Kochać z całych sił…

Bartosz Paszkiewicz

publikacja 08.02.2014 21:43

Chrześcijanie są spychani na margines społeczeństwa. I to nie tylko tam, gdzie stanowią mniejszość, ale i w „chrześcijańskich” państwach Zachodu. Takie głosy słychać coraz częściej z ust osób świeckich i duchownych. Są też tacy, którzy uważają, że dzieje się jeszcze gorzej, że mamy już do czynienia z chrystianofobią

Zeszyty karmelitańskie 1/2013 Zeszyty karmelitańskie 1/2013

 

Na świecie w ciągu jednego dnia ginie średnio 465 chrześcijan! Są to dane z roku 2012. Giną, bo nie chcieli wyrzec się Chrystusa. Najczęściej jest to śmierć okrutna. Do tego trzeba doliczyć setki tysięcy torturowanych psychicznie oraz fizycznie – zgwałconych, wyrzuconych z domów, osieroconych, pozbawionych życiowego dorobku, okaleczonych. Przyjęło się nazywać ich nie „męczennikami”, jako że termin ten ma specyficzne znaczenie i jest związany z procesem kanonizacyjnym w Kościele, lecz jako „wierzących w Chrystusa, którzy w sytuacji wymagającej świadectwa tracą przedwcześnie życie w wyniku wrogości innych ludzi”. Według innej definicji o prześladowaniu mówimy nie tylko wtedy, gdy chrześcijanie są ranieni, torturowani czy zabijani z powodu wiary, tak jak dzieje się to w wielu krajach, lecz również wtedy, gdy z powodu wiary tracą miejsca pracy lub środki na utrzymanie; kiedy z powodu wiary i presji otoczenia lub w obawie o swoje życie muszą opuścić rodzinne strony; kiedy dzieci z powodu wiary swojej lub rodziców nie mogą dostać się do szkół lub mają ograniczone szanse zdobycia wykształcenia. Prawdą jednak jest, że nie zawsze są to sytuacje rozgrywające się według prostego scenariusza: wybierasz wiarę w Chrystusa albo życie. Często tło zbrodni na chrześcijanach jest bardziej skomplikowane.

Musimy sobie uświadomić, iż chrześcijaństwo to obecnie najbardziej prześladowana religia na świecie, z tysiącami ofiar. Jej wyznawcy doznają najrozmaitszych tortur i upokorzeń. Jednakże zachodnia opinia publiczna, właśnie ta oparta na „kulturze” chrześcijańskiej, z wyjątkiem bardzo wąskich środowisk nie zwraca na ten dramat najmniejszej uwagi. Co więcej, katolik – i chrześcijanin w ogóle – jako ofiara wydaje się czymś niemal naturalnym. Kardynał Ratzinger pisał kiedyś: „Kościół musi być gotowy na cierpienie, musi przygotowywać miejsce dla boskości nie poprzez moc, lecz przez ducha, nie przez siłę instytucjonalną, lecz przez świadectwo, przez miłość, życie i cierpienie, i w ten sposób pomagać społeczeństwu odnaleźć jego moralną tożsamość”.

Dr Paul Marshall, jeden z wiodących światowych ekspertów w dziedzinie prześladowań, uznawany przez większość organizacji humanitarnych, działaczy praw człowieka, polityków i uczonych religijnych, wymienia przynajmniej 60 krajów, w których chrześcijanie są prześladowani. „Możemy powiedzieć, że obecnie od 200 do 250 milionów chrześcijan jest prześladowanych z powodu wiary w Chrystusa, zaś następne 400 milionów poddawane jest wcale niemałym ograniczeniom wolności religijnej”, jak uważa. Współczesne organizacje świeckie i chrześcijańskie (m.in. Pomoc Kościołowi w Potrzebie, Voice of the Martyrs, ICC, Release International, Word Evangelical Alliance, ONZ-owska Human Rights Commission, waszyngtońskie Centrum Wolności Religijnej, Ontario Consultants on Religious Tolerance, Open Doors) szacują, że rocznie ginie za wiarę około 150-170 tysięcy chrześcijan na świecie.

Chrześcijanie są spychani na margines społeczeństwa. I to nie tylko tam, gdzie stanowią mniejszość, ale i w „chrześcijańskich” państwach Zachodu. Takie głosy słychać coraz częściej z ust osób świeckich i duchownych. Są też tacy, którzy uważają, że dzieje się jeszcze gorzej, że mamy już do czynienia z chrystianofobią. Słowo to weszło do słowników w 2004 roku w związku ze sprawą prof. Rocco Buttiglionego, kiedy utrącono jego kandydaturę na jednego z komisarzy Unii Europejskiej z powodu przekonań religijnych. Proces marginalizacji chrześcijan postępował w kolejnych latach. Kwestia stała się na tyle zauważalna, że watykańska dyplomacja podjęła działania, aby chrystianofobia była traktowana jako zło porównywalne z antysemityzmem i islamofobią. Aktywność ta odniosła skutek i termin ten zaczął się pojawiać w oficjalnych dokumentach organizacji broniących praw człowieka. Na razie jednak ma to niewielkie przełożenie na praktykę, bo o ile antysemityzm jest niemal powszechnie i bardzo zdecydowanie piętnowany, islamofobia – choć rzadziej – również, o tyle w przypadku chrystianofobii kwestionuje się nawet nie skalę, ale w ogóle istnienie zjawiska. Zjawisko chrystianofobii jest ściśle związane z dominującym dziś w Europie nurtem laicyzmu i usiłowaniem narzucenia jej „dyktatury relatywizmu”, określanej przez Benedykta XVI jako choroba atakująca społeczeństwo i kulturę europejską.

Philip Jenkins, profesor historii i religioznawstwa na Uniwersytecie Stanowym Pensylwanii, nazwał antykatolicyzm jedynym dopuszczalnym uprzedzeniem, jakie jest obecne w życiu dzisiejszej Ameryki. Dla wielu dzieje katolicyzmu to historia ignorancji, represji i stagnacji. Zewsząd słuchać głosy o „upadku” Kościoła. Jednak Kościół przetrwał. Jego „upadki” zawsze były związane z działalnością człowieka. Słabość konkretnych osób często była, i jest obecnie, postrzegana jako słabość Kościoła. Nie mówi się natomiast wiele, albo nawet wcale, o ogromnej rzeszy prawdziwych chrześcijan. O tej znakomitej większości członków organizacji, jaką na przestrzeni wieków stanowił Kościół katolicki. A to oni właśnie stanowili o sile Kościoła w tak licznych konfrontacjach zarówno z innymi religiami, jak i morderczymi ideologiami. Opierając swoje życie na prawdziwych wartościach, które wypływają z nauk Chrystusa i stanowią fundament Kościoła katolickiego, stawali oni do walki, dając świadectwo swojego życia i niejednokrotnie swojej śmierci. Ta walka toczyła się od początku historii Kościoła, na przestrzeni wieków, na różnych płaszczyznach.

Wielu uważa, że prześladowania i męczeństwo dotyczą przede wszystkim pierwszych wieków chrześcijaństwa lub też, w okresie późniejszym, ofiar muzułmańskich podbojów chrześcijańskich ziem czy misjonarzy na „dzikich” terenach Afryki i Azji. Jednak najkrwawszy okres dziejów chrześcijaństwa miał dopiero nadejść, wraz z ideologią ateistyczną.

Od początku XVI wieku obserwujemy rozwój nowego projektu filozoficznego i teologicznego, który najkrócej da się określić jako odchodzenie od transcendentnej wizji człowieka na rzecz supremacji koncepcji naturalistycznej – zarówno na płaszczyźnie politycznej, jak i filozoficznej oraz cywilizacyjnej. Co to jest „koncepcja naturalistyczna”? To przeświadczenie, że człowiek może zbudować raj na ziemi, może być zbawicielem dla samego siebie i dla całej ludzkości. Wolny wybór i generalnie wolność jest miernikiem i regulatorem życia społecznego i politycznego. Niezmienne prawo naturalne nie istnieje, jest tylko człowiek i tylko ten świat.

 

 

 

Rewolucja francuska, rozpoczęta w 1789 roku, uznawana jest powszechnie za wydarzenie przełomowe w nowożytnej historii Europy i świata. W zdecydowanej większości przypadków uważa się, że była przełomem ku lepszemu, ponieważ zerwała z feudalizmem i absolutyzmem, uchwaliła prawa człowieka i zapoczątkowała erę demokracji. Z pewnością należy się zgodzić, że był to przełom. Jednak fakty historyczne nie potwierdzają pozytywnej oceny jej dorobku. Rewolucja ta nie była jutrzenką wolności i wyzwolenia. O wiele bardziej była antyfrancuska, antychrześcijańska i antyludowa. Rewolucjoniści chcieli zniszczyć każdy ślad chrześcijańskiej przeszłości Francji. Prześladowania duchownych katolickich iście przypominały czasy pierwszych wieków Kościoła. Katakumbami francuskiego Kościoła były ubogie domostwa chłopskie lub mieszczańskie. Katolicka Wandea, nie mogąc przyjmować coraz to bardziej nasilających się ataków rewolucji na Kościół i wiarę chrześcijańską, stała się miejscem, gdzie na oczach całego świata prysł mit, że rewolucja francuska została przeprowadzona z inspiracji ludu i dla ludu. To tam po raz pierwszy w dziejach Europy zastosowano praktykę ludobójstwa, a więc planowej i systematycznie przeprowadzanej akcji zmierzającej do eksterminacji ludności. Oto bowiem rewolucjoniści stwierdzili, że eksterminacja Wandei przez „kolumny piekielne” (wojska Republiki podzielone na 20 kolumn, które koncentrycznym ruchem poruszały się w głąb Wandei, niszcząc dosłownie wszystko po drodze) idzie zbyt powoli. Trzeba było, ich zdaniem, mordować więcej ludzi w krótszym czasie. Stary problem wszystkich totalitaryzmów. W XX wieku Eichmann głowił się, jak najlepiej skoordynować w czasie pociągi wiozące Żydów z całej Europy do obozu w Auschwitz. Podobne problemy miał Beria z „efektywnym” wykorzystaniem siły roboczej łagierników za kołem polarnym. Ich poprzednikiem, poprzednikiem wszystkich sowieckich politruków i hitlerowskich gauleiterów, był w XVIII wieku Jean Carrier, komisarz Republiki na Wandeę. Carriera i innych mu podobnych katów chowu rewolucji odróżniła od sowieckich i hitlerowskich oprawców tylko niemożność korzystania z osiągnięć technicznych XX wieku. Ocenia się, że w ciągu półtora roku w Wandei zamordowano około 120 tysięcy osób, a więc 15 procent całej ludności tego rejonu. W przeliczeniu na gęstość zaludnienia i liczbę ludności dzisiejszej Francji liczba ta wynosiłaby ponad 8 milionów osób! Zresztą w ciągu tylko dwóch lat rewolucji francuskiej zginęło 6-krotnie więcej ludzi niż w ciągu 300 lat hiszpańskiej inkwizycji…

W okresie od rewolucji francuskiej do dnia dzisiejszego, w szczególności w dwudziestym stuleciu, które zaowocowało hekatombą dwóch wojen światowych i diabolicznych ideologii totalitarnych (narodowego socjalizmu, komunizmu i faszyzmu), rozpętane zostały prześladowania na skalę nienotowaną dotąd na przestrzeni dwóch tysięcy lat, pod względem okrucieństwa, zasięgu, czasu trwania i liczby ofiar. Jeśli z danych statystycznych wynika, że w ciągu dwóch tysiącleci około 70 milionów chrześcijan zostało zabitych za wiarę, to aż 45,5 miliona z nich (czyli 65 procent) stanowią męczennicy XX wieku, z czego 32 miliony to ofiary pierwszej połowy XX wieku. Najważniejsze jest teraz nadanie właściwego znaczenia tym wydarzeniom oraz obowiązek pamięci. Jan Paweł II wzywał do tego cały Kościół w licznych swoich wystąpieniach poświęconych męczennikom. Nikt nie miał większej świadomości, czym był wiek XX w dziejach chrześcijaństwa, niż poprzedni Ojciec Święty. „To rodzaj apokalipsy” – powiedział kiedyś ten Papież, który w tej wielkiej tragedii widział odbicie swoich własnych losów. W jego książce Pamięć i tożsamość czytamy: „Bóg jest Panem Historii. Panem, który nie zostawił ludzkości samej sobie. Jeśli dopuścił zło zawinione przez człowieka, nawet tak monstrualne jak to, którego świadkiem był wiek XX, to jednak Jego łaska pozwala nie zwątpić w godność i heroizm człowieka, pozwala dostrzec jasne strony mijającego stulecia. Nie chodzi o łatwy optymizm, ale o nadzieję «która zawieść nie może». W jakim więc momencie swojej historii dał wiek XX uzasadnienie dla tej nadziei? Gdzie w mrokach diabolicznych totalitarnych ideologii i systemów jaśniały świetliste punkty? Jeśli nie można było zwątpić w godność człowieka, w jego zdolność do dochowania wierności Bogu «w czasach wielkiego ucisku» – to tylko dzięki męczennikom”.

Historia XX stulecia winna uczyć przede wszystkim pokory. Pokory wobec minionych pokoleń i wieków. Oświecenie nauczyło „nowoczesnego człowieka”, że to, co było wcześniej (czyt. chrześcijańskie średniowiecze lub barok), było złe, wsteczne, niepostępowe. Cóż jednak dobrego do skarbnicy dziejów ludzkości wniósł XX wiek – wiek obozów koncentracyjnych i gułagów, wiek Oświęcimia i Katynia, wiek paru holokaustów (Ormian w 1915 roku, Żydów w czasie II wojny światowej, ludności Kambodży w latach 70. czy ludów Rwandy w latach 90.)? To męczennicy XX stulecia pokazali wielkość człowieka. Znamy ich wielu z imienia. Pamiętamy św. Maksymiliana Kolbego, ks. Jerzego Popiełuszkę czy męczenników hiszpańskich. Podobnych im były miliony na całym świecie. Udowodnili, że można pozostać człowiekiem wiernym Bogu nawet w czasach, gdy uważano, że „Bóg umarł”.

Los chrześcijan pod rządami muzułmańskimi w czasach nam współczesnych (poczynając od holokaustu chrześcijan w Turcji na początku XX wieku) jest zaprzeczeniem tez o ich tolerancji. W całym świecie islamskim, od Algierii po Afganistan, od Turcji po Arabię Saudyjską, chrześcijanie są poddawani rozmaitym formom represji i prześladowania. Różne jest tylko natężenie i metody. Bardzo podobnie wygląda sytuacja chrześcijan w krajach ogarniętych innymi fundamentalizmami religijnymi, wśród których do najważniejszych można zaliczyć hinduizm i buddyzm.

W XXI wieku chrześcijanie wciąż są najbardziej narażeni na ataki ze strony przedstawicieli licznych systemów ideologicznych, totalitarnych, a także religijnych. Obecnie za pięć najważniejszych źródeł krwawych prześladowań uznaje się:

1. wojujący islam,
2. radykalny hinduizm,
3. radykalny buddyzm,
4. komunistyczne reżimy totalitarne,
5. reżimy autorytarne.

A to pierwsza dziesiątka krajów, w których chrześcijan prześladuje się najbardziej (według Open Doors):

miejsce 1: Korea Północna,
miejsce 2: Afganistan,
miejsce 3: Arabia Saudyjska,
miejsce 4: Somalia,
miejsce 5: Iran,
miejsce 6: Malediwy,
miejsce 7: Uzbekistan,
miejsce 8: Jemen,
miejsce 9: Irak,
miejsce 10: Pakistan.