W trójkącie z Panem Bogiem

publikacja 04.09.2015 23:28

„Kiediowie to prawdziwa małżeńska wspólnota duchowo-cielesno-myślowo-majątkowo-artystyczno-twórcza” – napisał Zbigniew Nosowski we wstępie do książki Ewy Kiedio Osobliwe skutki małżeństwa. O wchodzeniu w rodzicielstwo oraz o tym, jak w małżonku dostrzegać Boga i o modlitwie w małżeństwie opowiadają Ewa i Marcin Kiediowie*.

eSPe 117/4/2015 eSPe 117/4/2015

 

Słowa papieża Franciszka o tym, że katolicy nie muszą się rozmnażać jak króliki, wywołały dyskusję o wielodzietności i rodzicielstwie w ogóle. Wy jesteście małżeństwem od 6 lat, a dopiero teraz spodziewacie się pierwszego dziecka**.

Ewa: W zasadzie papież Franciszek o odpowiedzialnym rodzicielstwie nie powiedział niczego nowego, czego Paweł VI w Humanae vitae i Jan Paweł II nie powiedzieli wcześniej.

Marcin: Ale księża często pytają młodych małżonków: „a kiedy dzieci?”.

Wy się z tym spotykaliście?

Ewa: Był jeden ksiądz, który zaraz po ślubie pytał nas o dzieci. Tak, jakby to był właściwie jedyny sens małżeństwa. To jest na pewno sens istotny. Ale ten ksiądz był z tym pytaniem namolny.

Marcin: Z jego słów można było wywnioskować, że katolickie małżeństwo ma dzieci zaraz po ślubie.

Ewa: Niezależnie od warunków materialnych. A jednak trudno jest mieć dziecko zaraz po ślubie, kiedy nie ma się zapewnionego minimum bezpieczeństwa.

Marcin: Niektórzy mówią: „Bóg nam pomoże” i żyją w ten sposób. Ale inni nie. Czy któryś z tych modeli jest bardziej katolicki od drugiego?

Zauważyliście, że jest presja na model wielodzietnej rodziny?

Ewa: W parafii, z której pochodzę, byli księża związani z neokatechumenatem, gdzie wielodzietność jest mocno eksponowana. Przy różnych okazjach często za przykład podają rodzinę z jedenaściorgiem dzieci i mówią, że to nie jest takie trudne, bo starsze dzieci wychowują te młodsze i właściwie wszystko dzieje się samo.

Marcin: Poza tym jest jeszcze to sformułowanie o potrzebie „otwartości na życie”. Ale co to właściwie znaczy „być otwartym na życie”? Mamy mieć dużo dzieci i się nad tym nie zastanawiać?

Wy kwestię dzieci mieliście ustaloną już w czasie narzeczeństwa?

Ewa: Jak to było Marcin?

Marcin: Ja chciałem mieć dzieci, ale nie mówiłem o konkretnej liczbie. Natomiast ty nie miałaś zapału.

Ewa: Nie wiem, czy gdybyś chciał, nie można by tego podać za argument dla stwierdzenia nieważności małżeństwa (śmiech). Przy spisywaniu protokołu przedmałżeńskiego nie odpowiedziałam w niezgodzie ze sobą, bo nie byłam zupełnie zamknięta, ale czułam duży lęk i chęć przesunięcia tego w czasie. Bałam się, że nie mam instynktu macierzyńskiego.

Byliście dość młodzi, jak się pobraliście.

Ewa: Skończyliśmy studia. Mieliśmy po 24 lata.

Teraz oczekujecie narodzin pierwszego dziecka. Jak do tego dojrzewałaś?

Ewa: Powiem o jeszcze jednej blokującej kwestii. Bałam się dziecka, bo mój młodszy o 10 lat brat jest autystykiem. Widzę, jak Bóg przez to działa w życiu naszych rodziców, jakie łaski daje, ale też jakiego to wymaga trudu. Ja miałam tę najgorszą wizję, że urodzi się nam chore dziecko...

Marcin: Cały czas tego nie wiemy.

Ewa: Poza tym, niezależnie od tego, pojawienie się dziecka zmienia całe dotychczasowe życie – zabiera dużo czasu, zmienia plany zawodowe, życie towarzyskie.

Marcin: Jak czasami próbowałem przemycić temat, to Ewa nastawiała się bojowo i mówiła, że to nie ja będę rodzić, tylko ona, że to ona wypadnie z rynku pracy, że to ona będzie musiała zajmować się dzieckiem.

Ewa: W tym, że w końcu się przełamałam, widzę Boże działanie. To była taka historia: modliłam się za naszych znajomych w pewnej sprawie, która wydawała się raczej beznadziejna. Powiedziałam Bogu: jeśli coś z tym zrobisz, zgodzę się na bycie matką. Ich sytuacja błyskawicznie się zmieniła.

Transakcja wiązana?

Ewa: Trochę transakcja, ale bodaj siostra Chmielewska powiedziała, że Bóg lubi, jak się z Nim targujemy. Ustaliłam od razu termin ciąży, żeby się nie wymigiwać w nieskończoność. Postanowiłam, że to będzie dwa lata od tego momentu. To mnie zmobilizowało. Zobaczyłam Boże działanie i wiedziałam, że nie mogę dłużej uciekać. Skoro Bóg tak robi, to nie zostawia kogoś samego z jego lękami, tylko mu w tym pomoże.

Kiedy zdecydowaliśmy się na dziecko, nie miałam poczucia, że Bóg mnie łamie, że to jest sprzeczne z moją wolą. Zaszły we mnie jakieś zmiany. Oczekiwanie na dziecko przyjmuję ze spokojem.

Przywołując na początku papieża Franciszka, pytałem Was o model rodzicielstwa, bo w ostatnim czasie – po publikacji Osobliwych skutków małżeństwa – pojawialiście się w mediach. Czujecie się odpowiedzialni za to, jak małżeństwo czy rodzina w Kościele będą postrzegane?

Marcin: Nam można by zarzucić asekuranctwo w podejmowaniu decyzji dotyczącej dzieci, że za długo czekaliśmy, że się baliśmy, że nie ufaliśmy. Ale wydaje mi się, że to jest kwestia między nami a Panem Bogiem.

Ewa: Myślę, że Bóg daje nam tutaj wolność. Nawet jeśli posiadanie dzieci jest obiektywnie dobre, to nikt nie może być do tego zmuszany. Bóg chce współpracy z człowiekiem. On nie chce nas przymuszać; woli kształtować nas tak, żebyśmy sami doszli do tego, co jest dobre.

Marcin: A jeśli chodzi o odpowiedzialność za wizerunek małżeństwa i rodziny, to wychodzimy z założenia, że od tych, którym dużo dano, dużo też będzie się wymagać. Nam życie jakoś się układa. Nie sądziłem, że będę występował publicznie, raczej nie sprawia mi to przyjemności, ale jeśli Pan Bóg daje takie sytuacje, to nie fair byłoby Mu pokazywać figę.

Ewa: Znajoma zapytała nas jakiś czas temu, czy zdajemy sobie sprawę, że stajemy się emblematycznym małżeństwem, że ktoś może nas traktować jako wzór. Jeśli miałoby tak być w rzeczywistości, to chyba mnie to przerasta. Ale traktuję to w kategoriach świadectwa. Bogu po prostu się nie odmawia. Jeżeli mamy poczucie działania Boga w naszym życiu i ktoś proponuje, żebyśmy o tym opowiedzieli, to – jak Marcin powiedział – nie można takiego wezwania zignorować.

 

 

Od siedmiu lat jesteście małżeństwem. Jak, jeszcze przed ślubem, poznawaliście piękno małżeństwa sakramentalnego? Co sprawiało, że tak chcieliście żyć?

Ewa: Pewnie lektury. Miesięcznik „List” często podejmował tematy małżeńskie.

Marcin: Nie przypominam sobie, żebym czerpał intuicje z zewnątrz. To było raczej moje marzenie.

Ewa: Byliśmy też we wspólnocie oazowej, w której pary narzeczonych mówiły np. dlaczego czekają z seksem do ślubu.

Marcin: Powiem ci, że ja tego zupełnie nie pamiętam. Być może zostało to we mnie zinterioryzowane. Przyznam, że w pewnych punktach wzorem dla mnie byli rodzice. A tam gdzie nie byli, to przez negację ich zachowań czy postaw wiedziałem czego sam chcę. Przypominam sobie też rodziców mojego znajomego, którzy wywarli na mnie duży wpływ. Widziałem, jak oni się kochają, jak są twórczy, jaką mają relację ze swoim synem.

Ewa: Ja zawsze kręciłam się blisko Kościoła. Byłam bielanką, później chodziłam na spotkania przyparafialnej grupy młodzieżowej, potem oazy. Treści dotyczące małżeństwa musiały się tam pojawiać. Najpierw były po prostu nakazem. Potem szukałam dla nich uzasadnienia.

Marcin: Lubiliśmy też patrzeć na takich małżonków „siedemdziesiąt plus”: jak pięknie wyglądają razem, jak zwracają się do siebie i pewnie projektowaliśmy swoją daleką przyszłość.

Ewa: Dużo czytałam, interesowałam się literaturą. Pamiętam, że w liceum irytował mnie okres romantyzmu – te wielkie uniesienia zmysłów. Miałam poczucie, że to za mało, że chodzi o coś znacznie większego.

Marcin: Zanim zacząłem być z Ewą, miałem dwa nieudane nastoletnie związki. Wiedziałem, że rozstania bolą i wchodzenie w związek bez dłuższej perspektywy nie ma sensu, bo to jest eksperymentowanie na uczuciach. Pomyślałem, że zanim będę miał następną dziewczynę, najpierw się z nią zaprzyjaźnię. Gdy gdzieś na horyzoncie pojawiła się Ewa, chciałem, żebyśmy byli razem dopiero, jak się poznamy i zaprzyjaźnimy. Oczywiście sprawy potoczyły się szybciej. Ale ta myśl, że to ma być przede wszystkim przyjaźń, kształtowała we mnie pragnienie, jak nasz związek ma wyglądać.

W małżeństwie docenialiście te ideały? Korzystaliście z tego, co proponuje Kościół?

Marcin: W obiegowej opinii nauczanie Kościoła na temat życia małżonków ogranicza się do zakazów w sferze seksualnej. Wydaje mi się, że czymś otwierającym oczy na małżeńskie życie i duchowość była książka Parami do nieba. Zbigniew Nosowski inspirował mnie do namysłu nad tym, w jaki sposób w relację małżeńską włączać Pana Boga.

Ewa: Myślę, że rzeczywiście w odbiorze powszechnym jest tak, jak mówi Marcin, że są jakieś zakazy i nakazy dla małżonków w życiu seksualnym. Dlatego trzeba wyraźnie tłumaczyć, skąd one się biorą, że to wszystko jest oparte na tym, że każde małżeństwo ma być obrazem miłości Trójcy. Także w wymiarze seksualnym małżonkowie mają być jednością, która jest obrazem jedności w samym Bogu.

Marcin: A w jaki sposób ta wiedza wpływa na nasze życie małżeńskie?

Ewa: Mamy tu pewien konflikt, bo ja to przeżywam mistycznie.

Marcin: Ja też to przeżywam mistycznie. Ale jak to się ma do codzienności? To, jak my rozumiemy, jak czujemy, jak się modlimy, to rzeczywiście są pola, na których ta prawda może działać, zmieniać nas, nastawiać inaczej do siebie, do naszych obowiązków. Ale w praktycznym wymiarze życia codziennego? Wydaje mi się, że porównania życia małżeńskiego do jedności w Trójcy używa się raczej w kontekście zbliżenia seksualnego.

Ewa: To jest porównanie istotne na różnych płaszczyznach. Seks nie jest jakąś wyizolowaną częścią życia, ale na pewno to jest wejście w wielkie doświadczenie, w którym Pan Bóg ma być obecny.

W książce piszesz nawet żartobliwie, że żyjecie w jedynym trójkącie, który dopuszcza Kościół.

Ewa: Mam głębokie poczucie, że Bóg jest cały czas przy mnie. Nie tylko w niedzielę na Mszy, ale zawsze, chociaż na różny sposób. W inny sposób, kiedy się modlimy, a w inny, kiedy po prostu zachwycam się sikorką, która przyleciała i obskubuje ziarenka na balkonie. To jest coś, co cały czas przeżywam z Bogiem. To naturalna część życia.

Marcin: Pan Bóg jest obecny wszędzie. Ta sikorka nie wzięła się znikąd – stworzył ją Pan Bóg.

Ewa: I cieszy się z tego, że jest z nami.

Marcin: I cieszy się z tego, że my się cieszymy.

Sikorka pół biedy, ale jak powiemy, że Pan Bóg jest z małżonkami w łóżku? Dla wielu może się to wydawać obrazoburcze.

Marcin: To sformułowanie rzeczywiście prowokuje do jakichś sprzeciwów. Ale jest to przenośnia.

Ewa: Bóg jest w tym wydarzeniu, jest świadkiem tego wydarzenia.

Marin: Na dodatek to On wymyślił ten cały seks.

Ewa: I widzi w tym coś pięknego, największe zbliżenie ludzi. Oczywiście nie w oderwaniu od innych sfer.

Marcin: Jest zawsze obok, tylko czasami patrzy i myśli „znowu to spaprali”, „znowu skupili się na rzeczach pobocznych”.

 

 

Marcin wspominał o modlitwie, a Ewa napisała w książce, że modlenie się z mężem na głos jest oszałamiającym przeżyciem, jednym z najbardziej intymnych zbliżeń. Jak Wy się modlicie?

Marcin: Bierzemy fragment Pisma Świętego z następnego dnia, jedno z nas czyta go na głos. Potem jest czas na rozważanie i dzielenie się tym, co nas dotknęło w tym słowie. Zaczynamy też rozmawiać o różnych rzeczach, które są w nas. Ktoś mógłby to nazwać rozproszeniami. Ale potrafimy powiedzieć „stop” i wrócić do Słowa Bożego. W ciszy trwamy z Panem Bogiem. Kończymy modlitwą „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario” i „Chwała Ojcu”. Staramy się przy tym myśleć, żeby rozważać wypowiadane słowa.

Nie modlicie się spontanicznie?

Ewa: Ja miałam pragnienie, żeby w ten sposób się modlić, ale bardzo trudno wyrazić słowami to, co ma się w sobie najgłębiej. Nawet najprostsze rzeczy stają się wtedy bardzo poruszające i mogą prowadzić wręcz do płaczu. Być może miałabym wtedy poczucie jeszcze większej intymności wspólnej modlitwy. Ale pewne rzeczy są poza słowami. Kiedy przedstawiam je Bogu w modlitwie myślnej, to nie muszę ich werbalizować.

Marcin: Przedstawiamy nasze modlitwy Panu Bogu w ciszy. Prosimy o te same rzeczy, tylko nie wypowiadamy ich. W tej naszej modlitwie jest jedność.

Mnie ciekawi, na czym polega to intymne zbliżenie?

Marcin: Wiem, że Ewa się modli. Wiem, że ja się modlę. Wiem, że stajemy przed tą samą Osobą, której nie widzimy, ale Ona jest obecna. Taka świadomość zupełnie mi wystarcza, żeby poczuć, że jesteśmy razem.

Ewa: Przed Panem Bogiem człowiek się jakoś odsłania...

Marcin: Na dodatek patrzymy w jednym kierunku, jak to powinno robić małżeństwo.

Ewa: ...nawet, jeśli nie werbalizujemy swoich wezwań. Niektórym ludziom bardzo trudno modlić się przy kimś. Mówią, że jest to sytuacja bardzo osobista. Jak się modlisz, nawet jeśli nie mówisz tego na głos, to coś cię poruszy, coś cię bardzo ucieszy, więc robisz różne głupie miny, łza ci poleci albo się zaśmiejesz. Muszę mieć sto procent zaufania do osoby, z którą się modlę. Marcin może mnie spytać, o czym pomyślałam, i jestem w stanie odpowiedzieć mu na to pytanie. Na tym polega ta intymność w małżeńskiej modlitwie.

Ewa, dużo jeszcze piszesz o tym, że współmałżonek jest szczeliną, a czasami oknem, przez które patrzysz w niebo. Jakiego Boga widzisz przez to okno czy przez tę szczelinę?

Ewa: W ogóle wtedy bardzo uświadamiam sobie, że Bóg jest osobą, a nie jakąś tam energią. Nie jest tylko sędzią i nie skupia się na naszych grzechach. Widzę kogoś bardzo czułego, z poczuciem humoru, komu różne rzeczy sprawiają niesamowitą frajdę. Wiadomo, że Pan Bóg stworzył świat nie po to, żeby się tylko zamartwiać, ale ciągle mówi: „to jest dobre”. Troszczy się też i martwi różnymi rzeczami, ale generalnie z Jego strony jest wielka afirmacja, moc pozytywnej energii i dynamicznej fantazji. Postrzeganie cech Pana Boga przez to, że patrzymy na konkretną osobę, trochę odczarowuje obraz dostojnego Pana Boga.

Bardzo odkrywcze było dla mnie stwierdzenie o „rekolekcjach utraconych marzeń”. Nie wiem, czy dobrze to interpretuję, ale zrozumiałem to tak, że narzeczeni bardzo się idealizują: on chce jej zaimponować, więc się bardziej stara, ona z przymrużeniem oka patrzy na jakieś jego niedoskonałości. Już w małżeństwie są w stanie zobaczyć więcej, ale to pokazuje, że człowiek zdolny jest do wysiłku, żeby zmierzać ku ideałom. Małżeństwo też chyba na tym powinno polegać, by małżonkowie pomagali sobie nawzajem odkrywać obraz Boga w nich samych. Jak robicie to Wy?

Ewa: Widzimy swoje możliwości, więc wzajemnie się mobilizujemy.

Marcin: Nie wyobrażam sobie małżeństwa, w którym mówi się do siebie: „nie dasz rady”, „jesteś za słaby”.

Ewa: Takie ucinanie skrzydeł. To wzajemne motywowanie jest raczej naturalne dla każdej zdrowej relacji międzyludzkiej, a w małżeństwie jest ono odpowiednio intensywniejsze, chociażby przez fakt, że codziennie się widzimy.

Marcin: Fajne jest podbijanie pozytywnych cech, które zauważa się w małżonku. Ważne, żeby współmałżonek też wiedział, że go obserwuję i widzę, jak się zmienia.

Ewa: Marcin teraz często podkreśla, że dostrzega, jak zmieniam się w trakcie ciąży, jak zaczynam zachwycać się dziećmi. Dla mnie jako matki to jest bardzo istotne. Zwłaszcza że pewnych rzeczy w swoim zachowaniu sama nie dostrzegam. Informacja zwrotna jest ważna, o ile przekazywana jest z miłością.

Przez sześć lat byliście małżonkami. Teraz jesteście małżonkami i rodzicami, myślicie, że Wasze małżeństwo coś straci, bo będziecie musieli podzielić czas?

Ewa: Nasze życie się zmieni, ale nie nazwałabym tego stratą. Chodzi o inną wartość, jak słyszałam – niesamowitą.

Marcin: Zyskujemy coś nowego, nie tracąc tego, co było wcześniej. Po prostu zmienia się życie. Trzeba się tego uczyć, ciągle sobie stawiać nowe cele. W nadziei, że dobrze rozeznajemy, czy są po myśli Pana Boga.

Rozmawiał Przemysław Radzyński

 

* Pierwotnie rozmowa była podzielona na dwie części, które ukazały się w dwóch kolejnych numerach czasopisma „eSPe”, które bezpłatnie można pobrać ze strony internetowej: www.e-espe.pl.

** Olga – córka Ewy i Marcina urodziła się pod koniec kwietnia.