Ciało jest od Boga

Milena Kindziuk, Piotr Chmieliński

publikacja 03.12.2007 15:58

Jeżeli nie będziemy używać ciała, to nie dotrze do nas tajemnica Wcielenia Pańskiego. Musimy sobie zdawać sprawę, czym jest właściwie pojęta duchowość. To nie jest niematerialność, lecz poddanie się Parakletowi, które ma się wyrażać w kategoriach ludzkiego ciała. Niedziela, 3 grudnia 2007

Ciało jest od Boga




„I stał się człowiekiem”... – w wymiarze fizycznym

I znowu nadszedł grudzień, a wraz z nim Adwent – czas oczekiwania na niezwykłe Narodziny. Oto sam Bóg staje się człowiekiem. Jednym z nas. We wszystkim do nas podobny, oprócz grzechu. A skoro człowiekiem, to znaczy właściwie kim? W trzech częściach naszego adwentowego cyklu pokażemy człowieka jako osobę cielesno-psychiczno-duchową. Każdy z tych trzech wymiarów naszego człowieczeństwa jest ważny, wart uwagi i szacunku. Rozpoczynamy od wymiaru cielesnego.


Chrześcijaństwo pozornie wydaje się być religią, dla której ciało jest mało ważne. Bardziej uwypuklane jest to, co duchowe, ukryte, niewidoczne. A ciało? Z nim można co najwyżej powalczyć, ujarzmić je, aby nie przeszkadzało w drodze do Boga. Ale czy tak jest w istocie? Czy ciało to rzeczywiście takie zło konieczne, które musimy jedynie tolerować?

Czytając Pismo Święte, znajdujemy teksty, które wskazują, że na ciało trzeba patrzeć pozytywnie. Św. Paweł pisze, że ciało jest świątynią Ducha Świętego, który w nas jest i którego mamy od Boga. „Chwalcie więc Boga w waszym ciele!” – zachęca Apostoł w Pierwszym Liście do Koryntian (Kor 6, 20).

Skoro więc mamy chwalić Boga w naszym ciele, to znaczy, że jest ono czymś godnym pochwały. – Jeżeli Syn Boży stał się ciałem w samym zamierzeniu Boga, cielesność ma wyłącznie pozytywny sens. Ludzkie ciało jest dobrem – tłumaczy o. Mirosław Pilśniak, dominikanin. Także zdaniem ks. Stefana Moszoro-Dąbrowskiego z Opus Dei, ciało jest dobrem tak wielkim, że dbanie o nie jest wpisane w Dekalog. – Piąte i szóste przykazania wyraźnie mówią, że mamy dbać o ciało i o cały materialny wymiar życia. Wskazują też na szacunek wobec ciała, zarówno swojego, jak i ciała innych.

Zwróćmy zresztą uwagę na słowa, które w każdą niedzielę wypowiadamy w kościele w Wyznaniu wiary. W Credo mówimy, że „wierzymy w ciała zmartwychwstanie”.


Ciało na wieki


A więc ostatecznie naszą perspektywą jest posiadanie ciała na wieki. Kiedy patrzymy na Jezusa Chrystusa, który jest Bogiem, widzimy, że ma On takie ciało, jak każdy z nas. – Bóg, stając się człowiekiem, staje się nim naprawdę. On nie robi dla nas teatrzyku, przedstawiając się jako słaby, bezradny, tylko naprawdę taki jest – mówi znany poeta Ernest Bryll.





Potwierdzają tę prawdę teologowie. – Ciało ludzkie jest tak ważne, że Bóg je przyjął i wyniósł do szczególnej godności – podkreśla o. Ksawery Knotz, kapucyn ze Stalowej Woli, duszpasterz małżeństw i rekolekcjonista. – Dzięki temu, że Bóg przyjął ludzkie ciało, nasze sprawy stały się sprawami Bożymi. Przez ukryte życie w Nazarecie Pan Jezus wskazał chociażby to, że każda praca, nawet ta najbardziej ukryta, gdy jest wyrazem miłości, w oczach Bożych ma sens – dodaje ks. Moszoro-Dąbrowski.

– Jezus doświadczał potrzeb ludzkiego ciała, bo był do nas podobny we wszystkim oprócz grzechu. Był jednak absolutnie wolny wobec potrzeb swego ciała. Ciało Jezusa jest „miejscem” oddania, miłości i poświęcenia. Zarówno wtedy, gdy przemierza ziemię palestyńską, głosi Dobrą Nowinę, przytula dzieci, myje nogi uczniom, jak i wówczas, gdy powieszony na krzyżu, bezgranicznie cierpi i umiera. I dzisiaj Jezus służy nam swoim ciałem w tajemnicy Eucharystii. Uczynić nasze ciało „miejscem” miłości i oddania Bogu i ludziom – to zasadnicza konsekwencja Wcielenia – wyjaśnia o. Józef Augustyn, jezuita, autor wielu popularnych książek, znany kierownik duchowy i rekolekcjonista.

Wcielenie Boga sprawia też, że staje się On dla nas kimś bliskim. W ujęciu Brylla – bratem. Stąd w jego wierszach tak wiele strof o braterstwie Boga z ludźmi.

– Możemy się do Jezusa zwracać ze świadomością, że nas rozumie, bo jest jednym z nas – przekonuje o. Knotz. Wynika z tego konieczność akceptacji własnego ciała. – Chodzi tu także o akceptację sfery seksualnej naszego życia, która także jest dobra, bo stworzona przez Boga – dodaje kapucyn.


Umalowana dla Pana Boga


To, co cielesne, przybiera konkretne kształty. Musi więc wiązać się z formą. Jak w literaturze czy sztuce, kiedy troska o formę urasta do wielkiej rangi i toczy się nawet o nią spór (np. cała dyskusja o czystą formę Witkacego), tak w życiu, również chrześcijańskim, forma ma wielkie znaczenie i sens. Także przez odniesienie do sztuki. Dobrze tłumaczy to wybitny teolog o. Jacek Salij, dominikanin: „Ten, który dla nas przyjął ludzkie ciało, również swoją dzisiejszą obecność wśród nas lubi naznaczać jakąś formą widzialności”. Czyni to poprzez swoją obecność choćby w obrazach czy rzeźbach. Według o. Salija, taka jest natura wiary chrześcijańskiej, że „nieustannie pragnie ona przekraczać granice między tym, co widzialne, a tym, co niewidzialne”.

Także Jan Paweł II pisał, że „ikonografia Chrystusa wiąże się z naszą wiarą w rzeczywistość Wcielenia. Kościół aprobuje ten rodzaj sztuki, ponieważ jest przeświadczony, że Bóg, który objawił się w Jezusie Chrystusie, rzeczywiście odkupił i uświęcił ciało oraz cały świat dostępny poznaniu zmysłowemu” (List apostolski z 4 grudnia 1987 r.).





Na znaczenie formy w ludzkim życiu zwraca też uwagę ks. Moszoro-Dąbrowski. – Formy nie należy lekceważyć – mówi. – Nie jest bez znaczenia, jak wyglądamy. Jeżeli np. idziemy na rozmowę w sprawie pracy, to dbamy o odpowiedni wygląd, postawę, ubiór itd. O tym, jak ważna jest forma, wiedzą też ludzie zakochani. Jest przecież wyraźna różnica w tym, czy na randkę idzie mężczyzna ogolony, czy nie, czy przychodzi punktualnie, czy się spóźnia. Podobnie dziewczyna: przychodzi umalowana i gustownie ubrana czy nie – mówi ks. Moszoro-Dąbrowski.

Czy jednak znaczy to, że dla Boga jest ważne, czy dziewczyna przychodzi do kościoła umalowana, czy nie?
– Dla Pana Boga ważne jest to, co znajduje się w ludzkim sercu. Jeżeli dziewczyna idzie na randkę i maluje się dla chłopaka, wyraża w ten sposób miłość. Tak samo jest z Bogiem. Jeżeli przez piękny wygląd kobieta wyraża miłość Bogu, to On z pewnością to doceni. Ale tylko pod warunkiem, że robi to rzeczywiście dla Boga – podkreśla kapłan Opus Dei.


Jaka asceza ciała


Nasze ciało wymaga troski. Chyba najpełniej dał temu wyraz Karol Wojtyła, którego „Miłość i odpowiedzialność” jest swoistym kompendium chrześcijańskiej teologii ciała. Także cykl katechez Jana Pawła II „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” stanowi próbę udzielenia odpowiedzi na pytanie o męskość i kobiecość. Tak otwarte mówienie o cielesnym aspekcie ludzkiej miłości to – jak powiedział kiedyś George Weigel – „prawdziwa bomba zegarowa, którą Kościół będzie musiał przemyśleć w kolejnych dziesięcioleciach XXI wieku”.

Istnieje też, oczywiście, cała tradycja lekceważenia, przesadnego umartwiania ciała, robienia mu krzywdy, jakby to wszystko miało wpływać na korzyść duszy. – Nie można mówić o zbawieniu, eliminując ciało. Zawsze pozostaniemy istotami cielesnymi. Ciało jest integralną częścią naszego człowieczeństwa – zapewnia o. Knotz.

W historii Kościoła spotykamy przykłady wielu świętych czy Ojców Pustyni, którzy umartwiali swoje ciało. Umartwiali, ale nie niszczyli. – Nie było to wyrazem wrogości wobec ciała, ale wolności wobec niego. Ponieważ dzisiaj uprawiamy bałwochwalczy kult ciała, trudno nam zrozumieć oszczędny, pełen prostoty i surowości styl życia mnichów – mówi o. Augustyn. – Mnisi często żyli bardzo długo. Ich ascetyczny styl życia nie tylko nie zabijał ich ciała, ale służył lepszemu funkcjonowaniu. Ojcowie Pustyni nie stosowali z zasady okaleczania ciała, jak czynili to np. biczownicy w średniowieczu.




Miłość potrzebuje cielesności


Tak więc ciało nie jest nieszczęściem czy przekleństwem, ale Bożym darem miłości. Darem otrzymanym i zadanym. „W tajemnicy Bożego Narodzenia Bóg odsłania nam prawdę, że na tej ziemi miłość potrzebuje ludzkiej cielesności. Jeśli bowiem miłość ogranicza się jedynie do duchowych pragnień, dobrych intencji czy emocjonalnych poruszeń, jeśli nie wyraża się przez fizyczną aktywność, poprzez służenie drugiej osobie własnym zdrowiem i czasem, własną siłą, osobowością, wytrwałością i zmęczeniem, to taka miłość jest jedynie iluzją, utopią, teorią. Taka odcieleśniona miłość nie będzie w ogóle dostrzeżona” – pisze ks. Marek Dziewiecki, psycholog, teolog, duszpasterz, w książce „Cielesność, płciowość, seksualność”.

Autor podkreśla, że istnieją trzy podstawowe sposoby okazywania miłości za pośrednictwem ciała: obecność, pracowitość i czułość. Chodzi bowiem o to, że kochać – to być obecnym, również fizycznie. Sama obecność jednak nie wystarczy. Miłość wymaga również konkretnych słów i czynów, aktywności i zaangażowania dla dobra drugiego człowieka. Wreszcie konieczna jest czułość, ale dostosowana do rodzaju więzi, które łączą danych ludzi. „Przejawy czułości powinny być zatem proporcjonalne do głębi więzi, która została zbudowana. Najsilniejszą z więzi międzyludzkich na tej ziemi jest więź małżeńska. Z tego właśnie powodu Chrystus mówi, że małżonkowie stają się jednym ciałem. Miłość małżeńska wymaga nie tylko największego stopnia wzajemnej obecności i pracowitości, lecz także największego stopnia wzajemnej czułości” – pisze ks. Dziewiecki.


Modlitwa „na łyżwiarza”


Ciało odgrywa bardzo ważną rolę na modlitwie. Modlitwa ma angażować całe nasze człowieczeństwo, nie tylko sferę duchową, ale również psychiczną i fizyczną. Warto więc zadać sobie pytanie: jak traktujemy ciało na modlitwie? O. Tomasz Kwiecień, dominikanin, liturgista, w książce „Pochwała ciała” zwraca uwagę, że w naszych kościołach bardzo wielu mężczyzn klęka na tzw. łyżwiarza, czyli na jedno kolano. „Ktoś taki – pisze o. Kwiecień – z profilu wygląda, jakby był panczenistą, który właśnie zrobił wymach i posuwa się do przodu. Często ludzie żegnają się znakiem krzyża, tak jakby odganiali muchę, wykonując chaotyczne gesty (...). Pierwszym etapem uczestnictwa w liturgii będzie wejście w wykonywanie gestów i czynności: poważne i świadome robienie znaku krzyża, uważne klękanie i wstawanie itp. Jeżeli trudno się skupić na modlitwie, to najlepiej skontrolować postawę ciała: czy wyraża ona to, co w tej chwili powinienem robić?”.

Najpiękniejsze świadectwo wszechstronnego używania ciała na modlitwie zostawił nam św. Dominik, założyciel Zakonu Dominikanów. Na modlitwie klęczał, wstawał, siadał, rozkładał ręce na kształt krzyża, kłaniał się, leżał krzyżem, płakał. „Mamy taki odruch – pisze o. Kwiecień – żeby przyjść do kaplicy, uklęknąć i trwać na klęczkach. A Dominik wstawał i klękał”.





O. Kwiecień przypomina łacińską formułę: „Caro salutis est cardo”, czyli ciało jest hakiem, zawiasem, podstawowym elementem, na którym zawisło całe zbawienie. Zdaniem dominikańskiego liturgisty, ta fraza jest streszczeniem tajemnicy Wcielenia i pokazuje nam, że chrześcijaństwo albo będzie cielesne, albo go wcale nie będzie. „Jeżeli nie zaczniemy modlić się ciałem, to będziemy ciągle wobec niego podejrzliwi. Jeżeli nie będziemy używać ciała, to nie dotrze do nas tak naprawdę tajemnica Wcielenia Pańskiego. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, czym jest właściwie pojęta duchowość. To, że jesteśmy ludźmi duchowymi – jeśli nimi jesteśmy – oznacza: poddanymi Duchowi Świętemu. Duchowość to nie jest niematerialność, lecz poddanie się Parakletowi, które ma się wyrażać w kategoriach ludzkiego ciała. Tak jak prawda o królestwie Bożym i o niematerialnej świątyni ciała mistycznego jest wyrażona w kamieniu i drewnie budynku kościelnego, tak samo prawda o mnie jako o człowieku duchowym jest wyrażona poprzez moje zachowanie cielesne” – pisze o. Kwiecień.

Potwierdza tę prawdę Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK 364), w którym czytamy, że ciało człowieka uczestniczy w godności „obrazu Bożego” oraz że jest ono ciałem ludzkim właśnie dlatego, że jest ożywiane przez duszę duchową, i cała osoba ludzka jest przeznaczona, by stać się w Ciele Chrystusa świątynią Ducha.


Bóg nie udawał człowieka


Ernest Bryll, poeta

Bóg, stając się człowiekiem, a więc także ciałem, staje się nim naprawdę. On nie robi dla nas teatrzyku, przedstawiając się jako słaby, bezradny, tylko naprawdę taki jest.

Bóg, stając się człowiekiem, staje się też dla nas bardziej zrozumiały we wszystkich swoich ludzkich atrybutach. Możemy być wobec Niego opiekuńczy, możemy Go objąć, przytulić, obronić.

Dlatego właśnie bliskie jest mi chrześcijaństwo. Bo jako jedyna religia mówi, że Bóg staje się właśnie naszym bratem. Nie udawał On człowieka, podobnie jak nie udawał dziecka, narodzenia, śmierci. On naprawdę jest człowiekiem, i co więcej, nie przestał nim być w momencie zmartwychwstania. (mk)