Uświęcona świątynia

Mateusz Wyrwich

publikacja 21.04.2009 21:20

Choć niemal wszystko już wiadomo na temat zbrodni dokonanej przez Niemców wobec Żydów, nadal niewiele wiemy o pomocy Polaków dla ludności żydowskiej w Polsce. A w szczególności o ratowaniu jej przez Kościół. Niedziela, 19 kwietnia 2009

Uświęcona świątynia



W tym roku mija 70. rocznica utworzenia przez Niemców pierwszego getta żydowskiego w Polsce – w Piotrkowie Trybunalskim, jak również nieformalnego założenia getta w Warszawie. W kwietniu natomiast – 66. rocznica powstania w getcie warszawskim. Choć niemal wszystko już wiadomo na temat zbrodni dokonanej przez Niemców wobec Żydów, nadal niewiele wiemy o pomocy Polaków dla ludności żydowskiej w Polsce. A w szczególności o ratowaniu jej przez Kościół

Pomoc Żydom w Polsce, eksterminowanym przez Niemców w czasie II wojny światowej, trwała od samego jej początku. Brały w tym udział różne środowiska i stany. Wieloraki był też ich stopień zaangażowania. Wszędzie jednak dominowali polscy księża i zakonnice, którym – tak jak wszystkim Polakom za pomoc Żydom – groziła śmierć. Mimo to większość środowisk żydowskich wciąż uważa Polaków za antysemitów. W szczególności zaś taki stereotyp „przyklejany” jest nadal polskiemu Kościołowi. Piękny wyjątek stanowią świadectwa składane przez Żydów uratowanych przez polskich księży czy zakonnice.

Getta miejscem dla prześladowanych

W 1940 r. na terenie kilkudziesięciu polskich miast niemiecki okupant stworzył getta. Wydzielone dzielnice ogrodzono murem bądź drutami kolczastymi i zamykano w nich ludność żydowską. Opuszczenie ich przez Żydów i przejście na stronę „aryjską” było karane przez Niemców śmiercią. Obowiązkiem każdego Żyda było noszenie opaski z niebieską bądź żółtą (Łódź) gwiazdą. Jakiekolwiek niepodporządkowanie się władzom niemieckim groziło śmiercią.

W 1942 r. w Polsce powstała Rada Pomocy Żydom, zwana w skrócie „Żegotą”. Była jedną z rządowych komórek w całości finansowaną przez polski rząd na uchodźstwie. Jej inspiratorami byli przedstawiciele polskich organizacji katolickich. Do jej założycieli należała m.in. znana wybitna katolicka pisarka Zofia Kossak-Szczucka, która przed II wojną światową była postrzegana przez Żydów jako antysemitka, natomiast po wojnie została odznaczona medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”, nadawanym przez państwo Izrael tym, którzy ratowali Żydów przed niemieckimi zbrodniami.

Wśród Polaków ratujących Żydów olbrzymią większość stanowili polscy księża. To oni m.in. wypisywali Żydom fikcyjne akty chrztu, by mogli dostać lepszą „kenkartę”, mogącą chronić ich przed aresztowaniem. Często też organizowali schronienie, zarówno w klasztorach męskich, jak i żeńskich. Przykładem takich kapłanów jest ks. prał. Marceli Godlewski, proboszcz warszawskiej parafii i kościoła pw. Wszystkich Świętych, a także posługujący tam wikary ks. Antoni Czarnecki – postać niemal zapomniana, mimo że wkład ks. Antoniego w ratowanie Żydów warszawskiego getta był olbrzymi, był on bowiem z nimi na co dzień.

Żydowska parafia

Getto w Warszawie formalnie powstało w 1940 r. W bezpośrednią pomoc Żydom na jego terenie były zaangażowane jeszcze trzy świątynie, które znajdowały się na terenie getta bądź tuż przy jego murach. Był to kościół pw. Najświętszej Maryi Panny na warszawskiej Starówce, kościół pw. św. Augustyna na Woli i kościół pw. Matki Boskiej w Śródmieściu. Pośrednio pomoc gettu niosły wszystkie warszawskie parafie, również zakony męskie i żeńskie, przede wszystkim jednak wspomniany kościół pw. Wszystkich Świętych, w którym w 1987 r. Jan Paweł II otworzył II Krajowy Kongres Eucharystyczny.





Kościół pw. Wszystkich Świętych w Warszawie konsekrowany został w 1883 r., choć, jak podają źródła diecezji warszawskiej, budowę świątyni ukończono dopiero w 1893 r. Tuż przed II wojną na terenie parafii mieszkało 153 tys. osób, dwie trzecie z nich stanowili obywatele polscy wyznania mojżeszowego, a także ok. 5 tys. Żydów katolików. Stąd też ówczesny kanclerz Kurii Warszawskiej – ks. Żeleński, wraz ze społecznością żydowską, brał pod uwagę utworzenie przy kościele Wszystkich Świętych parafii żydowskiej.

Kiedy Niemcy założyli na tym śródmiejskim terenie dzielnicę żydowską, stłoczono na niewielkim kawałku ziemi ponad 400 tys. polskich Żydów. Świątynia najpierw znajdowała się na terenie getta, później – tuż przy jego murze, co ułatwiało ratowanie niemal każdego dnia wielu ludzkich istnień, zwłaszcza dzieci, które łatwo mogły pokonać mur bądź przedostać się przez wyrąbaną w nim, przeznaczoną do ucieczki niewielką szczelinę.

Często też na stronę aryjską były wyrzucane przez Żydów niemowlaki. Szybko odbierane pod osłoną nocy, trafiały do kościelnych ochronek, m.in. do domu zakonnego zbudowanego przed wojną przez proboszcza parafii pw. Wszystkich Świętych ks. prał. Godlewskiego w podwarszawskim Aninie czy do Sióstr Franciszkanek Maryi w podwarszawskich Płudach.

Kapłan szczególny

Ks. prał. Marceli Godlewski został proboszczem parafii Wszystkich Świętych w 1915 r. Sprawował tę funkcję do swojej śmierci – zmarł w Boże Narodzenie 1945 r. Szybko dał się poznać jako niezwykle rzutki kapłan. W tej bowiem śródmiejskiej parafii mieszkała warszawska biedota. Również żydowska. Jednak w II Rzeczypospolitej, w latach 20. i 30., powstawały tu już eleganckie ulice zamieszkane przez Polaków, a także wysoko sytuowaną żydowską inteligencję.

Ks. prał. Godlewski był absolwentem rzymskich uczelni. Nie zamierzał jednak robić kariery. Był przede wszystkim księdzem społecznikiem. To on rozpoczął propagowanie w warszawskim środowisku społecznej nauki Kościoła. Jeszcze w okresie zaborów zaprosił wielkiego społecznika z Wielkopolski – ks. Piotra Wawrzyniaka, aby zorganizował przy kościele Wszystkich Świętych kurs dla księży na temat społecznej działalności Kościoła w oparciu o encyklikę Leona XIII „Rerum novarum”.

Społeczną naukę Kościoła ks. Godlewski przekładał również na praktykę. Na terenie swojej parafii założył Chrześcijańskie Związki Zawodowe, także kasę zapomogowo-pożyczkową, która miała zaradzić lichwie pleniącej się zwłaszcza w kryzysie lat 20. i 30. W tym też właśnie czasie zyskał sobie wśród żydowskich kupców i bankierów miano antysemity, funkcjonujące do dziś w stereotypie amerykańskich Żydów, mimo uratowania przez niego tysięcy mieszkańców getta w czasie wojny i nadania mu medalu „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”.

Istnieje wiele świadectw o chrześcijańskiej, a zarazem głęboko ludzkiej postawie Księdza Prałata. Na jego plebanii, ukrywając się, mieszkała przez całą okupację setka Żydów, m.in. wybitny bakteriolog prof. Ludwik Hirszfeld. Również rodzina twórcy języka esperanto Ludwika Zamenhoffa.

– Któregoś razu poszliśmy na cmentarz Powązkowski i patrzyłem, jak wnuk wynalazcy języka, Ludwik Zamenhoff-Zalewski, składa kwiaty na grobie ks. Marcelego i mówi: „Kochany księdze Marceli, niektóre Żydy mówią, że ty byłeś antysemitą. To ja, Żyd, stwierdzam, że ty nie byłeś antysemitą” – wspomina ks. Zdzisław Król, do niedawna proboszcz parafii Wszystkich Świętych, a zarazem inicjator przyszłego pomnika poświęconego Polakom ratującym Żydów.





– W 1992 r. zostałem proboszczem parafii Wszystkich Świętych. Wstyd mi było, bo zbliżała się 50. rocznica powstania w getcie, a Polacy i Żydzi nic nie wiedzieli o tym, że kilka tysięcy Żydów zostało uratowanych dzięki naszym parafialnym kapłanom. Zorganizowałem wówczas trzydniowe sympozjum, mówiące m.in. o ratowaniu Żydów przez księży oraz zakonnice. Zrobiliśmy też malutką wystawę na ten temat. W każdym razie sprawa ujrzała światło dzienne.

Niestety, ksiądz Marceli nadal jest uznawany za antysemitę, ponieważ wielu Żydów do dziś uważa, że ratowano żydowskie dzieci po to, by przechodziły na katolicyzm. Dla mnie takie myślenie jest chore. Kościół bowiem zawsze uważał, że przede wszystkim ratuje się życie dzieci czy dorosłych. Bywało, jak opowiadali świadkowie, że pod osłoną nocy ks. Marceli podchodził pod mur getta koło kościoła i wrzucano mu niemowlaki w sutannę. Spotkałem niedawno siostrę – miała ponad 90 lat. W czasie wojny była młodziutką zakonnicą, która wraz z innymi opiekowała się dziećmi przywożonymi przez ks. Godlewskiego do podwarszawskich Płud.

Podczas wojny, aż do powstania w getcie 19 kwietnia 1943 r., na terenie plebanii mieszkały 24 żydowskie rodziny, czyli mniej więcej setka osób. Codziennie „wyrywano” też Niemcom z getta kilkadziesiąt osób, które później ukrywano gdzieś na terenie Warszawy czy kraju. Niemal każdego dnia odbywały się też zbiorowe chrzty na kościelnym dziedzińcu przed figurką Matki Bożej. Z czasem część tego podwórka przerobiono na ogród warzywny dla wynędzniałych żydowskich dzieci. Tu także rozdawano setki zup dla głodującej społeczności żydowskiej, którą Niemcy zabijali również głodem.

Wśród wielu Żydów składających świadectwa o solidarnej z prześladowanymi postawie ks. Marcelego jest również prof. Ludwik Hirszfeld. W swej autobiograficznej książce „Historia jednego życia” pisał m.in.: „(...) Gdy pojawiała się jego piękna i siwa głowa, przypominająca oblicze Piotra Skargi z obrazu Matejki, w miłości i pokorze schylały się przed nim głowy. Kochaliśmy go wszyscy, dzieci i starcy, i wyrywaliśmy go sobie na chwilkę rozmowy.

A nie skąpił siebie. Uczył dzieci katechizmu, stał na czele Caritasu dzielnicy i kazał rozdawać zupę bez względu na to, czy głodnym jest chrześcijanin, czy żyd. Często przychodził do nas, by pocieszyć i pokrzepić. Nie tylko myśmy go cenili. Chciałbym przekazać potomności, co o nim myślał prezes gminy [Adam] Czerniaków. (...) opowiadał, jak prałat się rozpłakał w jego gabinecie, gdy mówili o żydowskiej niedoli, i jak starał się pomóc i tej niedoli ulżyć”.

Fragment Ewangelii – całe życie

– Kiedy Niemcy likwidowali warszawskie getto w lipcu 1942 r., tuż przed jego zamknięciem kościół był pełen Żydów – opowiada jeden z uratowanych. – Ci, którzy stali przed kościołem, byli bici przez Niemców, którzy nie pozwalali im stać na zewnątrz. Drwili sobie z nich i wpychali do kościoła. Było potwornie duszno. Ludzie mdleli. Kościół był nabity do ostatka, a mieściło się w nim na luźno 5 tys. osób. „Na ścisk” może było 7 tys., może więcej.

Ks. Marceli Godlewski natomiast tak opisywał tę Mszę św.: „Oto ostatnia niedziela w kościele. Wielki niespodziewany dotąd tłum w świątyni. Rozpoczynam bez śpiewów i muzyki organowej. (...) Czytam Ewangelię według św. Łukasza, przeznaczoną na IX niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego. «Onego czasu, gdy się przybliżył Jezus do Jerozolimy, ujrzawszy miasto, zapłakał nad nim, mówiąc: Iż gdybyś i ty poznało w ten dzień twój, co jest ku pokojowi twemu, a teraz zakryte jest przed oczami twymi...». Z wielkim trudem doczytałem do końca opis zburzenia Jerozolimy. Wtedy powstał wielki płacz i krzyk w kościele, że nie było już potrzeby ani możliwości głoszenia homilii niedzielnej. Pan Jezus przemówił osobiście, potężnie i przejmująco”.






Ksiądz Antoni

„Pomocnikiem i zastępcą ks. prał. Godlewskiego był ks. Antoni Czarnecki. Był to ksiądz młody, nie miał tego namiętnego stosunku do życia, co prałat, ale (...) był przez wszystkich lubiany i szanowany. A jego miły i serdeczny sposób życia działał kojąco” – pisał w swojej książce Hirszfeld.

Ks. Antoni Czarnecki żył długie lata. Zmarł jako ksiądz emeryt parafii pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej na warszawskim Służewie, gdzie do 1985 r. pełnił funkcję proboszcza. Niekiedy opowiadał o swojej posłudze w warszawskim getcie, niewielu jednak chciało go słuchać. Dopiero jego następca, ks. Józef R. Maj, zebrał świadectwa cichego księdza wikarego z getta. Ks. Antoni mówił m.in., że kiedy następnego dnia, w lipcu 1942 r.

Niemcy wywozili Żydów do obozów koncentracyjnych i nakazali opuścić parafię kapłanom, wówczas wyniósł za bramę figurkę Matki Bożej, tę samą, przy której odbywały się chrzty dzieci żydowskich. Odprowadzała go do bramy ponadtysięczna gromada Żydów. W pewnym momencie jeden z nich powiedział: „Nie wszystkich Żydów Niemcom uda się zamordować. Przynajmniej jedną Żydówkę ksiądz wynosi”.

Ks. Czarnecki z figurą Matki Bożej wędrował przez kolejne parafie, w których posługiwał. Dziś stoi ona przy najstarszym warszawskim kościele – św. Katarzyny Aleksandryjskiej na warszawskim Służewie. – W 1986 r., wiosną, widziałem, jak ks. Antoni Czarnecki stał przy tej figurze i płakał. Nie chciałem być niedelikatny, więc nie pytałem, dlaczego – opowiada obecny proboszcz parafii ks. Maj. – Po kilku dniach nie wytrzymałem jednak i zapytałem delikatnie o powód tego smutku.

I dziękowałem Bogu, że zadałem to pytanie. Ks. Antoni powiedział mi wtedy, że płakał, bo te dzieci zamordowane w Treblince i te uratowane są jego najbardziej ukochanymi. Od tego dnia wiele rozmawialiśmy o tym, co działo się w getcie. Czasem w towarzystwie ks. Józefa Wieteskiego, który również był świadkiem tamtych wydarzeń.

Któregoś razu opowiadał, jak to w 1940 r. udało się Kurii Warszawskiej załatwić u Niemców możliwość sprawowania Liturgii u Wszystkich Świętych. W czasie tych rozmów okazało się, że ks. Antoni Czarnecki, mając nominację na wikarego, wchodził również do pobliskich kościołów i domów położonych na terenie getta.

Był organizatorem siatki pomocy. Przemycał nie tylko żywność, ale także lekarstwa. Ta siatka pomocy rozciągnięta była po całej Warszawie. Również na terenie kraju. Ks. Antoni organizował też „lewe” dokumenty tożsamości. Podczas naszych rozmów opowiadał mi o różnych skrytkach, w których ukrywano Żydów. Również o tym, w jaki sposób zorganizowano niemal przedsiębiorstwo fałszywych metryk, bo trzeba było przecież ustalić datę urodzenia dziecka czy dorosłego oraz inne dane. Potem te fikcyjne papiery zatwierdzano w kancelariach parafialnych.

Początkowo ks. Antoni Czarnecki nie chciał iść na posługę do getta. Uważał, że jako młody ksiądz nie jest do tego przygotowany. Niejeden raz przyznawał, że najbardziej przygnębiające wrażenie zrobiła na nim kondycja ludzka w sytuacjach ekstremalnych, szczególnie zaś negatywne zachowanie żydowskiej policji wobec rodaków. Podczas rozmowy z ks. prał. Majem podkreślał: „Dziś już nikt nie rozumie, jakim piekłem było getto. To nie tylko to, że oni byli głodni i chorzy. Miało tam także miejsce straszne upodlenie moralne, ale i ogromne cierpienia duchowe ludzi szlachetniejszych (...)”.

Po wojnie komuniści zamierzali zburzyć kościół Wszystkich Świętych. Był on bowiem częściowo uszkodzony już w 1939 r., spalony zaś został w poważnej części w czasie Powstania Warszawskiego. Jednak sami Żydzi nie pozwolili na jego wyburzenie. I to m.in. dzięki funduszom tych uratowanych z Holocaustu świątynia w kilka lat po wojnie została odbudowana.