Ta miłość nie przychodzi od razu

Milena Kindziuk

publikacja 12.04.2007 10:54

Obcy ma stać się własnym dzieckiem. Jak to możliwe? Czy można go pokochać? Czy będzie wdzięczny? Łatwy do wychowania? Czy nie spowoduje kryzysu w małżeństwie? Tego typu pytania codziennie zadaje sobie mnóstwo małżeństw, które myślą o adopcji. Niedziela, 8 kwietnia 2007

Ta miłość nie przychodzi od razu




Obcy ma stać się własnym dzieckiem. Jak to możliwe? Czy można go pokochać? Czy będzie wdzięczny? Łatwy do wychowania? Czy nie spowoduje kryzysu w małżeństwie? Tego typu pytania codziennie zadaje sobie mnóstwo małżeństw, które myślą o adopcji. Bo tak naprawdę nie jest to wcale łatwa decyzja. I chociaż każda matka adopcyjna czy ojciec niemal zawsze twierdzą, że nie wyobrażają sobie powrotu do życia, zanim pojawiło się w ich rodzinie dziecko, to również zgodnie przyznają, że do adopcji trzeba dojrzeć. O wiele bardziej niż do poczęcia własnego dziecka.

Najważniejsza wiadomość

– Nasza córeczka za kilka dni kończy rok. Trudno mi przypomnieć sobie, jak to było bez niej – mówi kobieta, która adoptowała małą Iwonkę w Katolickim Ośrodku Adopcyjnym w Warszawie. Zawsze było dla niej oczywiste, że po ślubie dom będzie pełen dzieci. – Dopiero kiedy w domach naszych znajomych kolejno zaczęli pojawiać się mali lokatorzy, a u nas – mimo wszelkich starań i leczenia – nic się nie działo, problem braku dziecka stawał się coraz cięższy. Dopiero gdy poszliśmy z mężem do ośrodka adopcyjnego, czułam się, jakby spadł ze mnie jakiś wielki ciężar.

Inna kobieta, dziś mama Piotrusia, opowiada, że decyzję o adopcji podjęła dopiero po 14 latach małżeństwa. – Długo do niej dojrzewaliśmy. We mnie tkwił jakiś dziwny opór, może strach, a mąż nie przejawiał żadnego zainteresowania, gdy poruszałam tę sprawę. Przełomowym momentem było podjęcie na Jasnej Górze duchowej adopcji dziecka poczętego. Potem trafiliśmy do ośrodka adopcyjnego...
Bywają też bardziej skomplikowane historie tych, którzy chcą spełnić marzenia o rodzicielstwie: – Gdy zaszłam w ciążę, mogłam się nią cieszyć tylko 4 miesiące – wyznaje trzydziestokilkuletnia kobieta. – Kolejne próby kończyły się poronieniem albo przedwczesnym porodem. – Cztery razy poroniłam. Ostatnią ciążę odleżałam plackiem 9 miesięcy. Córeczka po urodzeniu żyła 7 godzin... Za każdym razem więc wracałam ze szpitala do domu z pustymi rękami. Musiałam na nowo uczyć się chodzić, bo od leżenia nastąpił zanik mięśni – mówi kobieta. W końcu razem z mężem podjęła próbę adopcji. – Niewyobrażalne jest to czekanie na najważniejszą wiadomość – że czeka na nas maleństwo. I nareszcie! Telefon z ośrodka, że jest chłopiec i że możemy po niego przyjechać!

Taka właśnie jest procedura: najpierw rodzice zgłaszają się do ośrodka, przechodzą kwalifikacje, a potem czekają na telefon. I dopiero wtedy mogą pojechać po dziecko.



To dla dziecka szukamy rodziców

– Cały proces przygotowania rodziców adopcyjnych trwa minimum dziewięć miesięcy – wyjaśnia Zofia Dłutek. Rozmawiamy w siedzibie Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego przy ulicy Grochowskiej w Warszawie, czyli dokładnie tam, gdzie przełamują się bariery i lęki wielu małżeństw pragnących dziecka. To właśnie przy tym prostokątnym, dużym stole, przy którym pijemy teraz kawę, w przestronnym, świeżo odnowionym gabinecie pani dyrektor rozstrzygają się losy wielu ludzi.

W decyzji o adopcji ważna jest motywacja. Gdy na rozmowę wstępną zgłasza się np. małżeństwo, które ma duże mieszkanie, a nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, gdzie będzie pokój dziecka, bo... są dwie sypialnie, pokój gościnny, gabinet do pracy i... właściwie nie ma już miejsca, wtedy rodzą się wątpliwości, czy można powierzyć takim ludziom dziecko. Podobnie jest w przypadku, gdy dziecko ma uśmierzyć ból, zaleczyć cierpienie, zabić samotność albo zażegnać kryzys w małżeństwie. – To dziecko jest dla nas najważniejsze. Dla dziecka szukamy rodziców, którzy obdarzą je uczuciem, nie odwrotnie. To jest nasza dewiza – zapewniają pracownicy warszawskiego ośrodka, dodając, że takie są zasady wszystkich katolickich ośrodków adopcyjnych w Polsce. Dlatego też kandydaci na rodziców muszą przejść specjalne szkolenia. Spotkania z pracownikami ośrodka odbywają się również w domu małżonków. Kwalifikacje kandydatów ocenia specjalna komisja. Wymogi są twarde: dobry stan zdrowia, w miarę dobre warunki materialne, opinia z zakładu pracy, małżeństwo sakramentalne trwające nie krócej niż pięć lat, także opinia proboszcza. – Musimy mieć pewność, że oddajemy dziecko w bezpieczne ręce, do rodziny, która zapewni dziecku także wychowanie religijne – mówi Zofia Dłutek. Przyszli rodzice adopcyjni wyjeżdżają na weekendowe rekolekcje dla małżeństw. – Oni muszą potem umieć wytłumaczyć dziecku, że to Bóg jest dawcą życia i że On je chciał, mimo iż nie zostało przyjęte przez biologicznych rodziców – mówi pani dyrektor.

Komuś pomóc, kogoś pokochać

Dzieci, które czekają na adopcję, z jakichś powodów nie mogą być przyjęte w swoich biologicznych rodzinach. Niejednokrotnie oddawane są przez matki uzależnione od alkoholu lub narkotyków. Chore lub zdrowe. Czasami są pozostawione w szpitalu lub w skrajnych przypadkach znalezione na śmietniku, na przystanku autobusowym. Dopiero jednak, gdy mają uregulowaną sytuację prawną, mogą trafić do adopcji.



Chorych dzieci ludzie często się boją. Zwłaszcza gdy jest to zespół Downa, wodogłowie albo zaburzenia natury psychicznej. – Życie jednak weryfikuje te przekonania, lęki się przełamują. Po to zresztą prowadzimy wcześniej szkolenia – mówią pracownicy ośrodka. I przywołują w pamięci Piotrusia. Niesłyszącego, niewidomego, z porażeniem mózgowym i wodogłowiem. Został adoptowany przez Szwedów. Rodzice regularnie przysyłają teraz do ośrodka zdjęcia i listy, w których opisują, jak dziecko się rozwija. Są szczęśliwi. I za nic w świecie nikomu by go nie oddali. Bo dla ludzi, którzy naprawdę dojrzeli do adopcji, nie jest ważne, czy dziecko jest chore, czy zdrowe. Liczy się to, że ono jest. Że można komuś pomóc, kogoś pokochać, wychować i wypuścić w dorosłe życie.

– Oczywiście, zdarza się, że jakieś chore dziecko bardzo długo czeka na adopcję – mówi Zofia Dłutek. – Pamiętam dziewczynkę, która miała tylko jedną kończynę. Nikt jej nie chciał. Położyliśmy wtedy karteczkę z jej imieniem pod figurkę Ojca Pio. I modliliśmy się do Jana Pawła II. I znaleźli się dla niej rodzice. Czy to nie jest cud? – pyta retorycznie dyrektor. I dodaje: – Często proszę Jana Pawła II o pomoc. Skoro mówił, że każde życie poczęte powinno być zrodzone i że ma ono sens, to niech się teraz martwi o te dzieci!

W ośrodku adopcyjnym rodzice uczą się pokonywać jeszcze jeden lęk: co będzie, jak dziecko dowie się, że jest adoptowane? Bo nieuniknione jest, że nadejdzie taki moment, kiedy zacznie coś przeczuwać, że usłyszy coś przez przypadek, zobaczy jakieś zdjęcia, dowie się od innych dzieci... – Bardzo ważne jest, aby opowiedzieć dziecku o jego przeszłości oraz by wracać do tego tematu wraz z rozwojem dziecka – mówi Zofia Dłutek. – Bo gdy potem dowie się nagle, od osób trzecich, zawsze będzie to wstrząs.
Jak to powiedzieć?

Mama 3-letniego Łukasza: – Kiedyś podczas lektury „Biblii dla maluchów” Łukasz rozmawiał ze mną o historii Abrahama i Sary, o tym, jak mieli wszystko, ale nie mieli dzieci i byli bardzo smutni. Przytuliłam go, głaszcząc po jasnych włoskach i powiedziałam: – Wiesz synku, mamusia i tatuś też byli tacy smutni. Modliliśmy się, by Pan Bóg odmienił nasz los. I dobry Bóg w darze dał nam ciebie. A na to Łukaszek: – To ja kiedyś byłem u Boga, a teraz jestem z wami? Przytuliłam go jeszcze mocniej i wyszeptałam: – Tak, synku.

Mama Krzysia i Julki: – Od razu zakładaliśmy, że powiemy dzieciom, iż są adoptowane. Teraz, gdy Krzyś ma prawie trzy i pół roku, nie wydaje się to takie poste, ale próbujemy. Wykorzystuję pojawienie się Julci w naszej rodzinie i tłumaczę mu, że niektóre mamusie noszą dzidziusia w serduszku, a niektóre w brzuszku. To naprawdę zadziwiające, że Krzyś sam stwierdził, że on był w serduszku.



Na miłość potrzeba czasu

– Że bezdzietność jest dla małżonków wielkim cierpieniem, nie ulega wątpliwości – twierdzi Zofia Dłutek. Że jest planem Boga wobec człowieka – także. Dlatego w katolickich ośrodkach adopcyjnych wielką wagę przywiązuje się do uświadomienia tej prawdy przyszłym rodzicom. Tak by mogli rozeznać, czy ich powołaniem jest adopcja, czy może coś innego, np. większe zaangażowanie społeczne. – Bo nie każde bezdzietne małżeństwo jest powołane do adopcji – twierdzi Zofia Dłutek. Przekonuje zarazem, że adopcja zawsze pozytywnie wpływa na rodziców, zmienia ich. – Przy takim dziecku człowiek staje się kimś lepszym – potwierdza matka adoptowanej niedawno dziewczynki. – Ja nauczyłam się przy Julci spokoju i cierpliwości, uśmiechu i łagodności. Przy takim maleństwie, które dzieli się wszystkim z tobą, tuli się do ciebie, pilnuje, żeby rodzice nie zapomnieli pocałować się na przywitanie, klęka przed obrazem Matki Bożej i domaga się, żebyśmy klęczeli razem z nią, nie można być złym człowiekiem.

Wychowanie jednak, mimo że początek jest często bajkowy, zwykle niesie trudności. I właśnie dlatego w katolickich ośrodkach adopcyjnych są grupy rodzin adopcyjnych, które regularnie się spotykają i wspierają. Jest to niezmiernie ważne. Tym bardziej że – jak twierdzą psychologowie – miłość do dziecka adopcyjnego nie zawsze przychodzi od razu. Potrzeba na nią czasu. Ale jedno jest pewne: gdy przyjdzie, daje ogromne szczęście.