Jan Paweł II wobec człowieka (II)

Stanisław Opiela SJ

publikacja 02.03.2007 07:08

Czy jednak nie nadużywa się wyobraźni, przypisując Janowi Pawłowi II zasługi w walce o demokrację, albo w transformacji światowej sytuacji, w waloryzacji praw człowieka w polityce czy w upowszechnieniu metody dialogu? Czy papież nie przywłaszczał sobie ich kompetencji? Albo czy nie wyolbrzymia się jego znaczenia? Przegląd Powszechny, 3/2007

Jan Paweł II wobec człowieka (II)




Międzynarodowa koniunktura zaczęła znienacka sprzyjać i opozycji, i papieżowi. Wewnętrzne trudności Związku Radzieckiego, w szczególności jego niemożność zwycięskiego zakończenia wojny w Afganistanie oraz niedobór środków finansowych, by skutecznie rywalizować z NATO w produkcji coraz doskonalszej i tym samym kosztowniejszej broni, walnie przyczyniły się do tworzenia sprzyjającego opozycji klimatu, zwłaszcza że ideologia marksizmu-leninizmu przestała już dawno kogokolwiek mobilizować. Próby ratowania komunistycznego reżimu przez sanację nakazowej gospodarki, którą głasnost’ i pieriestrojka miały ułatwiać, okazały się nie tylko niewystarczające, przyczyniły się do całkowitego krachu totalitarnego systemu typu sowieckiego, choćby przez informację prasową, mniej kontrolowaną niż w przeszłości. Jak dosadnie powiedziała pewna ekonomistka radziecka – kobieta nie może być ciężarna połowicznie... Otóż właśnie proponowane przez ekipę Michaiła Gorbaczowa środki dynamizowania socjalistycznej gospodarki były właściwie półśrodkami, niezdolnymi do osiągnięcia zamierzonego celu.

Zachodnie państwa obserwowały wydarzenia w Europie Środkowo-Wschodniej z pewną sympatią, która wyrażała się w humanitarnej pomocy, we wspieraniu podziemnych wydawnictw i nielegalnej czy półlegalnej prasy w krajach za żelazną kurtyną czy w nałożonych sankcjach gospodarczych, raczej symbolicznych, które jednak nie ułatwiały komunistycznym decydentom propagandy sukcesu ekonomicznego, społecznego i politycznego.

W takiej sytuacji wybór strategii i taktyki opozycji w Polsce w pełni harmonizował z pokojową walką, popieraną przez Watykan i papieża w jego rozmowach z władzami bloku socjalistycznego i w spotkaniach z rzeszami wiernych. Opozycja zdawała sobie sprawę, że zbrojne powstanie nie wchodziło w grę. Reżim był jeszcze wystarczająco silny, by je zgnieść. Pomoc zaś militarna z zewnątrz była bardzo mało prawdopodobna – wręcz niemożliwa. W krajach bloku socjalistycznego pamiętano jeszcze nader dobrze interwencje zbrojne państw Paktu Warszawskiego czy samego Związku Radzieckiego – w Budapeszcie, w Pradze, wielokrotnie w Polsce – jak również reakcje, a raczej ich brak, Zachodu...

Praktycznie zatem opozycji pozostały tylko pokojowe metody walki, nie by moralizować komunistycznych decydentów, ale dlatego, że pojawiały się już sygnały, które wskazywały, że te metody powinny być skuteczne. Opór polskiego Kościoła katolickiego był tego jawnym precedensem i dowodem. Kard. Wojtyła, jeszcze jako metropolita krakowski, był aktywnym współautorem tej walki o prawa wierzących i w ogóle o prawa człowieka.

Bardziej jednak niż opór i pewne reprezentowanie przez Kościół narodu – pozbawionego politycznej i niezależnej od rządu reprezentacji społeczeństwa – względem władzy politycznej, oraz bardziej niż pewna obrona politycznej opozycji była od początku pokojowa metoda zastosowana przez Kościół i wzmocniona przez końcowy akt helsiński (uprzednio przygotowany teoretycznie przez np. Zbigniewa Brzezińskiego w Stanach Zjednoczonych), który z obrony praw człowieka, w tym wolności religijnej, uczynił centrum polityki międzynarodowej.



Opozycja, nazwana demokratyczną, ukonstytuowana w Polsce w latach siedemdziesiątych, KOR (Komitet Obrony Robotników), Ruch Młodej Polski, ROPCiO (Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela) inne podziemne ruchy opozycyjne i w końcu Solidarność z roku osiemdziesiątego – która miała też podziemną genezę w postaci wolnych i niezależnych związków zawodowych – wybrały, nie bez burzliwych debat, pokojową strategię i taktykę. Komunistyczni przywódcy nie mogli zatem ignorować pokojowych ale i wymagających środków zastosowanych przez związek zawodowy Solidarność – a właściwie społeczny ruch żądający głębokich reform społecznych i politycznych – popierany przez naród i światową opinię publiczną. I to nie dlatego, że podzielali motywacje opozycji, ale dlatego, że było im niezręcznie, gdyż, po pierwsze, byli oni współ-sygnatariuszami Traktatu z Helsinek a, po wtóre, że chcieli go też wykorzystywać do swoich celów propagandowych.

Opozycja zaś zdawała sobie doskonale sprawę ze swojej siły moralnej. Nie prosiła, by decydenci komunistyczni dali narodowi te prawa – uważane przez nią za niemal wrodzone – ale żądała, by prawa człowieka były rzeczywiście szanowane i wprowadzane w życie dla dobra wszystkich obywateli. Jeśli reżim deptałby je w dalszym ciągu, traciłby resztki wiarogodności, nieodzownej chociażby w negocjacjach z Zachodem na temat pomocy finansowej, coraz konieczniejszej z racji olbrzymich trudności ekonomicznych, związanych także z uprzednim zadłużeniem PRL-u.

Słuszność wyboru tejże strategii i taktyki potwierdziły rzeczywiste zmiany reżimów w tej części Europy, zaczynając od Polski. Zaprzeczyły temu, niestety, nieco później wydarzenia w Jugosławii Milosevića. W tym przypadku interwencja międzynarodowych sił w Kosowie przybrała zbrojną formę i przyczyniła się do upadku ostatniego w Europie komunistycznego bastionu. Jednak jej celem i powodem była – co warto podkreślić – obrona praw człowieka.

Wydaje się zatem, iż należy uznać wagę zwłaszcza zastosowanej strategii przez całą opozycję w krajach byłego bloku komunistycznego – tam, gdzie istniała – i zauważyć, że zyskała ona stosunkowo stałe miejsce w polityce międzynarodowej. Oczywiście, interwencja militarna w Kosowie zdaje się osłabiać nieco to stwierdzenie. Ale właśnie dlatego wznieca ona wciąż jeszcze kontrowersje, uświadamiając jednocześnie, że prawo międzynarodowe domaga się głębokich modyfikacji czy wręcz gruntownych reform. Powinno ono bowiem obowiązywać wszędzie i być egzekwowane skutecznie w przemyślany sposób. Kłopot w tym, że nie ma instancji międzynarodowej, która mogłaby zmusić kraje do przestrzegania postanowień podjętych w międzynarodowych gremiach. Zauważa się raczej coś wręcz przeciwnego. W obronę praw człowieka włączają się – nawet militarnie – państwa, jeśli upatrują w niej swój interes... Brak poparcia dla nawet takiej interwencji przez inne kraje jest zazwyczaj dyktowany interesem tychże państw i międzypaństwową rywalizacją.

Niemniej w europejskiej transformacji ustrojowej pokojowe domaganie się poszanowania praw człowieka dało pozytywne rezultaty i postawiło w zasadzie tę problematykę w centrum międzynarodowej polityki. Zdaniem np. Janosa Kisa – byłego węgierskiego opozycjonisty i filozofa – przygotowywana przez około dwadzieścia lat transformacja polityczna zdołała zaakcentować nawet w praktyce międzynarodowej wagę problematyki praw człowieka. Wypływa z tego konsekwencja (ważna dla aktualnej polityki), mianowicie że – jeśli demokratyczna wspólnota europejska chce uniknąć w przyszłości katastrof podobnych do jugosłowiańskich, musi sprawić, żeby polityka skierowana przeciw dyktaturom wykorzystywała ruchy w obronie praw człowieka i postawiła je na naczelnym miejscu. Polityka międzynarodowa praw człowieka powinna uwzględniać to, co François Mitterand nazwał „powolnością historii” (les lenteurs de l’histoire). Chodzi o politykę długofalową, spokojną, powolną i skuteczną [1].


[1] J. Kis, Spokojnie, powoli, skutecznie, „Gazeta Wyborcza” z dn. 21-22 X 2000 r.


Oto pozytywna zdobycz pokojowej walki demokratów nieodległej jeszcze przeszłości krajów z komunistycznego bloku i jej udział w aktualnej polityce międzynarodowej. Z tego punktu widzenia interwencja państw NATO i europejskich sił wojskowych w Kosowie była niejednoznaczna. Można powątpiewać, czy wszystko zrobiono, by uniemożliwić Milosevićovi wprowadzenie dyktatury w Serbii po upadku komunistycznej Jugosławii; można zastanawiać się, czy wyczerpano wówczas wszystkie środki politycznego nacisku, zanim przystąpiono do akcji militarnej, albo odwrotnie – czy ta interwencja nie była spóźniona. Zatwardziali pacyfiści mogą kontestować nawet sam zamiar rozwiązań siłowych. Wiadomo, że Watykan nie zaakceptował tej interwencji i podejmował się roli mediatora. W każdym jednak razie, nie ulega wątpliwości, że interwencja była podjęta wbrew międzynarodowemu prawu, które do dziś nie zostało zmienione, że miejsce interwencji w ostatecznym rozrachunku było dość arbitralne, biorąc pod uwagę, że deptano bezkarnie prawa człowieka w wielu innych zakątkach świata bez reakcji światowej wspólnoty.

Usprawiedliwianie kosowskiej interwencji faktem, iż chodziło o zakątek Europy nie wydaje się wystarczające, choć każde państwo, a tym bardzie kontynent, ma obowiązek bronić swych obywateli i ich interesów. Żeby zatem międzynarodowe prawo obowiązywało wszystkich, musiałoby stać się uniwersalną zasadą. Międzynarodowa wspólnota musiałaby reagować tak samo wszędzie, gdzie miejscowe rządy depczą prawa człowieka, choć jej interwencje nie musiałyby zawsze przybierać militarnej formy. Oczywiście, jest to wyzwanie i ideał, których światowa wspólnota nie może tracić z oczu, jeśli powoduje nią troska o jakąś międzynarodową sprawiedliwość i względnie stały pokój, nie zapoznając przy tym skandalicznych nierówności w dostępie do dobrobytu czy choćby tylko znośnych warunków bytu.
Oto niejednoznaczny aspekt obrony praw człowieka za pomocą wojskowej interwencji; aspekt, który na szczęście nie jest jedyny. Wydaje się, że można też dostrzec w tym i pozytywny wymiar. Ową interwencję militarną można bowiem też rozumieć jako zachodnią wolę polityczną obrony praw człowieka i jej pomoc we wprowadzeniu demokracji. Interwencja nie dotyczyła przecież kraju członkowskiego Paktu Północnego czy Unii Europejskiej. Może to znaczyć, że Europa nie chce się ograniczyć, także z perspektywy NATO, jedynie do państw członkowskich Unii Europejskiej i Aliansu Atlantyckiego; że jest to krok w kierunku uniwersalizacji polityki obrony praw człowieka; że chodzi rzeczywiście o globalizację tej postawy politycznej, a nie tylko ograniczenie się do europejskiego regionalizmu. To zaś doskonale przypomina chrześcijański uniwersalizm, o którym papież wciąż przypominał.

Z tego punktu widzenia oznacza to, że Kościół chciałby otworzyć Europę na cały świat, wystrzegając się przy tym wyniosłego pouczania; pragnie współdziałać z wszystkimi kontynentami i rozsianymi po nich państwami. Jest to przyszłościowa wizja, ale odważyłbym się powiedzieć, że dotyka ona planetarnego i uniwersalnego wymiaru, jaki prezentował Jan Paweł II w swojej wizji problematyki społecznej i politycznej od początku swego pontyfikatu. Jak wszystko w polityce, urzeczywistnianie tego prometejskiego marzenia zależy od politycznej woli rządów, którym obywatele powierzyli władzę, oraz od światowej koniunktury, która też jest przecież w jakiejś przynajmniej mierze rezultatem politycznych działań, idących w tym kierunku... Niemniej, współzależności międzypaństwowe i międzykontynentalne coraz bardziej przybierające na sile są fenomenem, z którego żaden kraj nie może się wyłamać. To zaś sprzyja globalizacji czy uniwersalizacji, niezależnie czy ten kierunek nam się podoba, czy też nie.

Inna rzecz, że taka wizja planetarnych relacji wymaga radykalnej zmiany postaw rządów i obywateli ich państw. Nie wydaje się to oczywiste i dlatego mogą się rodzić wątpliwości co do jej, powiedzmy, eschatologicznego urzeczywistnienia. W tym tkwi główna jej słabość, o której nie zapominał papież.



Końcowe wątpliwości...

Czy jednak nie nadużywa się wyobraźni, przypisując Janowi Pawłowi II zasługi w walce o demokrację, albo w transformacji światowej sytuacji, w waloryzacji praw człowieka w polityce czy w upowszechnieniu metody dialogu? W końcu to opozycja polityczna działała konkretnie w państwach autorytarnych reżimów środkowo- i wschodnioeuropejskich, i to politycy podejmowali i podejmują polityczne decyzje, także odnośnie do obrony praw osoby i ich politycznego wymiaru. Czy papież nie przywłaszczał sobie ich kompetencji? Albo przynajmniej, czy nie wyolbrzymia się jego znaczenia?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania, także dlatego, że dotyczą one kwantytatywnych (ilościowych) aspektów, które z definicji są względne czy wręcz wtórne względem wartości kwalitatywnych (jakościowych). Ale przecież Jan Paweł II niejednokrotnie opowiadał się za autonomią polityki. Wychodząc jednak z uzasadnionego pluralizmu politycznych postaw względem kwestii religijnej natury, wciąż zabiegał o przyznanie chrześcijanom możliwości współdziałania w tworzeniu warunków rzeczywistego uczestnictwa w sferze społecznej i politycznej. Z metodologicznego punktu widzenia Jan Paweł II lansował i w tych dziedzinach metodę dialogu, który bierze pod uwagę pluralizm – tak charakterystyczny dla Europy – postaw względem wszelkiego rodzaju problemów, włącznie z politycznymi i duchowymi w szerokim tego słowa znaczeniu.

Na pierwszy rzut oka globalizacja uprzywilejowuje ekonomię i wolny rynek, którym w jakimś stopniu podporządkowują się polityczne decyzje. Wiadomo jednak, że sukcesy i ekonomiczna skuteczność niekoniecznie zależą – przynajmniej do pewnego czasu – od politycznego systemu, faworyzującego poszanowanie praw człowieka. Inaczej mówiąc, demokracja nie jest nieodzowna do rozwoju produkcji i wolnej wymiany dóbr. „Tygrysy” Dalekiego Wschodu są tego dostatecznym dowodem. Jednak system polityczny kładący nacisk jedynie na wzmożenie produkcji i wymianę dóbr pomijałby wiele innych dziedzin właściwych ludzkiemu życiu i, co za tym idzie, nie przyczyniałby się do tworzenia warunków niezbędnych do całościowego rozwoju osoby ludzkiej. Choć dziś ma się niejednokrotnie dość mocne wrażenie, że politycy ograniczyli swoją rolę do statusu MENEDŻERÓW i ADMINISTRATORÓW i, być może, choć wydaje się, że ich zabiegi dotyczą tylko tej sfery, wyczuwa się, zdaniem papieża, nieodpartą potrzebę otwarcia czy rozszerzenia tej perspektywy na polityczną wizję, która brałaby pod uwagę wszystkie wymiary rzeczywistości nieodzowne człowiekowi, wszystkim ludziom, w jego dążeniu do pełnego rozwoju swojej natury – pochodzącej od Boga i ku Niemu zmierzającej. Właśnie takie otwarcie papież wciąż proponował rządzącym politykom. Usiłował uświadomić im wagę otwarcia na palące problemy biednego Południa, zachęcał do wypracowania spójnego i sprawiedliwego systemu handlu bogatej Północy z cierpiącym nędzę Południem; do przemyślenia kwestii międzynarodowych długów; do ułatwiania biednym nacjom dostępu do nowoczesnych środków komunikacji i produkcji; do eliminowania wojskowych metod we wprowadzaniu czy umacnianiu pokoju itp. Krótko – postulował, by polityczne struktury a zwłaszcza polityczna praxis ułatwiały pełny rozwój osoby ludzkiej, albo, inaczej, by rządy wypełniały swój nadrzędny cel, czyli służbę człowiekowi.

Wszystko to zakłada i wymaga, by np. europejskie kraje i Europejczycy wszczęli dialog między sobą po to, aby wielość postaw i różnych a nieraz przeciwstawnych tendencji przyczyniały się do rozwoju tego fundamentalnego wymiaru, właściwego każdemu człowiekowi i ludzkości.



Jan Paweł II nie wahał się powtarzać to nieustannie. Odważał się o tym mówić i zachęcać. To właśnie było jego sposobem wspomagania walki o demokrację w Europie i na całym świecie. Włączał się w instytucje narodowe, międzynarodowe i światowe, by przynaglać każdą z nich do wzmożenia wysiłków na rzecz wprowadzania w życie sprzyjających rozwojowi człowieka warunków. Wiedział, że był tylko jednym z wielu autorytetów promujących te wartości i dlatego właśnie mógł oświadczyć w Parlamencie Europejskim w Strasburgu w 1988 r., że mówić, iż wspólnota wiary, a nie państwo, ma troszczyć się o to, „co Boże”; że jej przypada w udziale zbawcze ograniczenie ludzkiej władzy, określenie ostatecznych celów i sensu istnienia, otwarcie na absolut oraz spożytkowanie dążącego – i nigdy nieziszczonego dopełnienia – napięcia, które przynagla do wysiłku i inspiruje właściwe wybory. Wszystkie rodziny myśli Starego Kontynentu powinny zastanowić się do jak ciemnych perspektyw mogła by prowadzić eliminacja Boga z życia publicznego, Boga jako ostatecznej instancji etycznej i najwyższej gwarancji przeciwstawiania się nadużyciom ludzkiej władzy nad człowiekiem.

Przyczyniając się do ewolucji świata politycznego i odróżniając polityczną dziedzinę od sfery religijnej, Jan Paweł II zabiegał jednocześnie, by polityczne systemy zapewniły wolne i właściwe miejsce podstawowej misji religii i Kościoła w życiu publicznym. Biorąc pod uwagę świecki charakter współczesnych rządów w Europie i przypominając Boże przeznaczenie człowieka, kładł on szczególny nacisk na normatywną rolę chrześcijańskiej etyki w budowie i funkcjonowaniu ziemskiego ładu. Tym samym włączał wspólnotę wiary w służbę człowiekowi, będącemu także członkiem politycznej wspólnoty. Aby Kościół mógł wypełniać także tę swoją misję, papież bronił sfery wiary w sensie ścisłym przed nieuzasadnionymi ingerencjami politycznych i społecznych ideologii.

Nietrudno w tym dostrzec jego osobiste doświadczenie życia w reżimie komunistycznym i ogólnie totalitarnym, który w imię autonomii człowieka – autonomii raczej w znaczeniu rzekomej samowystarczalności – poddawał go ideologicznej arbitralności. Teoretycznie ateistyczny z założenia reżim przeciwstawiał się nawet stawianiu pytania o ostateczny sens człowieczego życia, o jego relację z Bogiem opartą na miłości, o swoją wolną decyzję rozwijania w ciągu życia tego elementu, który intymnie jednoczy go ze swoim Stwórcą. To przeznaczenie człowieka jest bezsprzecznie indywidualne i osobowe. Jednak jakość otaczającej człowieka temperatury środowiska odgrywa ważną rolę. Człowiek może bowiem rozwijać swoje ludzkie jakości jedynie w społeczności, we wspólnocie; człowiek uspołecznia się w rodzinie, w środowisku wychowawczym, w swojej pracy i przez pracę, przez współuczestnictwo w tworzeniu dóbr dla innych oraz w i przez nieformalne kręgi, w których żyje. Każde wyłączenie społeczne, poczynając – w reżimach totalitarnych – od nieprzynależnych do hegemonistycznej partii, albo – w systemach liberalnych – od bezrobotnych, pozbawia człowieka przynajmniej częściowo warunków nieodzownych do jego rozwoju; pozbawia go środków do stawania się w pełni człowiekiem.



Trzeba jeszcze, by jego środowisko rodzinne, wychowawcze, pracy itp. kierowało się etycznymi zasadami – dziedzina uprzywilejowana w chrystianizmie, choć nie wyłącznie – które nie utrudniają człowiekowi urzeczywistniania wszystkich jego wymiarów, łącznie z relacją z Bogiem. Przeciwnie, powinny one przyczyniać się do wzbudzania i wzrastania jego odpowiedzialności – pozbawionej przecież fundamentu, gdyby człowiek nie był istotą wolną – wobec samego siebie, swoich bliskich i całej ludzkiej wspólnoty. Międzyludzka solidarność powinna zapanować nad egoizmem; solidarność zresztą, która we współczesnym świecie nie powstaje tylko na bazie etycznej, ale także na podłożu ekonomicznym czy wręcz utylitarnym. Prosty wyzysk biednych krajów przez bogate szkodzi – w dłuższym okresie – jednym i drugim, choć w nierównej mierze, niezależnie niejako od jego moralnego zabarwienia. Nie eliminuje to etyki, choć nie przywiązuje większej wagi do aksjologicznej refleksji. Dlatego papież postulował także globalizację solidarności.

Na tym właśnie poziomie sytuują się papieskie interwencje czerpiące natchnienie z wiary. Pontyfikat Jana Pawła II – mimo krytyki niektórych jego pozycji – charakteryzuje się otwarciem na dzisiejszy świat. Tym samym papież podąża szlakiem wyznaczonym przez II Sobór Watykański. Wydaje się, że Jan Paweł II przyczynił się ogromnie do jego pogłębiania i rozprzestrzeniania na wiele dziedzin życia i jako uprzywilejowany świadek, i jako katalizator, i jako inspirator oraz uczestnik dokonywanych zmian, które napawają nadzieją na świat bardziej solidarny, sprawiedliwy i ludzki, jeśli nie zabraknie nam wszystkim energii doskonalenia naszego życiodajnego otoczenia i nas samych.

***


STANISŁAW OPIELA SJ, ur. 1938, redaktor „Przeglądu Powszechnego”. Mieszka w Warszawie.