Pytania, które powinniśmy sobie zadać, spierając się o gender

Dominika Kozłowska

publikacja 05.11.2014 21:15

Obawiam się, że pytania o role społeczne kobiet i mężczyzn, powody, dla których decydujemy się na rodzicielstwo, o znaczenie i społeczną pozycję małżeństwa, związki jednopłciowe, sens wierności i trwania w monogamicznej relacji rodzą się dziś w niejednej katolickiej duszy. I nie dzieje się tak dlatego, że zostaliśmy zarażeni jakąś ideologią

Znak 706/3/2014 Znak 706/3/2014

 

Warto czasami zdobyć się na małe ćwiczenie polegające na próbie wyobrażenia sobie, co pozostanie z naszych dyskusji za 5, 10, 50 lat. Nie chodzi przy tym o to, by dezawuować naturalną potrzebę publicznego sporu na ważne tu i teraz tematy. Spory te są, jak sądzę, esencją demokracji, jedną z dróg ekspresji obywatelskiego zaangażowania. Dobrze, że się toczą, nawet jeżeli ich jakość nie zawsze jest zadowalająca. Bywa jednak, że skupieni na konkretnych, nieraz niezwykle szczegółowych kwestiach tracimy z oczu sedno sprawy. W takim właśnie momencie znaleźliśmy się my, wierzący katolicy, uczestniczący czy to po jednej, czy po drugiej stronie w sporach o gender. Bo przecież nie o samo gender rozumiane jako nurt badań w nich chodzi.

Czego dotyczy sprzeciw wobec gender?

Obawy Kościoła instytucjonalnego budzi przede wszystkim gender mainstreaming, czyli strategia polityczna przyjęta w UE mająca na celu podejmowanie działań na rzecz równouprawnienia kobiet i mężczyzn. Strategia ta polega na włączaniu tematyki płci i równouprawnienia do jak najszerszego wachlarza unijnych polityk. „Gender nie może stawać się podstawą tworzenia prawa” – podkreśla prymas Polski, abp Józef Kowalczyk w liście skierowanym do minister Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz.

Jakie są przyczyny tych obaw? Gender mainstreaming, którą biskupi utożsamiają z ideologią gender, zwaną inaczej genderyzmem, ma „prowadzić do tego, by społeczeństwo zaakceptowało prawo do zakładania nowego typu rodzin, na przykład zbudowanych na związkach o charakterze homoseksualnym” – wyjaśniają biskupi w Liście pasterskim na Niedzielę Świętej Rodziny. Podczas konferencji pt. „Gender oczami specjalistów”, która odbyła się w styczniu br. w siedzibie Konferencji Episkopatu Polski, ks. dr Leszek Woroniecki powiedział, że Kościół instytucjonalny nie jest przeciwnikiem gender studies. Niepokojące jest natomiast absolutyzowanie wyników tych badań i twierdzenie, że płeć biologiczna nie ma żadnego istotnego znaczenia dla życia społecznego. W cytowanym już powyżej liście biskupi wyrazili swoje obawy wprost: „Próba zrównania różnego typu związków jest de facto poważnym osłabieniem małżeństwa jako wspólnoty mężczyzny i kobiety oraz rodziny, na małżeństwie zbudowanej”.

Dyskusja o gender dotyczy zatem społecznej pozycji małżeństwa rozumianego jako związek kobiety i mężczyzny, a także wizji rodziny. Jaki rodzaj związków, w wymiarze społecznym i politycznym, uznany ma być za rodzinę? Komu należy przyznawać prawo do wychowania dzieci? Dla kogo powinny być dostępne procedury pozaustrojowego zapłodnienia? – Jeżeli na spory o gender spojrzymy z perspektywy takich pytań, zobaczymy, że wbrew niektórym opiniom, sprzeciw wobec gender nie wybuchł znienacka i nie jest jedynie zasłoną dymną mającą odwrócić uwagę opinii publicznej od problemu pedofilii w Kościele. Wpisuje się on w znacznie dłuższą debatę obejmującą takie tematy jak: kształt ustawodawstwa dotyczącego kwestii bioetycznych, formalizacja związków partnerskich, instytucjonalne rozwiązania mające na celu przeciwdziałanie przemocy w rodzinie, a nawet kształt edukacji seksualnej.

Można ją także traktować jako jedną z odsłon sporów na temat miejsca chrześcijaństwa w kulturze zachodniej oraz aksjologicznych i antropologicznych założeń leżących u podstaw prawno-społecznych rozwiązań przyjmowanych w UE. W każdym z tych aspektów dokonują się coraz głębsze zmiany, wymagające przemyślenia także i własnego stanowiska na coraz bardziej źródłowym poziomie. Trafnie więc biskupi zwracają uwagę, że zmiany te uderzają wprost w fundamenty, na których opiera się dotychczasowe nauczanie Kościoła. Trzeba przy tym dostrzegać, że procesy, których znakiem są społeczno-polityczne zmiany, dokonują się także wśród chrześcijan. Naiwnością byłoby sądzić, że ewolucja sposobu rozumienia małżeństwa, wizji rodziny, rodzicielstwa czy ról społecznych kobiet i mężczyzn dotyczy tylko i wyłącznie zlaicyzowanej części społeczeństwa.

Część biskupów, z papieżem Franciszkiem na czele, oraz świeckich ekspertów zajmujących się tą tematyką dostrzega wagę pytań, skoro w październiku br. ma się odbyć Nadzwyczajne Zgromadzenie Synodu Biskupów poświęcone wyzwaniom duszpasterskim związanym z rodziną w kontekście ewangelizacji. W ramach przygotowań do niego Sekretariat Generalny Synodu ogłosił kwestionariusz, który został skierowany do katolików na całym świecie. W ten sposób przygotowujący synod chcą uzyskać wiarygodny obraz problemów, z którymi zmagają się współczesne rodziny, a które dotyczą tak różnych spraw jak np. związki nieformalne i niesakramentalne, również osób tej samej płci, wychowanie dzieci pochodzących spoza małżeństwa, rozumienie rodzicielstwa i przekazywania życia.

Dlaczego zatem ta ogromna energia, którą zużywamy na spory o gender, nie została poświęcona na dyskusję problemów postawionych we wspomnianej już ankiecie papieża Franciszka? Czy dotychczasowe wnioski płynące z debaty o gender poszerzyły nasz sposób rozumienia człowieka? A może zmieniły jakoś poglądy zwolenników gender? Czy pozwoliły w bardziej trafny i zrozumiały sposób wyrazić chrześcijańską wizję małżeństwa, płci? A może jedynie wzmocniły i tak silną w niektórych kręgach postawę nieufności wobec przemian intelektualnych, społecznych i politycznych zachodzących w świecie zachodnim? W kolejnych krokach przeanalizujmy te elementy nauczania Kościoła, które w debacie publicznej wysuwane są na pierwszy plan jako argumenty na rzecz wizji małżeństwa rozumianego wyłącznie jako związek kobiety i mężczyzny. Spróbujmy także uchwycić oddolne, społeczne zmiany w sposobie rozumienia chrześcijańskiego małżeństwa i rodziny. Być może na tej drodze znajdziemy odpowiedzi, które pozwolą nam trafniej wyartykułować pytania, na które Kościół powinien dziś szukać odpowiedzi i które mogą w twórczy sposób wzbogacić również i debatę publiczną.

Równość i różnica

Niektóre z osób, z którymi w ostatnich miesiącach rozmawiałam na temat gender, podsumowywały rzecz jednym zdaniem: „po co to całe zawracanie głowy, skoro w gruncie rzeczy chodzi o stare, dobrze nam wszystkim znane pojęcie równości?”. W pewnym sensie rzeczywiście chodzi po prostu o równość, rozumianą i jako równość w godności, i jako faktyczna równość szans rozwoju kobiet i mężczyzn. Z drugiej jednak strony chodzi także o różnice, jakie występują pomiędzy kobietami i mężczyznami. Dla większości osób ukształtowanych w duchu zachodnich wartości idea, że ludzie są z jednej strony równi, z drugiej w oczywisty sposób różni, jest intuicyjnie oczywista.

 

 

Feminizm, który dał początek zmianom intelektualnym i społecznym odnośnie do rozumienia pozycji kobiety, z początku odwoływały się do ideałów Oświecenia. Postulaty emancypacyjne uzasadniał w oparciu o uniwersalne prawa człowieka. Początkowo feminizm, szczególnie feminizm liberalny, wyrastał z wiary w to, że emancypacja kobiet jest kwestią przyjęcia neutralnej, ślepej na płeć perspektywy w prawie, życiu społecznym i politycznym. Dopiero z czasem część feministek liberalnych uznała, iż wprowadzenie kobiet do sfery publicznej, bez jednoczesnej zmiany rządzących nią zasad i sposobów funkcjonowania sfery prywatnej, nie oznacza osiągnięcia równości między płciami. Kobiety zmuszane są do płacenia za uczestnictwo w życiu publicznym lub zawodowym ceny, której mężczyźni nigdy nie musieli płacić. Tą ceną jest albo rezygnacja z życia rodzinnego albo przyjmowanie roli superkobiety, spełniającej się jednocześnie w obu sferach. Dlatego to właśnie na gruncie refleksji feministycznej, w której świadomość równości wszystkich ludzi zderzała się z faktycznym doświadczeniem różnic między płciami, mogły się rozwinąć women's, a następnie gender studies.

Świadomość równości wszystkich ludzi, a jednocześnie występowania różnic była obecna od dawna również i w refleksji chrześcijańskiej. Księga Rodzaju zawiera dwa opisy stworzenia świata i człowieka. Jeden pochodzący z tradycji kapłańskiej z czasów po niewoli babilońskiej (Rdz 1), drugi z tradycji jahwistycznej (Rdz 2). Pierwszy tekst daje początek interpretacji podkreślającej równość kobiety i mężczyzny: „Stworzył (...) Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” – czytamy w 1 rozdziale Księgi Rodzaju (Rdz 1,27). „Tekst biblijny – komentuje Jan Paweł II w liście apostolskim o godności i powołaniu kobiety Mulieris dignitatem (1988)daje wystarczające podstawy do stwierdzenia zasadniczej równości mężczyzny i kobiety pod względem człowieczeństwa. Oboje są od początku osobami w odróżnieniu od otaczającego ich świata istot żyjących” (Mulieris dignitatem, rozdz. III, 6). Drugi, zawierający opis stworzenia kobiety z żebra Adama, skłaniał Kościół do interpretowania relacji pomiędzy płciami w duchu różnic, jakie dzielą kobietę i mężczyznę.

Mimo formalnego podobieństwa – wszak i teologia katolicka, i gender studies podejmują analizy płci zarówno w porządku równości, jak i różnicy – katolicka i genderowa interpretacje płci opierają się na odmiennych paradygmatach myślenia. Wprawdzie biskupi w zasadzie jednomyślnie twierdzą, że Kościół instytucjonalny popiera zasadnicze cele polityki równościowej, dodają jednak przy tym, że w nauczaniu swym Kościół odwołuje się „tak do światła rozumu, jak i nauki objawionej przez Boga, bez konieczności przywoływania wielowątkowej i kontrowersyjnej kategorii analitycznej gender” (List prymasa Polski, abp Józefa Kowalczyka do minister Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz). To właśnie w oparciu o światło rozumu Kościół w swym oficjalnym nauczaniu wywodzi, iż różnice pomiędzy płciami mają charakter naturalny lub kulturowy, a my możemy w jasny sposób rozpoznać naturę tychże różnic. Ten właśnie punkt jest podważany przez gender srudies. Kościół naucza, że naturalne różnice powinny znajdować odzwierciedlenie w ładzie społecznym, w szczególności powinny być podstawą prawnych i instytucjonalnych rozstrzygnięć dotyczących rodziny (prawa do adopcji dzieci, czy korzystania z procedury in vitro) i małżeństwa (jaki rodzaj związków jest w świetle prawa uznawany za małżeństwo, prawny status związków partnerskich).

Stanowisko to wymaga dziś jednak pogłębienia z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, w minionych wiekach koncepcja naturalnych różnic między płciami prowadziła do dyskryminacji kobiet. We wspomnianych fragmentach 2 rozdziału Księgi Rodzaju panowanie mężczyzny nad kobietą przedstawione jest jako jedna z konsekwencji grzechu: „On rządzić będzie nad tobą” (Rdz 3,16). W tym duchu były też interpretowane fragmenty Listu do Tymoteusza: „I nie Adam został zwiedziony, lecz zwiedziona kobieta popadła w przestępstwo. Zbawiona zaś zostanie przez rodzenie dzieci, jeśli wytrwa w wierze i miłości, i uświęceniu – z umiarem” (1 Tm 2,14-15) To właśnie doprowadziło Tertuliana do przekonania, iż: Trwa ciągle na tym świecie wyrok Boga przeciwko twojej płci. A więc z konieczności żyjesz jako oskarżona. Ty jesteś komnatą diabła!”, św. Tomasza z Akwinu do uznania, że kobieta: „Jest wtórnym zamierzeniem natury, jak wszelkie zepsucie, słabość czy starzenie się”. Wprawdzie Kościół dziś dostrzega, że nauczanie na temat naturalnych różnic pomiędzy płciami w przeszłości opierało się na poglądzie dyskryminującym kobiety – że z woli Boga i z natury są one istotami gorszymi od mężczyzn, jednak nie zmienia to faktu, że nowa teologia płci wciąż nie została w odpowiedni sposób pogłębiona. Poważna część starej argumentacji upadła, a nowa nie przekonuje. W cytowanym już liście apostolskim Jana Pawła II czytamy: „Niewiasta jest drugim »ja« we wspólnym człowieczeństwie”. Kobieta więc to ta druga, inna od mężczyzny. A to właśnie w macierzyństwie kobieta jest najbardziej inna od mężczyzny. Dlatego papież dodaje: „Biblijny paradygmat »niewiasty« znajduje swój punkt kulminacyjny w macierzyństwie Bogarodzicy”. Po drugie, nawet jeżeli uznamy istnienie różnic naturalnych, bez odpowiedzi pozostają pytania odnośnie do ich praktycznego znaczenia, a także społecznych i prawnych konsekwencji. Wciąż też nie mamy jasności, jaki jest sens teologiczny, czyli ostatecznie zbawczy, wykluczenia niektórych osób, np. homoseksualnych? Dlaczego osoby te nie mogą – w świetle oficjalnego nauczania – budować związków opartych na miłości i wierności i wychowywać dzieci?

Tradycyjny model rodziny

Niezależnie od tego, jakiej odpowiedzi na pytanie, czym jest tradycyjna wizja rodziny, udzielimy, przyznać musimy, że również wśród wierzących katolików nie ma dziś jednego modelu związku kobiety i mężczyzny. Kiedy mówimy „katolickie małżeństwo”, zazwyczaj mamy na myśli trwałą, nierozerwalną więź łączącą kobietę i mężczyznę, opartą na miłości i wzajemnej odpowiedzialności, otwartą na pojawienie się dziecka. Bywa, że tak rozumiane małżeństwo traktowane jest nieraz jako pewien ideał. Mamy bowiem świadomość, że nie wystarczy zawrzeć sakramentalny związek, aby zbudować więź opartą na miłości, uczciwości, wierności. Pozycję rodziny osłabiają patologie – przemoc domowa: fizyczna i psychiczna, wykorzystywanie seksualne, gwałty, alkoholizm ale i zwykła niedojrzałość oraz zbytnia wiara w magiczną moc sakramentu.

Świadomość tych trudności nie zmienia jednak faktu, że ideał ten jest ważny dla ludzi wierzących, nawet wówczas, gdy dokonywane przez nich wybory są odległe od tego, co opisuje Kościół w swym oficjalnym nauczaniu. Zdarza się, że realizacja tego ideału jest z jakichś powodów odraczana na później, np. w przypadku osób, które żyją w relacji nieformalnej albo uznawana za niemożliwą do osiągnięcia, jak np. w przypadku osób żyjących w związkach niesakramentalnych lub osób homoseksualnych, a jednak dla części z tych osób pozostaje ważnym punktem odniesienia w ich codziennym życiu. Takie właśnie sytuacje mają zapewne na myśli autorzy wspomnianej już ankiety, gdy pytają o „związki na próbę”, związki jednopłciowe czy formy duszpasterskiego wsparcia dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych.

 

 

Zarówno względy materialne decydujące o konieczności podjęcia pracy zarobkowej przez obydwu rodziców, jak i wspomniane już zjawiska emancypacyjne – wyzwalanie się z przypisanych statutów, ról społecznych, coraz większa indywidualizacja modeli życiowych, sprawiają, że model rodziny zmienia się także i w wymiarze sposobu realizacji postulatu „otwartości na życie”. Również i ten fundament tradycyjnej rodziny, która dawniej częściej niż dziś była wielopokoleniowa i wielodzietna, coraz bardziej chwieje się w posadach. W jakimś stopniu wynika to z braku dobrych, budujących wzorów takich rodzin, co dla społeczeństwa jest ogromnym deficytem. Dla wielu rodzin pozytywne przykłady małżeństw, które wychowały kilkoro dzieci, nie popadając przy tym we frustrację, byłoby sporym wsparciem. Silnie zapadła mi w pamięć wypowiedź jednej z osób, z którą rozmawiałam o przygotowaniu do małżeństwa. Powiedziała ona: „Moje przygotowanie do życia w rodzinie było zupełnie niewiarygodne. Kobieta, która mówiła o planowaniu poczęć, sama miała dziesięcioro dzieci i wyglądała na sfrustrowaną!”.

Badania pokazują, że zmniejszanie się liczby dzieci jest stałym trendem w społeczeństwach rozwijających się. Wbrew potocznym mniemaniom trend ten nie jest właściwy tylko krajom Unii Europejskiej, obserwować go możemy także w bardziej rozwiniętych krajach muzułmańskich. Zjawisko to tłumaczone jest różnorako. Raz podkreśla się rolę wzorców kulturowych, innym razem wzrost poziomu życia lub aspiracje rozwojowe kobiet. Równie ważna jest także pogłębiającą się świadomość, iż rodzicielstwo nie ogranicza się do poczęcia dziecka. „Otwartości na życie” coraz częściej towarzyszy świadomość „odpowiedzialności za życie”, przekonanie, że rodzicielstwo to przede wszystkim podjęcie zadań związanych z wychowaniem dziecka, stworzeniem warunków, w których będzie się ono mogło rozwijać w każdym z wymiarów. Z pewnością rodzina jest dziś postrzegana w sposób mniej biologiczny niż dawniej. Rodzina to nie tylko więzy krwi i pokrewieństwa, ale także relacje emocjonalne i osobowe: wzajemna troska, bliskość, oddanie, przywiązanie. Bywa, że świadomość tej „odpowiedzialności za życie” prowadzi do rezygnacji z powołania na świat kolejnego dziecka. Rezygnacja z licznego potomstwa nie zawsze jest efektem egoizmu, wbrew temu co zwykliśmy słyszeć.

Ostatnie dekady są w Kościele czasem pogłębiania świadomości, że dojrzała wiara musi szukać własnych odpowiedzi. Nie znaczy to oczywiście, że odpowiedzi te człowiek znajdować musi samodzielnie. Niezależnie jednak od dróg dojścia do nich, wiemy, że powinny to być odpowiedzi jak najbardziej osobiste. Różnicowanie się modeli rodziny może być znakiem coraz głębszej indywidualizacji sposobu rozumienia małżeństwa, które dla wielu ludzi staje się świadomym wyborem życiowego powołania, drogą bycia dla drugiego i bycia z drugim, a nie np. decyzją dyktowaną względami ekonomicznymi czy presją ze strony rodziny. Na zmiany te nie należy zatem patrzeć jednostronnie, dostrzegając w nich jedynie schyłek znanego modelu relacji między kobietą a mężczyzną. W dłuższej perspektywie mogą się one przyczynić do wzmocnienia samej instytucji małżeństwa, pod warunkiem że będziemy pamiętać, iż w małżeństwie na pierwszym miejscu musimy stawiać dobro osoby, a nie samej instytucji.

Z perspektywy prawa naturalnego

Z punktu widzenia duszpasterskiego i teologicznego samo różnicowanie się modeli rodziny nie musi być powodem do niepokoju jeśli u podstaw tych modeli leży wizja małżeństwa ugruntowanego – co wielokrotnie podkreśla Kościół w swych wypowiedział – na fundamencie natury. „Człowiek – podkreśla Benedykt XVI w przemówieniu do Kurii Rzymskiej z 21 grudnia 2012 r. – kwestionuje, że jego natura jest wcześniej ustanowiona przez jego cielesność, co cechuje istotę ludzką. Zaprzecza swojej własnej naturze i decyduje, że nie została mu ona dana jako wcześniej określona, ale że to on sam ma ją sobie stworzyć”. Czym jest ów „fundament natury”? I czy na pewno w każdej sytuacji potrafimy odróżnić to, co wynika z natury, od tego, co jest owocem kultury – procesu wychowania, obowiązujących w danym społeczeństwie ról i stereotypów płciowych, tradycji? Wprawdzie przeciwnicy gender nie negują poznawczej roli płci kulturowej, jednak podkreślają, że nie wyczerpuje ona całej prawdy o człowieku. „Wykluczenie z refleksji o człowieku biologicznych determinant płci, lub uznanie ich za mało istotne, wydaje się jednostronną i arbitralną decyzją zwolenników perspektywy gender. Decyzja ta, jak mniemam, fałszuje u samych podstaw obraz człowieka, uznając jego płeć nie tyle jako rzeczywistość wielowymiarową (…), lecz koncentruje uwagę na kulturowych jej aspektach, by w końcu uznać płeć jedynie za konstrukt społeczny” – pisze prymas Polski w cytowanym już liście do minister Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz. U podstaw tego stanowiska leży jednak przekonanie, że po pierwsze, nie tylko potrafimy oddzielić różnice naturalne od różnic kulturowych, ale i po drugie, określić praktyczne konsekwencje wynikające z tychże różnic. Czy rzeczywiście jest to możliwe?

Ideę naturalnych fundamentów rodziny głoszą dziś socjobiologowie i psychologowie ewolucyjni. Zapominamy jednak często o tym, że również i nauka, w momencie kiedy porzuca perspektywę opisu i wchodzi na poziom meta, związany czy to z określaniem założeń badań, czy też interpretacją ich wyników bądź ich praktyczną aplikacją, również może ulegać poznawczym błędom. Jednym z nich jest np. błąd neuroseksizmu, na który zwróciła uwagę neurobiolożka Cordelia Fine. W pracy Delusions of Gender opisała zjawisko wykorzystywania i zawłaszczania badań neurobiologicznych na rzecz poparcia seksistowskich stereotypów o możliwościach i talentach intelektualnych kobiet i mężczyzn. „Niestety neuroseksizm nie jest ograniczony do seksistowskich interpretacji badań naukowych przez laików i dziennikarzy, ale obejmuje również dyskryminacyjne (i często również bezzasadne i nienaukowe) założenia i metodologie stworzone przez samych badaczy i badaczki” – pisze Maria M. Pawłowska w raporcie przygotowanym dla Instytutu Spraw Publicznych Kobiece i męskie mózgi czyli neuroseksizm w akcji i jego społeczne konsekwencje (Warszawa 2013). Nieraz odwołaniem do natury uzasadniamy przekonania, które mają podłoże kulturowe.

Wprawdzie to natura sprawiła, że jedynie kobieta zdolna jest do poczęcia i urodzenia dziecka, a następnie do karmienia go w pierwszych miesiącach życia, jednak czas potrzebny na spokojny przebieg wynikających z natury procesów odpowiada z grubsza okresowi urlopu macierzyńskiego. Nawet te matki, które w pierwszych miesiącach karmią swe dzieci wyłącznie piersią, po upływie pierwszego półrocza decydują się na włączanie do jego diety innych pokarmów, co zresztą jest odpowiedzią na naturalne potrzeby rozwojowe dziecka. Powrót kobiet do aktywności zawodowej nie jest więc sprzeczny z naturą, w każdym razie nie z naturą rozumianą w sposób dosłowny, biologiczny. Wiele kobiet w okresie reprodukcyjnym toczy wewnętrzną walkę pomiędzy naturalnym pragnieniem poczęcia, urodzenia i wychowania dziecka, a równie naturalnym pragnieniem własnego rozwoju, również w wymiarze zawodowym. Dylematy, które przeżywają przy tym rodzice, mają przede wszystkim charakter etyczny i egzystencjalny. Dlatego to właśnie etycznej stronie rodzicielstwa należałoby poświęcić większą uwagę.

 

 

 

Katolickie pojęcie małżeństwa definiowane jest zarówno od strony formalnej, tzn. jako trwała relacja oparta na miłości i odpowiedzialności, jak i materialnej – jako związek kobiety i mężczyzny, komplementarny pod względem płciowym i otwarty na życie. Miłość, odpowiedzialność, trwałość są zatem cechami koniecznymi dla małżeństwa, ale – w myśl nauczania Kościoła instytucjonalnego – niewystarczającymi. Dla małżeństwa istotne jest także i to, że te cechy są ugruntowane w pożyciu heteroseksualnym, otwartym na zrodzenie i wychowanie potomstwa. Męskość i żeńskość to wzajemnie dopełniające się formy osoby ludzkiej, będącej wynikiem stworzenia – podkreśla Benedykt XVI. Gdyby z tego zrezygnować, wówczas wszystkie trwałe relacje miłości i odpowiedzialności pomiędzy jakimikolwiek osobami pretendowałyby do miana małżeństwa, bez względu na płeć i liczbę powiązanych nimi osób.

Koncepcja komplementarności płci jest jedną z podstaw opartej na prawie naturalnym wizji małżeństwa. Wedle najprostszej z definicji prawo naturalne jest rozumną interpretacją praw natury. Nie jest to więc prosty biologizm, lecz owoc intelektualnego wglądu w sferę – jak powiedzieliby tomiści – bytu. Na argumentach z prawa naturalnego opiera się znaczna część nauczania Kościoła na temat małżeństwa, rodziny czy etyki seksualnej. Nawet jeżeli argumentacja ta wzbogacana jest o wątki personalistyczne, w zasadniczych sprawach wciąż jest zgodna z duchem tradycyjnej, arystotelesowsko-tomistycznej metafizyki. A ta dziś wykładana jest co najwyżej w seminariach duchownych i na kierunkach filozoficznych. Dzieje się tak dlatego, że klasyczna metafizyka nie jest dziś naturalnym paradygmatem naszego myślenia. Wspomniane już Oświecenie, które sproblematyzowało kwestię możliwości odróżnienia natury, sfery bytu, od podmiotu, radykalnie zmieniło naszą świadomość poznawczych możliwości człowieka. Trudność polega także i na tym, że mimo znanych ograniczeń tego paradygmatu oficjalne nauczanie na temat małżeństwa i rodziny wciąż formułowane jest w tym właśnie klasycznym paradygmacie. Kościół w swym nauczaniu skupia się na normach, zaś ludzkie życie częściej rozgrywa się w sferze wyjątków.

Odrzucanie wielowiekowego dorobku klasycznej metafizyki, która dała podwaliny pod koncepcję prawa naturalnego, byłoby aktem arogancji. Słabe argumenty nie muszą świadczyć o błędności przekonań, z pewnością jednak nie ułatwiają ich przyjęcia. Musimy jednak być uczciwi i przyznać się do naszej bezradności: my, chrześcijanie potrzebujemy dziś nowego sposobu myślenia o człowieku i nowego rodzaju argumentacji. Na szczęście częściej słychać dziś głosy o konieczności wypracowania nowego języka mówienia o człowieku, silniej czerpiącego z żywego języka źródeł biblijnych i podmiotowych nurtów w filozofii, języka etyki. Wszak chrześcijańska wizja małżeństwa opiera się przede wszystkim na miłości, która prowadzi do wierność, otwartości na dzieci. Być może odwołania do prawa naturalnego są dziś nietrafione także i dlatego, że pytania, z którymi zmagają się dziś ludzie, dotyczą przede wszystkim międzyludzkich więzi: czy możliwe jest budowanie trwałej relacji? Czy człowiek jest zdolny do wiernej miłości? Jak pogodzić pragnienie samorealizacji z serdeczną umiejętności dzielenia się sobą z drugim? Na takie, jak sądzę, wątpliwości szukamy dziś przede wszystkim odpowiedzi.

DOMINIKA KOZŁOWSKA – dr filozofii, redaktor naczelna miesięcznika „Znak”

 

 

TAGI: