Chiński mur olimpijski

Wojciech D. Dudkiewicz

publikacja 12.08.2008 11:09

A miało być tak pięknie. Idea władz olimpijskich wydawała się prosta: oddajemy organizację igrzysk Chinom, ale pod warunkami, które miały wymusić na ich komunistycznych władzach liberalizację kraju. Co dziś zostało z tych zobowiązań? Niedziela, 10 sierpnia 2008

Chiński mur olimpijski



Rozpoczynające się igrzyska olimpijskie w Pekinie niczego nie zmienią w życiu Chińczyków. Impreza, która miała poprawić przestrzeganie elementarnych praw ludzkich w tym kraju,
najpewniej jeszcze je pogorszy.

A miało być tak pięknie. Idea władz olimpijskich wydawała się prosta: oddajemy organizację igrzysk Chinom, ale pod warunkami, które miały wymusić na ich komunistycznych władzach liberalizację kraju. Co dziś zostało z tych zobowiązań?

– Nie zostało nic – ocenia Krzysztof Łoziński, znawca Dalekiego Wschodu, autor książek i opracowań o Chinach. – Nigdy zresztą nie było szansy, żeby olimpiada cokolwiek zmieniła. Natomiast pokazało to, że działacze olimpijscy nie pojmują komunistycznych Chin.

Ks. dr Waldemar Cisło, dyrektor polskiej sekcji organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie, też nie ma złudzeń. – Nie bądźmy naiwni, że igrzyska coś zmienią – mówi. – Ten kraj ma za duże znaczenie gospodarcze, żeby zachodni politycy twardo domagali się przestrzegania praw człowieka, ryzykując zadrażnienia. Pieniądze górują nad prawami człowieka.



Co oferuje obóz pracy


Wiktor M. (imię zmienione), Polak, który od 10 lat robi interesy w Chinach, uważa, że ten kraj ma kilka twarzy, a ograniczenia narzucane przez komunistów daje się czasem omijać. Bo drakońskie przepisy, ograniczające np. liczbę dzieci w rodzinie, przeważnie nie sięgają na prowincję. Tam życie często toczy się jak w XIX wieku.

– Mieszkańcy wsi z głębi kraju machają ręką na władzę. Są biedni, niewiele mają do stracenia. A ludzi z kapitalistycznego wybrzeża stać np. na drugie dziecko. Muszą tylko zapłacić sporą karę – mówi. To na prowincji wybuchają bunty i zamieszki. Często wiążą się z działaniami lokalnych władz przeżartych korupcją. Potem wojsko zaprowadza porządek. – Giną ludzie, ale nic się nie zmienia. Nawet w sąsiedniej prowincji nikt o tym nie usłyszy, bo nie ma wolnych mediów.

Inaczej jest na wybrzeżu. Tu trwa kapitalistyczna gonitwa. Już pierwsze zetknięcie z nią było dla Wiktora M. porażające. Upodleni ludzie, mieszkający po 20 osób w jednym pokoju, i nieokrzesany, dziki kapitalizm. – Wszystko jest prywatne: szpitale, szkoły. Człowiek może zdychać na ulicy i nikt się nie zainteresuje – opowiada.

Kapitalizm jest koncesjonowany. – Fabryki dostają licencje na działalność na rok. Prawie zawsze otrzymują ją ponownie, ale władze mają na nie bat – mówi Wiktor M. – To wszystko jest podlane sosem nieprawdopodobnego nacjonalizmu, podsycanego przez władze. Chińczycy złego słowa nie dadzą powiedzieć na Chiny. Rządzącą partię tłumaczą, że nawet jeśli coś robi źle, to pewnie dlatego, że inaczej się nie da.

Niewielu ludzi chce mówić o istnieniu obozów pracy, a może niektórzy w ogóle o nich nie wiedzą. On zetknął się z obozami, gdy próbował zlokalizować firmę, która proponowała produkcję za bardzo niską cenę. Okazało się, że dobrą cenę oferuje... obóz pracy. I w takiej atmosferze musi działać Kościół.





Jedna partia, jedna wiara


Choć partia komunistyczna usiłuje wpajać materializm, ogromna większość mieszkańców Chin przyznaje się do buddyzmu i taoizmu. Są też niewielkie, w odniesieniu do aż 1,3 mld mieszkańców Chin, wspólnoty chrześcijańskie. Oficjalne dane mówiące o liczbie chrześcijan są zaniżone.

– Propaganda mówi o 14 mln chrześcijan, podczas gdy realne szacunki podają co najmniej 40 mln, czyli 3 proc. wszystkich mieszkańców. Z tego ponad jedna trzecia, czyli około 14 mln, to katolicy – mówi Tomasz Korczyński, socjolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie.

Chińscy katolicy to odważni ludzie. Kolejne stulecia przynosiły nowe fale prześladowań. W latach 50. i 60. XX wieku nastąpiło apogeum. Chiński Kościół podzielił się. Powstało Patriotyczne Stowarzyszenie Katolików Chińskich, koncesjonowane przez władze, które zerwało łączność z Watykanem, a obok istniał Kościół podziemny, uznający zwierzchnictwo Stolicy Apostolskiej.

W ostatnich latach podział staje się mniej wyraźny. Dzieje się tak dzięki rozważnemu postępowaniu Watykanu. – Obydwa Kościoły zaczynają się przenikać. Odprawiane są nawet wspólne Msze św. Papież Benedykt XVI stara się rozwijać ten trudny dialog – podkreśla ks. Cisło.

Kościoły nieuznawane przez władze są uważane za sekty. – Każdy, kto należy do Kościoła, jest przestępcą, może zostać skazany na ciężkie roboty – podkreśla Jan Jekiełek, pełnomocnik organizacji International Society for Human Rights w Polsce.

– Władza – szczególnie na prowincji – przymyka na różne rzeczy oko. Jednak gdy przyjedzie ksiądz i zbyt głośno mówi np. o represjach, może być pewny, że władze się nim zainteresują – kontynuuje Jekiełek. Co go czeka? Mówią o tym wstrząsające raporty międzynarodowych organizacji praw człowieka.



„Lojalka” nie wystarczy


W więzieniach i obozach pracy pozostaje sporo ponad 20 tys. chrześcijan. Jest wśród nich kilkuset księży i osób zakonnych oraz przynajmniej 12 biskupów. W ostatnich czterech latach wskutek represji zmarło 40 biskupów. – Wszyscy przeszli przez więzienia z wyrokami 15, 20, 30 lat – w zależności od tego, jak się narazili partii – mówi Korczyński. Jednak paradoksalnie, im większe jest prześladowanie Kościoła, tym większa wiara. Rocznie w Chinach odnotowuje się nawet 100 tys. nawróceń!

Jekiełek działalność władz chińskich zna na wyrywki. – Wszystko będące niezgodne z linią partii uważane jest za zagrożenie. Ale nie wiadomo dokładnie, co jest zabronione. Chodzi o wytworzenie atmosfery strachu, samokontroli – mówi. – W wielu takich przypadkach władzom chodzi o przypomnienie, kto tu rządzi. Na przykład: jakaś wspólnota wybudowała sobie kościół. Dłuższy czas stoi, aż nagle władze sobie o nim przypomną, przyjeżdżają wówczas buldożery i niszczą...

Reżim uśmiercił w przeszłości miliony ludzi. Postęp polega na tym, że teraz skupia się na wewnętrznym niszczeniu ludzi. – Wpadłeś w sidła chińskiej bezpieki? Dostaniesz szansę, ale samo podpisanie „lojalki” nie wystarczy. Trzeba jeszcze oskarżać znajomych. Wydałeś ich – jesteś lojalny. Jest pewność, że zostałeś zreedukowany – opowiada Jekiełek. – Twoje samooskarżenie – opis, jakie złe było to, co robiłeś – jest nagrywane na wideo i wykorzystywane przez propagandę. Jesteś pod presją nie tylko strachu o siebie, szantażują cię też losem twojej rodziny. Orężem walki ze społeczeństwem jest sterylizacja i aborcja. Korczyński widział fotografie z przeprowadzania aborcji. – Kobiety były trzymane w dybach – mówi. – Nic dziwnego, że w trakcie tych zabiegów dochodzi do przypadków śmierci.





„Znicz wiary”


Zachód staje w obronie Kościoła w Chinach, ale jego działania nie wychodzą poza ostrożne słowa. – W mediach sporo mówi się o Tybecie, tamtejszych mnichach, represjach wobec nich. Nie mówi się o chrześcijanach, o tych trzymanych w obozach, więzieniach. W tej sprawie panuje milczenie świata – stwierdza ks. Cisło.

Dlatego przed rozpoczynającymi się 8 sierpnia w Pekinie igrzyskami stowarzyszenie zainicjowało akcję „Znicz wiary”. Ma ona uświadomić Polakom, jakich nadużyć wobec chrześcijan dopuszczają się komuniści w Chinach. Jest to zarazem zachęta do konkretnej pomocy i modlitwy za ten kraj (więcej na ten temat: www.pkwp.org).

„Znicz wiary” przebiega według zasady trzech kroków. Pierwszy – to informacja. – Przy współpracy mediów staramy się zainteresować sytuacją chrześcijan w Chinach. Drugi krok to modlitwa. Każdy może się w nią włączyć, tworząc krąg solidarności. I wreszcie trzeci krok: tych, których na to stać, prosimy o wsparcie materialne – mówi ks. Cisło.

„[Wpłać] 350 zł – zachęcają m.in. autorzy akcji – pokryj dachem mały dom księdza albo sióstr zakonnych. Ogromne różnice między bogatymi a biednymi sprawiają, że księża pełnią swoją posługę, będąc często w skrajnej biedzie. [Wpłać] 50 zł – wydrukuj i rozprowadź pięć egzemplarzy małego katechizmu katolickiego. W Chinach istnieje ogromne zapotrzebowanie na książki oraz inne wydawnictwa dostarczające rzetelnej wiedzy na temat wiary”.



Wystarczą dwa tysiące


Oddanie organizacji igrzysk Chinom wydawało się dobrym pomysłem także dlatego, że kontakt z ludźmi z zewnątrz mógł być przełomowy dla Chińczyków. Tyle że, według Łozińskiego, to duże nieporozumienie. – Chiny są otwarte, od dawna można tam podróżować, ale to niczego nie zmienia. Mają kontakt z cudzoziemcami, a totalitarne władze trwają i trzymają w rękach całą władzę.

Można też z Chin wyjechać. – Wystarczy dać 2 tys. dolarów łapówki za paszport umożliwiający wyjazd. Inna rzecz, że mało kto takie pieniądze ma, bo naród na ogół jest biedny – dodaje Łoziński.
Oddanie igrzysk Chinom to – zdaniem Jekiełka – jak wpuszczenie lisa do kurnika. – Czy pan wie, że władze chciały zakazać nawet przywożenia w czasie olimpiady Pisma Świętego do Chin?! – pyta. – Igrzyska nie zmienią sytuacji w Chinach ani na jotę. Uwiarygodnią tylko reżim.

Pomysł organizowania olimpiady w Chinach kojarzy mu się z oddaniem jej Niemcom w 1936 r. Jednak, zdaniem Jekiełka, jest też zasadnicza różnica: w 1936 r. najgorszych rzeczy hitlerowcy jeszcze nie zrobili. W tym przypadku natomiast od początku było wiadomo, z kim mamy do czynienia.
Co dziś można zrobić? Zbojkotować otwarcie olimpiady. – Nikt nie powinien oglądać rozpoczęcia – ani na żywo, ani w telewizji – zaleca Jekiełek. Namawia też do przyjścia w dniu i o godzinie rozpoczęcia igrzysk pod chińską ambasadę, aby uczestniczyć w ich alternatywnym otwarciu. Będzie tam również m.in. Tomasz Korczyński.

Nadzieje związane z igrzyskami w Pekinie były nieco na wyrost – przyznaje ks. Cisło. Ale jest optymistą. – Możemy się odnieść do czasów, gdy istniał PRL – mówi. – Ilu było wtedy optymistów? Gdy założyciel naszego stowarzyszenia – o. Werenfried van Straaten mówił o rychłym upadku imperium sowieckiego, wielu pukało się w czoło. A on był przekonany, że przy pomocy modlitwy jesteśmy władni obalić imperium zła. I, jak się okazało, miał rację.