Mój Andrzej Bobola

Agnieszka Pers

publikacja 06.01.2015 19:06

Ludzie w różny sposób się poznają. No właśnie, ludzie. A jak poznaje się świętych? Ta historia będzie o przypadkowej znajomości. Choć my przecież nie wierzymy w przypadki. Tak więc zacznę jeszcze raz. To będzie opowieść o planie Bożym, który zaczął się bardzo prosto, wręcz banalnie. Kilka lat temu nie sądziłam, jak istotną osobą stanie się dla mnie święty Andrzej Bobola.

La Salette. Posłaniec MB Saletyńskiej 4/2014 La Salette. Posłaniec MB Saletyńskiej 4/2014

 

Różaniec i Bobola

Po raz pierwszy o Andrzeju Boboli usłyszałam kilka lat temu od zaprzyjaźnionego księdza, który opowiedział mi historię tego świętego. Co mnie zaciekawiło? Początkowo nie tyle jego życiorys ziemski, męczeńska śmierć, ile przede wszystkim tajemniczość. Wszak bardzo intrygujący jest święty, który domaga się po swojej śmierci kultu, objawiając się różnym ludziom i zwyczajnie wywołując strach. Sądzę, że większość z nas widząc w nocy dziwną postać nie czułaby się komfortowo. To zaciekawienie poprowadziło mnie do poznania jego życiorysu. Dla mnie, dziennikarza, z zamiłowania historyka, była to fantastyczna podróż w przeszłość. Ot, takie zupełnie inne przeniesienie do jakże odległych dla nas czasów, znanych przede wszystkim z kart Sienkiewiczowskich powieści.

Życie świętego Andrzeja Boboli, splecione z tak krwawymi wydarzeniami, jak powstanie Chmielnickiego wydało mi się zupełnie niezwykłe i inne niż znane do tej pory hagiografie. Nie porzucił wygodnego życia bogatego człowieka jak święty Franciszek, nie przeżył także nawrócenia jak założyciel jego zakonu święty Ignacy. Zwyczajnie, po prostu poszedł za Bożym głosem i został zakonnikiem. Nic tak naprawdę nie wskazywało na niezwykłość jego życia. Nazwano go „duszochwatem”. Nie był (choć często mu się to zarzuca) ewangelizatorem na siłę, przekonującym do wiary katolickiej. Był zwyczajnym kaznodzieją, który przychodził do zwyczajnego człowieka. Swoją posługę kapłańską ofiarowywał każdemu, kto jej pragnął lub potrzebował. To właśnie wielu jemu współczesnym nie podobało się  i stało się przyczynkiem jego męczeńskiej śmierci. Wydało się więc naturalne dla mnie i moich przyjaciół, że to właśnie nie kto inny, tylko święty Andrzej Bobola stanie się patronem naszej małej wspólnoty różańcowej.

Jako osoba, która, powiedzmy, wtedy dosyć umiarkowanie podchodziła do zwracania się w modlitwie o wstawiennictwo świętych, nieśmiało, bardziej z obowiązku zwracałam się do niego, odmawiając codziennie różaniec. Teraz myślę, że to właśnie tak miało być. Poznawaliśmy się powoli, tak jak poznają się ludzie. Może, czytelniku, obruszysz się na to zdanie, ale jest ono ze wszech miar prawdziwe. Andrzej Bobola z każdym dniem stawał i staje mi się coraz bliższy i, co najważniejsze, pokazuje drogę do Boga. Nie jest to łatwa znajomość, bo i święty bardzo wymagający. Nieludzko męczony, do końca nie wyparł się wiary, przez cały czas się modląc. I tego właśnie ta znajomość uczy: bez względu na to, jak jest ciężko, na jakie próby jest człowiek wystawiany, nie można w wierze ustąpić, ale o tym miałam się przekonać zdecydowanie później.

…a droga zaprowadziła do Strachociny…

To były bardzo szczególne wakacje. Po pierwsze, wraz z przyjaciółmi z zespołu wracaliśmy z pierwszych ważnych koncertów, po drugie, po raz pierwszy po wielu latach byłam osobą bez pracy. Niby dwie bardzo różne sprawy, bo cóż mają ze sobą wspólnego? Okazało się, że wiele, bo pozwalało mi właśnie na bardzo przyjemne spędzanie wolnego czasu. Trasa naszej podróży wiodła w okolice Sanoka. Wtedy to właśnie ktoś powiedział, aby jechać do Strachociny, miejsca urodzenia Andrzeja Boboli. Krętymi drogami z malowniczymi krajobrazami dojechaliśmy na miejsce. Powiem szczerze dosyć mocno się rozczarowałam. Przyzwyczajona do wielkich sanktuariów, stanęłam przed otoczonym drzewami ceglanym kościołem w niewielkiej miejscowości. Żadnych sklepów z dewocjonaliami, żadnych wielkich parkingów dla autokarów i… cisza. To właśnie było takie niezwykłe, ta cisza i stojąca z boku figura Świętego. Zauważyłam zawadiackie spojrzenie Andrzeja i zaproszenie, jak gdyby mówił: Witaj u mnie, porozmawiamy? Tymi wspomnieniami dzielę się po raz pierwszy, gdyż zdrowy rozsadek podpowiadał w głowie: ech, to tylko takie złudzenie, to tylko takie odczucie.

Weszłam do kościoła. Nogi same prowadziły do bocznej nawy, gdzie znajdują się relikwie i obraz świętego Andrzeja Boboli. Sympatyczna siostra zakonna opowiadała niewielkiej grupie pielgrzymów o życiu zakonnika i jego męczeńskiej śmierci. Moje dziennikarskie uszy wyostrzały się na fragmenty o objawieniach się św. Andrzeja, o tym, jak proboszcz tego miejsca ksiądz Józef Niżnik jako jedyny zdobył się na odwagę wyjaśnienia sprawy, kto lub co „straszy” na plebanii. Wtedy właśnie pomyślałam, że nie jestem w tym miejscu ostatni raz. Jakoś tak zupełnie naturalnie przyszła myśl, że będę musiała tu wrócić.

Ksiądz Józef i zjawa

Boże zamysły są często dla nas ludzi niezrozumiałe. Często się buntujemy, próbujemy modlitwą przekonać Boga, że inne rozwiązania są lepsze i korzystniejsze dla nas. Jedni kapitulują przed wolą Bożą, inni żyją w gniewie. Spora grupa jednak przekonuje się po czasie, że boska logika, choć nielogiczna dla człowieka, działa na naszą korzyść. O tym fakcie przekonał się ksiądz Józef Niżnik.

Minął rok od mojej pierwszej wizyty w Strachocinie. W życiu różnie się układało. No, powiedzmy wprost, nie za bardzo się układało. To, co w sposób niewidoczny dla mnie pogłębiało się we mnie, to kult świętego Andrzeja Boboli. Zrodziła się myśl (jak szczęśliwie się okazało, nie tylko w mojej głowie) zrealizowania filmu o męczenniku. To oznaczało powrót do Strachociny. Tym razem miałam poznać księdza Józefa Niżnika, który swoje życie poświęcił na szerzenie kultu świętego Andrzeja Boboli.

Strachocińska plebania nie wyróżnia się swoim wyglądem od wielu innych takich miejsc. Siedzimy w pokoju gościnnym, na ścianie wisi obraz Świętego. Ksiądz Józef wzbudza we mnie ogromną ciekawość. Kim jest człowiek, do którego przyszedł święty Andrzej Bobola?

– Nie sprowadzam Andrzeja Boboli tylko do życiorysu – mówi ksiądz Józef. – Przede wszystkim zastanawiam się bardzo często nad zamysłami Bożymi. Jestem tym, który – czy zgadza się z tym, czy nie – w tych odwiecznych planach został przez Boga wykorzystany, aby właśnie tu, w Strachocinie był kult Andrzeja Boboli. Dlatego właśnie święty Andrzej to nie jest ktoś, kogo ja wybrałem, ale ktoś, kto właśnie wybrał mnie. Nie używam tak wielkich słów, że to mój przyjaciel. Patrzę na to w wymiarze duchowym: ktoś wybiera cię do czegoś, aby na ziemi zaistniało pewne dzieło Boże – kontynuuje ksiądz Józef.

Ksiądz Józef Niżnik przyjechał do Strachociny 30 lat temu, aby zastąpić urzędującego proboszcza. Plan obejmował zaledwie trzytygodniowy pobyt. Już na miejscu ksiądz Józef usłyszał opowieści o dziwnych zdarzeniach na plebanii. Jedni mówili, że straszy duch, inni, że to pokutująca dusza czyśccowa. Nie spodziewał się ani przez chwilę, że to właśnie on podejmie się wyjaśnienia sprawy.

 

 

– Był późny wieczór. Po ukończeniu wszystkich obowiązków, przygotowywałem się do spoczynku. Nagle obok stołu w moim pokoju zobaczyłem postać mężczyzny w kapturze. Nie ukrywam, że jak normalny człowiek przestraszyłem się i rzuciłem się na tę postać. Nikogo jednak nie pochwyciłem. Postać zniknęła – opowiada ksiądz Józef. – Po tym wydarzeniu zapragnąłem wyjaśnić tę sytuację. Poprosiłem przełożonych, aby pozwoli mi pozostać w Strachocinie i tak się stało. Później, nie do końca regularnie, słyszałem w nocy pukanie do drzwi, czułem obecność kogoś w pokoju. Po dłuższym czasie, gdy po raz kolejny usłyszałem stukanie, zebrałem się na odwagę i zapytałem: Kim jesteś i czego chcesz? Odpowiedź była dla mnie zaskakująca: „Jestem Andrzej Bobola i chcę być czczony w Strachocinie”. Jestem jednym z trzech ludzi, do których przyszedł. Tego nie da się opowiedzieć, co się dzieje w życiu człowieka, któremu objawia się święty – mówi ks. Niżnik.

Kiedy ksiądz Józef przedstawił całą sprawę biskupowi Tokarczukowi, ten nakazał, aby sprawa została opisana i przedstawiona jezuitom w Warszawie. Od tego momentu na plebanii zapanował spokój. Już nikt się nie pojawiał, nic nie „straszyło”. Zaczęła się nowa karta w historii strachocińskiej parafii. Kult świętego Andrzeja zaczął się rozwijać.

Święty od trudnych spraw

– Kiedyś przed wielu laty – wspomina ksiądz Józef – gdy rozpoczynał się kult świętego, do Strachociny przyjechał pewien człowiek. Nie znałem go wcześniej. Powiedział mi, że ma mi do przekazania dwie sprawy od Boboli. Pierwsza była taka, że mamy mówić pielgrzymom, aby modlić się przez wstawiennictwo świętego, a nie do niego. Druga była bardziej skomplikowana. To był czas, gdy byłem w ścisłej grupie osób wspierających proces uznania świętego za patrona Polski. Wiadomość była taka, że nie wystarczy tylko działać, ale trzeba się przede wszystkim modlić. Był jeszcze list od pewnej pani profesor, która także przekazała prośbę św. Andrzeja. Tym razem zwrócił uwagę na to, aby modlić się za Polskę poprzez różaniec, który w Strachocinie ma być odmawiany w szczególny sposób – opowiada kapłan.

Księdza Józefa łączy niezwykła nić z Andrzejem Bobolą. Poświęcił już dużą część swojego życia kapłańskiego na szczerzenie kultu tego niezwykłego męczennika. Strachocińskie sanktuarium pięknieje. Wiele trudu włożył ksiądz Niżnik, aby na niedalekim wzgórzu Bobolówce (być może rzeczywiście posiadłościach rodziny Bobolów) stworzyć miejsce poświęcone św. Andrzejowi. Przechadzamy się pośród niezwykłych kapliczek, dróżek różańcowych, tajemnic bolesnych. W każdej z nich zamieszczone są obrazy przedstawiające mękę Jezusa i umęczenie Andrzeja. Trudno nie zauważyć wielu podobieństw. Jest niezwykle piękna droga krzyżowa, która pozwala w niesamowitej scenerii przepięknej przyrody oddać się kontemplacji modlitewnej.

– Ja patrzę na św. Andrzeja Bobolę jak na kogoś wyjątkowego w planie zbawienia – podkreśla proboszcz sanktuarium. – On odkrywa, że świętość wyrasta z wiary i to ona sprawia, że żyjemy tak, jak wierzymy. Wielu ludzi odczuwa skuteczność jego orędownictwa. Wydaje mi się, że w świętym Andrzeju drzemie ogromny potencjał niewykorzystany w Kościele i Polsce. On w planie Bożym ma wyznaczone niesamowite miejsce. Matka Boża, objawiając się w Fatimie, mówiła, że chce być jeszcze bardziej znana i czczona. Warto zauważyć, że Andrzej stoi po tej samej stronie w oczach Boga. To nie jest świętość, którą ludzie odkryli i zobaczyli. To jest świętość objawiona przed Bogiem. W Andrzeju nie można dopatrywać się pychy, to jest właśnie ta wielkość, że Bóg pozwala na jego objawienia, na jego działanie. Kult tego męczennika nigdy nie zagrozi Bogu – podkreśla ks. Józef Niżnik.

W strachocińskim sanktuarium jest wiele dowodów na łaski wyproszone przez orędownictwo Boboli. Skrupulatnie prowadzone księgi pełne są podziękowań za uzdrowienia, za znalezienie pracy, także wiele za nawrócenia. Każdego 16 dnia miesiąca odbywają się nabożeństwa ku czci świętego Andrzeja Boboli. Przychodzą na nie nieraz pielgrzymi z dosyć odległych miejsc. Nie zawsze jest im po drodze, czasami to wręcz wyprawa. Wielu jednak podkreśla, że siła i moc wstawiennictwa Andrzeja dodaje im siły, a przede wszystkim przysparza wiary i przyprowadza do Boga.

Wdzięczny święty

Od mojego pierwszego spotkania z Bobolą minęło kilka ładnych lat. Przez ten czas wiele się zmieniło, wiele się wydarzyło. Na swojej drodze dziwnym trafem spotykałam i spotykam ludzi, którzy mówią o św. Andrzeju. Wszystkich łączy jedna myśl. Poznanie tego niezwykłego męczennika na zawsze w jakiś sposób odmieniło ich życie. Przy jednej z wielu rozmów ksiądz Niżnik powiedział mi, że Bobola potrafi każdemu, kto rozszerza jego kult, odwdzięczyć się wstawiennictwem u Boga. I to fakt dla mnie oczywisty. Pozwól, czytelniku, na tę kolejną odsłonę mojej duszy. Opiekę świętego czuję w każdym dniu życia. Dzięki niemu mogę też być świadkiem, jak zmienia się życie innych. Dla jednych znany, dla innych zupełnie nieodkryty. Prosty zakonnik, który decydując się na swoją drogę życia nie myślał, że doprowadzi go ona do świętości. Trochę niepokorny, ale bardzo cierpliwy. Czekający obok człowieka, aby pokazać mu Boga. Godzący ludzi. Ot, taki mój Andrzej Bobola.