Pokój i prawa człowieka

Maciej Zięba OP

publikacja 09.10.2006 10:01

Nie ma dobrej wojny. Ale czasem zły może być również brak wojny. W niewielu krajach świata powinno to być tak oczywiste jak w Polsce, osamotnionej we wrześniu 1939 r. Azymut, 5/2003

Pokój i prawa człowieka





Istnieje pilna potrzeba, by wszyscy ludzie poznali i spotkali ukrzyżowanego
i zmartwychwstałego Chrystusa i pozwolili Mu sobą zawładnąć.
Otwiera On serca wszystkich, którzy Go przyjmują, na prawdziwą radość:
radość, która ludzką egzystencję odnawia, upiększa i ubogaca nadzieją.

Jan Paweł II, Watykan, 21 IV 2003 r.

Hipokryzja, ideologia, tragizm


I.

Prawdziwy hipokryta nie dostrzega już kłamstwa, kłamie szczerze.
André Gide, Dziennik „Fałszerzy”


Nie ma dobrej wojny. Ale czasem zły może być również brak wojny. W niewielu krajach świata powinno to być tak oczywiste jak w Polsce, osamotnionej we wrześniu 1939 r. Pokój jest wielką wartością, ale pokój oderwany od praw człowieka zawsze jest narzędziem polityki satrapów, terroryzujących swoje społeczeństwo i w imię „pokoju” paraliżujących wszelkie próby nacisku na nich. W niewielu krajach świata powinno być to tak oczywiste jak w krajach po „naszej” stronie berlińskiego muru, z rozpaczą obserwujących niemoc i fasadowość ONZ i stale odwiedzanych przez „postępowych intelektualistów” z rozlicznych - współfinansowanych przez Moskwę - pokojowych komitetów.

Nikt z nas nie wie, jak będzie wyglądała przyszłość Iraku i Bliskiego Wschodu, ale zalew intelektualnej miałkości oraz hipokryzji, jaki obserwowaliśmy przed wybuchem oraz w trakcie walki z reżimem Saddama Husajna, może napawać przerażeniem na przyszłość.

Niestety, nader rozumiem, gdy większość niemieckich i francuskich polityków oraz intelektualistów w imię „najwyższych wartości” potępia wojnę w Iraku, bo - jak słusznie napisał Gide - kłamią szczerze. Zawiść eks-mocarstw wobec dzisiejszego hegemona, lęk przed najmniejszym zagrożeniem dla ich realnego dobrobytu, czy też duże ekonomiczne profity obu tych krajów (zwłaszcza Francji), płynące ze współpracy z obalonym reżimem, pozwalają zrozumieć ów festiwal obłudy. Jeżeli ma się konkretne cele, które chce się osiągnąć i których nie można publicznie ujawnić, to rzeczywiście pozostaje jedynie „kłamać szczerze” i w imię obrony humanizmu budować sojusz z Rosją oraz Syrią. Tym bardziej też trzeba podziwiać tych nielicznych intelektualistów, którzy potrafili zaryzykować mówienie niewygodnej prawdy, zgadzając się na potępienie opinii publicznej okrzykującej ich „sługusami imperializmu”, „zdrajcami”, czy „piewcami wojen”.

Mogę też - niestety - zrozumieć, gdy intelektualiści, w których sens istnienia wpisane jest przekonanie o własnej omnikompetencji (obejmującej też strategię wojskową i najnowsze rodzaje broni oraz socjologię i geopolitykę Bliskiego Wschodu, znajomość islamu etc.), z erudycją i niezmąconą pewnością siebie konstruują nieadekwatne teorie, zestawiają fałszywe analogie i snują prognozy, które się nie sprawdzają. Rozumiem to szczególnie łatwo, gdy dotyczy to zachodnich intelektualistów, których większość - najczęściej w dobrej wierze - przez całe generacje ignorując ogólnie dostępne fakty, odnosiła się z sympatią do „ojczyzny proletariatu” i w ramach swej intelektualnej uczciwości wolała - wedle określenia Simone de Beauvoir - „mylić się z Sartre’em, niż mieć rację z Aronem”. Kto dokonał takiego wyboru i uczciwie się zeń nie rozliczył, konsekwentnie ostatnio pisał o moralnej równości Busha i Saddama, o zagrożeniu dla świata, jakie niosą „prymitywni kowboje” i „chrześcijańscy fundamentaliści”, którzy bez żadnego racjonalnego powodu chcą zdziesiątkować miłujący pokój naród iracki i sprowadzić katastrofę ekologiczną na cały świat. Takich tekstów w prasie, radiu i telewizji pojawiło się dziesiątki tysięcy. Ich autorzy od dawna przestali się przejmować faktami.


II.

Zarzewie wojny... kiełkuje i dojrzewa wszędzie tam, gdzie niezbywalne prawa człowieka są naruszone.
Jan Paweł II w ONZ, 1979


Są jednak ludzie, którzy nie ulegli tej intelektualnej korupcji, ale ich przekonania, a zarazem brak precyzyjnych informacji, pozwoliły się dołączyć do chóru oportunistów. Tych też potrafię zrozumieć. Czy jednak potrafią przyznać się do błędu, dostrzec nietrafność swych analiz i prognoz, ocalając swoją uczciwość? Nie jest to łatwe, znacznie prościej jest milcząco dołączyć do klubu „intelektualistów zaangażowanych”, co innymi słowy znaczy „odpornych na prawdę”.

Mam tu na myśli na przykład prof. Gesine Schwan, która na łamach „Gazety Wyborczej” (12-13 IV) analizuje sytuację wojenną: „Już teraz widać to, co przepowiadali wszyscy znawcy tamtejszych stosunków, że Amerykanów w Iraku bynajmniej nie wita się jak wyzwolicieli... Opór będzie z każdym dniem wojny silniejszy, nienawiść rośnie tak samo jak prawdopodobieństwo, że Amerykanie, jeśli w ogóle mogą wygrać wojnę, to tylko z wielkimi stratami po obu stronach. Świadczy o tym ogromne wzmocnienie stanu wojsk amerykańskich. Wydatki zwiększają się o kolejne miliardy i poważnie obciążą również stare demokracje oraz rozszerzenie Unii. Coraz bardziej prawdopodobny wydaje mi się nowy Wietnam”.

Czy zgodzimy się, że nie będzie to nowy Wietnam? Czy zgodzimy się, że straszenie kraju kandydującego do Unii, że odbije się to również na jego kondycji, w sytuacji gdy poza Wielką Brytanią żaden kraj Piętnastki nie wydał na wojnę ani 1 euro, jest intelektualnym nadużyciem? Czy zgodzimy się, że „wszyscy znawcy tamtejszych stosunków” nietrafnie interpretowali buńczuczne wymachiwanie karabinami pod okiem kamer i ponure twarze mieszkańców Iraku, gdy pojawiali się Amerykanie? Czy zgodzimy się, że był to raczej efekt wieloletniego, systemowego „prania mózgu” przez propagandę patrzącego z tysięcy cokołów Umiłowanego Przywódcy, a nade wszystko efekt potwornego zastraszenia sterroryzowanej ludności?

Są jednak sytuacje, których nie jestem w stanie pojąć. I dotyczą one Polski, kraju, który głęboko doświadczył tragizmu historii i złożoności racji, w którym wciąż dyskutuje się beznadziejność argumentów zarówno „białych”, jak i „czerwonych”, chcących obronić Polskę przed rusyfikacją, w kraju, w którym zarówno wybuch powstania warszawskiego, jak i brak tego wybuchu niósł tragiczne skutki, podobnie jak ujawnienie i nieujawnienie żołnierzy Polski Podziemnej, w którym możliwa była masowa rewolta „Solidarności”, paradoksalna rewolucja, której ogromna część energii skierowana była na to, by się samoograniczać.

Jeżeli Adam Michnik za pisanie o złożoności sytuacji dorobił się opinii „zdrajcy” u części zachodnich intelektualistów, to Jacek Kuroń i Stanisław Musiał SJ napisali proste, jasne teksty, które plasują ich w czołówce postępowych zachodnich klerków, ale których poziom oderwania od rzeczywistości jest tak duży, że stają się one czystą demagogią. Nie powinno się jednak tych tekstów zignorować, z dwóch powodów, primo, bo piszą je osoby, które są ważnymi uczestnikami debaty publicznej w Polsce, secundo, bo - niestety - wpisują się one w bardzo już silną tradycję w III Rzeczpospolitej niszczenia racjonalnego i etycznego języka do opisu rzeczywistości. Ogromna część polskiej opinii publicznej jest już bowiem wyedukowana, że - choć w różny sposób, lecz podobnie, dobrze i skutecznie - służyli Polsce „utrwalacze władzy ludowej” oraz ofiary owego „utrwalania” - zabijane często nawet bez wyroku w kazamatach MBP, podobnie jak patriotami są i redaktorzy rozgłośni RWE i ci, którzy ją zagłuszali, a także funkcjonariusze SB i więźniowie sumienia. Wie ona również, że „czarny” jest taki sam jak „czerwony”, NATO takie samo jak Układ Warszawski, a Moskwę zastąpił Waszyngton lub Bruksela. Niebezpiecznie dużo ideologii zamiast racjonalności, ogromnie dużo demagogii zamiast analizy, zagościło w polskim życiu publicznym.

Teza Jacka Kuronia w jego „Oświadczeniu w sprawie wojny z Irakiem brzmi”: „By w Iraku ostatecznie zwyciężyła koalicja zmontowana przez USA, musiałaby ona zaprowadzić w tym kraju własne wartości polityczno-moralne, a zatem musiałaby ona nawrócić muzułmanów na naszą, zachodnią cywilizację. Tego jednak zrobić się nie da. Trzeba sobie powiedzieć otwarcie: jeśli chcemy, aby Irakijczycy przyjęli nasze wartości kulturowe, musimy sięgnąć po terror. A prawdę mówiąc, nie wierzę, by nam się powiodło. Jeśli zatem nie będziemy mogli ich nawrócić, pozostanie nam ich zabić”.


Taka wizja nowego Endlosung mogłaby każdego porazić. Tylko dlaczego takie „oświadczenie” nie powstało podczas wojny w Afganistanie, który był krajem na wskroś muzułmańskim (i solidarność muzułmańska objawiła się wtedy znacznie mocniej), a w trakcie walki z reżimem Saddama Husajna, który dla większości muzułmanów jest „bezbożnikiem”, zastępującym islam wiarą religijną w samego Saddama? I co Autor „oświadczenia” odpowie Leszkowi Kołakowskiemu, który przed laty ironicznie pytał: „Kiedy rozciągamy naszą wspaniałomyślną zgodę na rozmaitość kulturową, tak aby obejmowała ona wszystkie reguły dobra i zła, i powiadamy na przykład, że idea praw ludzkich jest pojęciem europejskim, które w społeczeństwach o innych tradycjach jest niezdatne do użytku, czy tyle mamy na myśli, że Amerykanie nie bardzo lubią, by ich torturowano i pakowano do obozów koncentracyjnych, ale Persowie, Wietnamczycy i Albańczycy są z tego całkiem zadowoleni?”.

Zgoda, Jacek Kuroń, dotknął ważnego i trudnego problemu kulturowych różnic oraz napięć pomiędzy światem muzułmańskim i Zachodem. Ale wniosek: albo „ich wszystkich zabić”, albo pogodzić się z masowymi torturami i morderstwami, ze strachem i przemocą wobec milionów niewinnych ludzi, jest intelektualnie i moralnie nie do przyjęcia. Można ronić łzy nad realnym ryzykiem wzięcia odpowiedzialności za przyszłość oraz nad abstrakcyjną „wojną cywilizacji”, ja jednak nie potrafię się nie cieszyć z całego serca, że społeczeństwo Iraku - nawet z niepewnością co do przyszłych losów - będzie teraz mniej zastraszone, że gabinety tortur w setkach pałaców Saddama, jego synów, braci i kuzynów oraz wielu innych oprawców zostały zbombardowane, że w Bagdadzie uwolniono ze specjalnego więzienia 500 irackich dzieci (z których wiele miało 10 lat), których rodzice spoczywają zapewne w anonimowych mogiłach, ja po prostu cieszę się z tych faktów, nawet jeśli nazwiemy to „zaprowadzaniem własnych wartości polityczno-moralnych”.

Ks. Musiał, jednoznacznie krytykujący „niejednoznaczność” postawy biskupów polskich, w imię patriotyzmu dopasowanego do swego ideologicznego obrazu świata sugeruje analogie Husajn = Dubczek i Bush = Breżniew oraz - poniekąd - że armia amerykańska = armia hitlerowska. To, iż Husajnowi nieskończenie bliżej do Stalina niż Bushowi do Breżniewa, wcale mu nie przeszkadza, podobnie jak to, że armia amerykańska czyniła ogromne starania, by oszczędzać cywilów, a wojska Husajna robiły wszystko, by ofiar cywilnych było jak najwięcej (cywilne stroje zamiast mundurów, żywe tarcze, magazyny broni w meczetach i szkołach itd.). Nie mąci mu też jednoznacznej oceny potworny policyjny terror, karne ekspedycje wojskowe przeciw wioskom i miastom, masowe tortury, „chemiczny Ali” i jego koledzy oprawcy - liczne, powszechnie znane i potwierdzone fakty, które krótko zrekapitulował laureat pokojowego Nobla, Jose Ramos Horta z Timoru Wschodniego: „Jeśli ruch antywojenny zniechęca USA i ich sojuszników do wszczynania wojny przeciw Irakowi, to w ten sposób przyczynia się do zapanowania pokoju martwych”.

Fakty nie są ważne, gdy posiada się pewność, że jest się sprawiedliwym, a każdy, kto ma odmienne poglądy, jest synem ciemności. Można wtedy dowolnie deformować rzeczywistość, by wysunąć dowolne oskarżenia. „Jeżeli amerykańska Izba Reprezentantów, ta sama Izba, która poparła prezydenta Busha w jego szaleństwie wojennym, przytłaczającą większością zobowiązała prezydenta Busha do ogłoszenia z racji wojny w Iraku Dnia Modlitwy i Postu - pisze ks. Musiał - to mamy naprawdę do czynienia nie tylko z zatarciem granicy między dobrem i złem, ale między wiarą w Boga i bluźnierstwem”. Jak widać, bardzo jest łatwo, przyznając sobie monopol na prawdę, oskarżać innych i na przykład ipso facto mianując się „obrońcą Pana Boga”, atakować innych za bluźnierstwo. Tyle tylko, że Izba Reprezentantów zdając sobie sprawę z faktu, że wojna zawsze jest czymś złym, a zarazem, że, niestety, zwłaszcza oglądana w TV i u ludzi młodych, łatwo może być potraktowana jak swoisty „mecz”, może też krzewić nacjonalizm oraz wzmacniać niechęć do innych kultur i narodów, właśnie by tym faktom zapobiec, ogłosiła „Dzień postu, pokory i modlitwy” (znamienne, że u ks. Musiała wypadło słowo „pokora”, całkowicie niepasujące do jego koncepcji).

Wystarczy wziąć do ręki biuletyn KAI: „Dzień Pokory i Modlitwy nie będzie jedynym dniem prośby o łaskę Bożą. Na terenie całych Stanów Zjednoczonych, w bazylikach, kościołach, ale i całkiem małych wiejskich kościółkach, odbywają się modlitwy wypraszające pokój i pojednanie, mądre decyzje przywódców oraz jak najmniejszą liczbę ofiar wojny i jak najmniej cierpień”. Czy można to nazwać bluźnierstwem?


III.

Jakaś wartość musi ulec zniszczeniu, jeśli ma dojść do zjawiska tragiczności.
Max Scheler, O zjawisku tragiczności


Wojna nigdy nie jest dobra. Zawsze wiąże się z cierpieniem niewinnych i uruchamianiem spirali nienawiści. Niezliczoną ilość razy powtarzał Papież te prawdy. Ale też jako konsekwentny rzecznik pokoju wielokrotnie krytykował on pacyfizm i odrzucał proste formuły do opisu skomplikowanych problemów. Mówiąc o sytuacji w Iraku, w programowym wystąpieniu do korpusu dyplomatycznego 13 I 2003 podkreślał, że „nie można uciekać się do wojny, nawet jeżeli chodzi o zagwarantowanie dobra wspólnego, chyba że w ostateczności i przy poszanowaniu wyraźnie ustalonych warunków; nie wolno też pomijać konsekwencji, jakie pociąga ona dla ludności cywilnej podczas działań zbrojnych i po nich”. Nie ma bowiem jednoznacznej recepty, co należy czynić, gdy lewicowy lub prawicowy dyktator, religijny bądź ateistyczny satrapa zamienia państwo w obóz koncentracyjny. Odpowiedź papieska nie jest odpowiedzią polityczną. Papież po prostu zawsze stara się mówić za tych, którzy głosu nie mają, za najsłabszych, stara się jak może osłaniać niewinnych i bezbronnych, tych, o których losie najłatwiej mogą zapomnieć „możni tego świata”. To jest zadanie Kościoła. Zarazem Papież z Polski jest też głęboko świadomy, że dopóki na naszym globie łamane są prawa człowieka, w życie chrześcijanina wpisane jest napięcie i prawdziwie tragiczne rozdarcie. „Są sytuacje, w których walka zbrojna jest złem nieuniknionym, od którego, w tragicznych okolicznościach, nie mogą się uchylić także i chrześcijanie - mówił w Wiedniu podczas nieszporów w 300. rocznicę odsieczy wiedeńskiej - nade wszystko jesteśmy jednak świadomi, że mowa oręża nie jest mową Jezusa Chrystusa ani też Jego Matki.”