Misje warunkują zdrowie Kościoła

o. Paweł Bęben OCD

publikacja 14.09.2013 21:12

Misje Kościoła to rzeczywistość złożona: jak tylko złożony może być człowiek, jego relacje z otoczeniem i Kościół. Do tego rzeczywistość niezwykle dynamiczna, ciągle nowa, do końca nieprzewidywalna – to droga, którą zawsze idzie się pierwszy raz, choć ma swoje etapy i prawidła.

Głos karmelu 53/5/2013 Głos karmelu 53/5/2013

 

W sytuacji kryzysów naturalne jest, że podejmuje się próby odnowy, reform czy nawet radykalne rewolucje. Wiadomym jest, że obecny Rok Wiary to jedna z inicjatyw Kościoła w odpowiedzi na trapiący go głęboki kryzys, który został zidentyfikowany, a który ma szerokie reperkusje we wszystkich praktycznie dziedzinach jego życia i posługi. Świadomość znalezienia się w kryzysie, czyli sytuacji z zasady nienormalnej i niepożądanej, pobudza do poszukiwania, czasem wręcz tworzenia prawidłowości – zaniedbanych wcześniej bądź brakujących, do których stara się następnie zastosować, by przywrócić czy też wprowadzić pożądany stan normalności.

 W tym duchu 25 lat od zakończenia Soboru Watykańskiego II Jan Paweł II, kontynuując nauczanie swych poprzedników na stolicy Piotrowej, wezwał Kościół „do odnowy zaangażowania misyjnego”, tłumacząc najpierw, że „jest ono nastawione przede wszystkim na cel wewnętrzny: odnowę wiary i życia chrześcijańskiego” i uzasadniając: „Misje bowiem odnawiają Kościół, wzmacniają wiarę i tożsamość chrześcijańską, dają życiu chrześcijańskiemu nowy entuzjazm i nowe uzasadnienie” (Redemptoris Missio, 2) oraz przekonując, że także: „Nowa ewangelizacja ludów chrześcijańskich znajdzie natchnienie i oparcie w oddaniu się działalności misyjnej”.

Opierając się na tym fragmencie, wykorzystywanym zresztą często w formie sloganów czy dewiz podczas różnych kościelnych sympozjów, można by ulec wrażeniu, że Papież sugeruje instrumentalne potraktowanie misji – jako środka na zaradzenie wewnętrznym słabościom aktualnej wspólnoty wierzących. Zaangażujmy się zatem w jakąś formę działalności misyjnej, by osobiście skorzystać z jej odnawiającego wpływu, gdyż „wiara umacnia się, gdy jest przekazywana”. Rzeczywiście, są osoby, które zrozumiawszy logikę tej zależności i jej wagę, otworzyły się na misyjną współpracę w miarę swoich możliwości, nie wyłączając własnej mobilizacji w życiu duchowym i troski o chrześcijańskie świadectwo życia. Większość jednak, wydaje się, że jeszcze do takiego przekonania nie doszła, uważając misje za dziedzinę poboczną, w którą owszem Kościół również się angażuje, praktycznie jednak dla nich ma to znaczenie marginalne. Nie brakuje również takich, także wśród duchowieństwa, którzy działalność misyjną Kościoła uważają za… problematyczną, gdyż np. osłabia i rozprasza już i tak wątlejące siły Kościoła, czy wręcz szkodliwą – kompromitującą go w wielu sytuacjach w oczach świata, a nawet nie fair wobec niechrześcijańskich społeczności czy kultury.

Nie miejsce tu na dyskusję z tymi ostatnimi, choć nieraz warto ich argumentów wysłuchać, niekoniecznie banalnych czy bez znaczenia. Zdecydowanie istotniejsze dla nas jest odkrycie i głębokie uświadomienie sobie pełnej treści zawartej choćby w dalszych fragmentach cytowanego Wprowadzenia do papieskiej encykliki: „Do tego jednak, by głosić naglącą potrzebę ewangelizacji misyjnej, w większym jeszcze stopniu skłania mnie fakt – pisze Papież w kolejnym akapicie – że stanowi ona pierwszą posługę, jaką Kościół może spełnić względem każdego człowieka i całej ludzkości w dzisiejszym świecie, któremu nieobce są wspaniałe osiągnięcia, ale który, jak się wydaje, zatracił sens spraw ostatecznych i samego siebie. (…) Bezpośredni kontakt z ludami, które nie znają Chrystusa, przekonał mnie bardziej, jak pilna jest ta działalność”, pisze Papież i powtarza za św. Pawłem: „Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!” (1 Kor 9, 16).

I bynajmniej nie chodzi tu jedynie o osobisty obowiązek pasterza Kościoła powszechnego czy wąskiego grona „kwalifikowanych” misjonarzy: „… nadszedł moment zaangażowania wszystkich sił kościelnych w nową ewangelizację i w misję wśród narodów. Nikt wierzący w Chrystusa, żadna instytucja Kościoła nie może się uchylić od tego najpoważniejszego obowiązku: głoszenia Chrystusa wszystkim ludom” . Misyjność jest „strukturalnie” wpisana w najgłębszą naturę Kościoła i powołania chrześcijańskiego, jest naturą Kościoła i każdego chrześcijanina, co wynika z misyjności miłości, która jest naturą samego Boga – Trójcy Świętej. O tej prawdzie dotyczącej naszej chrześcijańskiej tożsamości wielu katolików zdaje się jednak ciągle nie mieć „zielonego pojęcia”.

Czy żyjąc zatem niezgodnie z własną naturą, możemy być autentycznie szczęśliwi, zrealizować swoje powołanie, właściwie wykorzystać powierzone nam talenty, nie popaść w kryzys… i prędzej czy później we wszelkiego rodzaju konflikty, nieporozumienia i błędy. Pozwolę sobie zasugerować, że brak czy niewystarczalność autentycznego zaangażowania misyjnego na dłuższą metę staje się istotną przyczyną kryzysu wiary chrześcijan i Kościoła, który skupiając się zbytnio na sobie, zdradza niejako własną naturę i powołanie, popada w żenujące konflikty wewnętrzne i „światowe” tendencje, marnując „energię”, która winna być wykorzystana na rozszerzanie wspólnoty znających miłość Boga, wierzących w Chrystusa i Chrystusowi. Łatwo się domyślić, że taki Kościół zniechęca i męczy własnych członków, wystawia się na kompromitację w oczach świata i rzeczywiście się kompromituje…, co wiadomo nie służy trwaniu w nim tych, którzy są słabi, czy tym bardziej przyłączaniu się doń nowych osób, wspólnot, narodów.

Obecny Papież Franciszek od początku usilnie stara się poruszyć nieco już zwapniałych chrześcijan, najpierw katolików, wręcz zmusić nas do przejrzenia na oczy, jakby przebudzenia się i przypomnienia sobie, do czego nas Pan Bóg powołał oraz do konsekwentnego wyruszenia w drogę – po wyjściu z siebie – by podzielić się Zbawicielem z tymi, którzy na Niego wciąż czekają, szukając go po omacku, nawet Go nie znając, oraz by spotkać Go wreszcie w nich: ubogich, cierpiących, samotnych, pogardzanych z jakiegokolwiek powodu, życiowo pogubionych czy wykolejonych. Dotyczy to zarówno poszczególnych chrześcijan, jak i Kościoła jako wspólnoty, jego wspólnot, gdyż na Chrystusa czekają nie tylko pojedyncze osoby, ale całe „kategorie” społeczne, wspólnoty i narody, a to wymaga także adekwatnego zaangażowania, przerastającego możliwości indywidualnej inicjatywy. Stąd potrzeba również misji „wyspecjalizowanych” – zorganizowanych, odpowiednio przygotowanych, posiadających szerokie zaplecze ludzkie i materialne, by zapewnić ich ciągłość i skuteczność. Należą do nich zwłaszcza misje ad gentes – do narodów.

W Dziejach Apostolskich opisany jest początek pierwszej takiej misji podjętej świadomie przez Kościół w jednej z jego wspólnot: „W Antiochii, w tamtejszym Kościele (…), gdy odprawiali publiczne nabożeństwo i pościli, rzekł Duch Święty: «Wyznaczcie mi już Barnabę i Szawła do dzieła, do którego ich powołałem». Wtedy po poście i modlitwie oraz po włożeniu na nich rąk, wyprawili ich. A oni wysłani przez Ducha Świętego (…) odpłynęli na Cypr (…); głosili słowo Boże w synagogach żydowskich; mieli też Jana do pomocy” (Dz 13, 1–5). Widzimy tu wzorcowe elementy zaangażowania wspólnoty w specjalną misję: wspólnota wiary w publicznym kulcie; ustalona praktyka wyrzeczenia (mogąca też konkretnie służyć wsparciu ubogich, głodnych czy choćby zorganizowaniu środków na daleką misyjną podróż); otwarcie na Ducha Świętego i posłuszeństwo Mu, Jego decydująca i wiodąca rola; modlitwa; akt wyraźnego wzięcia odpowiedzialności za powierzaną wybranym misję i potwierdzający więź z nimi; konsekwentne podjęcie odległej (zamorskiej!) misji; koncentracja na Słowie Bożym; pomocnik… Każdy chrześcijanin może znaleźć tu coś „dla siebie”…

Misje Kościoła to rzeczywistość złożona: jak tylko złożony może być człowiek, jego relacje z otoczeniem i Kościół. Do tego rzeczywistość niezwykle dynamiczna, ciągle nowa, do końca nieprzewidywalna – to droga, którą zawsze idzie się pierwszy raz, choć ma swoje etapy i prawidła. Z założenia przekracza także miarę ludzkiego życia, więc może się go domagać…, jak domaga się też udziału wielu, w różnym charakterze. Jest rzeczywistością bosko-ludzką: kieruje nią Duch Święty, prowadząc przez Jezusa do Królestwa Bożego, a realizuje ją ułomny, grzeszny człowiek. Angażuje się w nią także na swój sposób i z całą swą potęgą szatan, a oświetloną sceną jest świat. To z natury trudna rzeczywistość, aczkolwiek najbardziej fascynująca i ostatecznie piękna.

 

TAGI: