Państwo i naród kolebką życia osobowego

o. Mieczysław A. Krąpiec OP

publikacja 22.11.2014 23:31

Zarówno ogólne cechy narodowego poczucia, jak i narodowej kultury można i należy analizować i rozważać, aby nie dojść do zbyt łatwych rozwiązań, ale ważniejsze dla poczucia narodowego i związanego z tym patriotyzmu jest zdać sobie konkretnie sprawę z niektórych charakterystycznych czynników znamionujących naród polski i polskie poczucie narodowe.

Cywilizacja 47/2013 Cywilizacja 47/2013

 

Rozważanie tych czynników w skali całego narodu musi się dokonać także na kanwie historii tego narodu, albowiem to my, Polacy, posiadamy własną historię, którą uznajemy za „swoją”, a więc z nią się „utożsamiamy”. Należy więc w skali historycznej uprzytomnić sobie treść naszej kultury, która jest nazywana kulturą narodową. Jest to oczywiście przedsięwzięcie ogromne. Nie negując konieczności takiego właśnie przedsięwzięcia można jednak wskazać na ważne momenty naszej historii, która świadczy o formowaniu się państwa i narodu, o jego charakterze, jego zagrożeniach i na tym tle ukazać charakterystyczne, polskie rysy tej wielowiekowej kultury Polaków.

Sprawa pierwsza, jaka się jawi w naszej historii, to powstanie państwa i formowanie się narodu w więzi z religią rzymskokatolicką. To przez chrzest weszliśmy do grona kulturalnej wspólnoty narodów Europy. Wraz z chrztem przyjęliśmy takie zasadnicze „chrześcijańskie” składniki kultury, jakimi są właśnie nauka, moralność z obyczajowością i sztuka wraz z religią spinającą w jedno wszystkie te składniki. Weszliśmy w obręb chrześcijańskiej kultury i łacińskiej cywilizacji pojętej jako określony sposób życia, w którym akcentuje się przede wszystkim nadrzędność ludzkiej osoby, w myśl wyznania soboru: „Dla nas ludzi i dla naszego zbawienia (Bóg) zstąpił z nieba, przyjął ciało z Maryi Panny za sprawą Ducha Świętego i stał się człowiekiem”. Przyjęliśmy prawodawstwo (system prawny), które przechowywał Kościół rzymski, przyjęliśmy sądy i administracyjny ustrój. Przede wszystkim staliśmy się odrębną prowincją kościelną, z własnym arcybiskupem-metropolitą, który mógł koronować króla i tworzyć samodzielne państwo i naród. Całe szkolnictwo, cała moralność, bogata sztuka w swym wielorakim wyrazie była sztuką chrześcijańską, rozwijającą się w klimacie wspólnej – w całej Europie – wiary. Staliśmy się bardzo rzymscy, do tego stopnia, że język łaciński był do XV w. językiem naszych warstw oświeconych. Prawa, rozprawy naukowe były pisane w języku łacińskim. Nawet z pochodzenia chłop – poeta – Klemens Janicki pisał po łacinie. Łacina stała się jakby inkubatorem naszej literatury, która w twórczości J. Kochanowskiego doszła do szczytów poetyckiego wyrazu. Sami przesiąknięci kulturą łacińską byliśmy przekazicielami tej kultury na wschód. I było to dość wcześnie, bo jeszcze przed Jagiellonami polscy dominikanie i franciszkanie jako societas peregrinantium pro Christo zakładali polskie, z kulturą zachodnią, klasztory w Kijowie i Wilnie. Warstwy oświecone polskiego Kościoła czuły się odpowiedzialne za państwo i naród. Cztery albo pięć razy Kościół katolicki uratował naród od zguby a państwo od ostatecznego rozpadu: zaraz na początku państwowości po burzliwym panowaniu Mieszka II i pracy ex-mnicha Kazimierza Odnowiciela; po rozbiciu dzielnicowym, gdy Jakub Świnka koronował na króla Władysława Łokietka; w czasie „potopu” i pierwszych prób rozbiorów pomiędzy dysydentami; za narodowej niewoli, gdy ta sama wiara i tradycja narodowa, podtrzymywana przez Kościół w trzech zaborach, dopomogła do przetrwania niewoli; i wreszcie ostatni okres – komunizmu, gdy to Kościół prowadzony roztropnie i mężnie przez prymasa Wyszyńskiego i Polaka papieża pozwolił uratować się narodowi i przyczynił się do zrzucenia totalitarnej niewoli ducha.

Wydarzenia historii, która kazała nam żyć pomiędzy protestanckimi i wrogimi Prusami a prawosławną, niemniej wrogą Rosją i w tym położeniu bronić Europy przed zalewem muzułmanizmu, wydarzenia te uznane za jakby osobiste dzieje każdego Polaka – poczęły stanowić to, co nazywamy polskością i co należy do istotnych wątków naszej kultury narodowej. Fakt utożsamiania się Polaków z Kościołem rzymskokatolickim (w skali: makro!) jednak nie znaczy, by dla każdego Polaka racją jego polskości było wyznanie religii rzymskokatolickiej. Historia bowiem dostarcza nam bardzo wielu nazwisk wybitnych Polaków, którzy nie byli katolikami, należeli do różnych wyznań (wyznawali prawosławie, religię mojżeszową, islam czy protestantyzm, niekiedy nawet byli ateistami) a wnieśli do kultury polskiej bardzo duże i cenne dobra. Budzą oni u wszystkich wielki podziw i wdzięczność za ich pracę, twórczość i bogacenie rodzimej kultury. Jest nawet możliwe, że, to właśnie ich wyznaniowe stanowisko, odmienne od katolickiego, dało im impuls do kulturowej twórczości lub przynajmniej pomagało im do pogłębienia lub poszerzenia kultury narodowej. Ale właśnie ich praca, ich twórczość albo wyrastała z gleby narodowej (w makroskali: katolickiej) kultury, albo przyjęła się – jak ziarno rzucone na urodzajną glebę – na polu kulturowym, która w przeżywaniu narodu nie była zakwaszona nienawiścią, ciasnotą i nietolerancją. Właśnie polska tradycja tolerancji wypływała z ducha chrześcijańskiego, otwartego na człowieka drugiego i jego sprawy. W takim właśnie duchu był wychowywany przez z górą tysiąc lat nasz naród przez dominującą w naszym społeczeństwie religię katolicką jako religię większości narodu.

Podkreślenie religii jako podstawowego wyrazu kultury człowieka jest również ważne z punktu widzenia tak osobistego, jak społecznego, gdyż to właśnie religia stanowi ostateczną rację uzasadniającą wszelkie inne działania kulturowe, czyli działania ludzkie. Wprawdzie wielu bywa niereligijnych twórców kultury, jak np. wielu profesorów uniwersytetu było i jest niewierzących, wielu artystów praktykowało ateizm, wielu polityków nie liczy się z moralnością w swym postępowaniu i uznaje to za dodatkowy argument swej wysokiej profesjonalności – jednak żaden człowiek nie działa bez zasadniczych motywów, mniej lub bardziej uświadomionych, powodujących takie a nie inne działanie. I właśnie te motywy-impulsy ostateczne są motywami religijnymi, albo w sensie prawdziwościowym, albo w sensie mitycznym. Nigdy w ludzkiej kulturze nie brakowało mitów i mitycznych „bogów”. Były w naszej zachodnioeuropejskiej kulturze bóstwa olimpijskie: mocy – Zeusa – Jowisza, miłości – Afrodyty – Wenery, wojska – Aresa – Marsa, przemysłu, rzemiosła – Hefajstosa, handlu, komunikacji – Merkurego itp. Człowiek nie potrafi żyć bez ostatecznych odniesień, bez Transcendencji-Boga lub wyimaginowanej, mitycznej postaci pseudotranscendensu. Dlatego przy upadku kultury ducha pojawiają się bóstwa równie groźne – jak dla niektórych wygodne – w imię których jednych uszczęśliwiano, a innych skazywano na śmierć i pogardę. Znamy te bóstwa: Rewolucji, Postępu, Nauki, Pokoju, Demokracji itd. Człowiek nie może żyć i rozumnie działać bez zasadniczych motywów i odniesień, a właśnie religię pojmuje się jako międzyosobową (między osobą ludzką i Boską) relację, nacechowaną ostatecznym uzasadnieniem wszelkiego ludzkiego działania – jako ludzkiego, a więc racjonalnego. Stąd religia przenika i ostatecznie uzasadnia – stając się jakby ogniskową – ludzkie zabiegi poznawcze, wolitywne, twórcze, czyli kulturalne. Nie można zatem usunąć motywów religijnych (tak rozumianych!), gdyż one, wyrzucone, zmienią charakter działania racjonalnego na... mityczny; co zresztą gwałtownie pojawia się współcześnie na Zachodzie.

 

 

Dlatego Polacy nie mają się czego wstydzić, akceptując religijne motywy działania, albowiem one są obecne w każdym człowieku – jako właśnie motywy ostateczne, które należy sobie do końca uświadomić. Spontaniczne zaś uznawanie tych motywów świadczy jedynie o odziedziczonej wysokiej kulturze cywilizacyjnej, personalistycznej, w której osoba ludzka może się wszechstronnie rozwinąć. Natomiast bardzo groźne (świadczy o tym doświadczenie narodów) są tendencje do zastępowania motywów ostatecznych, racjonalnych i zarazem religijnych, motywami-impulsami infraracjonalnymi, podniesionymi do godności „bóstw”, takich jak postęp, „wolna” miłość, wolnomyślicielstwo, tolerancja, gdyż one usuwają właśnie rzeczywistą tolerancję i szacunek oraz miłość bliźniego.

Szczególnie cennym dziedzictwem kulturowym jest moralność, utrwalająca się w społecznej obyczajowości. Jest tylko jedna moralność ogólnoludzka, oparta na rozróżnieniu dobra i zła. Moralność ta przybiera charakter „moralności chrześcijańskiej” tak dla nas zbawiennej – gdy dla dodatkowego uzasadnienia moralnego postępowania odwołuje się do ukazanego w Objawieniu celu ludzkiego życia, którym jest Bóg pociągający ku Sobie ostatecznie człowieka, obdarowując go „życiem wiecznym”, będącym udziałem w wewnętrznym życiu samego Boga; gdy ukazuje człowiekowi „pielgrzymującemu” ku wieczności najwyższe wzory, drogowskazy, Osobę Chrystusa, świętych, gdy wskazuje na realną pomoc Boga – łaskę zsyłaną od Boga, gdy w kontakcie modlitewnym z Nim usiłujemy umocnić nasze dobre postępowanie.

Moralność chrześcijańska – i etyka jako teoria moralności jedyna przez wyakcentowanie i ustawienie na pierwszym miejscu miłości Boga i bliźniego, uzasadnia racjonalnie poświęcenie się dla drugich – do granic śmierci – w obronie ojczyzny, wolności człowieka jako najwyższych doczesnych „wartości” otwierających „bramy niebios”. Wspólne przeżywanie moralności przepojonej motywami religijnymi tworzy bezcenny narodowy obyczaj jako bezpieczną kolebkę kulturową. Nade wszystko moralność chrześcijańska daje ostateczne podstawy dla ogólnoludzkiego solidaryzmu. Chrześcijańska etyka, bardzo związana z religią, wskazuje, że według Objawienia Bóg jest ojcem wszystkich ludzi i wszyscy ludzie, stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, są przez to „braćmi”. Każdy człowiek związany więzami „Bożego dziecięctwa” jest zarazem związany z drugimi ludźmi duchową więzią wspólnej pochodności i wspólnego przeznaczenia. Życie ludzkie, będące „pielgrzymowaniem”, musi być różnorodnie wspomagane przez współpielgrzymujących, z których każdy spełnia specjalny zamysł Boga i specjalną „pomoc” dla drugiego. W takiej perspektywie wszystkich ludzi więcej łączy niż dzieli. I taka świadomość powinna stępić wojenne zapędy pomiędzy sąsiadami i różnymi ludzkimi grupami. U nas – Polaków – współżyto przez stulecia z Żydami, mahometanami, ludźmi z pogranicza innej cywilizacji.

Stanowisko społecznego solidaryzmu jest wzmocnione solidaryzmem narodowym, rosnącym w miarę obrony ludzkich dóbr osobowych. A tylko w perspektywie „życia wiecznego” można żądać poświęcenia życia doczesnego poszczególnej jednostki. W naszych dziejach liczne były ofiary z życia Polaków za ludzką i narodową wolność – która jedynie umożliwia życie człowieka jako osoby rozumnej. Były ofiary w obronie wiary objawionej i przeciw islamowi, których cywilizacja i kultura groziła zniszczeniem cywilizacji łacińskiej i kultury narodowej. Świadomość poświęcenia młodego życia milionów Polaków za te najwyższe ludzkie dobra (będące gwarancją dobra wiecznego) tworzy także narodowy solidaryzm Polaków. Nie są bowiem obojętne dla narodowych więzów ofiary z życia pod Cedynią, Legnicą, Grunwaldem, Cecorą, Chocimiem, Lwowem, Warszawą, ofiary na bezkresach ZSRR w gułagach, w obozach koncentracyjnych nazistowskich Niemiec. Pamięć tych ofiar jest zapisem, niemogącym ulec zatarciu, w świadomości tego, kto jest Polakiem.

Szczególnie doniosłe jest w naszym narodzie umiłowanie wolności. Walki z zaborcami nie miały być prowadzone w imię zemsty czy nienawiści, lecz pod hasłem „za waszą wolność i naszą”. Instynktownie bowiem wyczuwał nasz naród, że pozbawienie wolności jest równoważne pozbawieniu żywotnych podstaw „bycia człowiekiem”, jeśli właśnie „bycie człowiekiem” realizuje się w wolnych aktach decyzyjnych, w których to my sami, dobrowolnie, determinujemy siebie do czynu poprzez wybór takiego sądu praktycznego, który stanie się normą działania i jego realnym źródłem. Pozbawienie więc wolności osoby ludzkiej uderza w podstawy możliwości wykonywania, po ludzku, aktu decyzyjnego. Oczywiście, nie zawsze i nie u wszystkich potrafi realnie ograniczyć wewnętrzną wolność, niemniej jednak jest realnym zabiegiem skierowanym w tym właśnie celu. Dlatego w pieśniach narodowych i ludowych moment wolności był tak mocno podkreślany w naszej kulturze. A największe spustoszenie sprawił ustrój totalitarny w sytuacji właśnie „decyzyjnej”, gdzie wielu wyżej nad wolność racjonalnej decyzji stawia swawolę i sprawy „gospodarcze” nie te realne, podejmowane w wolnych aktach decyzji, ale te, które mają napełnić nienasycony worek wielorakich pożądań jednostki. Obniżenie się moralności, zanikanie obyczajowości (która utrwala dobra moralne w obrzędach i zwyczajach) wskazuje na to, że nasza kultura narodowa – a kulturą są i pozostaną: religia, sztuka, moralność i nauka – znajduje się w dużym stopniu zagrożona i trzeba zorganizowanej pracy społecznej, może całego, a może nawet kilku pokoleń, aby wrócić do stanu równowagi, którą usuwa się nam sprzed naszych nóg. Naród musi zacząć mówić własnym językiem, językiem swych wielkich twórców, myślicieli, także językiem świętych i Biblii, tak jak mówili nasi ojcowie.

Fragment atykułu pt. Państwo i naród kolebką życia osobowego przytoczony za: M. A. Krąpiec, Suwerenność – czyja?, Lublin 1996, s. 68–72.

o. Mieczysław Krąpiec - 1921–2008, profesor dr hab., filozof, teolog, rektor KUL w latach 1970–1983, twórca lubelskiej szkoły filozoficznej; był członkiem rzeczywistym Polskiej Akademii Nauk, Polskiej Akademii Umiejętności i Papieskiej Akademii św. Tomasza z Akwinu w Rzymie; wielokrotny doktor honoris causa; piastował funkcję honorowego prezesa Polskiego Towarzystwa Tomasza z Akwinu – oddziału Società Internazionale Tommaso d’Aquino, był inicjatorem prac nad Powszechną encyklopedią filozofii; autor ponad 40 pozycji książkowych oraz ponad 300 artykułów (zob. bibliografia na www.ptta.pl//krapiec).