Miłosierdzie w słabych dłoniach

Danuta Piekarz

publikacja 14.07.2007 09:26

Kobieta waleczna czy intrygantka to wyjątek, który rzuca się w oczy, natomiast pochylanie się nad tym, co małe, słabe, jest dla kobiety czymś oczywistym, bo wiąże się z jej naturalnym powołaniem do macierzyństwa. Głos Karmelu, 04/2007

Miłosierdzie w słabych dłoniach




Niewiastę dzielną któż znajdzie? Jej wartość przewyższa perły. (...) Otwiera dłoń ubogiemu i do nędzarza wyciąga swe ręce (Prz 31, 1.10). To znamienne, że długi poemat o dzielnej niewieście, liczący 22 wersety, zawiera tylko ten jeden werset, w którym autor wychwala niewiastę za to, co nazwalibyśmy dziś uczynkiem miłosierdzia. Opiewa się wdzięk kobiety, jej pracowitość, zaradność, a o miłosierdziu... tylko tyle!

Podobnie jest w całym Piśmie Św.: łatwiej znaleźć różne „Judyty wojujące”, waleczne patriotki, czy wręcz sprytne kombinatorki, potrafiące dopiąć swego metodami niekoniecznie najuczciwszymi, aniżeli litościwe kobiety, pochylające się nad cudzą nędzą i słabością. Ale może przejawia się w tym jakaś logika? Kobieta waleczna czy intrygantka to wyjątek, który rzuca się w oczy, natomiast pochylanie się nad tym, co małe, słabe, jest dla kobiety czymś oczywistym, bo wiąże się z jej naturalnym powołaniem do macierzyństwa. Rzecz jasna, miłość do własnego dziecka jest czymś „zapisanym w naturze”, ale czyż nie jest to zarazem doskonały obraz miłosierdzia: te długie lata pochylania się nad maleńką istotą, która może odwdzięczy się za okazane serce po wielu latach, a może nie odwdzięczy się nigdy...

Spróbujmy jednak prześledzić te sceny biblijne, w których słabe kobiety okazują bliźnim miłosierdzie (ciekawe, że w ogromnej większości potrzebującymi miłosierdzia okażą się... mężczyźni!).

Pierwszy przykład jest dość kontrowersyjny, trudno interpretować go jednoznacznie, a jego główną bohaterką jest... nierządnica. Oto Izraelici, którzy wyszli z Egiptu i planują wejście do Ziemi Obiecanej, wysyłają zwiadowców z bardzo ryzykowną misją „zbadania terenu” (Joz 2). Przypłaciliby ją życiem, gdyby nie wspomniana nierządnica Rachab, która ukryła ich w swym domu i okłamała wysłanników królewskich. Izraelici odwdzięczą się za tę przysługę, ocalając rodzinę kobiety podczas podboju. Można by więc ograniczyć się do stwierdzenia, że kobieta zlitowała się nad wysłannikami i uratowała im życie, ale myśl żydowska (a później chrześcijańska) dostrzeże w Rachab wzór wiary „patrzącej poza pozory”, gdyż umiała ona przewidzieć, że słaby z pozoru lud Izraela pokona jej potężnych rodaków.




Pewne podobieństwo do tej sceny możemy dostrzec w dziejach Rut, która opuszcza rodzinny Moab, by towarzyszyć swej teściowej wracającej do ojczystej ziemi Izraela: Gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę... twój naród będzie moim narodem (Rt 1, 16). I znów można by tylko podziwiać ducha wyrzeczenia młodej Moabitki, która decyduje się na emigrację, by wiekowa Noemi nie pozostała samotna. Ale jeśli spojrzymy na tę scenę z punktu widzenia autora biblijnego, można by powiedzieć, że decyzja Rut była ze wszech miar... opłacalna: ta przedstawicielka wrogiego ludu stanie się odtąd częścią narodu wybranego, co więcej, jej prawnukiem będzie sam Dawid!

Tracić, poświęcać się, litować się... a przez to zyskać tak wiele! Czyż nie jest to podstawowa logika miłosierdzia, zwłaszcza dla nas, ludzi Nowego Testamentu, którzy wiemy (a przynajmniej powinniśmy wiedzieć), że każda nasza pomoc bliźniemu nosi na sobie tę zdumiewającą pieczęć: „Mnieście uczynili!”. Jakże wielka będzie Jego zapłata, skoro wielki Boży prorok, ale przecież tylko zwykły człowiek – Eliasz tak hojnie potrafił odwdzięczyć się za okazaną mu życzliwość.

Otóż gdy Eliasz przybył do Sarepty Sydońskiej, w całej okolicy panował głód z powodu długotrwałej suszy (1 Krl 17). Prorok tymczasem prosi o wodę, bynajmniej nie miejscowego bogacza, ale ubogą wdowę. Kobieta ochoczo zgadza się napoić wędrowca, jednak jemu to za mało: prosi jeszcze o kromkę chleba (chciałoby się rzec: „dać takiemu palec, będzie chciał rękę!”). Wdowa odpowiada, że ma tylko garść mąki i trochę oliwy, w sam raz na posiłek dla niej i dla syna, ostatni posiłek... przed śmiercią z głodu! Odpowiedź Eliasza mogłaby się wydawać szczytem bezczelności: Zrób mały podpłomyk dla mnie...a sobie i swemu synowi zrobisz potem. Tupet naciągacza? Nie, próba wiary, bo oto kobieta słyszy obietnicę, że jeśli tak postąpi, nie zabraknie jej mąki ani oliwy aż do końca suszy. I rzeczywiście, tak się stało: uczynek miłosierdzia stał się dla tej kobiety źródłem życia, a jeszcze bardziej dla jej syna, którego Eliasz wkrótce wskrzesi. Podobnie odpłaci Elizeusz bogatej Szunemitce (wśród bogatych też zdarzają się dobrzy ludzie!), która gościła go w swym domu, ilekroć przechodził: także jej zmarły syn powróci do życia dzięki wstawiennictwu proroka (2 Krl 4).




Gdy mówimy o mniej lub bardziej majętnych kobietach, nie sposób nie wspomnieć tych pobożnych niewiast, dzięki którym Pan Jezus i Jego uczniowie mieli zapewniony byt: Było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które zostały uwolnione od złych duchów i od chorób: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, rządcy Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały, udzielając ze swego mienia (Łk 8, 1b-3). Pewien komentator wyraził się wręcz, że „dla Jezusa i Jego uczniów Opatrzność miała twarz kobiety”. Może przesadził, ale na pewno trzeba docenić te kobiety, które zaangażowały się w przedziwną „inwestycję”: uszczuplać swój majątek, aby Nauczyciel z Nazaretu i Jego uczniowie mieli co jeść i z czego żyć. I znów nie sposób nie zapytać, czy im się OPŁACIŁO... kto wie, jakich zgryźliwych komentarzy nasłuchały się od swych mężów, krewnych i znajomych... tych bogatych krewnych i znajomych, których imiona przykrył kurz historii, natomiast po wszystkie wieki na wszystkich kontynentach rozbrzmiewają imiona: Maria Magdalena, Joanna, Zuzanna... i jeszcze jedna Maria, której wieczną sławę wyprorokował sam Pan, ta najbardziej „rozrzutna” bohaterka Ewangelii, która w jednej chwili wylała na głowę Jezusa olejek wart trzysta denarów – a więc równowartość trzystu dniówek pracy. (Ile byłoby to w przeliczeniu na złotówki? Około dwadzieścia tysięcy złotych... za olejek, który przez krótki czas nadawał blask i zapach włosom Jezusa!) Taki niepraktyczny prezent, czysta rozrzutność... a jednak Jezus potrafi docenić to szaleństwo miłości: Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również na jej pamiątkę opowiadać o tym, co uczyniła (Mk 14, 9). Ale zaraz, mieliśmy mówić o miłosierdziu, a tymczasem mówimy o przejawie wdzięczności i czci ze strony kobiety, której brata – Łazarza – Jezus przywrócił do życia! Tak, sama Maria na pewno nie nazwałaby swego czynu „miłosiernym”, ale to Jezus nadał jej gestowi to zdumiewające znaczenie: Spełniła dobry uczynek względem Mnie (...) już naprzód namaściła moje ciało na pogrzeb. Ona jedna ZDĄŻYŁA... bo gdy w poranek wielkanocny trzy niewiasty pójdą namaścić Jezusa, zastaną już tylko pusty grób (co prawda św. Jan powie nam, że Józef z Arymatei i Nikodem namaścili ciało Jezusa, ale widocznie kobiety o tym nie wiedziały).




Nie wyprzedzajmy jednak faktów: zauważmy, że Jezus podczas Męki wciąż spotyka się ze współczuciem ze strony kobiet: tych, które płakały na drodze krzyżowej, które stały przy Nim na Golgocie, wreszcie uczestniczyły w Jego pogrzebie. O. R. Cantalamessa tak komentował te wydarzenia w wielkopiątkowym kazaniu: „Wystawiły się na niebezpieczeństwo, opowiadając się otwarcie za skazanym na śmierć. Jezus powiedział: Błogosławiony, kto we Mnie nie zwątpi” (Łk 7, 23). Owe kobiety były jedynymi, które nie zwątpiły w Niego”. Z grona tych pobożnych niewiast wyróżnia się Maria Magdalena: świadek śmierci Jezusa, Jego pogrzebu... ona, która trwa przy Jezusie także wtedy, gdy owo trwanie wydaje się próżną stratą czasu. Bowiem gdy pogrzebanie zmarłego jest pięknym uczynkiem miłosierdzia, jaki sens ma czuwanie przy pustym grobie? I znów widać, jak z miłosierdzia wypływa życie: to – zdawałoby się – bezsensowne oczekiwanie prowadzi do spotkania ze Zmartwychwstałym!

I jeszcze jedna bohaterka Nowego Testamentu opowie nam, że wrażliwość na potrzeby ubogich otwiera drogę życiu. To Tabita (czyli Gazela), która czyniła dużo dobrego i dawała hojne jałmużny (Dz 9, 36nn). Gdy umarła, wezwano do niej Piotra, a gdy on przybył, otoczyły go wszystkie wdowy i pokazywały mu ze łzami w oczach chitony i płaszcze, które zrobiła im Gazela za swego życia. Zauważmy, że dzieła miłosierdzia Tabity są argumentem służącym przekonaniu Piotra (choć nie sądzę, by trzeba było go specjalnie przekonywać!). I Piotr, podobnie jak przed wiekami Eliasz i Elizeusz, wskrzesza Tabitę. Pamięć o jej pięknym życiu skłoniła jej bliskich, by wezwali Piotra, a teraz wieść o jej wskrzeszeniu sprawia, że wielu uwierzyło w Pana.

Miłosierdzie prowadzi do życia, miłosierdzie prowadzi do wiary... czyż jest więc coś dziwnego w tym, że Matkę Dawcy życia nazywamy Matką Miłosierdzia? Ona nie uczestniczyła w wielkich akcjach charytatywnych (a przynajmniej nic o tym nie wiemy), ale patrzyła na otaczającą rzeczywistość troskliwym, przewidującym sercem Matki, które kazało Jej wyruszyć w drogę do Judei, bo starszej, brzemiennej Elżbiecie trudno będzie podołać domowym obowiązkom. Ona potrafiła przewidzieć, jakim upokorzeniem dla nowożeńców byłby brak wina na weselu. Widziała to, co może inni też widzieli (i nic nie robili), ale to Ona miała tę „wyobraźnię miłosierdzia”, po prostu umiała myśleć... myśleć matczynym sercem.

Wspomniałam o Niej na samym końcu, by... nie kończyć tego artykułu. Ewangeliści tak niewiele mówią nam o Maryi, ale przecież każdy z nas może dodać kolejne sceny z własnej życiowej Kany Galilejskiej, gdzie wszystko zakończyło się dobrze tylko dlatego, że na szczęście była tam Matka Jezusa. Jak zawsze dyskretna, na zapleczu, w kuchni, szepcząca do Syna to krótkie, wymowne zdanie: Nie mają wina... pracy... zdrowia... A potem zdumienie otoczenia, że niemożliwe stało się możliwe... a zza kuchennych drzwi uśmiecha się Ona... po prostu Matka.



„Wystawiły się na niebezpieczeństwo, opowiadając się otwarcie za skazanym na śmierć. Jezus powiedział: Błogosławiony, kto we Mnie nie zwątpi” (Łk 7, 23). Owe kobiety były jedynymi, które nie zwątpiły w Niego”.
o. Raniero Cantalamessa