Zaufaj mojej miłości

Łukasz Roman Barczyk

publikacja 16.11.2013 10:54

8 grudnia 2012 – w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, w Roku Wiary, w rocznicę wstąpienia do MI...

Rycerz Niepokalanej 9/2013 Rycerz Niepokalanej 9/2013

 

Na świat przyszedłem 12 maja. Gdyby nie prowokacja lekarzy, urodziłbym się w 65. rocznicę objawień fatimskich. Najróżniejsze choroby, częste hospitalizacje i długie godziny spędzone w poradniach i przejazdach, leki pod wieloma postaciami, zastrzyki i kroplówki – oto tło mojego dzieciństwa.

Pociąg do przyjemności

W późniejszym wieku choroby mnie nie opuszczały. W szkole średniej pojawiła się dna moczanowa i puchły mi kolana. Wycieńczała mnie epilepsja. Potrafiłem ocknąć się z nieprzyjemnym odczuciem wewnętrznym, bez świadomości tego, co się działo w tym czasie i jak długo trwał atak. Również częste choroby dróg oddechowych przyczyniły się do podjęcia decyzji o nauczaniu indywidualnym.

Swoboda działania i najbliższe otoczenie stawały się polem do nadużyć. Rozstałem się z ruchem oazowym, a związałem z kolegami ze złego towarzystwa. Rodzice szybko zauważyli zmiany w mej postawie i wyglądzie. Zaczęli reagować, podjęli próbę dialogu, który zdecydowanie odrzucałem, zaprzeczając wszelkim wysuwanym podejrzeniom i zarzutom. Ale moje oczy, reakcje, woń papierosów i alkoholu mówiły same za siebie. W końcu rodzicom udało się mnie przekonać, abym wspólnie z nimi brał udział w spotkaniach kręgu biblijnego. Mimo tego nie potrafiłem zerwać z używkami.

Niemy krzyk

Zacząłem leczenie w poradni zdrowia psychicznego oraz u psychoterapeutów. Uciekałem w świat muzyki i w praktyki ezoteryczne: manipulowanie energią, piramidy, wahadełka, hiperwentylację płuc. Zgłębiałem tajniki dalekowschodnich praktyk medytacyjnych i wiedzy okultystycznej, interesowałem się demonologią, spirytyzmem i zjawiskami UFO. Wchodziłem w świat demoniczny, płacąc wysoką cenę – poważnymi zaburzeniami wszystkich sfer egzystencji, do tego stopnia, że depresje i nerwice powodowały natłok myśli i pragnień samobójczych. Moim tłem stała się śmierć, wizje, które przeżywałem i przenosiłem do świata zewnętrznego – do wierszy i opowiadań. Wyraz mojej twarzy i spojrzenie były odbiciem duchowej pustki, która odbijała się niemym krzykiem. Miałem wrażenie, że nic nie może mi pomoc – ani hospitalizacje i terapie, ani grupy modlitewne i modlitwy. Krzyczałem – dosłownie i w głębi mej duszy. Lustrzane odbicie mej twarzy zaczęło mnie straszyć. Płacząc, błagałem Boga o pomoc, bo świadomość, że umrę, stała się dla mnie powszechna i przerażająca!

„Cenacolo”

Rodzice nie ustawali w modlitwie, zawierzając mnie nieustannie Najświętszej Dziewicy. Mama proponowała mi drogę Wspólnoty „Cenacolo”, której dom powstał w naszym mieście. Nie chciałem o tym słyszeć, jednak latem 2004 r. zmieniłem zdanie. A pomogła mi w tym Matka Najświętsza. Gdy byłem w Medjugorie, o. Marek podsunął mi propozycję, bym wstąpił do tej wspólnoty. Miesiąc później z pomocą ks. Artura wstąpiłem do niej. Zaczął się nowy etap w mym życiu. Znajdowałem się pośród mężczyzn z podobnymi trudnościami, z którymi wspólnie przezwyciężałem wady i nawyki poprzez wspólną modlitwę, rozmowy i pracę. Uczyłem się trzeźwego myślenia i działania, odpowiedzialności za swoje słowa i czyny. Ze względu na stan zdrowia, po przeszło pół roku opuściłem wspólnotę. Odtąd musiałem zderzać się z realiami świata zewnętrznego, z nabytą wiedzą, mając przede wszystkim tę siłę, jaką nabrałem w „Cenacolo”.

Trampolina

Niezwykle cennym doświadczeniem duchowym był mój kilkudniowy pobyt w Tyńcu. W ciszy mój duch nabrał wielkiej mocy. To było niczym trampolina – odbiłem się od problemów duchowych, oschłości i cierpienia, lecąc szybkim tempem pod sam firmament, zatapiając się w ramionach Zbawiciela... Siłą był Duch Święty, łaska – stąd modlitwa i życie sakramentalne stały się elementem najważniejszym każdego dnia. Miałem świadomość, że bez modlitwy i sakramentów nie przetrwam.

Mogłem wrócić do rodziców, ale pod warunkiem, że będę z nimi brał udział we Mszach świętych o uzdrowienie, które prowadził ks. Włodzimierz Cyran. Chętnie zgodziłem się, gdyż kilka lat wcześniej uczestniczyłem w tej Mszy i wiedziałem, że to może mi wyjść tylko na dobre. W trakcie pierwszego spotkania modlitewnego zacząłem trząść się, stojąc w miejscu odbijałem się jak piłka, a moje wnętrze było wypełnione błogim pokojem i wielkim żarem. Po kilku takich modlitwach otrzymaliśmy propozycję, by wziąć udział w rekolekcjach ewangelizacyjnych, które miał prowadzić ks. Cyran. To po nich zdecydowaliśmy się przystąpić do wspólnoty „Mamre”. Za radą moderatora nawiązałem kontakt z głównym diecezjalnym kapłanem egzorcystą – ks. Michałem Wolińskim. Nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji, z tego, że oprócz walki o trzeźwość rozpocznę walkę – a właściwie wojnę – o prawdziwą wolność. Przeciwnik jeszcze jakby spał...

Wojna duchowa

Mój pogański i bałwochwalczy styl życia – praktyki ezoteryczne, hulanki, używki i muzyka, sztuki walki – naraził mnie na grzech i zniewolenie. Brak Boga i prawdziwej relacji z Nim stanowił pole do popisu dla demonów, które czyniły ze mną to, co chciały, a na co im nieświadomie zezwalałem. Kiedy zacząłem życie duchowe, regularne uczestnictwo w Liturgii, Pan zrywał kajdany, które wiązały mnie ze środowiskiem, w którym żyłem. Zrywałem więzy, wyrzekając się wszelkiego zła, nazywając je po imieniu, intronizując Jezusa w mym życiu, czyniąc Go jedynym Królem, Panem i Zbawicielem. Niszczyłem wszelkie przedmioty i symbole, które związane były z bałwochwalstwem: piramidki, symbole okultystyczne i dalekowschodnie, płyty ze szkodliwą muzyką i grami, lektury, dyplomy ze szkoły sztuk walki i broń białą.

 

 

 

W niedzielę Miłosierdzia Bożego, we wspólnotowej kaplicy w Częstochowie, ks. Cyran, wzywając Miłosiernego Boga i wstawiennictwa św. Faustyny, przyłożył do mego ciała Jej relikwiarz. Wewnętrzna siła zaczęła wyginać moje ciało, nie panowałem nad sobą. Po pewnym czasie z mego gardła zaczął wydobywać się przerażający i nieludzki wrzask, który wywoływał ciarki na ciele. Jakby odbywał się sąd nad bytem, który zawłaszczył moje ciało. Demony nie potrafiły ukryć się przed Bożym Miłosierdziem. Po ośmiu miesiącach modlitw duchom rozwiązały się języki. U stóp księży zaczęły wyjawiać swoje imiona i sposoby, w jakie weszły: przez czary i magię, przekleństwa, którymi byłem związany, okultyzm i ezoterykę, sztuki walki i używki. Przez ponad trzy lata trwały regularne modlitwy i rozmowy z kapłanami. Zdarzało się, że ks. Michał przyjeżdżał do naszego domu, by omadlać go, a ks. proboszcz sprawował w nim Najświętszą Ofiarę, ponieważ życie było nam uprzykrzane poprzez zjawiska, których nie sposób racjonalnie wytłumaczyć.

Walka

Moje życie polegało na wytężonej walce i czujności. Czasem byłem wyczerpany, pozbawiony sił i ochoty do życia. Niekiedy płakałem, pytając Boga, dlaczego stworzył taki świat, oparty na tak przedziwnych prawach. Musiałem uważać, bo kiedy się modliłem, bywało, że ujawniały się demony, czyniąc popłoch pośród ludzi. Przeszkadzały mi w modlitwie w domu i w świątyni.

Demony nie dały za wygraną. Po trwających trzy i pół roku wyczerpujących modlitwach wykorzystały pewną sytuację, mszcząc się na mnie. Spotkałem kolegę z dawnych czasów. Zapaliłem marihuanę. Dałem się zwieść, lecz trwałem w przekonaniu, że sobie poradzę; wyspowiadam się i pójdę dalej. Modlitwa i sakramenty przestały być regularne. Brnąłem świadomie w zło, zagłuszając sumienie. Pogubiłem się.

Po dwóch latach wziąłem udział w rekolekcjach, które prowadził ks. Cyran. Rozpoczęły się w kaplicy egzorcyzmy nade mną. Prowadził je ksiądz moderator, a wspomagało go kilku innych kapłanów oraz ponad stu uczestników, którzy wstawiali się za nami u Boga. Był to jeden z dłuższych i najważniejszych egzorcyzmów. Prorocy pełnili swą posługę, naprowadzając księdza na sprawy, które należało omodlić. Wyszedł szereg grzechów popełnionych przez przodków: praktyki zabobonne, gusła i czary. Po rekolekcjach demony pobudzały i inspirowały mnie do samobójstwa, odbierając nadzieję na piękne życie w godności dziecka Bożego.

Najlepszy oręż

Jeśli podjąć walkę z mocami ciemności, to tylko z Najświętszą Dziewicą. Nikt nie potrafił przynieść takiej pomocy, nikt nie siał takiego spustoszenia, pogromu i paniki pośród demonów, jak Niepokalanie Poczęta. Bywało, że na słowa szantażu: „bo wezwę pomocy Matki Najświętszej”, zaczynały się sceny wręcz komiczne – demony rzucały człowiekiem, krzyczały i płakały, by kapłan tego nie czynił. I tym razem było podobnie. „Ona nas zgubiła” – krzyczał w płaczu. Dusił się, a właściwie odbierał mi dech, zaciskał szczęki, gdy musiał oddać hołd i pokłon Królowej Wszechświata, lecz posłusznie kłaniał się przed ikoną Nieustającej Pomocy, Jej Synem i aniołami.

Moja tułaczka trwała. Nie zakończyła się szybko, choć modlili się za mną w rodzinie, moi znajomi i przyjaciele oraz rzesza pobożnych zakonników i zakonnic. Mama rozsyłała listy z prośbami o modlitwę. Te modlitwy i Msze święte zostały przyjęte. Bóg miał swój czas, wysłuchał Maryi, która orędowała za mną i tymi, którzy mnie polecali.

W ramionach Maryi

Rozpocząłem od tego, co najskuteczniejsze – od wtulania się w ramiona Bogarodzicy. Zawierzałem się nieustannie, również na Mszach na Jasnej Górze, w pierwszą sobotę miesiąca. Zgłosiłem się do dzieła Wielkiej Nowenny Fatimskiej i do Rycerstwa Niepokalanej. To na Jasnej Górze, 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, w samo południe, gdy otwarte jest Niebo, wstąpiłem w szeregi rycerzy Niepokalanej. Wiele lat temu przyjąłem szkaplerz święty, od dziecka nosiłem Cudowny Medalik, a to łącznie z codziennym Różańcem i Eucharystią diabłom sprawiało wielką udrękę. Sądziłem, że skoro przerwałem proces uwolnienia i przez ponad trzy lata żyłem właściwie bez Boga, będę nie wiadomo przez ile jeszcze lat prosił Pana o wolność. Lecz Bóg musi śmiać się z ludzkiego myślenia. W nieograniczonym akcie swej miłości dał mi łaskę, której nie spodziewałem się tak prędko. Zostałem uwolniony po siedmiu latach. Ile radości i szczęścia doznałem i wciąż doznaję, tego nie zrozumie nikt, kto nie przeżył czegoś podobnego. Byłem całkowicie uwolniony, lekki w środku, z odmłodzoną twarzą i jaśniejącymi oczyma, tak że znajomi, którzy długo mnie nie widzieli, nie potrafili zrozumieć, co zaszło w mym życiu, „odmładzali” mnie o długie lata, pytając o powód tych zmian. Mój umysł stał się przejrzysty, należy już w pełni do mnie, oddycham ze spokojem, żyjąc z inną, pozytywną świadomością. Długo czekałem, aż będę mógł cieszyć się wolnością, móc w wolności rozeznawać swoją przyszłość i dokonywać w pełni świadomych i dobrowolnych wyborów.

Maryja zwycięża

Zniewolenie i opętanie to trudności przy rozeznawaniu miłości i czynieniu dobra, kierowaniu się nim i wybieraniu go. Chciałem wykonać dobry uczynek, a miałem z tym kłopoty. Nie chciałem popełnić grzechu – a czyniłem, mając tego bolesną świadomość.

Otrzymałem błogosławieństwo od abp. seniora Stanisława Nowaka i abp. Wiktora Skworca, którym dziękowałem za serce i opiekę. Żyję już inaczej, wciąż walcząc i upadając, jak każdy grzesznik, lecz mam świadomość, że czeka na mnie Bóg, z którym utrzymuję więź, trwam w łasce, czerpiąc z bogactw Kościoła i Liturgii, nieustannie zawierzając się Matce Niebieskiej.

Z ust osób posługujących w czasie modlitw u ks. Michała Wolińskiego padły słowa proroctw, które Jezus powiedział do mnie: „Oto daję ci moją Matkę. Przychodź do Mnie poprzez Nią. Zwracaj się do Mnie poprzez Nią” oraz: „Zaufaj mojej miłości”. Zaś u ks. Cyrana padły słowa, że moje zwycięstwo jest w Jego Matce, że przez Nią i w Niej zwyciężę. Było to potwierdzeniem wcześniejszych proroctw. A Słowo Pańskie jest prawdą. Ono staje się. Bóg, co zapowie – zrealizuje, dotrzyma obietnic.