Uwierzyć politykowi

Mirosław Karwat

publikacja 27.02.2008 09:39

Język polityków jest potencjalnie zwodniczy, nierzadko nawet przewrotny. Te same słowa w różnych okolicznościach mogą mieć odmienny, nawet przeciwstawny sens. Nie zawsze jesteśmy pewni, czy ktoś spontanicznie wyraża swoje poglądy i reakcje, czy wypowiada się z premedytacją. Przegląd Powszechny, 2/2008

Uwierzyć politykowi



Język polityków jest potencjalnie zwodniczy, nierzadko nawet przewrotny. Te same słowa w różnych okolicznościach mogą mieć odmienny, nawet przeciwstawny sens. Nie zawsze jesteśmy pewni, czy ktoś spontanicznie wyraża swoje poglądy i reakcje na coś, czy też wypowiada się z premedytacją, a jeśli tak, to czy mówi serio, czy też ironizuje albo kpi; czy komunikuje swą wiedzę o stanie rzeczy, czy też tylko swój stan ducha, własne pobożne życzenia; czy chce nam coś wytłumaczyć, czy przeciwnie, sprawy względnie jasne skomplikować; czy chce zwrócić na coś naszą uwagę, czy też ją od czegoś odwrócić.

Ta potencjalna wieloznaczność, zwodniczość, a niekiedy i przewrotność języka polityków zniechęca wielu obywateli do wnikania w jego treść. Skłania ich do postawy obronnej, do ucieczki przed własnym namysłem pod hasłem „wszystko to jakieś mętne i podejrzane”, „ja nie dam się na to nabrać”. Paradoks polega na tym, że ci, którzy nie czytają, nie słuchają, nie analizują, pierwsi dają się nabrać, gdy dochodzi do wyborów. Ślimak w skorupie czuje się tym bardziej bezpieczny, a nawet sprytny, im rzadziej wychyla się ze swego azylu. Lecz gdy już postanowi przesunąć się o parę kroczków, to kierunek wybiera na oślep albo w odpowiedzi na powiew wiatru.



Przemytnicy z krainy banału


Wbrew powszechnej opinii, w życiu politycznym nadal nie brakuje przejawów pryncypialności, szczerości, prawdomówności, konsekwencji, odwagi cywilnej w głoszeniu niepopularnych poglądów lub w zapowiedziach kontrowersyjnych zamiarów. Jednak bardziej widoczni są „skandaliści” i „hultaje”. Dzieje się tak z prostego powodu: ich wyczyny, nawet samo w sobie ich słownictwo (pełne np. dowcipasków, inwektyw, epitetów, etykietek, aluzji, insynuacji, oszczerczych sugestii) są bardziej medialne; gwarantują poruszenie, sensację, łatwiej zapadają w pamięć.

Nawet język pozbawiony agresji, skupiony na tzw. kampanii pozytywnej, często spełza na płaszczyznę wyłącznie korzystnej autoprezentacji. Zamiast debaty programowej na temat problemów, wyzwań i zadań społecznych, alternatyw rozwojowych, dylematów decyzyjnych, zasadniczych różnic i kontrowersji ideowych mamy się zająć licytacją wizerunków. Widać to zwłaszcza dzisiaj, gdy upojenie marketingiem i sztuką PR, a więc fascynacja formą, opakowaniem, chwytami reklamowo-promocyjnymi, przesłania politykom, dziennikarzom i publiczności to, co jest istotą polityki, a mianowicie kwestię, czemu ma służyć, jakie problemy ma rozwiązać walka o wpływy i władzę oraz celebrowanie jej lub zwalczanie. Wtedy bardzo „polityczne” zdają się ambicje osobiste, koneksje i animozje personalne, sensacje towarzyskie z życia tzw. wyższych sfer, plotki i spekulacje dotyczące nie programów i nie sił społecznych, lecz planów, wzlotów i upadków osobistości, które zyskały status celebrities akurat nie w show biznesie czy jako gwiazdy sportu, lecz na arenie, scenie politycznej. Zwróćmy uwagę, nawet ta terminologia (arena, scena) wskazuje na skojarzenie ze spektaklem, a nie np. z grą strategiczną czy pracą zespołową.




W manipulatorskich, makiawelicznych taktykach zamiast wyrażeń ściśle PERSWAZYJNYCH (wezwań, apeli, ocen i uzasadnień odwołujących się do uświadamianych i kontrolowanych emocji, do logicznej argumentacji, jednoznacznej i sprawdzalnej informacji) i zamiast wypowiedzi typowo REPRESYWNYCH (nakazów, zakazów opatrzonych sankcją dezaprobaty, wykluczenia, niejednokrotnie mających posmak szantażu emocjonalnego, moralnego lub ideologicznego) stosowana jest retoryka enigmatyczna, plus tzw. ukryta perswazja, nierzadko jednak sprzężona z propagandowym natręctwem [1].

Potoczne wyobrażenie utożsamia manipulację z kłamstwem, oszustwem oraz działaniem spiskowym, skrytym. To nieuzasadnione uproszczenie. Manipulacją może być również otwarte prowokowanie innych do zachowań niechcianych i niekontrolowanych, bezczelne uprzedzanie i zaskakiwanie innych (np. taktyka faktów dokonanych), ponadto – wywoływanie stanu niepewności, dezorientacji, wahań paraliżujących wolę, wątpliwości i rozterek powodujących niekonsekwencję (tu kłania się sztuka bleffu), a także pozorowanie jawności przez serwowanie wyrywkowych informacji, dopuszczanie na chwilę do dziurki od klucza [2].
Wbrew obiegowym sądom, nawet u „politycznych drani” dominuje nie typowe, stuprocentowe kłamstwo (świadome i celowe wprowadzanie w błąd stwierdzeniami, informacjami nieprawdziwymi, np. zmyśleniami, oszczerstwami), lecz różne odcienie nieprawdy: półprawdy, uproszczenia, niedopowiedzenia, przemilczenia; włącznie z konfabulacją i rojeniami mitomanów, którzy przy tym chcieliby być cwani [3]. Lecz i one nie wypełniają całkowicie spektrum dezinformacji i dezorientacji. Wymarzonym narzędziem politycznych krętaczy jest BIGOTERIA (nie mylmy jej z dewocją; tu chodzi o zręczne, jednoczesne adresowanie tych samych słów, gestów i symboli do różnych odbiorców, o zgoła odmiennych skojarzeniach i przeciwstawnych interesach) oraz WIELOZNACZNOŚĆ [4], a kiedy trzeba – to i RYTUALNE PUSTOSŁOWIE (frazes, slogan), i banał, i najzwyklejszy bełkot [5]. Taka poetyka rzeczywiście umożliwia przemyt pomysłów zakazanych i wykręt, czyli asekurację przed odpowiedzialnością.



Wystarczy być


Właśnie taki bywa styl komunikacji pretendentów do przywództwa i stanowisk kierowniczych, kandydatów w wyborach, medialnych gwiazd polityki.

Ta ostatnia kategoria to najnowszy wynalazek-dziwoląg. Niegdyś polityk mógł zostać gwiazdą mediów, pod warunkiem że sam w sobie – swoimi poglądami, czynami, dążeniami – budził zainteresowanie społeczne, fascynował masy, bulwersował, przerażał lub ożywiał jakieś zbiorowe nadzieje, że sam w sobie miał jakiś wpływ, zwolenników i przeciwników, jakąś władzę. I to czyniło go obiektem zainteresowania mediów. Na pozór nadal tak jest; ale tylko na pozór. Dzisiaj jest nieomal odwrotnie, jak w pamflecie Kosińskiego: „wystarczy być” (w mediach), aby być... politykiem. Politykiem nazywany jest stały bywalec mediów, permanentnie prezentowany i obmawiany, proszony o komentarze nie tyle w sprawie problemów społecznych, planowanych lub podjętych decyzji, poglądów ideologicznych, ile w sprawie... wydarzeń medialnych – takich jak bon mot, przejęzyczenie, incydent towarzyski, plotka o jego znajomych, pogłoska o nominacji lub dymisji, sensacja proceduralna, przeciek, teczka. Jest on ogniwem medialnego samograju; przez cały dzień i tydzień może nie zajmować się niczym innym jak tylko komentowaniem komentarzy na swój temat [6].




[1] Analizę cech języka politycznego zawiera publikacja z konferencji zorganizowanej przez Radę Języka Polskiego: Język perswazji publicznej, Poznań 2003. Splot elementów perswazji i manipulacji jest przedmiotem publikacji: P. Krzyżanowski, P. Nowak (red.), Manipulacja w języku, Lublin 2004.
[2] Zob. M. Karwat, Teoria prowokacji. Analiza politologiczna, Warszawa 2007.
[3] Subtelną analizę skali nieprawdomówności zawierają prace: J. Antas, O kłamstwie i kłamaniu. Studium semantyczno-pragmatyczne, Kraków 2000; T. Witkowski, Psychologia kłamstwa. Motywy – strategie – narzędzia, Wrocław 2002.
[4] Por. M. Karwat, O perfidii, Warszawa 2001.
[5] Zob. tenże, Polityka jako reprodukcja banału; w: B. Kaczmarek (red.), Metafory polityki, t. 3, Warszawa 2005.
[6] Do „polityków medialnych” w pełni odnosi się więc mechanizm zanalizowany na przykładzie gwiazd estrady, telewizji, sportu; zob. W. Godzic, Znani z tego, że są znani. Celebryci w kulturze tabloidów, Warszawa 2007.




Z tego powszedniego zamkniętego cyklu zajmowania się samym sobą wyrywa go tylko kampania wyborcza, gdy musi na chwilę zainteresować się sprawami innych i zwrócić się do innych z pytaniami, oświadczeniami, zapowiedziami, obietnicami. Solipsyzm niektórych polityków (mentalność pępka świata) objawia się przy tym – to przykład z Fromma – podobnie jak egocentryzm pewnego literata, który spotkawszy znajomego najpierw zamęcza go opowieściami o sobie, przechwałkami, a następnie stwierdza samokrytycznie: No, ale teraz pogadajmy o tobie. Jak ci się podoba moja ostatnia książka? Wyborcze otwarcie polityka na otoczenie może sprowadzać się do korzystnej autoprezentacji, tzn. autoreklamy, popisów, szumnych zapowiedzi, kokieteryjnych gestów i deklaracji, wzruszających hołdów i obietnic.



Żer manipulatorów


W oddziaływaniach marketingowych i PR-owskich wystarczającym punktem zaczepienia jest subiektywne poczucie wiarygodności, zwykle oparte na wrażeniach i emocjach, a nie na wiedzy i przemyśleniach. Jest ono subiektywne w odróżnieniu od kryteriów obiektywnych, które pozwalają sprawdzić zgodność formy z treścią, obrazu z materią rzeczy, opakowania z towarem, a opierają się na diagnozie reprezentatywności społecznej, autentyzmu postaw [7], funkcjonalności przekonań, jakości rezultatów dotychczasowej pracy. To subiektywne poczucie wiarygodności często ma charakter skrajnie irracjonalny, gdyż wyrasta z uprzedzeń – pozytywnych lub negatywnych, stereotypów, z nacisku otoczenia, z konformizmu, z zafascynowania formą, choćby i grą pozorów. Tu o uznaniu dla czyichś „zalotów” (do wyborcy) decydują gadżety, rekwizyty, ładne słówka, piękne twarze, elegancki wystrój, efekciarskie popisy, pochlebstwa, obietnice, sugestywne samochwalstwo pretendentów, rekomendacje ze strony znakomitości, podszywanie się pod autorytety, natrętne hołdy komu trzeba kiedy trzeba, wspólne fotografie z kim trzeba, owacje kumotrów, występy najemnych gwiazd itd. itp. Ma być ciekawie, fajnie, atrakcyjnie; i to wystarczy. W tym kramarskim podejściu wiarygodny znaczy tyle, ile atrakcyjny, ponętny, efektowny. Opakowanie jest „kupowane” bez sprawdzania zawartości; a ciąg dalszy wygląda jak w handlu z minionej epoki: po odejściu od kasy, po pokwitowaniu odbioru reklamacji nie uwzględnia się. Tu nawet nie można wytknąć wyborcy, jak ofierze pochopnego zamążpójścia, że „wiedziały gały co brały”.

Na takim subiektywnym podejściu żerują manipulatorzy wszelkiej maści, w tym ci, którzy sprzedają wizerunek nijak się mający do rzeczywistych cech „towaru”. Im dla osiągnięcia celu wystarczy przynęta i zwycięstwo w konkursie na najlepszą prezentację, reklamę, promocję.

Niezawodną pułapką – ocierającą się o szantaż emocjonalny, moralny, ideowy – są nieszczere wypowiedzi, gesty rytualne (co powiedzieć wypada), na które adresatom nie wypada odpowiedzieć odmownie. Sporo jest takich wytrychów i podrabianych legitymacji: Bóg, papież, ojczyzna, Katyń, styropian, interna, prześladowany brat stryjeczny, trójka z rosyjskiego jako forma oporu i kontestacji itd. Przywoływanie świętości – podobnie jak kneblowanie takim czy innym tabu – to zręczna próba obezwładnienia publiczności i przejęcia jej pod własną komendę [8].




[7] Por. St. Filipowicz, Twarz i maska, Kraków 1998.
[8] Por. L. Mażewski, Powstańczy szantaż. Od konfederacji barskiej do stanu wojen¬nego, Warszawa 2004. Przy okazji polemik historycznych autor ukazuje i obnaża instrumentalne wykorzystanie polskiego „kompleksu martyrologicznego”.





Polityka odczarowana


Racjonalny odbiorca agitacji wyborczej, profesjonalnej i hurtowej kokieterii zwanej ostatnio marketingiem i PR-em pamięta o tym, że inne są podstawy do zaufania w przypadku osób już mu znanych, a inne w przypadku osobistości lub ugrupowań, z którymi zaznajamia się dopiero przy okazji wyborów. W życiu codziennym nie pożyczamy przecież pieniędzy nieznajomemu panu, który dopiero co przedstawił się, zresztą niewyraźnie. A tu mamy oddać głos w ciemno oszołomieni powabem nowości?

Mniejsze ryzyko pomyłki zachodzi w przypadku pretendentów, których już znamy, których drogę śledziliśmy, a wyniki ich pracy, osiągnięcia, błędy, porażki zostały przez nas na tyle przemyślane, że nie podejmujemy chaotycznych i przypadkowych decyzji. Większe ryzyko błędu towarzyszy ocenie debiutantów lub nawet starych wyjadaczy, którymi jednak wcześniej nie interesowaliśmy się.
Nic nie zastąpi znajomości rzeczy, analizy porównawczej, dobrej pamięci i refleksji krytycznej [9].

Co to znaczy – w tym przypadku – ZNAJOMOŚĆ RZECZY? Po pierwsze, uświadomienie sobie własnej sytuacji oraz własnych potrzeb, interesów, oczekiwań, wymagań i dążeń. Po drugie, zapoznanie się z deklaracjami, zapowiedziami, obietnicami, zobowiązaniami pretendentów. Po trzecie, przytomna orientacja, w jakim występują towarzystwie, jakie mają rekomendacje – kto ich zachwala, proteguje, namaszcza, błogosławi lub wyklina, kto przed nimi ostrzega, przeciw nim występuje. Wyśmiewane w kabaretach pytanie: Kto za nim(i) stoi? musi być potraktowane poważnie, choć niekoniecznie w kategoriach paranoicznych teorii spiskowych. Po czwarte, wiedza o wynikach – i kosztach – ich dotychczasowego działania. Na tej podstawie można też, po piąte, wyrobić sobie samodzielny pogląd na temat stopnia wiarygodności aktualnych kostiumów i deklaracji, prawdopodobieństwa rzeczywistego podjęcia i efektywne¬go zwieńczenia zapowiadanych wysiłków i przedsięwzięć. Decyzja wyborcza oparta na takich podstawach może być kompetentna i racjonalna.

DOBRA PAMIĘĆ – to zdobycie się na wysiłek, by pamiętać kolejne oświadczenia, decyzje, wcielenia (uniformy i sztandary) pretendentów, ich tytuły do chwały, jak i potknięcia, wpadki, kompromitacje, a nawet bankructwa (a mogło być ich kilka). Przechowując je jednak w pamięci nie z osobna, jako incydenty, ciekawostki, pikantne wrażenia same w sobie (a taki mozaikowy obraz zjawisk serwują i narzucają nam media, stale ciążące ku konwencji kroniki wypadków oraz magazynu ekscesów i plotek), ale widząc związek między nimi – chronologiczny (kolejność rzeczy może o czymś świadczyć, np. o czyjejś ewolucji, nieobliczalności lub wiarołomności) i merytoryczny (gdyż te elementy najprawdopodobniej tworzą jakąś całość, tzn. charakteryzują czyjąś mentalność, osobowość, charakter, styl działania, oblicze moralne). Ten, kto interesuje się zdarzeniami politycznymi fragmentarycznie i okazjonalnie, postrzega zjawiska wyrywkowo i pod wpływem głównie sytuacyjnych emocji, atmosfery panującej w otoczeniu w danej chwili, w swych ocenach i wyborach politycznych zachowuje się podobnie jak sklerotyk, który na chwilę coś sobie przypomina (i to nie wszystko), a pod wpływem takiego olśnienia skwapliwie podpisuje umowę, której nawet nie przeczytał.




[9] Racjonalne i irracjonalne przesłanki decyzji systematyzuje Z. J. Pietraś, odnosząc ten sam model również do zachowań wyborczych; zob. Z. J. Pietraś, Decydowanie polityczne, Warszawa-Kraków 2000.




Na czym polega ANALIZA PORÓWNAWCZA? Oczywiście na tym, że konfrontujemy ze sobą stany rzeczy z kolejnych etapów działania pretendentów, treść deklaracji, samą w sobie retorykę i symbolikę stosowaną przez nich w różnych chwilach i miejscach. Zastanawiamy się nad różnicami, stopniem ciągłości (konsekwencji, wierności, pryncypialności) lub zmienności w postawach i starając się wyciągnąć z tego wnioski w kwestii autentyzmu dążeń, słów i czynów oraz w kwestii kumulacji dorobku lub bilansu na zero. Niejako porównujemy fotografie tej samej postaci i bilanse kwartalne z tego samego roku. Badamy również, czym różnią się cechy danego pretendenta od cech jego rywali lub antagonistów, ale i sojuszników, przyjaciół, protektorów. Jeśli nie jest nam wszystko jedno, kogo wybierzemy, to musimy mieć wyrobiony pogląd, w czym jest on niepowtarzalny, w czym zdaje się niezastąpiony; czy też może jest postacią (grupą) bezbarwną, nijaką.

Jeśli mamy te trzy atuty, to zdolni jesteśmy również do REFLEKSJI KRYTYCZNEJ – a więc do spojrzenia z dystansu, do szukania i znalezienia dziury w całym (czyli do wychwycenia luk, pozorów, niebezpieczeństw, błędów), co z kolei umożliwia zdemaskowanie – zawczasu – bajerantów. Jak adorowana niewiasta nie musi się „puścić”, tak wyborca nie musi głosować jak „oczarowany”.

Kiedy dobrze znamy czyjąś drogę życiową (polityczną), ewolucję, dorobek, a potrafimy przy tym określić stopień zgodności tych cech z naszymi własnymi potrzebami i planami, to wówczas nasza decyzja o poparciu może być przemyślana, racjonalna.



Nie zatrzasnąć głowy


Ten wzorzec, niestety, jest dość optymistyczny. Zakładamy w nim bowiem, że obywatel – w imię zachowania podmiotowości – przezwycięży pokusę bezwładności, lenistwa, podatności na bodźcowe sterowanie z zewnątrz. A nie jest to łatwe nawet dla ludzi z ambicjami samodzielności i silną potrzebą godności osobistej; wszak żyjemy w cywilizacji wiecznego pośpiechu, w atmosferze powierzchowności i doraźności. Rygorystyczny charakter tego wzorca sprawia, że częściej spotkamy obywateli, wyborców idących na łatwiznę, tzn. albo decydujących w trybie improwizacji, albo też wybierających tzw. ucieczkę od polityki, w błogiej nieświadomości, że polityka powraca do tych biernych i obojętnych jako niespodzianka i katastrofa. Niemniej jednak szansa dania odporu manipulacji jest tu realna, jeśli ktoś wybierze ten aktywny, pracochłonny styl funkcjonowania.

Trudniej o taką receptę w sytuacji, gdy ktoś wprawdzie nie jest umysłowym leniuchem ani ignorantem, nie zamierza też być konformistą, ale ma dokonać oceny i podjąć decyzję o poparciu lub odmowie poparcia w stosunku do osobistości lub formacji nowych, jeszcze nierozpoznanych.

Co prawda, jednej rady stanowczej można tu udzielić: warto mianowicie upewnić się, czy ten nowy jest rzeczywiście nowy, czy też to jedynie nowe wcielenie, inny kostium osoby lub grupki aż nadto dobrze znanej, szukającej sukcesu lub powtórki, rewanżu w nowym rozdaniu i w innym przebraniu.

Nie w tym rzecz, by odmawiać komukolwiek prawa do zmiany poglądów, do rewizji wcześniejszych dogmatów, a nawet do całkowitego wyrzeczenia się dawnej wiary, by w każdym takim przypadku dopatrywać się koniunkturalizmu, fałszu. I nie w tym rzecz, by zrozumiałe oczekiwanie rachunku sumienia, uwiarygodnienia przeistaczać w rytuał „zacinającej się płyty” – według schematu: powtórz no tę samokrytykę, w jakiś sadomasochistyczny rytuał wiecznej pokuty, która ma nie rozgrzeszyć czy oczyścić, ale odświeżać napiętnowanie. Jak wiadomo, maniacy rozliczeń wcale nie chcą rozliczyć (raz na zawsze, to znaczy zakończyć), ile rozliczać (bez końca), tłumiąc przy tym wszelkie pytania o swój tytuł do osądzania innych [10]. Jednak stosunek człowieka (i grupy) do własnej przeszłości zawsze jest sprawdzianem jego (jej) wiarygodności.




[10] Subtelną analizę złożoności takich problemów, kontrastującą z trywialnymi schematami propagandowymi, zawiera monografia: B. Korzeniewski, Polityczne rytuały pokuty w perspektywie zagadnienia autonomii jednostki, Poznań 2006.




Należy tu wszakże wystrzegać się uproszczeń. Wierność sobie, szacunek dla własnej biografii (włącznie z błędami, porażkami) nie musi oznaczać bezkrytycznego samozadowolenia, tępoty, ślepego uporu ani też braku poczucia rzeczywistości, nienadążania za zmianami społecznymi. Może znamionować spolegliwość – postawę kogoś, kto nie porzuca siebie samego ani innych w drodze, chce zakończyć lub naprawić to, co zaczął, dotrzymać danego słowa (np. ślubowania). Może to być – paradoksalnie – postawa kogoś, kto wprawdzie się myli, ale jest w swym błędzie konsekwentny, i o tyle uczciwy.

Jednym z ważniejszych wskaźników i sprawdzianów autentyzmu w przewartościowaniach ideowopolitycznych (przeciwstawnego postawom koniunkturalnego konwertyzmu i neofityzmu) jest stosunek człowieka, który „zmienił sztandar (legitymację)” do swoich byłych współtowarzyszy. Największy niesmak i uzasadnioną podejrzliwość wzbudzają zawsze ci, którzy chełpią się swoją świeżą zmianą, popisują neoficką gorliwością – i tym chcą przelicytować nawet tych, którzy byli w danej wspólnocie od początku; a przy tym uznają to za tytuł do wyższości nad swoimi wczorajszymi współwyznawcami, uczniami. Są tacy obrotowi mentorzy i inkwizytorzy, którzy im bardziej byli kiedyś ortodoksyjni w tym, co później przekreślili, tym bardziej stają się bezwzględni w roli tropicieli owych przeżytków, demaskatorów, ba, donosicieli [11]. Bo też lista nieprawomyślnych w rzeczy samej jest im świetnie znana, z autopsji. Cóż można pomyśleć o człowieku, który po latach gorliwości nagle oświadcza, że to wszystko było na niby, ze strachu, dla korzyści albo był Wallenrodem, a tę swoją przewiewność przedstawia jako świadectwo „otwartej głowy”? W istocie, taka głowa zawsze jest niedomknięta, choć inne głowy chce domykać i zatrzasnąć.

Niestety, wciąż nie brakuje takich obywateli, który zawierzają na oślep (metodą wręcz loteryjną) lub na kredyt, względnie popierają kogoś, kierując się opinią powszechną, modą, rankingami (np. oglądają się na sondaże i podążają za aktualną tendencją). I dziwią się potem, że ktoś ich zawiódł, że znów doznali rozczarowania. A przecież nie uczynili nic ze swojej strony, by zapobiec własnej lekkomyślności i naiwności. Nie zadali sobie trudu, by zrozumieć to, o czym mają rozstrzygać. Nie zdobyli się też na trud zdobycia i przemyślenia informacji. Nie czuli potrzeby wyrobienia sobie własnych, jednoznacznych, wyrazistych i konsekwentnych poglądów. Przez całe życie tkwią w politycznym kołowrocie jak w zaklętym kręgu: stale rozczarowani, oszukani i niezadowoleni, lecz niezmiennie zadowoleni z siebie.



***

MIROSŁAW KARWAT - politolog, dr hab. nauk humanistycznych, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego i ALMAMER – Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Warszawie, stały wykładowca Akademii Humanistycznej w Pułtusku. Autor książek: „Sztuka manipulacji politycznej” (1998), „O perfidii” (2001), „O demagogii” (2006), „O złośliwej dyskredytacji. Manipulowanie wizerunkiem przeciwnika” (2006), „Teoria prowokacji. Analiza politologiczna” (2007).


[11] Swego czasu obrazowo, choć w kostiumie historycznym, przedstawił takie prze¬poczwarzenie Witold Kula – pijąc do niektórych przodowników destalinizacji; zob. W. Kula, Rozważania o historii, Warszawa 1958; paraliteracki fragment pt. Gusła.