Zabliźnić się w blogosferze (Internetowe drogi do Jerycha)

Elżbieta Wiater

publikacja 11.04.2009 08:25

Przeprowadzone w 2007 roku badania blogosfery wykazały, iż sprzyja ona powierzchownym znajomościom i umożliwia nawiązywanie kontaktów na odległość, które jednak bardzo rzadko wychodzą poza stadium monitorowo-klawiaturowe. Mamy raczej skłonności do przenoszenia do sieci kontaktów z „realu” niż w drugą stronę eSPe, 85/2009

Zabliźnić się w blogosferze (Internetowe drogi do Jerycha)



Przeprowadzone w 2007 roku badania blogosfery wykazały, iż sprzyja ona powierzchownym znajomościom i umożliwia nawiązywanie kontaktów na odległość, które jednak bardzo rzadko wychodzą poza stadium monitorowo-klawiaturowe. Mamy raczej skłonności do przenoszenia do sieci kontaktów z „realu” niż w drugą stronę (por. http://kaznowski.blox.pl/2008/02/Wideo-badanie-blogosfery-raport.html). Badania potwierdziły zdroworozsądkowe przewidywania: nie da się „zabliźnić” z drugim człowiekiem, jeśli istnieje między nimi elektroniczny bufor. Życie jednak jest przekorne i lubi przeczyć zarówno badaczom, jak i zdroworozsądkowym myślicielom.

Wojna domowa

Jasny poranek. Dzwoni budzik, pani wstaje i na dzień dobry całuje pana w policzek. Sielanka. Do sekundy później, kiedy pan zaczyna rozpaczliwie krzyczeć z łazienki, że zupełnie stracił wzrok. Widownia w kinie ze spokojem, pogryzając popcorn, przyjmuje informacje z ekranu o chorobie powodującej ślepotę i zamienieniu miasta w getto dla ociemniałych, a nawet kończące zwiastun filmu ujęcie twarzy płaczącej kobiety. To tylko kolejny thriller oparty na katastroficznym, lecz nierealnym scenariuszu. Nierealnym?

„Życie chorych na stwardnienie rozsiane przypomina wojnę. Nigdy nie wiadomo, kiedy choroba znowu zaatakuje. Chory może obudzić się rano i widzieć tylko ciemność, bo choroba zabrała mu wzrok. Może obudzić się i nie móc wstać z łóżka – to znak, że choroba znów zaatakowała. Nie wiadomo, czy leczenie pomoże” – notatka Morfeusza, autora bloga Szpitalne życie, przeczy temu, że opisana wyżej sytuacja to całkowita fikcja. Dalej w tym wpisie czytamy: „Jedną z takich osób walczących ze stwardnieniem jest Ania.

Możecie jej pomóc i znów zadziwić nas swoją hojnością”. Dalej jest odsyłacz do bloga Anny Black.

Jedno kliknięcie i lądujemy w świecie kogoś, kto uderzony w wieku 19 lat wyrokiem, jakim jest diagnoza o SM, postanawia walczyć. Kończy studia, uczy się języków, znajduje pracę i ją podejmuje, chociaż sama tylko droga do miejsca jej wykonywania wymaga olbrzymiego wysiłku: „Wraz z pogarszającym się stanem zdrowia, obiektywna ocena odległości stała się coraz trudniejsza. Przechodzę trzy kroki i przystaję. Już nie mogę. Wyciągam telefon, udając, że do kogoś dzwonię. Każdy powód jest dobry, żeby choć na chwilę przystanąć. Nogi mam zmęczone, jak po maratonie. Raz-dwa-trzy... dobra, ruszam dalej.

Następny przystanek za cztery kroki. Przejście przez ulicę. Z nadzieją wpatruję się w migające zielone. Niech szybciej się zmieni na czerwone! Przynajmniej zanim dojdę do przejścia. Przy czerwonym można bezkarnie odstać aż do zmiany świateł. (...) Im gorzej się czuję, tym dłużej trwa moje wprawienie się w ruch. Podchodzę z wolna, niby nonszalanckim krokiem, a ja po prostu nie mogę iść szybciej. (...) Dzwonię do domu.

Potrzebuję prawdziwej rozmowy, nie mam ochoty znów grać mojej scenki. Show must go on? «Już nie mogę. Proszę, mów coś do mnie» – mówię. Jak ty coś opowiadasz, to mi łatwiej iść, bo nie skupiam się na tym, że nie mam już siły i zaraz się przewrócę” (http://annablack.blox.pl/).

Pod koniec zeszłego roku stan Ani pogorszył się tak, że musiała zrezygnować z pracy. I wtedy pojawiła się nadzieja: Black napisała na blogu, że jest szansa na lek, który zatrzyma chorobę, a możliwe, że nawet cofnie jej objawy. Ania nie należy do ludzi, którym proszenie o coś przychodzi z łatwością, dlatego nie oczekiwała zbyt wiele po tym wpisie.





„Bo Są Dobrzy Ludzie, którzy lubią za Nic”

Twarz Ani znam tylko ze zdjęć na jej blogu. Wiem, że kiedy czuła się lepiej, wynajmowała mieszkanie na Saskiej Kępie w Warszawie. Większość pomagających jej ludzi też wie tylko tyle. I to, co Wojowniczka pisze u siebie: o fascynacji węgierskim i Węgrami, ciężkiej muzyce, którą doładowuje swoją psychikę, aby mieć siłę do walki, o codzienności człowieka, którego system obronny niszczy jego własny organizm.

I o powtarzającym się jak refren marzeniu, aby móc zacząć terapię Tysabri i wrócić do samodzielności.

Na notkę o możliwości leczenia pierwsza zareagowała Niecodzienna: postarała się o to, by informacja o zbiórce pieniędzy na lek znalazła się w internetowym radiu megastacja.pl. Agregat opracował baner i stworzył hasło akcji: Dark Zone Black Warrior. Oprócz tego, że oboje umieścili link do bloga Ani na swoich blogach i wciągnęli w akcję swoich znajomych, dali jej coś o wiele cenniejszego: „Psycho[log] zawyła nad moimi zmianami w psychice. Zmianami na plus. Że osiągnęłam wyższy stopień zaawansowania. A ja powiedziałam, że to dzięki Wam. Życzliwym dla mnie ludziom, których znam właściwie tylko przez internet. A ona, że zaczynam zauważać dobro w ludziach. Bez dwóch zdań”.

Dzięki akcji zrodziła się więź, a właściwie sieć więzi, która dała Ani nadzieję i wzmocniła jej motywację. Jest to równie ważne jak banery i linki. Pojawiły się one m.in. na blogach lekarskich Abnegata i Morfeusza (istotna była zwłaszcza pomoc tego ostatniego, ponieważ jego blog należy do najpopularniejszych na platformie).

Dzięki nim przybyła konkretna pomoc – na subkonto Ani w Polskim Towarzystwie Stwardnienia Rozsianego zaczęły płynąć pieniądze. Kiedy kończyłam ten tekst, otrzymałam wiadomość, że udało się zgromadzić kwotę na pierwszą dawkę (kosztuje ona ponad 6000 zł). Za tymi pieniędzmi stoi tłumek anonimowych osób, które podzieliły się sobą, jednocześnie często dając Ani psychiczne wsparcie w komentarzach na blogu albo kontaktując się z nią przez komunikator Gadu-Gadu.

Czy bloger może być moim bliźnim?

Pojawia się tu mechanizm znany nam z codziennych kontaktów z ludźmi: znajomy mówi mi o potrzebie swojego znajomego. W przypadku bloga mogę dodatkowo wejść na stronę osoby, o którą chodzi, i zmierzyć się z jej doświadczeniem. Wtedy pozostaje decyzja: mogę wziąć paczkę popcornu i poczytać, soląc łzami prażoną kukurydzę. Mogę też wrzucić idiotyczny komentarz, że przecież jest tylu innych potrzebujących, może wesprzyjmy lepiej Tybet? A mogę też zawalczyć o drugiego.

Internet to tylko narzędzie, nie odbiera nam wolnej woli ani używalności rozumu i serca, natomiast skupia jak soczewka nasze postawy. Przenosimy w sieć nasze codzienne zachowania i reakcje, także te społeczne. Dlatego również tutaj aktualne jest pytanie o to, kto jest moim bliźnim.

Może pojawić się zarzut, że łatwiej jest okazać pomoc anonimowej osobie z internetu niż złośliwej sąsiadce, której wyczyny zapisały się nam w pamięci, skutecznie blokując współczucie. Jednak czynienie dobra uzależnia: jeśli jestem zdolna do pomocy „wirtualnej” osobie, to znaczy, że także te realne otrzymają kiedyś ode mnie szansę. Aby zaprzeczyć chłodnym statystykom wskazującym na powierzchowność internetowych relacji, trzeba przecież od czegoś zacząć.

*****

Wszystkich, którzy chcieliby bliżej poznać albo wesprzeć Anię, zapraszam na jej bloga: http://annablack.blox.pl/

Na dofinansowanie leczenia Ani można przeznaczyć 1% ze swojego podatku. W tym celu należy w zeznaniu podatkowym, w rubryce „WNIOSEK O PRZEKAZANIE 1% PODATKU NALEŻNEGO NA RZECZ ORGANIZACJI POŻYTKU PUBLICZNEGO (OPP)”, wpisać następujące dane:

- nazwa OPP: Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego, ul. Bagatela 13 lok. 43, 00-585 Warszawa
- numer KRS: 0000083356
- wnioskowana kwota: podziel kwotę swojego podatku przez 100, zaokrąglij do pełnych dziesiątek groszy w dół i wpisz w tej rubryce

Nieco wyżej, w rubryce „Inne informacje, w tym ułatwiające kontakt z podatnikiem”, należy koniecznie wpisać: „PLIR – Anna Bartuszek”

Zachęcamy!