Najbardziej boję się zimy

Katarzyna Woynarowska

publikacja 23.12.2008 23:38

Lekarz kazał Halince dobrze się odżywiać, brać leki i regularnie ćwiczyć. Bo Halinka ma raka. Pół roku temu odjęto jej jedną pierś. Codzienna rehabilitacja jest warunkiem powrotu do życia w jako takiej sprawności. Niedziela, 21 grudnia 2008

Najbardziej boję się zimy



Boję się zimy. Wiesz, jak chłód potrafi paraliżować? Jak odbiera chęć do życia? Nocami, gdy wieje wiatr od wschodu, okno drży, jakby pojękiwało. Szron na szybach, wszystko w dotyku lodowate, człowiek kurczy się w sobie, jakby tam szukał odrobiny ciepła. – Halina mieszka od 45 lat w starej kamienicy. Jest emerytowanym pracownikiem sfery budżetowej. Jednym z wielu, o których trudnej codzienności prawie nikt nie wie.

– Ten dom, ta kamienica, to kiedyś była duma miasta. Jedna z najpiękniejszych, reprezentacyjna, okazała. A teraz? Widzisz, jak wilgoć pełza po murach, jak niszczy liszaj? Czujesz ten zapach w klatkach. Wilgoć i kiszona kapusta...

Ten dom umiera na naszych oczach. Od lat urzędnicy powtarzają, że kamienica wymaga kapitalnego remontu. Od lat nic się nie dzieje. Powtarzają, że już nie opłaca się inwestować. Ostatnio, gdy prosiłam o pomoc, usłyszałam, że powinnam uzbroić się w cierpliwość, bo remont ma nastąpić za jakieś 4 lata… Dobry Boże, jak przeżyć tutaj 4 zimy?!

Parter to ciąg sklepów, centrum wolontariatu, szkoła baletowa, kościół Adwentystów Dnia Siódmego. Wyżej lokale mieszkalne. Dwa ciemne i mokre podwórka studnie. Wędrujemy na czwarte piętro w bocznej klatce. Wąskie schody, oświetlenie nie działa, ściany odrapane, zabazgrane graffiti, kawałkami odpada tynk. Czarna dziura wiedzie do piwnic niczym do czeluści piekieł…

– Nie wiem i wolę nie wiedzieć, co się tam wyprawia. Wódka, narkotyki, co chcesz… – opowiada Halina.
Drzwi otwiera nam Jan, mąż Haliny, bezrobotny od kilku lat.

– Nikt nie zatrudni dzisiaj 60-letniego mężczyzny z kiepskim zdrowiem – tłumaczy potem. Halina i Jan są bezdzietnym małżeństwem. Mają tylko siebie.

– Na miłość nigdy nie jest za późno. Za to na samotność zawsze za wcześnie. – uśmiechają się.
Mieszkanie ma 38 m2 – to duży pokój z malutkim przedpokojem i jeszcze mniejszą łazienką. W pokoju między dwiema wersalkami, dwoma fotelami, biblioteczką i telewizorem stoi pianino…

– Halinka, jak się ją ładnie poprosi, grywa na nim czasami. Ma piękny głos… – uśmiecha się Jan. Przed pianinem, na taborecie, stoi farelka. Na ścianie reprodukcje klasyki malarstwa i ulubiony święty – o. Pio. „Sprawdzony przyjaciel” – tak go nazywają.

Mieszkanie można ogrzać węglem, ale duży biały piec w rogu pokoju nie nadaje się do użytku od wielu lat. Trzeba by go postawić od nowa. Tylko po co? W piwnicy nie ma jednych całych drzwi. Wszystko zdewastowane. Niektórzy sąsiedzi trzymają więc węgiel w mieszkaniu w specjalnych schowkach albo ogrzewają mieszkanie prądem.

– W tej chwili mamy za oknem 0oC, a w mieszkaniu 6oC – mówi Jan. – Oj, lepiej nie ściągaj kurtki. Poczekaj, najpierw włączę farelkę. Za chwilę naparzę herbaty, tylko niech się tutaj trochę nagrzeje. Bo widzisz, u nas jak włączę czajnik elektryczny, to przedtem muszę wyłączyć farelkę. Korki nie wytrzymują, instalacja stara. Podobnie z pralką. Jak wstawiam pranie, przez jakieś 2 godziny nie grzejemy ani nie pijemy niczego ciepłego. Siedzimy wtedy pod kocami, kołdrami, co mamy pod ręką…





– Chcesz zobaczyć, ile mam warstw ubrania na sobie? Trzy swetry na wierzchu, dwa podkoszulki pod spodem. Dwie pary dresowych gaci i jeszcze rajtki. Janek podobnie. Codziennie chodzimy na długie spacery, bo jak się człowiek rusza, to mu ciepło. Ludzie w domach się ogrzeją, my odwrotnie…

– Pójdziesz ze mną zrobić herbatę?

W malutkiej wnęce stoi stary brązowy kredens, a w nim w idealnym porządku – naczynia, garnki, sztućce. Nad kredensem – zasłonka w szkocką kratę, a za nią to, co się w kredensie nie zmieściło. Obok, na niewielkim stole, jednopalnikowa kuchenka elektryczna.

– Jakieś 45 min trwa, nim udaje mi się zagotować wodę. No i wtedy nie może być włączona ani pralka, ani farelka. Coś za coś… – żartuje Halina.

– Przygotowanie na tym czymś obiadu musi graniczyć z cudem…

Halina wzrusza ramionami. – Nie stać nas już na codzienne gotowanie.

Wyjmuję kubki, a w kredensie mokro. Wilgotne słoiki, talerze, szklanki jak we mgle.

– Wilgoć – mówi filozoficznie Janek i wskazuje na okno.

Okno ma jakieś pół metra na pół, pouszczelniane jak się tylko da pakułami i tekturą. Wieje chłodem.

– Gdy chwyta mróz, wokoło tworzy się taki lodowy wałeczek. Wtedy okno przestaje drżeć od wiatru. Oj, lepiej nie dotykaj, bo jeszcze wypadnie… a nie mamy za co wprawić nowszego…

– Zimą w ciągu dnia włączamy farelkę tylko na chwilę, potem wyłączamy. Jak nie wytrzymujemy, znów na chwilę włączamy i tak w kółko, aż do zmroku. Potem gorąca herbata z cytryną i wskakujemy pod kołdry. Jak najmniej świecimy światła. Telewizor daje poświatę. Pocieszamy się, opowiadamy sobie o lecie, o kwiatach, o upalnych dniach, i liczymy czas do wiosny…

– Musisz szybko włożyć herbatę do kubka, za chwilę już się nie zaparzy. Woda szybko stygnie – ponagla mnie Jan.

Łazienka. Wąska kiszka. Ledwie przeciśniesz się między wanną a pralką. W głębi sedes, z nieczynną spłuczką. Potykam się o jakąś szafkę. Górne oświetlenie nie działa, tzn. najpierw żarówka długo mruga, a potem gaśnie. Trzeba nią potrząsać, to zaświeci. Tylko że za każdym razem trzeba by stawiać drabinę, żeby się do niej dostać. Łatwiej jest na parapecie okna postawić lampkę. Daje niewiele światła, ale człowiek odróżni przynajmniej części wyposażenia. Na nieszczęście w łazience też jest okno.

– Lepiej go nie dotykaj… – słyszę ostrzeżenie. I oczywiście żadnego ogrzewania.

W czystej wannie dwie miski. Jedna służy do spłukiwania toalety, druga do mycia. Bo wanny używać nie sposób z prostej przyczyny – nie działa odpływ. Stare rury zaszły kamieniem. Woda wylewa się więc na podłogę. Wezwany onegdaj hydraulik orzekł, że wszystko nadaje się do wymiany i remontu. Elektryk powtórzył jego słowa.






– A co, jeśli człowieka nie stać na kapitalny remont mieszkania, które tylko wynajmuje? – pytam.

– No to ten człowiek ma kłopot – wyjaśnia Janek. – Zasada jest taka, że to, co na zewnątrz mieszkania, wykonuje właściciel, a to, co w środku lokalu – najemca, czyli ja z Halinką… Praktycznie jesteśmy więc bez szans na lepsze życie. Zero nadziei…
Metoda mycia się zimą wygląda tak. Woda w elektrycznym bojlerze nagrzewa się kilka godzin, więc kąpiel, ze względów finansowych, odbywa się raz w tygodniu.

– Codziennie natomiast myjemy się etapami. Najpierw wstawiamy do łazienki farelkę. Po kwadransie, jakżeś zuch, zaczniesz się rozbierać. Myć trzeba się w dwóch etapach. Najpierw od pasa, potem do pasa. Na każdym etapie człowiek do połowy musi być ubrany… Inaczej nie wytrzymasz.
Lekarz kazał Halince dobrze się odżywiać, brać leki i regularnie ćwiczyć. Bo Halinka ma raka. Pół roku temu odjęto jej jedną pierś. Codzienna rehabilitacja jest warunkiem powrotu do życia w jako takiej sprawności.

– 30 min ćwiczeń dzień po dniu, a ja jestem ubrana jak polarnik. Trudna sprawa. Część ćwiczeń wymaga położenia się na podłodze. Przyłóż rękę do dywanu. Czujesz, jak ciągnie? Nerki zaczęły mnie pobolewać, to przestałam. Stoję albo siedzę. Ale i tak boli jak diabli. Kazali mi też masować blizny, mięśnie. Tylko jak w tym zimnie rozebrać się do rosołu? Boże dobry, nie narzekałam na swój los, gdy byłam zdrowa. Biednie, ale z honorem, ale teraz nie dajemy rady…

Halina poddana jest obecnie leczeniu farmakologicznemu. Lekarz powtarza nieustannie, że powinna dobrze się odżywiać, wieść spokojne, bezstresowe życie. I nie martwić się. Wtedy kobieta tylko się uśmiecha. Nic nie mówi.

Halina i Jan mają wspólnie 1100 zł dochodu miesięcznie. 200 zł płacą miastu za 38 m2 mieszkania, którego jakość urąga jakimkolwiek standardom. Kolejne 200 zł odkładają na rachunek za prąd, 50 zł – to miesięczny koszt telefonu. Na lekarstwa, jedzenie, środki czystości, ubranie, buty pozostaje im 450 zł – po 7,50 zł na osobę dziennie.

– Zabija nas bezradność, gdziekolwiek pójdziesz, mówią „nie”… Bo jesteśmy za starzy albo te nasze groszowe dochody okazują się zbyt duże dla pomocy społecznej. Mur niechęci, niemożności, czasem sądzimy, że też brak zwyczajnej dobrej woli… Jesteśmy skazani na wymarcie.

W Polsce pomoc społeczna pomaga, gdy dochód na osobę wynosi 351 zł.

Gaśnie światło. Tym razem w całej klatce schodowej. Potykając się o nierówne stopnie, wychodzę na podwórko, prosto w sypiący gęsto pierwszy śnieg. Jest zimniej niż za dnia, więc na górze w pokoju temperatura też spada.

– Najbardziej boimy się zimy... – słyszę jeszcze głos Haliny.