Promień życia na zgliszczach Nagasaki

Ks. Józef Orchowski

publikacja 14.06.2008 12:51

Zakrywając swe cierpienia uśmiechem, japoński doktor Takashi Nagai poświęcał wszystkie swoje siły szukaniu Prawdy i udzielaniu pomocy bliźnim. Różaniec, 6/2008

Promień życia na zgliszczach Nagasaki



Takashi Nagai urodził się w 1908 r. w Izumo, w rodzinie lekarzy, wyznającej religię shinto. W czasie studiów medycznych na Uniwersytecie w Nagasaki był zdecydowanym agnostykiem i materialistą. Wyznawał wówczas zasadę: „Pijmy, śpiewajmy, tańczmy, grajmy, nim wystygnie w nas młodzieńcza krew”. Odrzucał wszelką myśl o Bogu czy duszy nieśmiertelnej, uważając, że wymyślono je, aby popsuć młodym zabawę.



Maryjo, zastąp mu matkę


Kiedy ukończył drugi rok studiów, jego matka dostała udaru mózgu. Takashi stanął u jej łoża śmierci, ale paraliż nie pozwolił już matce przemówić. Patrzyła tylko z uporem w oczy syna. To ostatnie spojrzenie zburzyło całkowicie jego materialistyczną filozofię. Zrozumiał, że poza ciałem istnieje też dusza. Po pogrzebie matki wracał do Nagasaki całkowicie załamany. Zdecydował, że część podróży odbędzie statkiem, aby oswoić się z jej śmiercią. Na pokładzie parowca wyjął swój egzemplarz Myśli Blaise’a Pascala, które zafascynowały go już w szkole średniej. Teraz stały się one dla niego duchowym przewodnikiem prowadzącym do katolicyzmu.

Po powrocie do Nagasaki Takashi rzucił się w wir pracy, ale pytania wywołane śmiercią matki nie opuszczały go. Wynajął pokój w dwupiętrowym domu u chrześcijańskiej rodziny Moriyama, z którą się zaprzyjaźnił. Codziennie o godz. 5.30 budziły go dwa duże dzwony z pobliskiej katedry. Następnie słyszał dochodzące z dołu odgłosy modlitwy rodziny Moriyama, odmawianej śpiewnym, lokalnym dialektem. W południe i o 6.00 wieczorem głos dzwonów rozbrzmiewał na nowo, a ludzie zatrzymywali się, aby odmówić Anioł Pański.

W roku 1932, mając 24 lata, Nagai zachorował na zapalenie ucha, co groziło zapaleniem opon mózgowych. Starsza kobieta, która go pielęgnowała, odmawiała przy nim różaniec i prosiła Najświętszą Maryję Pannę o wzbudzenie w nim wiary i o cudowne uzdrowienie. Modlitwy zostały wysłuchane, ale choć uniknął śmierci, częściowa głuchota zmusiła go do wyrzeczenia się obranej specjalności lekarskiej. Poświęcił się rentgenologii. W styczniu 1933 r. niespodziewanie został powołany do służby wojskowej, ponieważ Japończycy roz-poczęli kampanię wojenną w Mandżurii. Udając się na front, pożegnał się z rodziną Moriy-ama, a ich córka Midori przyrzekła mu pamięć w modlitwie. „Proszę, nie pozwól mu umrzeć w Mandżurii – modliła się – proszę, racz go wrócić bezpiecznie. On Cię jeszcze nie poznał, drogi Panie, ale wszyscy w szpitalu mówią o jego szlachetności i poświęceniu dla chorych. Maryjo, on był tak smutny w ostatnią noc, gdy pozostał sam. Ty wiesz, że stracił matkę. Proszę Cię, zastąp mu ją. Obiecuję odmawiać codziennie różaniec za niego i postaram się pisać listy dla dodania odwagi, tak jak pisałaby jego matka. Proszę, dopomóż mi, abym dobrze to robiła”.





Współcierpieć i współradować się z chorymi


W jednej z paczuszek, przesyłanych do Mandżurii, Midori podarowała mu mały katechizm, który intensywnie studiował w wolnych chwilach. Po powrocie z Mandżurii Nagai zdecydował się na chrzest. Otrzymał go w czerwcu w katedrze w Urakami, przyjmując imię „świętego gwałtownika” – Paweł. Dwa miesiące później ożenił się z Midori Moriyama. Z żarliwością oddał się służbie chorym, z pasją poświęcając się niezbadanej ciągle dziedzi-nie promieniowania „X”, publikował rozprawy. „Współcierpieć i współradować się z chory-mi!” – oto jego hasło. Gdy zawodziła sztuka lekarska, uciekał się do modlitwy. W lekarskim fartuchu przemierzał fronty Dalekiego Wschodu. W końcu nieprzerwana służba przy apa-ratach rentgenowskich, w walce z gruźlicą panującą wśród wynędzniałej ludności Chin, spowodowała, iż doktor Nagai śmiertelnie zachorował na białaczkę.

9 sierpnia 1945 r. o godz. 11.02 oślepiający błysk rozdarł niebo nad miastem Nagasaki. Był to wybuch bomby atomowej. W temperaturze milionów stopni w ułamku sekundy żelazobetonowe gmachy i ciała ludzkie zamieniły się w pył. Potężna fala podmuchu powie-trza, a potem jeszcze potężniejszy ssący wir powietrzny jak niewidoczny walec zmiażdżyły olbrzymie połacie miasta. 40 tys. istnień ludzkich zostało unicestwionych – w większości bez śladu. Ponad 100 tys. rannych! Z 10 tys. katolików z dzielnicy Urakami uratowało się dwustu… Znajdujący się w odległości kilometra od miejsca wybuchu bomby, betonowy szpital, gdzie pracował Nagai, stanął w płomieniach. Choć ciężko ranny w głowę, doktor opatrywał ofiary. U bram szpitala poraziła go niepojęta groza. Nagasaki zniknęło! Jak okiem sięgnąć tylko płaskie, gorące pogorzelisko… Na miejscu domu doktora Nagai pozostała garść popiołu i ciepłe jeszcze kości żony Midori. W milczeniu modlił się za duszę Midori i tysięcy tych, którzy zginęli razem z nią. Grzebiąc w popiołach swego domu, znalazł krucyfiks. Drewniany krzyż spalił się w ogniu, ale Chrystus z brązu pozostał nietknięty. „Wszystko mi zabrano, tylko ten krucyfiks odnalazłem”. Gdy po jakimś czasie otrzymał figurkę Najświętszej Maryi Panny, poczuł się najbogatszym człowiekiem na ziemi.

Na wiosnę 1947 r. choroba zaczęła czynić gwałtowne postępy. Nie mogąc opuszczać łóżka, zaczął pisać, aby wyżywić swoją rodzinę. Także w tej sytuacji jego życie było stałą i heroiczną służbą dla bliźnich. W 1949 r. został publicznie wyróżniony za zasługi dla swego narodu. W marcu 1951 r. jego stan zdrowia znów pogorszył się, a w kwietniu wylew krwi sparaliżował mu ramię. Przed przewiezieniem do szpitala otrzymał Wiatyk. Stracił przytomność. Po przebudzeniu chrapliwym głosem powiedział: „Jezus, Maryja, Józef. W ręce Wasze oddaję ducha mego”. W lewej ręce ściskał różaniec z czarnych pereł otrzymany wraz z błogosławieństwem i odręcznym listem od Ojca Świętego Piusa XII oraz krzyż podany przez syna Makoto. Na jego twarzy zarysował się lekki uśmiech. Kapłan po jego zgonie wypowiedział wzruszające słowa: „Dzisiaj jest pierwszy dzień maja, miesiąca Maryi. (…) Myślę, że Ona sama przyszła, aby zaprowadzić go do domu Pana”.