Szkodliwe eksperymenty

Jolanta Dobrzyńska

publikacja 17.06.2008 15:31

Nie ujmując nic cennym kompetencjom kluczowym, należy mieć nadzieję, że mit o nieważności treści nie zapanuje w polskiej polityce edukacyjnej. Poczynił on wystarczająco duże spustoszenie w programach kształcenia krajów Zachodu. Niedziela, 15 czerwca 2008

Szkodliwe eksperymenty



W ministerialnym gmachu przy alei Szucha w Warszawie przygotowywana jest nowa reforma nazywana „obniżeniem wieku obowiązku szkolnego”. Jest cicha, szybka i pozbawiona szerszej społecznej refleksji. Wielu rodziców przyszłych sześciolatków wysyła do MEN protesty. Skutki reformy mogą być jednak daleko poważniejsze niż smutna konieczność przebywania malucha w nieprzyjaznych mu szkolnych murach.

Postulat obniżenia wieku rozpoczynania nauki szkolnej formułowany był kilkakrotnie przez kolejnych ministrów edukacji. Potrzebę zamiany szkolnej i przedszkolnej „zerówki” w klasę I uzasadniano wówczas głównie koniecznością wygospodarowania dodatkowego czwartego roku nauczania dla zbyt nabrzmiałego programowo liceum. Zmiany, jakie zapowiada obecnie Ministerstwo, przesuwają egzamin maturalny z 19. na 18. rok życia, a więc niweczą ten zamiar.

Zastanówmy się nad sensem tych zmian. To oczywiste, że treści programowych likwidowanej klasy maturalnej w żaden sposób nie zastąpi rok kształcenia elementarnego (realizowanego i dziś pod nazwą obowiązkowego wychowania przedszkolnego). Reforma nie wprowadzi też w najbliższych latach pięciolatków w obowiązkową edukację przedszkolną, bo dostępność przedszkoli w Polsce jest najniższa wśród krajów UE. Taki zabieg wymagałby wcześniejszego sześciokrotnego (!) zagęszczenia na wsiach sieci placówek przedszkolnych.

Jak widać – pod stosowanym obecnie hasłem „obniżenie wieku szkolnego” – w rzeczywistości kryje się skrócenie okresu nauczania. Trudno zrozumieć sens tych zmian. Młodzi Polacy będą o rok wcześniej wchodzili na europejski rynek pracy, ale będą gorzej przygotowani do konkurowania na tym rynku.



O zmianach programowych


Obniżenie wieku kształcenia pociąga za sobą konieczność przebudowy programów nauczania na wszystkich etapach szkolnej edukacji „tak, aby treść i sposób kształcenia były przystosowane do możliwości ucznia związanych z etapem jego rozwoju” (z komunikatu MEN). Rozumiane w ten sposób zmiany programowe oznaczają w praktyce ograniczanie treści idące w parze z ich infantylizacją.

Przeżywamy w Europie kryzys pedagogiki jako nauki, a w kryzysie żyją i rozprzestrzeniają się różnorodne mity. Jednym z nich jest twierdzenie, że w dobie pełnego dostępu młodego człowieka do internetowej informacji mało istotne są treści nauczania i obojętny jest materiał tematyczny, na którym uczymy dziecko czytać, liczyć, tworzyć, a szkoła ma się skupić na kształceniu kompetencji kluczowych – czytaniu ze zrozumieniem, rozumowaniu, współdziałaniu w grupie, itp. Nie ujmując nic cennym kompetencjom kluczowym, należy mieć nadzieję, że mit o nieważności treści nie zapanuje w polskiej polityce edukacyjnej. Poczynił on wystarczająco duże spustoszenie w programach kształcenia krajów Zachodu.




Trudniej na starcie


W roku 2007 Akademia Świętokrzyska realizowała w ramach projektu unijnego ogólnopolskie badania „Dziecko sześcioletnie u progu nauki szkolnej”. Objęły one sześciolatków z „zerówek” szkolnych i z przedszkoli. Raport z badań odsłania zdecydowaną przewagę sześciolatków z przedszkoli nad sześciolatkami ze szkół. Dzieci są aktywniejsze, cechuje je wyższy poziom rozwoju umysłowego, uzyskują lepsze wyniki w przygotowaniu do czytania, pisania, liczenia oraz w rozumowaniu. Intensywniej rozwinęły zdolności poznawcze, analizę i syntezę słuchową i wzrokową. Mają też wyższe poczucie kontroli wewnętrznej, potrafią lepiej dbać o porządek, sprawniej posługują się przyborami szkolnymi i lepiej o nie dbają. Nawiązują łatwiej kontakt z innymi, są bardziej opiekuńcze, potrafią lepiej oceniać zachowanie rówieśników. Nie są uległe ani zbyt ciche, poprawnie wykonują polecenia, częściej wykonują zadania bez pomocy, wykazują większą wytrwałość i większe zainteresowanie, lepiej koncentrują uwagę, są bardziej pewne swojej decyzji. Przewaga dzieci ze szkolnych „zerówek” uwidoczniła się tylko w jednej dziedzinie – wykazują one wyższy poziom umiejętności ruchowych w zakresie rzutów i chwytów.

W badaniach o łącznym koszcie 8,5 mln zł partycypowało Ministerstwo Edukacji Narodowej. Wyniki dały ministrowi mocną podstawę do starań o rozwój edukacji przedszkolnej sześciolatków kosztem szkolnych „zerówek”. Decyzje MEN przeczą wnioskom z badań. Przeniesienie dzieci z przedszkoli do szkół pogorszy, a nie poprawi szkolny start sześciolatka.



Gorzej na finiszu


Wyniki międzynarodowych badań porównawczych PISA, przyjmowane za wskaźnik jakości edukacji, są powszechnie znane. Młodzi Polacy plasują się na mocnej średniej pozycji. Warto jednak zauważyć, że testom poddawana jest młodzież w wieku 15 lat, a dla jakości edukacji najważniejsze jest to, co rozgrywa się na jej finiszu. W większości krajów rozwiniętych nauczanie szkolne prowadzone jest do 18.-19. roku życia, jednak obowiązek szkolny kończy się już w wieku 16-17 lat. Spory procent uczniów „wypada” wówczas z systemu szkolnego. Polska ma przedłużony do 18 lat obowiązek kształcenia, co wyróżnia ją jako kraj, w którym aż 91,7% uczniów kończy szkoły ponadgimnazjalne (unijny cel to 85%, zaś średnia dla Europy wynosi niecałe 78%). Jeśli informację tę zestawimy z faktem kończenia liceum przez polskich uczniów w 19. roku życia, to zrozumiemy, skąd bierze się uznanie krajów zachodnich dla wykształcenia Polaków. Rezygnacja z tego atutu będzie największą, najpoważniejszą, niepowetowaną stratą dla polskiej oświaty.



Tropem „standardów europejskich”


Pomysł reformy uzasadniony został przez minister Katarzynę Hall „potrzebą dostosowania polskiego systemu szkolnictwa do standardów europejskich”. Problem w tym, że... nie ma takich standardów.
Statystycznie ujmując, większość krajów Europy rzeczywiście prowadzi kształcenie ogólne młodzieży w przedziale wiekowym 6-18 lat. Jednak nie jest to normą. W Danii, Szwecji, na Litwie, w Estonii czy w Finlandii przedział ten jest taki jak w Polsce – 7-19 lat. I to właśnie z Finlandii próbuje się dziś czerpać wzorce, bo według badań PISA szkoła fińska przoduje w osiągnięciach edukacyjnych. Krajami, które z kolei najsilniej obniżyły wiek obowiązku szkolnego, są: Anglia (5-18 lat) i Irlandia Płn. (początek – 4 lata). Uproszczeniem byłoby twierdzenie, że stanowi to przyczynę obserwowanej obecnie recesji brytyjskiego szkolnictwa publicznego, niemniej podążanie przez Polskę anglosaskim śladem jest mocno ryzykowne.




Dlaczego Polska miałaby zrezygnować z przynoszącego dziś dobre efekty przedziału nauczania 7-19 lat, poprzedzonego obowiązkowym wychowaniem przedszkolnym sześciolatków?

Przewidywane straty


Zapowiedziana reforma skróci cykl kształcenia ogólnego w Polsce. Mocno ograniczy treści nauczania. Pogorszy warunki startu szkolnego sześciolatka. Zmniejszy przewagę Polaków na europejskim rynku zatrudnienia. I w dodatku wygeneruje dodatkowe koszty.

Na wydatki związane z reformą złożą się: koszty utrzymywania w szkołach do 2020 r. dodatkowego rocznika uczniów (oddziały połączą sześcio- i siedmiolatków), koszty przebywania większej liczby dzieci w świetlicach szkolnych, koszty przygotowania szkół podstawowych na przyjęcie dzieci młodszych, oraz koszty przekwalifikowania nauczycieli. Wymienione kategorie wydatków nie przyczynią się do poprawy jakości nauczania, ani nie podniosą jego standardu.

Nawet w największym przypływie dobrej woli trudno jest zrozumieć sens reformy, która przynosi straty uczniowi i państwu.



Obecne wyzwania


Jest co naprawiać w polskiej oświacie, chociażby rzadka sieć przedszkoli. Ministerstwo podjęło już w tym zakresie działania naprawcze w postaci propozycji przedszkoli alternatywnych. Dobry pomysł, ale trzeba go pilotować, wzmacniać, modyfikować, uzupełniać pomysłami innymi. Odczuwalna poprawa dostępności przedszkoli w Polsce byłaby dużym sukcesem ministra.

Jest w oświacie i inny poważny problem, który wymaga szybkich, radykalnych działań. To upadek szkolnictwa zawodowego. Rynek pracy woła o wykwalifikowanych robotników, a szkoły kształcące w zawodach są, jedna po drugiej, zamykane. Wiele do życzenia pozostawia też poziom zawodowego kształcenia. To poważne wyzwanie dla resortu.

Jeśli chcemy podnosić jakość oświaty w Polsce, musimy mieć system wspierania najsłabszej grupy uczniów i system kształcenia uczniów wybitnie zdolnych. Potrzeba prowadzenia zajęć pozalekcyjnych w tych dwóch kierunkach została zawarta w Strategii Edukacji na lata 2007-2013. To doskonałe zadanie dla zaangażowania unijnych funduszy.

Wiele spraw w polskim szkolnictwie wymaga spokojnego naprawiania i doskonalenia, bez wywracania systemu. Rewolucje edukacyjne są czasem konieczne, ale same w sobie są rzeczą złą. O powodzeniu w nauczaniu decydują bowiem ciągłość i komplementarność programowa oraz organizacyjny spokój. Filozofia permanentnej zmiany, będąca kołem zamachowym współczesnej gospodarki, jest wrogiem edukacji.
Wciąż reformując, niczego nie doskonalimy. Narażamy się za to na eksperymenty szkodliwe.

***

Jolanta Dobrzyńska – b. wicedyrektor Departamentu Kształcenia i Wychowania MEN, członek zespołu ds. reformy szkolnictwa ponadgimnazjalnego za: „Wychowawca” nr 5/2008, s. 6-7.