Kasia, pani doktor i cud św. Faustyny

Iwona Budziak

publikacja 20.04.2013 21:56

We wrześniu ubiegłego roku moja córeczka znów trafiła na oddział hematologii w szpitalu dziecięcym w Krakowie-Prokocimiu. Leczenie wymagało ciągłego pobytu w szpitalu, bez możliwości wychodzenia nawet na krótkie przepustki do domu. Po kilku tygodniach, kiedy sytuacja została opanowana, Kasia marzyła tylko o jednym: by móc wrócić do domu. Niestety, lekarze ciągle jej na to nie pozwalali

List 4/2013 List 4/2013

 

Kasia

Tego dnia siedziałyśmy z Kasią w gabinecie pani doktor i czekając na nią, dyskretnie rozglądałyśmy się po tym niedużym pomieszczeniu. Na dwóch korkowych tablicach zawieszonych na ścianach ktoś poprzypinał różne fotografie i jakieś karteluszki. Kasia wpatrywała się w zdjęcia kotów: pięknych puszystych stworzeń leniwie rozciągniętych w pozach „do głaskania”. Ja zauważyłam kartkę z wydrukowanym fragmentem z „Dzienniczka” s. Faustyny o ładzie wewnętrznym, a w innym miejscu jej niewielki portret. „Jak miło się tu czuję” – powiedziałam, gdy pani doktor do nas wróciła. Uśmiechnęła się ciepło i zapytała: „A jak było wczoraj?”. Dzień wcześniej poprosiłam o nadzwyczajne zezwolenie dla Kasi na opuszczenie szpitala. Chciałam pojechać z nią do Łagiewnik, by tam pomodlił się nad nią o. Joseph Vadakkel, charyzmatyczny zakonnik z Indii. Pani doktor, ku mojemu zdziwieniu, natychmiast się zgodziła. Przesunęła czas podawania leku i umożliwiła nam wyjazd. „Świętowałyśmy – odpowiedziałam. – Dopiero na miejscu dowiedziałyśmy się, że to przecież 5 października, święto Faustyny. Modlimy się do niej, odmawiamy koronkę, bywamy w Łagiewnikach, dlatego kiedy siostry powiedziały nam, jaki to dzień, bardzo się wzruszyłam. Poczułam się, jakby Faustyna zaprosiła nas do siebie na to święto. Byłyśmy w wewnętrznej kaplicy sióstr. Na czas modlitwy siostry dały nam relikwiarz św. Faustyny, a gdy o. Vadakkel modlił się nad Kasią, poczuła ciepło rozchodzące się po jej ciele. Później poszłyśmy pomodlić się przed obraz Pana Jezusa Miłosiernego i wróciłyśmy do szpitala. Kasia, jadąc samochodem przez miasto, powiedziała: »Już nie pamiętałam, że świat jest taki duży«”. W pamięci wciąż miałam pogodną atmosferę tego miejsca. Kończył się Kongres Bożego Miłosierdzia, na placu wokół bazyliki słychać było gwar rozmów, tłumy pielgrzymów niespiesznie podążały w sobie tylko znanych kierunkach…

Pani doktor

Pani doktor spojrzała na nas i znów się uśmiechnęła. „Opowiem wam coś – powiedziała. – Moi rodzice byli śpiewakami operowymi, ludźmi bardzo niepraktycznymi i kiepsko zarabiającymi. Mój ojciec, w związku z koniecznością zdobycia pieniędzy, wystarał się o wyjazd za granicę. Przeczuwałam, że już nigdy do nas nie wróci. I rzeczywiście tak się stało. To był początek lat 80. Byłam młodą dziewczyną, kończyłam medycynę. Jako najstarsza z trójki rodzeństwa czułam się współodpowiedzialna za nasz dom, w którym zapanowała bieda. Mama nie umiała się odnaleźć w nowej sytuacji. Bałam się, że nie mając żadnych znajomości, nie dam rady wystartować w zawodzie tak, by pomóc utrzymać rodzinę. Myślałam o zostawieniu studiów i znalezieniu jakiejkolwiek pracy. Z tymi wszystkimi wątpliwościami poszłam do kościoła. Jakaś siostra zakonna powiedziała mi, że jest taka mało znana siostra Faustyna Kowalska, i poleciła mi, żebym właśnie do niej się modliła. Tak zrobiłam. Zaczęłam odmawiać nowennę z książeczki, którą zakupiłam w tym kościele. Po kilku dniach zadzwoniła do mnie koleżanka z zaproszeniem na ślub i wesele. Nie miałam nastroju na takie spotkania, ale pomyślałam: dobrze, pójdę i złożę jej życzenia… Po uroczystości podszedł do mnie pewien mężczyzna, jeden z zaproszonych gości. Zaczęliśmy rozmawiać. Dziś jest moim mężem. Pomógł mnie i mojej rodzinie. Skończyłam studia, ułożyło się moje życie zawodowe, a on wspierał i moją mamę, i moje siostry. Naszą rodzinę ma na swojej głowie do dnia dzisiejszego. Jak wtedy, tak i teraz jestem przekonana, że to siostra Faustyna mi wówczas pomogła. Pokażę wam coś. – Pani doktor wyciągnęła z torebki niewielką książeczkę z pożółkłymi kartkami, bez okładek. – Próbowałam kupić nową, ale jakoś nie udało mi się, a poza tym ta jest mi bardzo bliska”.

To była ta stara, kupiona w latach 80. książeczka z nowenną i modlitwami do Świętej. „Jakiś czas potem – kontynuowała pani doktor – odwiedzałam kogoś w szpitalu na Prądniku [dziś jest to Szpital im. Jana Pawła II]. Wiedziałam, że s. Faustyna długo tam przebywała. Chciałam zobaczyć salę, w której leżała. Nikt z personelu nie potrafił mi wówczas pomóc, mówili, że nic o takiej siostrze nie wiedzą”.

Pani doktor zapytała Kasię o to, jak się czuje. „Chciałabym spędzić urodziny w domu” – Kasia odpowiedziała szczerze, choć trochę nie na temat. „A kiedy masz urodziny?”. „Jutro”.

Cud

Kasia spędziła urodziny w domu. To był dla niej cud. I wielka ulga. Dalszy przebieg leczenia był już o wiele mniej uciążliwy – mogłyśmy dojeżdżać do szpitala na podawanie leku, Kasia nie musiała już w nim przebywać stale. Wierzę, że w jakiś delikatny sposób s. Faustyna pomogła wtedy mojej córeczce, by mogło się spełnić jej marzenie o powrocie do domu. I wierzę, że to jej zawdzięczamy, i my, i setki dzieciaków, to, że pani dr Ewa Czepko jest naszym lekarzem.