprzedać majonez. Ale tuż obok mamy kulturę rap, Stinga, The Rolling Stones, Placido Domingo. A w teatrze mamy Krzysztofa Warlikowskiego – jego teatr  jest bardzo popularny i komercyjny, nie jest łatwo kupić bilety na jego spektakle.

Według mnie popularne jest to, co jest potrzebne. Jednak popularność nie zawsze oznacza zysk. Na spektaklach Ufo. Kontakt jest pełna widownia, nie oznacza to jednak sukcesu komercyjnego. Moje spektakle i filmy można nazwać popularnymi, ale na pewno nie komercyjnymi. Cieszę się, bo chociaż czasami zdarza mi się zrobić nieudany spektakl – właściwie mam ich więcej niż tych udanych – to jednak wszystkie bilety na moje przedstawienia zwykle są wysprzedane i dyrekcja teatru jest zadowolona. Oczywiście, dla mnie to też jest ważne, że ludzie chcą oglądać to, co robię.  Nie chciałbym robić spektakli, na które nikt nie przychodzi. Kiedy robiłem Tlen, chciałem, aby to był produkt popkulturowy. Oczywiście, Tlen taki nie jest. Jest trudnym i przez to niedochodowym filmem. Ale ja marzyłem, że będzie popularny.

Kołodziejczyk: Nie wyszło, choć Tlen operuje językiem popkultury.

Wyrypajew: Bardzo lubię popkulturę. Bo pop znaczy: fajne, dostępne. Uważam, że teraz najważniejsze rzeczy dzieją się właśnie w popkulturze – choćby takie filmy jak Bond,  a w muzyce – Radiohead. Tak zresztą zawsze było, czego dowodem jest The Beatles czy wspomniany wcześniej Mozart.

Kołodziejczyk: Ale jednak w warszawskim Teatrze Studio  przygotowuje Pan Ożenek Mikołaja Gogola. Klasykę teatralną, klasykę literatury, czyli nie pop.

Wyrypajew: W swoich czasach Ożenek należał do kultury popularnej, teraz rzeczywiście już nie. Mój Ożenek będzie konwencjonalny, w kostiumach. Chcę, żeby ludzie przyszli na Gogola, a nie na Wyrypajewa. Chcę, żeby usłyszeli i zobaczyli Gogola.

 

 

Kołodziejczyk: I na taki spektakl przyjdą ludzie, którzy na co dzień oglądają widowiskowe kino 3D czy teledyski na Youtube?

Wyrypajew: A dlaczego nie? Oni też chcą zobaczyć kostiumy. Przecież teraz najbardziej popularnymi projektami są musicale. Sam bardzo bym chciał pojechać na Broadway i tam zobaczyć prawdziwy  musical. Jednak ani ja, ani Teatr Studio, ani żaden teatr w Polsce w ogóle nie jesteśmy w stanie stworzyć takiego produktu. Ale na tyle, na ile możemy, próbujemy. W Ożenku będą wspaniałe kostiumy i na żywo będzie śpiewał chór.

Kiedy realizuję jakiś projekt, podchodzę do niego jak do produktu. Widz jest klientem – takie jest moje założenie. Dlatego pracując nad wykonaniem produktu, od razu wyobrażam sobie, kim w tym projekcie jest mój widz. I ważne jest również to, czy realizuję spektakl w Teatrze Narodowym, czy w Teatrze Studio. Język, który wybieram dla swojej opowieści, zależy od tego, do kogo adresuję swój spektakl czy film. Temat, który chcę  poruszyć, może być ten sam, ale język za każdym razem musi być różny.

Dobra awangarda też może odnieść komercyjny sukces. Wydaje mi się, że nie chodzi o pieniądze, ale o to, czy dany produkt kultury jest komuś potrzebny. Jeśli ludzie nie chcą go oglądać, słuchać czy kupować, trzeba się zastanowić, dlaczego?

Kołodziejczyk: Bo ma za słabą promocję, bo trudno się z nim przebić w natłoku informacji i ofert.

Wyrypajew: Słaba promocja? Nie do końca w to wierzę. Kiedy ponad dziesięć lat temu zaczynaliśmy w Moskwie tworzyć Teatr.doc i Teatr Praktika (teatry eksperymentalne – przyp. red.), to na pierwszy spektakl Tlenu przyszły trzy osoby, na drugi pięć, a na trzeci dziesięć, potem dwadzieścia. Nie było żadnej reklamy, ponieważ nie mieliśmy na nią pieniędzy. Po roku przed kasą ustawiała się długa kolejka. Najwięcej zależy od samego projektu. Wydaje mi się, że najskuteczniejszy jest tzw. marketing szeptany i informacje przekazywane sobie nawzajem przez widzów. Każdy producent wie, że w kinie reklama pracuje na pierwszy weekend, a potem wszystko zależy od tego, co będą pisać na portalach społecznościowych widzowie. Teraz mamy Facebooka – i to właśnie tam dowiadujemy się o najciekawszych wydarzeniach. Wystarczy kilka wpisów, a już wszyscy wiedzą, że warto zobaczyć dany film czy spektakl. Poza tym można wcześniej przewidzieć, jaki będzie odbiór projektu i można być na to przygotowanym. Na Ufo.Kontaktcie mamy cały czas full na widowni, ale jeśli okazałoby się, że ten spektakl nie jest nikomu potrzebny, byłaby to wina wyłącznie spektaklu, a nie dyrekcji i działu promocji. To oznaczałoby, że temat podjęty w Ufo.Kontaktcie  nikogo nie dotyka.

Kołodziejczyk: Mówi Pan, że o powodzeniu projektu, w tym przypadku filmu lub spektaklu, decyduje temat, który dotyka widzów. Pan za taki temat uznał miłość. Dziś przeważająca większość piosenek, seriali czy filmów opowiada  właśnie o niej, ale Pan mówi o sprawach związanych z miłością dojrzałą, np. o odpowiedzialności. To nie jest miłość z popularnej piosenki.

Wyrypajew: Mnie się wydaje, że w  całym wszechświecie jest tylko jedna miłość. Jej główną zasadą jest to, że ona daje i tworzy. To jest, oczywiście, ideał. O tej absolutnej miłości wszyscy marzymy i chcemy jej doświadczyć. Czasami nam się to udaje. O poszukiwaniu takiej absolutnej miłości, tak mi się zdaje, teatr może i potrafi mówić.

Kołodziejczyk: W Pańskim teatrze aktor jest przede wszystkim wykonawcą tekstu. I nie utożsamia się z w pełni z postacią. To nie jest oczywiste dla współczesnego widza, który na co dzień ogląda seriale. Pan proponuje w teatrze starą tradycję opowieści. Jakby mówił Pan do widza: „Przyjdź i posłuchaj.”

Wyrypajew: Proponuję też przeżycie emocjonalne. Dla mnie sztuka jest przede wszystkim emocjonalna, a nie konceptualna. Ważne, żeby tam były silne odczucia i uczucia.

Kołodziejczyk: No tak, ale jako widz mam wrażenie, że w Pańskim kinie i teatrze najważniejsze jest to, co dzieje się w widzu, a nie w bohaterach.

Wyrypajew: Bo moje filmy i spektakle mają taką konstrukcję, takie założenie. Dziś  najważniejsze jest nawiązanie z widzem kontaktu, o to chodzi we współczesnej sztuce.

Kołodziejczyk: Pytanie, na ile uczestnik świata szybko zmieniającego się obrazu i wirtualnej rzeczywistości jest w stanie ten kontakt nawiązać?

Wyrypajew: Teledysk, Facebook to tylko sposoby komunikacji, które wciąż się zmieniają. Ważne jest, kto z kim się komunikuje, treści pozostają niezmienne. Sztuka jest jak aparat telefoniczny, zmienia się. Ważne jest, co w tej rozmowie telefonicznej mówimy, co słyszymy i z kim rozmawiamy.

Kołodziejczyk: Ja w twórczości Iwana Wyrypajewa  słyszę bardzo dużo wątków związanych z duchowością.

Wyrypajew: Piszę i wystawiam spektakle o tym, co dzieje się w moim życiu. Oczywiście, nie jest to dosłowny opis detali z prywatnego życia, raczej opis istotnych dla mnie doświadczeń i pytań. Z tych pytań powstają spektakle. To normalne, każdy artysta działa w ten sposób.

Kołodziejczyk: Nie wstydzi się też Pan też mówić – co wcale nie jest oczywiste – że istnieje Bóg.

Wyrypajew: A czego się tu wstydzić? Trzeba tylko znaleźć sposób, żeby to powiedzieć. Byłoby dziwne, gdyby na scenę wychodzili ludzie i zaczynali mówić wprost o takich poważnych sprawach jak Bóg. Oczywiście, tak też można, ale ten sposób jest bardzo trudny. Jest łatwiej, kiedy posłużymy się metaforą  – taką metaforą dla mnie jest np. UFO.

To „jak” jest oczywiście ważne. Ale w mojej twórczości nie estetyka, lecz sposób komunikacji jest najważniejszy i współczesny. Młody człowiek może przyjść na konwencjonalny spektakl, gdzie jest klasyczny tekst, kostiumy i znakomicie się z tym spektaklem skomunikować, świetnie go odebrać. Tu nie chodzi o estetykę, ale o sposób grania. Taki, że nawet to, co powstało dwa czy trzy wieki temu dotyka widzów. Sztuka musi mówić takim językiem, w jakim żyje. Sztuka zawsze jest współczesna. Nie może być niewspółczesna, bo przecież żyjemy i mieszkamy tu i teraz, i musimy mówić w języku, jakim porozumiewają się żyjący tu i teraz ludzie.

Rozmawiała Dorota Kołodziejczyk

Iwan Wyrypajew – ur. 1974 r. Rosyjski aktor, reżyser i dramatopisarz. Absolwent wydziału aktorskiego Akademii Teatralnej w Irkucku. Studiował także reżyserię w Wyższej Szkole Teatralnej im. Szczukina w Moskwie. W 1998 roku założył w Irkucku teatr studyjny Przestrzeń Gry, który został zlikwidowany z powodu trudności finansowych i nieprzychylności władz. Od 2001 r. współpracuje z moskiewskim Teatr.doc. Wydał m.in.: Miasto gdzie ja, Walentynki, Księgę Rodzaju № 2, Lipiec. Międzynarodowy rozgłos przyniósł mu dramat Sny. Na koncie ma nagrody na międzynarodowych festiwalach filmowych i teatralnych oraz ponad trzydzieści inscenizacji w dwudziestu krajach świata. Reżyseruje również w Polsce. Autor dwóch filmów fabularnych: Tlenu i debiutanckiej Euforii, za którą został nagrodzony na festiwalu w Wenecji i Warszawie. W styczniu br. otrzymał Paszport „Polityki”.

 

TAGI: