O zamykaniu furtek przeszłości

Rozmowa z BP ANDRZEJEM SIEMIENIEWSKIM

publikacja 12.05.2015 20:59

Na temat uzdrowień międzypokoleniowych na wzór św. Jana Pawła II i kard. Stefana Wyszyńskiego oraz tzw. spowiedzi furtkowej z bp. Andrzejem Siemieniewskim rozmawia Jolanta Marszałek

Niedziela 19/2015 Niedziela 19/2015

 

JOLANTA MARSZAŁEK: Ostatnio wiele się mówi o tzw. spowiedzi furtkowej, zakazanej przez Episkopat. Czy jest możliwe, aby grzechy przodków przechodziły na nas?

BP ANDRZEJ SIEMIENIEWSKI: – Doprecyzujmy, czy mamy na myśli grzechy przodków, czy konsekwencje grzechów przodków, bo czasami ludzie mylą jedno z drugim. W Piśmie Świętym spotkamy takie sformułowanie: „Przodkowie nasi zgrzeszyli – ich nie ma, a my dźwigamy ich grzechy” (Lm 5, 7). To zdanie brzmi tak, jakbyśmy dźwigali grzechy przodków, ale kiedy popatrzymy na kontekst tych słów, to okaże się, że zawierająca je Księga Lamentacji to opłakiwanie zburzonej Jerozolimy. Nie ma tu więc mowy o dziedziczeniu grzechów przodków, ale raczej o społecznych konsekwencjach ich grzechów. Jeżeli kilka pokoleń wcześniej Izraelici odstępowali od Pana Boga i oddawali się bałwochwalstwu, doprowadziło to do wojny, upadku państwa, zburzenia Jerozolimy i niewoli babilońskiej.

Grzechy w postaci konsekwencji społecznych ewidentnie przechodzą z przodków na synów. Jeśli przodkowie zaniedbali troskę o państwo, to ono upada. Jeśli ojciec rodziny przepił majątek, to jego dzieci i wnuki nie będą miały zabezpieczenia finansowego. W tym sensie następne pokolenia ponoszą społeczne, środowiskowe i rodzinne konsekwencje grzechów swoich przodków.

– Rodziny mają tendencję do zapadania na określone choroby, jak rak czy choroby serca. Dziedziczy się także cechy charakterologiczne, np. wybuchowość czy nieustępliwość. Czy jest możliwe dziedziczenie pewnej skłonności do grzechu?

– Nie tylko w naszych czasach, gdy mamy rozbudowaną genetykę, ale i w dawnych wiekach ludzie wiedzieli, że takie cechy fizyczne, jak kolor skóry, kolor włosów czy oczu, wzrost dziedziczy się po rodzicach. Ale również często dziedziczy się cechy charakteru. Teraz dzięki genetyce wiemy, że można dziedziczyć np. skłonność do uzależnienia się od alkoholu. 

Można więc dziedziczyć pewne cechy fizyczne i charakterologiczne po swoich przodkach. Ale nauka Kościoła zawsze mówiła tak: to, co odziedziczyłem, to jest tylko warsztat, na którym pracuję. To jest tylko otrzymane wyposażenie. Co zrobię z tym dziedzictwem, to zależy już ode mnie.

Na przykład: odziedziczyłem wysoki wzrost, energiczny charakter, zdecydowane odnoszenie się do ludzi – mogę z tego zrobić dobry użytek i zostać apostołem, jak św. Paweł. Z takiego samego dziedzictwa mogę zrobić zły użytek i zostać przywódcą destruktywnej partii politycznej albo nawet szefem przestępczej bandy. Zauważmy: i tu, i tam dojdą do głosu te same cechy charakteru, to samo dziedzictwo, to samo dane mi wyposażenie mojej osoby, ale ode mnie zależy, jak je wykorzystam. Czytamy w Ewangelii: talenty można wykorzystać dobrze, można je też zmarnować i wykorzystać źle.

Jeśli chodzi o takie dziedziczne cechy, jak łatwość uzależniania się od alkoholu, to osoba, która takie skłonności u siebie odkrywa, ma moralny obowiązek być abstynentem. Żeby nie popaść w grzechy, trzeba odrzucić to, co prowadzi do grzechu. O tym jasno mówi Pan Jezus: „Jeśli twoja ręka jest powodem do grzechu, odetnij ją” (por. Mt 18, 8). To jest prawdziwe, biblijne zamykanie furtek grzechom: mocne

(i bardzo praktyczne!) postanowienia i zerwanie z okazjami do zła zamykają furtkę grzechowi.

– Czy jest możliwe, że ktoś niszczy swoje życie wskutek grzechu, np. nadużywając alkoholu, bo taką skłonność odziedziczył po przodkach lub podlega jakimś siłom kosmicznym?

– Na ten temat wypowiadał się już św. Augustyn. Pisał on, że spotyka chrześcijan, którzy ciągle popadają w grzechy i usprawiedliwiają się: „żyjemy w grzechu, gdyż urodziliśmy się pod taką albo inną gwiazdą”. Jeden mówił, że urodził się pod znakiem planety Wenus, dlatego teraz popełnia grzech cudzołóstwa. Inny twierdził, że skoro urodził się pod wpływem planety Mars, to z tego powodu teraz ciągle wywołuje kłótnie i bójki. Urodzony pod wpływem Merkurego ma usprawiedliwienie: „dlatego jestem złodziejem”. Św. Augustyn odpowiadał na to wprost: to są zabobony. Na takie rozumowanie w chrześcijaństwie nie ma miejsca. Za to, że ktoś kradnie, pije, cudzołoży, odpowiedzialny jest tylko ten, kto to robi. Nie są za to odpowiedzialne ani gwiazdy, ani przodkowie. A jeśli ktoś wyczuwa w sobie jakąś szczególną skłonność do grzechu, być może skłonność dziedziczną, to tym bardziej musi się wystrzegać okazji do tego właśnie grzechu. Lepiej trzymać się nauczania wielkiego doktora Kościoła, jakim jest św. Augustyn, niż udowadniać, że ktoś popełnia zło, bo wynika to z historii grzechu w jego rodzinie.

– Zdarzają się takie przypadki, jak samobójstwo czy nagła śmierć osoby niebędącej w stanie łaski uświęcającej. Rodzina zostaje z poczuciem winy, które niekiedy zaczyna prześladować jej członków. Co powinni zrobić: zamówić Mszę św. czy lepiej uciec się do egzorcyzmów?

– Najtrudniejszy do przeżycia w rodzinie jest przypadek samobójstwa lub inna nagła śmierć osoby, o której wiemy, że nie żyła w przyjaźni z Bogiem. W takim wypadku z całą pewnością potrzebna jest pomoc duchowa. Z dwóch przedstawionych propozycji – ofiara Mszy św. lub egzorcyzm – jedna wydała mi się trafna, druga nie. Wyjaśnię dlaczego.

Egzorcyzmy to rodzaj modlitwy praktykowanej wobec osoby, co do której przypuszczamy, że jest pod wpływem dręczenia czy opętania przez złego ducha. Wtedy Kościół odwołuje się do posługi egzorcystów i do praktyki egzorcyzmów. Ale pogrążona w smutku i bólu rodzina nie jest przypadkiem opętania przez demona. Jest raczej wspólnotą potrzebującą słowa nadziei i wskazania na dostępną dla niej skuteczną moc duchową. Dlatego o wiele trafniejsze są zachęty do ofiarowania za tragicznie zmarłych Mszy św. czy innych form gorliwej modlitwy za nich.

Modlimy się przecież za wszystkich zmarłych: nie tylko za tych, o których wiemy, że odeszli z tego świata w stanie łaski uświęcającej, ale także za tych, których życie nie było przykładne. Za nich modlimy się nawet tym bardziej gorliwie. Dla każdego zmarłego jest nadzieja. Człowiek może nawrócić się w chwili śmierci, może żałować, kiedy odchodzi z tego świata, nawet w ostatnich pięciu sekundach. Odbiera sobie życie, ale w ostatniej chwili może żałować, że popełnia grzech – tego nie wiemy. Samobójstwo może być spowodowane przez psychiczne zaburzenie. Wtedy człowiek jest ograniczony w swoich decyzjach i nie bardzo wie, co robi. Dlatego Kościół nigdy nie odmawiał modlitwy za jakąkolwiek osobę.

W wypadku takich trudnych, dramatycznych sytuacji w rodzinie modlimy się więc za zmarłych: to może być Msza św. gregoriańska, może to być jedna Msza św., mogą być wypominki lub indywidualna modlitwa. Taka modlitwa za zmarłych jest z nami w Kościele od wieków i trzeba ciągle wracać do tej starej, dobrej tradycji.

 

 

– W niektórych przypadkach zranienia są starsze od osób, które doświadczają tego cierpienia. Coś złego zdarzyło się w naszej rodzinie, nie uświadamiamy sobie co, ale nas to prześladuje. Jak można temu zaradzić?

– Myślę , że możemy wypowiedzieć to o wiele ostrzej: takie zranienia nie są udziałem tylko niektórych osób. To jest powszechne doświadczenie ludzkości, doświadczenie dotykające każdego z nas. Św. Piotr powiedział wprost, że to dotyczy nas wszystkich. „Bóg wykupił nas z odziedziczonego po przodkach złego postępowania” (por. 1 P 1, 8). To, że w rodzinie kilka lub kilkanaście pokoleń temu miały miejsce złe rzeczy, jest powszechnym udziałem ludzkości. Zdarzają się zabójstwa, wojny, aborcje, bałwochwalstwo... i Bóg nas z tego wszystkiego wykupił.

Mamy się troszczyć o wyjście z naszych grzechów, a nie lękać się o to, czy nasi przodkowie byli grzeszni. Na pewno byli, ale lęki o słabą kondycję minionych pokoleń naszych przodków świadczą o naszej słabej wierze chrześcijańskiej, o tym, że nie przyjęliśmy Ewangelii. Trzeba nam przyjąć Dobrą Nowinę o zbawieniu, którą głosili apostołowie – św. Piotr i św. Paweł: „Wszyscy zgrzeszyli i są pozbawieni chwały Bożej”

(Rz 3, 23). A zbawieni jesteśmy nie mocą naszych zasług, lecz przez wiarę i mocą krwi Chrystusa (por. Rz 3, 24-25).

– Jak możemy odseparować się od głęboko zakorzenionych wzorców nieznanego pochodzenia, w których czujemy się jak w pułapce?

– Dzisiaj odwiedziłem salkę grupy Anonimowych Alkoholików (AA) w jednej z wrocławskich parafii. Na cotygodniowe spotkania przychodzą tam ludzie, którzy właśnie mają ten problem – jak się odseparować od prześladującego ich zła. Gdybyśmy ich zapytali o historię nałogu w ich rodzinie, połowa z nich powiedziałaby: w naszym domu panowały pod tym względem złe doświadczenia i tradycje. W tym sensie wielu z nich niesie złe dziedzictwo pokoleniowe. I co z tym wszystkim zrobili członkowie grupy AA? Zaczęli żyć metodą 12 kroków: dokonali obrachunku ze swoją przeszłością, uznali, że to są ich własne winy, ich błędy. Uznali, że tylko Siła Wyższa (Pan Bóg) może ich z tego wyzwolić. Przeprosili swoich najbliższych, wynagrodzili za krzywdy i razem ze wspólnotą idą teraz naprzód. To wydaje mi się stuprocentowo chrześcijańską odpowiedzią na pytanie o to, jak reagować na złe dziedzictwo w swojej rodzinie. Takie grupy są w wielu parafiach i czekają na ludzi, którzy po chrześcijańsku chcą zareagować na problem usidlenia przez nałogi i uporczywe grzechy.

– Podam taki przykład: W pewnej rodzinie od jednego z braci zaraz po ślubie odchodzi żona. Mąż siostry po dwóch latach małżeństwa umiera i osieroca dwoje dzieci. Jej drugi mąż – kilka lat od niej młodszy – umiera po pół roku wspólnego życia. Drugi brat przeżywa nagłą śmierć żony. Czy ta rodzina nie powinna szukać uzdrowienia? Czy ktoś nie rzucił na nich przekleństwa?

– Odpowiem też przykładem. 21-letni chłopak, który właśnie zdał maturę i zaczął studia. Dopiero co zmarł jego ojciec, jeszcze wcześniej nagle zmarł jego starszy brat. Była jeszcze starsza siostra i też przedwcześnie zmarła, tuż po narodzeniu. A kiedy ten chłopak miał 9 lat, zmarła jego matka; dowiedział się o tym, gdy wracał ze szkoły... Wszyscy jego najbliżsi poumierali za szybko. Zanim ten chłopak zdążył skończyć naukę, miał za sobą serię gwałtownych śmierci w swojej rodzinie.

Idźmy dalej: nie mógł po tym wszystkim nawet kontynuować swoich studiów: jego uniwersytet zamknięto, a on sam musiał wskutek tego pójść do fizycznej pracy. Czy ten chłopak jest przeklęty? Czy ktoś rzucił na niego klątwę?

To są fakty z historii życia Karola Wojtyły. Człowieka, który stał się darem niebios dla milionów ludzi na świecie. Ten przykład pokazuje poważne luki w rozumowaniu, jakoby nieszczęścia, choroby czy śmierć miały być przesłanką do wnioskowania o przekleństwie. Karol Wojtyła z taką przeszłością dzieciństwa i wczesnej młodości stał się źródłem błogosławieństwa dla niezliczonych rzesz wiernych. Uczmy siebie samych i innych, jak radzić sobie z dziedzictwem zła choroby, cierpienia i śmierci w najbliższej rodzinie. Jak w ten sposób zamknąć furtki złej przeszłości i jak stać się błogosławieństwem dla innych. Moja osobista historia i historia mojej rodziny to też jedna z części wyposażenia na całe życie, to jeden z ważnych składników mojego dziedzictwa. Karol Wojtyła to trudne i bolesne dziedzictwo ofiarował Matce Bożej: „Totus Tuus”. A w zamian otrzymał dar: „Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi” (por. Rdz 12, 3). Na przykładzie życia świętego Papieża widzimy, na czym polega chrześcijańskie podejście do doświadczeń chorób i śmierci w najbliższej rodzinie.

Dlaczego więc mielibyśmy bać się, że ktoś rzuci na nas urok? Bać się czarów? Z dzieciństwa zapamiętałem pytanie z rachunku sumienia: „Czy nie wierzyłem w zabobony...”.

– Czy jest coś takiego, jak uzdrowienie międzypokoleniowe?

– Tak często spotykane dziś pojęcie i praktyka uzdrowienia międzypokoleniowego to rzeczy zupełnie nowe w chrześcijaństwie. Nikt tego nie praktykował jeszcze 50 lat temu. Nie praktykowali tego ani św. Piotr, ani św. Paweł, ani św. Franciszek, ani nawet św. Jan Paweł II.

Jeśli w Kościele pojawiają się nowe nurty duchowe, to wypada podjąć ich rozeznanie oraz przeprowadzić debatę. To, że coś jest nowe, nie oznacza od razu, że jest to złe, ale na pewno trzeba rozeznawać i badać. „Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie!” (1 Tes 5, 21) – mówi apostoł Paweł. Modlitwę o uzdrowienie międzypokoleniowe też trzeba badać i zachować z niej to, co dobre.

Po pierwsze, dobrze jest, że z wdzięcznością myślimy o minionych pokoleniach, o naszych przodkach. Trzeba o nich myśleć i za nich się modlić. Czynimy to w wypominkach, w Mszach św. – jest to wyraz naszej troski o tych, którzy odeszli.

Po drugie, czasem widzimy, że w naszych rodzinach, a może w całym narodzie, są jakieś zakorzenione wady. O tym też trzeba myśleć i trzeba nad tym pracować. Tak jak staramy się o poprawę swojego osobistego charakteru, tak samo mamy pracować nad poprawą swojego rodzinnego i społecznego środowiska, aby wyrugować pewne niechlubne cechy. Taką drogę obrał kard. Stefan Wyszyński, kiedy ogłosił Jasnogórskie Śluby Narodu. To przecież była walka z wadami narodowymi. Wymieniliśmy mocne punkty modlitwy o uzdrowienie międzypokoleniowe: na wzór św. Jana Pawła II i kard. Stefana Wyszyńskiego zamykamy furtki do powracających grzechów przez rozeznanie wad narodowych, przez uświadomienie sobie naszych środowiskowych obciążeń i systematyczną walkę z tymi zagrożeniami przez pracę nad swoim charakterem.

Ale są też słabe punkty popularnej dziś teorii o uzdrowieniu międzypokoleniowym. Jakie? Kiedy ktoś próbuje doszukać się w grzechach przodków furtek, przez które demon miałby zamieszkać w jego rodzinie i w tej rodzinie przenosić się z pokolenia na pokolenie. Kiedy ktoś jest przekonany, że demon miałby buszować czy grasować po życiu kolejnych pokoleń, dopóki takiej furtki nie zamknie się w tzw. spowiedzi furtkowej. To jest nowość, i do tego niezgodna z tradycją Kościoła, z dotychczasową historią lektury Pisma Świętego w Kościele. Owszem, prorok Ezechiel mówi, że za jego czasów powtarza się w Izraelu przysłowie: „Ojcowie jedli zielone winogrona, a synom zęby ścierpły” (Ez 18, 2). A na to Pan Bóg odpowiada: „Nie będziecie więcej powtarzali tej przypowieści w Izraelu” (por. Ez 18, 3).

Podsumowując: modlitwa o uzdrowienie międzypokoleniowe w sensie walki z wadami narodowymi zgodnie z wezwaniem kard. Wyszyńskiego jest czymś jak najbardziej pożytecznym. Gdyby jednak miała się zmienić, jak stało się to ostatnio, w badanie rodzinnej przeszłości, aby robić rachunek sumienia naszym przodkom, wtedy byłaby taką nowością, której lepiej się wystrzegać.

Zauważmy dodatkowo: badanie grzechów naszych przodków, które miałyby powodować moje dzisiejsze kłopoty duchowe, zawsze będzie nieskuteczne. Dlaczego? A to dlatego, że możemy zrobić swój własny rachunek sumienia, ale jak możemy zrobić rachunek sumienia prapradziadkowi? Nie znamy przecież prapradziadka, nie wiemy, czy kogoś skrzywdził, czy nie doprowadził do utraty dziecka nienarodzonego. Nie tylko tego nie wiemy, ale w dodatku nigdy nie będziemy tego wiedzieć. Ta metoda jest więc w punkcie wyjścia całkowicie nieskuteczna, gdyż jest niemożliwa do praktycznego wprowadzenia w życie.

– Wiele osób praktykowało tzw. spowiedź furtkową. Gdy Episkopat zakazał takich praktyk, niektórzy ludzie są zdezorientowani. Pytają: co teraz – ekskomunika?

– Spowiedź furtkowa jest nowością, którą wprowadzono w ostatnich latach w wielu środowiskach. W odniesieniu do tych, którzy ją praktykowali – chodzi zarówno o penitentów, jak i o spowiedników – nie ma mowy w komunikacie Episkopatu o żadnych karach. Biskupi zwrócili po prostu uwagę, że praktyka, którą wprowadzono, nie jest dobra i należy jej zaprzestać. Nie ma w tym nic dramatycznego ani zaskakującego. Jest to zwykła korekta duszpasterska, jakich wiele już było i wiele jeszcze będzie w przyszłości. Często w historii Kościoła proponowano rozmaite nowości, które potem wymagały sprostowania i oczyszczenia. Tak działa Kościół od czasów Apostołów: „Wszystko badajcie”, ale tylko niektóre rzeczy „zachowujcie!” (por. 1 Tes 5, 21).