Deprawacja seksualna przez sztukę

Marek Czachorowski

publikacja 12.10.2014 18:21

Czy sztuka może „deprawować”? Twierdzi się dzisiaj często, iż sztuka (w znaczeniu węższym, jako tzw. sztuki piękne) ze swojej istoty może oddziaływać tylko pozytywnie. Negatywny wpływ na człowieka może mieć tylko sztuka o niskich lub negatywnych walorach artystycznych, czyli koniec końców – pseudosztuka. Może ona zanudzić, zmarnować nasz czas i pieniądze (np. na nieudane przedstawienie teatralne), ale nie może odbiorcy niszczyć, odczłowieczać, czyli spychać go na negatywny moralnie poziom. Wysokie walory artystyczne dzieła miałyby oddziaływać tylko pozytywnie, z konieczności pomagać bardziej po ludzku żyć.

Cywilizacja 46/2013 Cywilizacja 46/2013

 

Wczytywała się jeszcze niedawno nasza szkolna młodzież np. w Kandyda Voltaire’a, bo to przecież – mówili niektórzy nauczyciele – wybitna „powiastka metafizyczna”. Jakie treści moralne ona przedstawia, to miałoby być już nieważne. Maszeruje nasza młodzież parami ze szkoły do teatru, kina, na wystawę, bo przecież obcowanie ze sztuką jakoby tylko może uszlachetniać. Czy zatem sztuka – również wybitna pod względem artystycznym – może deprawować?

Jeśli to pytanie o moralne znaczenie sztuki w ciągu dziejów wielokrotnie, czy nawet regularnie powraca, to dzisiaj trudno je postawić, bo rozmyło się wpierw samo pojęcie „deprawacji”, zazwyczaj – i chyba słusznie – zawężane do osób młodszych, dzieci i młodzieży. Czy można jednak człowieka zdeprawować? Niewątpliwe jest dzisiaj tylko to, że można drugiego człowieka pozbawić życia, odebrać mu zdrowie i majątek, pozbawić go przyjemności. Czy można kogoś uczynić moralnie złym lub pomóc komuś ten poziom osiągnąć? Utrudnia udzielenie odpowiedzi na to pytanie funkcjonująca dzisiaj rozmaitość definicji dobra moralnego. Co to zatem znaczy „deprawować” na gruncie tych rozmaitych koncepcji moralności?

Zawężenie zakresu zainteresowania do deprawacji seksualnej może wręcz zakończyć tę dyskusję. Rozpowszechnione dzisiaj pojęcie sfery seksualnej pozwala mówić – owszem – o braku informacji seksualnej i seksualnym wymuszeniu, brak tu jednak miejsca na „deprawację”, czyli pozbawienie człowieka możliwości rozpoznania i wyboru ludzkiego poziomu w dziedzinie seksualnej. Czyż tym poziomem nie jest własne pragnienie podmiotu, z konieczności zawsze i wszędzie przez podmiot rozpoznawalne? Można komuś przeszkodzić tylko w rozpoznaniu i urzeczywistnieniu tych pragnień lub w jakiś sposób doprowadzić do ich stłumienia. Czyż jednak wtedy „deprawatorami” nie muszą się jawić ci, którzy stawiają moralne wymagania sferze seksualnej; rodzice i odpowiedzialni wychowawcy?

Dzięki odpowiedzi na te bardziej podstawowe pytania, można będzie postawić pytanie centralne: czy sztuka może komuś przeszkodzić w rozumieniu i dojrzałym praktykowaniu sfery seksualnej?

Pojęcie deprawacji

Występują dzisiaj problemy z zauważaniem faktów deprawacji, ponieważ rozpowszechniona jest na uniwersytetach i w społecznym obiegu tzw. subiektywistyczna koncepcja moralności. Polega ona na tym, iż moralne dobro i zło wiąże się nie z obiektywną rzeczywistością, ale z subiektywnymi przeżyciami podmiotu. Natomiast klasyczna etyka (Sokratesa, Arystotelesa, Tomasza z Akwinu, K. Wojtyły) traktuje dobro moralne jako wartość ludzkiego czynu uzgodnionego z obiektywną rzeczywistością. Czyn jest moralnie zły, jeśli jej nie odpowiada. Innymi słowy etyka klasyczna oparta jest ostatecznie na „zasadzie realizmu”[1], natomiast etyka nowożytna odchodzi programowo od tego założenia, wiążąc moralne dobro i zło z subiektywnymi przeżyciami podmiotu. Ponieważ te przeżycia różnią się, mamy dwie odmiany tego stanowiska. Jedni wiążą moralne dobro i zło z subiektywnymi przeżyciami przyjemności i przykrości, drudzy z intelektualnymi przeżyciami własnej „autonomii”. W pierwszym przypadku mamy hedonizm etyczny, sprowadzający moralne dobro do tego, co przyjemne (środka służącego osiągnięciu przyjemności). W drugim – autonomizm, postulujący życie zgodne z własnymi „przekonaniami”, ale tych przekonań nie traktuje się jako odczytujących obiektywną rzeczywistość, lecz jako efekt dowolnej twórczości podmiotu.

Na gruncie redukcji dobra moralnego do przyjemności, „deprawacja” jest niemożliwa. Jest natomiast możliwe pozbawić kogoś (oszukać albo jakoś zmusić) możliwości osiągnięcia jakiejś przyjemności. Z tej perspektywy patrząc, można jeszcze zgodzić się, że „deprawatorzy” to nade wszystko ci, którzy odróżniają dobro moralne od przyjemności, i nie czynią tego tylko prywatnie, ale formułują to jako ogólnie obowiązujący sposób myślenia i postępowania. W gronie deprawatorów musieliby się znaleźć nie tylko przywołani przedstawiciele etyki klasycznej, ale także rodzice, wychowawcy, katecheci. Tak też się niejednokrotnie już czyni, zgodnie zresztą z postulatem F. Nietzschego, aby „powyrzynać etyków”.

Na gruncie autonomizmu etycznego także nie widać sensowności mówienia o „deprawacji”. Skoro dobro i zło moralne zależy tylko od zgodności z moimi arbitralnymi, nieugruntowanymi w obiektywnej rzeczywistości przekonaniami, to owszem – zauważył już J. P. Sartre – nie widać możliwości nienarzucania innym siłą lub podstępem własnych autoprojektów. Za „deprawatorów” na gruncie etyki I. Kanta, Sartre’a i M. Foucaulta znów mogą być uznani tylko ci, którzy przyjmują „zasadę realizmu”, ludzki poziom naszego życia lokując w uzgadnianiu własnych czynów z obiektywną rzeczywistością, dzielący moralne przekonania na prawdziwe i błędne.

Seksualna deprawacja?

Realizowane obecnie programy edukacji seksualnej od najmłodszych lat wskazują, że jeszcze trudniej zrozumieć współczesnemu człowiekowi pojęcie „deprawacji seksualnej”. Nie widać bowiem na nią miejsca na gruncie rozpowszechnionego dzisiaj banalizowania ludzkiej płciowości (Jan Paweł II określa współczesną mentalność odnośnie do pojmowania ciała jako „manichejską”), traktowania jej jako czegoś bezwartościowego, bo tylko konsumpcyjnego, sferę tylko rekreacyjną, dostarczającą przyjemnych przeżyć. To jest właściwy poziom sfery seksualnej. Można komuś tylko zabrać w ten czy inny sposób dostęp do tych przeżyć, ale nie mieści się w tym rozumieniu sfery seksualnej jakieś zepchnięcie poniżej ludzkiego poziomu. Jest sensowne mówić o „deprawacji seksualnej” dopiero na gruncie – przeciwstawnego powyższemu – traktowania sfery seksualnej jako sfery wartościowej samej w sobie (bonum honestum), sfery uczestniczącej w wartości osoby ludzkiej, a zatem sfery, w której obowiązują te same wymagania, jak te, które stawiamy odnoszeniu się do osoby ludzkiej. O osobowym charakterze sfery seksualnej – i uczestniczeniu w wartości osoby ludzkiej świadczy wpierw fakt, iż dzięki tej sferze zaczyna żyć każdy człowiek. Tutaj lokować należy bytowy początek każdego z nas. Wartość owocu wskazuje na wartość drzewa. Sfera seksualna jest prawdziwym drzewem życia. Na gruncie zapoznania tej „wsobnej” wartości sfery seksualnej pojawia się obecnie szeroko rozpowszechnione jej banalizowanie. Z tego też powodu dzisiaj nagradza się prawdziwych deprawatorów seksualnych, jak ostatnio uczyniono z czołowym deprawatorem-seksuologiem już kilku pokoleń Polaków, którego wydawnictwo „Znak” ostatnio uhonorowało książką biograficzną o jakoby jego zasługach na polu kultury seksualnej…

 

 

Na gruncie „banalizowania” ludzkiej seksualności ludzki rozum nie ma nią kierować, ale co najwyżej pełnić funkcję służebną wobec pragnienia przyjemności. Określać ma on tylko to, co najlepiej owej przyjemności dostarczy, a co może temu przeszkodzić. Dopiero na gruncie założenia, iż sfera seksualna winna być zawsze na poziomie istoty rozumnej – czyli kierowana przez rozum – jest sensowne stawiać pytanie o „deprawację”. „Deprawator” to ktoś, kto bezpośrednio czy pośrednio przeszkadza zachowaniu rozumności w obrębie sfery seksualnej. Jeśli „wszystkim”, o co chodzi w obrębie sfery seksualnej, jest własna przyjemność podmiotu, to wtedy nie ma sensu mówić o „deprawacji” jako spychaniu na poniżejrozumny – a zatem właściwy człowiekowi – poziom. Ten ludzki poziom sfery seksualnej wyznacza zatem także niezbędne tutaj zaangażowanie rozumności człowieka. Na tym poziomie należy umieszczać aktywność seksualną. Stąd też np. rozbudzanie zainteresowania seksualnego u pozostającego jeszcze w fazie rozwoju dziecka – rozwoju także jego rozumności – musi mieć charakter deprawacji. Natomiast wizja seksualności jako kolejnej zabawki, którą dziecko ma do swojej dyspozycji, a którą tylko ostrożnie należy się posługiwać, nie pozostawia miejsca na „prześwietlenie” jej rozumieniem i kierowanie rozumem. Z racji silnego dynamizowania sfery zmysłowej obiektywny sens sfery seksualnej wymaga dojrzałego działania rozumu, czym dziecko jeszcze nie może dysponować.

Ludzki poziom sfery seksualnej wytycza również kondycja człowieka jako istoty wolnej. Rozpowszechniony dzisiaj wizerunek sfery seksualnej zakłada natomiast determinację człowieka przez ciało i płeć, co często jest widoczne np. w argumentacji za homoseksualizmem, usprawiedliwianiem tego postępowania z racji jakoby przemożnej siły pragnienia seksualnego. Tak usprawiedliwia się w eurypidesowej tragedii Chryzyppos mityczny król Lajos, według Greków wynalazca homoseksualizmu. Deprawacja seksualna jest zawsze związana z niszczeniem, czy ograniczeniem wolności człowieka w sferze seksualnej.

W rozpowszechnionym dzisiaj wizerunku zbanalizowanej sfery seksualnej nie ma też miejsca na istotny dla niej element prokreacyjny, możliwość prokreacyjną. O jej osobowym charakterze świadczą wspomniane już fakty. Z jednej strony jest tutaj możliwość rozumnego i wolnego kierowania (uszanowania) możliwością prokreacyjną. Podmiot nie stoi w obliczu faktów, których nie może pojąć i jest nimi zdeterminowany. Z drugiej – ten element prokreacyjny musi być rozumiany jako element ponadprzyrodniczy, ponieważ jego owocem jest osoba ludzka, a nie egzemplarz jakiegoś gatunku zwierząt. Deprawacja seksualna czyni nieważnym, nieistotnym ten wymiar sfery seksualnej (stąd też Z. Freuda „libidystyczną” koncepcję seksualności człowieka D. von Hildebrand nazywał „dziecinną”).

Rozumienie deprawacji seksualnej wymaga jednak rozumienia jeszcze jednego elementu sfery seksualnej, zazwyczaj dzisiaj także spłycanego. Sfera ta to środek komunikacji międzyosobowej istot duchowo-cielesnych, mogących przekazywać sobie treści intelektualne wyłącznie poprzez treści zmysłowo uchwytne. Jedyny znany ludzkości każdej epoki sposób zakomunikowania drugiej osobie płci przeciwnej maksymalnego (całościowego) zaangażowania wobec niej jest akt seksualny. Z sąsiadem można pójść razem do kina, do kościoła, polecieć razem na Księżyc, ale aktu seksualnego – nazywanego z tego powodu „aktem małżeńskim”, bo wyrażającym w cielesny sposób istotę więzi małżeńskiej – można dokonać tylko z tą osobą, wobec której całościowo zaangażowaliśmy siebie, której „daliśmy siebie”. Akt małżeński komunikuje wzajemnie małżonkom specyfikę relacji, którą zawiązali. Również nagość ma ten immanentny sens, pełni rolę medium komunikacji międzyosobowej, z jedyną, wybraną osobą. Oczywiście i ten znak – jak każdy inny – może okłamywać, czyli można się nim posługiwać niezgodnie z jego immanentnym sensem. Można okłamywać drugą osobę także przyniesionym jej prezentem, uśmiechem, podaniem dłoni, kłamliwymi słowami. Tak samo jest z „mową ciała”, którą posługują się w komunikacji między sobą mężczyzna i kobieta. Mogą siebie wzajemnie okłamywać. Deprawacja seksualna zawiera zawsze element spłycenia, odczłowieczenia tego znaku. Sfera seksualna pełni wtedy rolę środka komunikacji tylko konsumpcyjnego, egoistycznego pożądania drugiej osoby.

Sztuka jako narzędzie informacji lub deprawacji

Czy sztuka może stanowić źródło deprawacji seksualnej? Czy może stanowić pierwsze źródło takiej deprawacji? Ale czy sztuka może w ogóle mieć negatywny wpływ na ludzkie życie?

Sztuka może mieć wpływ nie tylko pozytywny, ale także negatywny, pomagać lub przeszkadzać nam w zachowaniu moralnego poziomu. Świat przedstawiony w dziele sztuki – o ile jest to ludzki świat – nie może się obyć bez dobra i zła moralnego, stanowiących własności ludzkiego działania w zależności od tego, czy to działanie jest czy nie jest na ludzkim poziomie. Ukryte lub bezpośrednio sformułowane w dziele sztuki oceny moralne są prawdziwe lub fałszywe, trafnie lub nietrafnie określają, co jest w rzeczywistości dobre, a co złe. Zaprezentowane przez twórcę własne widzenie różnicy pomiędzy moralnym dobrem i złem, ludzkim i nieludzkim poziomem naszego życia zaadresowane zostaje do odbiorcy, pomaga lub nie pomaga, a może nawet przeszkadza mu w jego własnym rozeznaniu dobra i zła moralnego. Ponieważ właściwe sztuce środki komunikacji artystycznej silnie oddziaływają na nasze zmysły w warstwie zarówno poznawczej, jak i pożądawczej, quasi-realny świat, prezentowany w dziele sztuki mocno oddziałuje na odbiorcę. Podziwiamy zatem artystę – pisał Arystofanes – „za kunszt i pouczenie, za to, że lepszymi robi ludzi w miastach”.

 

 

 

To oddziaływanie dzieła sztuki ma jeszcze większą moc, jeśli temat dzieła dotyczy sfery seksualnej, w realnym świecie w sposób spontaniczny silnie dynamizującej człowieka. Ta moc oddziaływania dotyczy także quasi realnego świata prezentacji artystycznej. Jeśli ta prezentacja zostaje ogołocona z tego, co podnosi ludzką seksualność na poziom osobowy, wtedy też taki wypaczony wizerunek seksualności człowieka może nawet swoją złudnością w sposób sugestywny paraliżować rozeznanie i zdolność oparcia się woli. Św. Augustyn wyznając następnym pokoleniom swoją seksualną słabość – przed okresem nawrócenia – oskarżył za to nade wszystko rozwiązłą literaturę, i to wysokiego lotu, a mianowicie Owidiusza Metamorfozy. Już współcześni świadomi byli jego deprawacyjnej roli w tym względzie, skoro August skazał poetę na karę wygnania w chłodne rejony imperium. Z pewnością czynnikiem dodatkowym, który także w tym przypadku należy wziąć pod uwagę, jest wiek odbiorcy. Augustyn swoje negatywne doświadczenia lokował w uczniowskich latach. Licząc się ze słabością tych lat – słabością funkcjonowania rozumu, słabością swobody wyboru i brakiem życiowych doświadczeń – Arystoteles postulował wprowadzenie prawnych zakazów kontaktowania młodzieży z treściami nieprzyzwoitymi (w tym także nieprzyzwoitą mową), bo „od lekkomyślnego mówienia o jakichkolwiek rzeczach nieprzyzwoitych niedaleko i do haniebnych czynów”[2]. Zakaz ten adresował także do dorosłych obywateli: „skoro zaś uważamy za rzecz niedopuszczalną mówić coś takiego, to oczywiście także i oglądać czy to na obrazach nieprzyzwoitych, czy na przedstawieniach teatralnych. Niechże władze baczą na to, by żadna rzeźba, żaden obraz nie przedstawiał takich scen […]”[3], z wyjątkiem elementów kultu religijnego. Natomiast odnośnie do młodzieży bezwarunkowo twierdził, iż nie należy im „pozwalać ani na przysłuchiwanie się wygłaszanym poematom jambicznym, ani na przyglądanie się komediom”[4], do czasu uzyskania dorosłości.

Dzisiaj nie każda sztuka stanowi pierwsze źródła deprawacji seksualnej, wpierw z tego powodu, że kontakt z niektórymi gatunkami twórczości artystycznej (np. literaturą piękną, malarstwem, rzeźbą, teatrem) uległ dzisiaj znacznemu zawężeniu. Masowy jest dzisiaj kontakt nade wszystko ze sztuką filmową, zawierającej elementy wielu pozostałych sztuk pięknych (literatury, dzieła malarskiego, widowiska teatralnego i muzyki). Film w znaczny sposób kształtuje myślenie i postępowanie współczesnego człowieka także w sferze seksualnej. W odróżnieniu od innych gatunków sztuki obraz filmowy zawiera bowiem o wiele większe możliwości „udawania”, „pozorowania” rzeczywistości, „podszywania” się pod tę rzeczywistość. Co więcej, przedstawienie ludzkiej seksualności w filmie „odgrywane” jest przez konkretnych ludzi, aktorów, co powoduje łatwość przeskoczenia percepcji estetycznej quasi-realnego świata przedstawionego w filmie na percepcję realnego świata osób-aktorów, godzących się na pewien sposób potraktowania ich ciał. Jeśli jest to poniżejosobowe traktowanie, to sposób pokazania tego faktu może czynić widza uczestnikiem realnego nieuszanowania ludzkiego ciała – czyli człowieka – przez reżysera, aktorów i dystrybutorów filmu. Jeśli to ma miejsce, taki film artystyczny nie tyle pokazuje poniżenie godności ludzkiego ciała, ale jest uczestniczeniem w tym poniżeniu i wciąganiem w to widzów. Jeśli to ma miejsce we współczesnych filmach, to niewątpliwie ich twórcy i dystrybutorzy biorą udział w gigantycznych rozmiarach deprawacji, wpierw – ale nie tylko, bo rozwijamy się lub karłowaciejemy aż do śmierci – na ludzi młodych. Może być jednak inaczej, jest niekiedy inaczej.

Zakończenie

Sfera seksualna niewątpliwie powinna stanowić temat sztuki, skoro stanowi arcyważną sferę naszego życia. Z tego dokładnie powodu przekaz artystyczny nie może zafałszowywać prawdy na temat tej sfery. Jan Paweł II traktuje grecką rzeźbę jako odsłaniającą godność ludzkiej cielesności: „Dzieła te noszą w sobie jakby ukryty pierwiastek sublimacyjny, doprowadzający widza poprzez ciało do całej osobowej tajemnicy człowieka. Obcując z takimi dziełami, gdzie nie czujemy się zdeterminowani ich treścią w kierunku «pożądliwego patrzenia» z Kazania na górze, uczymy się poniekąd […] oblubieńczego sensu ciała”[5]. A czego uczą nas współcześni nam artyści? Nie tylko ich twórczość traktuje się jako mogącą posługiwać się dowolnymi środkami, ale postuluje się, by całe ich życie traktować poza dobrem i złem. Jakże mieć do kogoś pretensje za pedofilskie czyny, skoro dokonał ich słynny reżyser filmowy? Omija zatem szerokim łukiem USA, gdzie może mieć problemy z wymiarem sprawiedliwości, a wszędzie indziej witany jest owacjami, także w Polsce. W nadwiślańskiej krainie jakaś artystka określa nowego papieża słowami wziętymi z języka alfonsów, a uniwersyteccy pedagodzy nie widzą w tym niczego niewłaściwego. To także deprawacja seksualna, może nawet bardziej zwodnicza niż niektóre filmy.

Marek Czachorowski - doktor filozofii, pracownik naukowo-dydaktyczny w Katedrze Etyki KUL oraz w Instytucie Studiów nad Rodziną UKSW; autor książek: Nowy imperializm, czyli o tzw. Edukacji seksualnej (1995), Wiek rewolucji seksualnej (1999), Ku epoce rodziny (2000), Europytania. Unia Europejska a prawa człowieka (2003), Heterofobia? Homoseksualizm a greckie korzenie Europy (2006), Spór o nierozerwalność małżeństwa. Analiza filozoficzna (2009).



[1] Zob. K. Wojtyła, Elementarz etyczny, Lublin 1983, s. 34–37.
[2] Arystoteles, Polityka, VII, 15, 7.
[3] Tamże, VII, 15, 8.
[4] Tamże, VII, 15, 9.
[5] Jan Paweł II, Mężczyzną i niewiastą stworzył ich, Città del Vaticano 1986, s. 249.