Rozmyte granice polskości

Tomasz Jędrzejewski

publikacja 27.02.2008 09:23

Gdy z jednej strony padają takie słowa jak tożsamość narodowa, poszanowanie tradycji, z drugiej mało kto odważy się sięgać do patriotycznego słownika, choć pod tymi samymi szyldami może kryć się system wartości różny od – w wielkim uproszczeniu – systemu wartości polskiej prawicy. Przegląd Powszechny, 2/2008

Rozmyte granice polskości



Jackowi Głażewskiemu



Ilekroć słucha się deklaracji partii politycznych odwołujących się do zestawu wartości narodowych, można odnieść wrażenie, że ugrupowania konkurencyjne doznają pewnego polemicznego odrętwienia. Gdy bowiem z jednej strony padają takie słowa jak „tożsamość narodowa”, „poszanowanie tradycji” – z drugiej mało kto odważy się sięgać do patriotycznego słownika, choć pod tymi samymi szyldami może kryć się system wartości różny od – powiedzmy w wielkim uproszczeniu – systemu wartości polskiej prawicy.
Wymienione hasła, obok których łatwo dopisać kilkanaście czy kilkadziesiąt pokrewnych, już dawno stały się dyskursywną własnością jednego kręgu politycznego. Jednak generalizujące pojęcie „polskość” wcale nie musi być oczywiste, może nawet nie powinno, skoro oznacza wyselekcjonowanie tylko tych elementów polskiej tradycji, które łatwo układają się w spójną całość. Wprawdzie nie sposób do końca uciec od pewnej schematyczności w pojmowaniu dziejów własnego narodu, ale kwestia się komplikuje, jeśli dochodzi do tego przekonanie, że to, co najlepsze, tkwiło w narodzie od zawsze albo jest jego wyłącznym tworem.



Z podręcznikiem do łaciny


Tymczasem Polacy wiele – może więcej od innych nacji – zawdzięczają wpływom innych kultur. Nie świadczy to ani o podrzędności, ani o wrodzonej inercji cywilizacyjnej. Przeciwnie, umiejętne wprowadzanie obcych idei do własnego krwiobiegu duchowego może dowodzić otwartości i dążenia do rozwoju. Takie zewnętrzne inspiracje częstokroć wychodziły polskiej kulturze na dobre. Wspomnieć wypada choćby poetów polsko-łacińskich, jak Klemens Janicki, chłopski syn z Januszkowa pod Źninem, urodzony w 1516 r., a w 1540 r. nagrodzony w Padwie tytułem poeta laureatus; wymieńmy Jana Kochanowskiego albo pomijanego w szkołach średnich Mikołaja Kazimierza Sarbiewskiego, którego sprawność w posługiwaniu się językiem Rzymian zawiodła na szczyt światowej sławy poetyckiej. Dalej – tylko trzy lata młodszy od Sarbiewskiego – Szymon Szymonowic, przez wielu (m.in. samego Adama Mickiewicza) uważany za sielankopisarza europejskiej miary, doskonale przed-stawiającego polską ludowość, miał ormiańskie korzenie. Poeta ten nie stronił od nadawania swoim polskim postaciom greckich imion. A nie jest to przecież zamknięty rozdział w historii naszej literatury, bowiem późniejsi poeci – po XX w. – również sięgali po motywy klasyczne – i chociaż nie była to już tak jednoznaczna identyfikacja ze starożytnym wzorem, wielu spośród najwybitniejszych rodzimych wierszopisarzy odwoływało się – na różne sposoby – do tradycji śródziemnomorskiej.

A to nie jest jedyne źródło zewnętrznych inspiracji. Za jego swoiste przeciwstawienie można uznać dziewiętnastowieczne fascynacje Wschodem. Chociaż nie mamy wątpliwości, że w czasach Mickiewicza być Litwinem znaczyło być Polakiem, to jednak tamtejsza odmienność w ludowej religijności, w języku chłopów, nawet w krajobrazie – zarysowywała się wyraźnie. Wieszcz, skupiający w swojej biografii i twórczości cechy litewskiej i polskiej wyobrażeniowości, może być kolejnym dowodem płodności symbiozy kulturowej.





Dumania nad Niemnem


Znane powiedzenie Józefa Piłsudskiego, że Polska jest jak obwarzanek – najlepsze na obrzeżach, a w środku pusto – może prowadzić do konkluzji, że nasza mentalność szlachetnieje w zetknięciu z kulturami sąsiednimi. Nie przez przypadek bastiony polskości rodzimi twórcy sytuowali na Kresach. Akcja „Pana Tadeusza” rozgrywa się na Litwie – tam pielęgnuje się dawne obyczaje, tam pociąga się za sznurek, by stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek, który – nawiasem mówiąc – wcale nie był wówczas stary. Przypomnijmy też, że strażnikiem polskości w poemacie Mickiewicza jest Żyd Jankiel. Jeżeli autora „Dziadów” uznamy za ucieleśnienie ducha narodu, warto pamiętać o jego związkach z tradycją litewską, białoruską, o prawdopodobnej domieszce krwi żydowskiej.

Drugi wieszcz krajowy, Juliusz Słowacki, urodził się w ukraińskim Krzemieńcu. Jego matka, Salomea z Januszewskich, z pochodzenia Ormianka, wyszła za znanego lekarza Augusta Bécu, mającego – łatwo przypuścić – korzenie francuskie. We Francji urodził się natomiast trzeci poeta natchniony – Zygmunt Krasiński.

Powróćmy jednak do Kresów i zapytajmy, jak wypadłaby po-wieść Elizy Orzeszkowej, gdyby miejsce akcji przesunąć na zachód. Przypuszczalnie „Nad Wisłą” nie wypadłoby tak dobrze, jak „Nad Niemnem”. Polscy pisarze jakoś przeczuwali bogactwo ducha już to na Wileńszczyźnie, już to Grodzieńszczyźnie. Wielu z nich po prostu urodziło się na wschodnich rubieżach, co dowodzi, że nie były to próżne tęsknoty. W XX w. także łatwo o przykłady wielkich pisarzy, poetów, bardzo silnie związanych z kulturowym kolorytem Kresów.
Znajdą się ludzie, którzy skreśliliby Czesława Miłosza z listy wybitnych Polaków za krytyczne wypowiedzi o „polskości”. Bardzo łatwo oskarżyć poetę o szerzenie poglądu antynarodowego, ale chyba tylko wtedy, gdy ową „polskość” zinterpretuje się jako skarbiec polskich tradycji, historii itd.; tymczasem Miłosz, podobnie jak paru innych wybitnych intelektualistów, przeciwstawiał się pewnemu rodzimemu stylowi polityczno-historycznego myślenia o stosunkach narodowościowych, w którym interes państwa utożsamiano z pod-porządkowaniem sobie sąsiednich nacji wschodnich. Wydaje się, że właśnie w poglądach Miłosza najlepiej widać potrzebę ostrożnego obchodzenia się z zagadnieniami kontaktów międzynarodowych i międzykulturowych – z jednej bowiem strony ingerencja polityczna stanowi dla nich poważne zagrożenie, z drugiej – rozumna polityka stwarza szansę dla ich prawidłowego rozwoju. O takim odideologizowanym (na tyle, na ile to możliwe) spojrzeniu na związek ludzi z ich przyrodzonym otoczeniem Czesław Miłosz pisał w 1958 r. w eseju poświęconym Stanisławowi Vincenzowi: Vincenz wie, że ludzie tęsknią dzisiaj do ojczyzny, a zamiast niej przyznaje się im tylko państwa. Ojczyzna jest organiczna, wrośnięta w przeszłość, zawsze nieduża, grzejąca serce, bliska jak własne ciało. Państwo jest mechaniczne [1]. Państwo, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, jest w naszym życiu wszechobecne w tym znaczeniu, że wiecznie ujawnia się w symbolu, w nazwie. Z ojczyzną trudniej – jej trzeba szukać w zapachach, w barwach, w przedmiotach. Przypuszczam, że polscy nacjonaliści używają pojęcia „polskość” w sensie państwowym, a nie – wbrew temu, co gotowi deklarować – ojczystym. Polskość jako państwo jest łatwa do przyswojenia, ponieważ pozwala nie wdawać się w niuanse: granice państwa, w przeciwieństwie do granic ojczyzny, łatwo można wyczytać z mapy.



[1] C. Miłosz, La Combe, „Kultura” nr 10/1958; przedruk w: tenże, Zaczynając od moich ulic, Wrocław 1990, s. 247.




Od Miłosza do Kapuścińskiego


W literaturze, pewnie w sztuce w ogóle, wyraźnie widać, że twórca z pogranicza zyskuje na wyobraźni, kulturowej wrażliwości. Bez względu na to, jakie piętno odciska pochodzenie na późniejszej twórczości, znaczna liczba wybitnych rodzimych literatów wywodzi się z terenów peryferyjnych – albo nosi w sobie pierwiastki kultur zupełnie odległych. Spośród samych dwudziestowiecznych ludzi pióra: w litewskich Szetejniach przyszedł na świat Czesław Miłosz; we Lwowie – Leopold Staff, Marian Hemar, Zbigniew Herbert; w Drohobyczu niedaleko Lwowa – Bruno Schulz i Kazimierz Wierzyński; w Żmerynce (na Podolu) – Jan Brzechwa; nieopodal Kijowa – Jarosław Iwaszkiewicz; w Kałużycach na Mińszczyźnie – Melchior Wańkowicz; w Pińsku na Polesiu – Ryszard Kapuściński; w Nowej Wilejce koło Wilna – Tadeusz Konwicki; w samym Wilnie – Kazimiera Iłłakowiczówna. Spośród poetów – przynajmniej częściowo – żydowskiego pochodzenia warto wspomnieć m.in. Juliana Tuwima, Anatola Sterna, Jana Lechonia, Antoniego Słonimskiego, Bolesława Leśmiana, Jana Brzechwę, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Takie spisy można wydłużyć, a przecież obracamy się cały czas tylko w kręgu literatury (a inne sztuki? a nauka? a polityka?). Naturalnie – dałoby się wyliczyć wybitne postacie, które niewiele wspólnego mają z tradycją kresową, których już pradziadowie mieszkali w Warszawie czy Krakowie. Chodzi nam raczej o pytanie, ile straciłaby polska kultura, gdyby wyżej wymienionych przesunąć poza nawias albo ich polskość obwarować licznymi zastrzeżeniami?

Na zeszłorocznym spotkaniu poświęconym Julianowi Tuwimowi, połączonym z promocją książki Piotra Matywieckiego „Twarz Tuwima” – historycy literatury zastanawiali się, dlaczego środowiska nacjonalistyczne ze szczególną zawziętością atakowali „księcia poetów”, skoro wśród pisarzy, artystów, żydowskie korzenie nie były niczym wyjątkowym. Zdaje się, że odpowiedź jest prosta: narodowcy najwidoczniej uznawali za kompromitację (ale czyją?) fakt, że to „niepolski” Tuwim opanował język polski w stopniu wirtuozerskim, niedościgłym dla innych poetów, przez co stał się (w przyszłości) pełnoprawnym krzewicielem polskiej kultury. Któregoś razu przepowiedział oenerowcom: Nic wam nie pomoże, dzieci wasze będą uczyły się o mnie w szkołach [2]. Na przykładzie autora „Balu w Operze” widać, że polskość jako idea kulturalna jest raczej nabyta w rozwoju duchowym niż dziedziczona. Walka narodowców z Tuwimem była w pewnym sensie konfliktem polskości utrzymanej w duchu politycznej konfrontacji i polskości jako wspólnoty ducha, wspólnoty pragnień i tęsknot.

Tego rodzaju utarczki są, jak się zdaje, skutkiem przeniesienia kategorii politycznych na płaszczyznę kultury. Miasto nie może jednocześnie znajdować się na terytorium dwu krajów; jeśli tak się zdarzy, zwykle przerzyna się je granicą. Co innego – twórca, dzieło sztuki, nurt artystyczny, które mogą przynależeć do skarbca wielu zbiorowości. Polsko-litewsko-białoruski spór o Adama Mickiewicza ma sens tylko w konwencji żartu, w przeciwnym razie stracimy szansę utrzymania istotnego kulturalnego pomostu.




[2] M. Urbanek, Tuwim, Wrocław 2004, s. 76.




Korony ściągnięcie


Na zagadnienie tożsamości narodowej warto też spojrzeć od strony społeczno-politycznej. Pojęcie narodu, także dziś trudne do zdefiniowania, ulegało przecież w historii licznym przeobrażeniom – uzależnionym od doboru kryteriów (historia rodu, język, warstwa społeczna, wiara, ideologia, deklaracja). Chodzi nie tylko o jego zawężenie do górnej warstwy społecznej, lecz także o stosunek do przedstawicieli innych nacji. Na tronie polskim zasiadali przecież i Węgier, i Sas, i Francuz, i Rosjanin. Dopiero dziewiętnastowieczne przewartościowania, będące często konsekwencją światopoglądu romantycznego (naród ujmowany całościowo; Mickiewiczowskie korony ściągnięcie synowi Wasylowemu), doprowadziły do zmiany sposobu postrzegania polityki międzynarodowej i międzypaństwowej. Czas zaborów, w którym Polacy z trudem walczyli o zachowanie tożsamości narodowej, a później czas międzywojnia, kiedy problem mniejszości (...) nabrał cech chwilowego zarządu masą spadkową [3] - wytworzyły potrzebę poczucia społecznej integralności, co niejako z urzędu wyklucza chęć problematyzacji samej idei narodu.

Rozbudzenie tożsamości narodowej wiąże się z elementarną opo-zycją swój – obcy i choć trudno uniknąć tu czynnika waloryzującego, strach i poczucie zagrożenia raczej nie służą rozwojowi życzliwych stosunków międzyludzkich – zarówno na poziomie państw, wielkich instytucji, jak i jednostek. Zatrważająco brzmią – może bardziej niż awanturnicze hasła polityczne – ksenofobiczne wypowiedzi prostych ludzi, którzy niekoniecznie wpasowują się w stereotyp zaściankowego wyznawcy uproszczonego katolicyzmu, a których identyfikacja narodowa przybiera postać otwartej wrogości do wybranej nacji. Więcej – pod wieloma względami mogliby uchodzić za wzór pokory i solidarności społecznej i zdaje się, że – niby celem pofolgowania ludzkiej ułomności – dla antysemityzmu robią dziwny wyjątek. Chyba najlepszym antidotum stanowi tu oświata, która potencjał lęku neutralizuje wiedzą o odmienności. Opozycja swój – obcy nie tylko owocuje wówczas ciekawością, ale pozwala na wykształcenie tzw. antropologicznej wyobraźni, zrozumienie i oswojenie obcych kultur.

Dopóki traktujemy polskość jako slogan, jako hasło wywoławcze, przeważnie wywołujące pozytywne emocje, dopóty poruszamy się po twardym gruncie. Ale kwestia się komplikuje, jeżeli zaczniemy szczegółowo rozważać takie wyznaczniki tożsamości grupowej, jak religia, ustrój społeczny, mowa. Ani katolicyzm nie jest polskim odkryciem, ani istniejące instytucje polityczne nie zrodziły się nad Wisłą. Poczucia całkowitej odrębności nie zapewnia język: już dawno mówiono z przekąsem, ze w języku polskim są może ze trzy rdzennie polskie słowa. Rzecz jasna, nie są to wyłącznie nasze przypadłości narodowe, ponieważ dotyczy to wszystkich społeczności z wyjątkiem izolowanych. Zdawanie sobie sprawy z tych uniwersaliów jako cywilizacyjnego podglebia w żaden sposób nie kłóci się przecież z patriotyzmem.




[3] C. Miłosz, dz. cyt., s. 246.




Wspólnota jako podstawa


W arcydziełach literatury polskiej łatwo można rozpoznać wpływy różnych tradycji; w biografiach artystów, myślicieli, uczonych – niepolskie korzenie. Nie świadczy to jednak – jak zaznaczaliśmy – o ułomności polskiej kultury narodowej. Przeciwnie – jej zdolność do czerpania z różnych źródeł dowodzi chłonności czy pojemności. Potrafi ona przemawiać własnym głosem, ale w tym głosie słychać polifoniczność, ponieważ wpływy – powiedzmy – „zewnętrzne” nie są w niniejszym przypadku inkrustacją, ale substancją o znaczeniu zasadniczym. Niesprawiedliwie byłoby sądzić, że jej bogactwo jest zapożyczone – jest bowiem polskie, ale ta polskość godzi się z oddziaływaniem kultur sąsiednich, a nawet odległych terytorialnie i czasowo.

Polityczne próby wznoszenia barier między Polakami i innymi narodami wiążą się z hermetycznym ujmowaniem rodzimej moralności, obyczajowości, tradycji. Jeżeli ulegnie się złudzeniu, że nasz system wartości jest samorodny, odwieczny i od czterech stron zamknięty granicami – w kontaktach z innymi krajami chętniej będzie się podkreślać różnice, a zacierać podobieństwa. Tuż przed naszym przystąpieniem do Unii Europejskiej mówiono o wejściu Polski do Europy, na co niektórzy odpowiadali ironicznym pytaniem, czy do tej pory byliśmy w Azji. Tymczasem Europa jest nie tylko bytem geograficznym, lecz także filozofią rozwoju społeczeństw, których wspólnota zasadza się m.in. na tradycjach chrześcijańskich i śródziemnomorskich. Z tego skarbca Polacy umieli czerpać inspiracje do wielkich dzieł, przez co zyskaliśmy sporo dobrej poezji, nauki, pożytecznych instytucji społecznych. Wspólny rdzeń kulturowy, wspólne dziedzictwo – te słowa brzmią czasami, niestety, jak szkolny frazes, jak retoryczny ozdobnik. Mogłoby się komuś wydawać, że filologia klasyczna to najwyżej zajęcia hobbystyczne, że nauka łaciny na studiach polonistycznych ma tylko uzupełnić plan zajęć. Tymczasem rzecz się ma zupełnie inaczej. Przypomina mi się list Bolesława Micińskiego do Jerzego Stempowskiego pisany późną wiosną 1940 r.: Przed paru dniami dostałem list od mego małego siostrzeńca (...). Miłą cechą mego sześcioletniego siostrzeńca jest pewna sympatia dla uchodźców, widocznie czuje w sobie krew Eneasza, który ostatecznie był politycznym uchodźcą i zwiał z kraju, którym zawładnęli turyści zamknięci w brzuchu konia trojańskiego i jako profugus Laviniaque venit. Mój siostrzeniec ma w sobie krew Wergilego i stąd ten nieoczekiwany wybuch sympatii dla zbiegów. A trochę dalej: Przed dwoma laty pocieszał mnie Pan: kultura zachodnia musi zwyciężyć, bo człowiek nie może być szczęśliwym bez znajomości łacińskiej gramatyki [4].

Trudno dziś sobie wyobrazić, by hasło „polskość” – zwłaszcza w debatach politycznych – odsyłało do twórczości Sarbiewskiego, Janickiego czy do bogactwa kultur kresowych. Nadal będzie kojarzyć się z nacjonalistycznym światopoglądem, ale może warto zacząć się nim posługiwać niezależnie od orientacji politycznej, ponieważ nie jest dobrze, gdy definiowanie podstawowych pojęć – jak „tożsamość narodowa”, „patriotyzm” – staje się udziałem jednego tylko obozu politycznego.



***

TOMASZ JĘDRZEJEWSKI - ur. 1984, student Instytutu Dziennikarstwa UW oraz Wydziału Polonistyki UW. Mieszka w Warszawie.


[4] B. Miciński, Pisma – eseje, artykuły, listy, Kraków 1970, s. 522-523.