Refleksje nad stworzeniem

Zenon Nienartowicz

publikacja 23.10.2006 10:51

Jeśli przyjąć, że drugi opis stworzenia człowieka jest ludzką opowieścią o Początku, to brzmi on, jakby wkradła się w niego nutka pesymizmu osoby mocno doświadczonej, która definiuje otaczający ją świat poprzez własne przeżycia, potrzeby, ograniczenia, kruchość. W drodze, 9/2006

Refleksje nad stworzeniem

Artykuł jest kontynuacją tekstu opublikowanego w numerze 8/2004 miesięcznika "W drodze" - "Zamyślenia nad Początkiem". Pierwsza część jest dostępna na stronie miesięcznika .



Zaćmienia myśli, nierozważne czyny,
Lata urojeń przebyte jak we śnie.
Byłby to żywot zgoła osobliwy,
Gdyby sens jego zależał ode mnie.

Czesław Miłosz, Zaćmienia [1]


Od dłuższego czasu wraca do mnie uporczywie myśl o dziejach człowieka opisanych w biblijnym Początku. Moje wcześniejsze rozważanie w większości poświęciłem stworzeniu świata, a tak niewiele miejsca zostało na opis raju i życie jego pierwszych mieszkańców. Skupiłem się na opisie stworzenia widzianym jakby z lotu ptaka, z szerokiej perspektywy, gdy opowieść robi wrażenie Boskiej relacji. Na świat i Stwórcę patrzymy z dużej odległości, towarzysząc powstawaniu nieba i ziemi, słońca i gwiazd, roślin i zwierząt. Jesteśmy również świadkami stworzenia człowieka, którego definiuje jego podobieństwo do Stwórcy. To ostatni akt stworzenia, po którym przychodzi czas na odpoczynek, na medytację, na nowe spojrzenie na dzieło.

Główny bohater opowieści

Wydaje się, że druga relacja jest wynikiem tego czasu, zadumy, gdy wszystkiemu możemy przyjrzeć się z innej strony i przysłuchać się głosowi stworzenia. Jest to inna historia i mam wrażenie, że przez kogo innego opowiedziana. Zaburza porządek pierwszej relacji o stworzeniu świata i jej wręcz ewolucyjną wynikowość. Brzmi jak głos człowieka, który odsłania całe bogactwo swojego wnętrza, swoich lęków, pragnień, potrzeb i słabości. Z jego punktu widzenia chronologia stworzenia wydaje się mało istotna. W tej części człowiek powstaje wcześniej niż rośliny i zwierzęta, i to on jest głównym bohaterem opowieści:
Gdy Pan Bóg uczynił ziemię i niebo, nie było jeszcze żadnego krzewu polnego na ziemi ani żadna trawa polna jeszcze nie wzeszła (…) wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia (Rdz 2,4–7) [2]

Nie ma tu mowy o podobieństwie człowieka do Boga i panowaniu nad całą ziemią, jest istotowe związanie z nią. I nie dość że człowiek powstaje z prochu ziemi, to jego aktywność skierowana jest na jej uprawę:

Pan Bóg nie zsyłał deszczu na ziemię, bo nie było człowieka, który by uprawiał ziemię, nurt [wody] wypływał z ziemi, aby w ten sposób nawadniać całą powierzchnię gleby (Rdz 2,5–6).

Wydaje się, że takie spojrzenie determinuje ludzkie losy. Człowiek nie jest wolny i samodzielny, a raczej ograniczony i zależny od Boga. Przynależy do ziemi, gdyż z jej prochu powstał i jego życie z nią jest związane:
Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał (Rdz 2,15).

Tak wyraźnie i wielokrotnie podkreślane w pierwszej relacji podobieństwo do Boga tu ustępuje miejsca zaznaczeniu, że człowiek powstaje z prochu ziemi i ożywia go boskie tchnienie, a jego celem jest uprawa ziemi oraz dbałość o nią.


Drzewa raju

Jestem maleńkim ptaszkiem w ogromnym, szczęśliwym drzewie.
A to drzewo nie rośnie w lesie, bo samo jest całym lasem.
W nim mój początek, pamięć i zaniemówienie,
Bo nie chce być nazwane żadnym wyrazem [3]


Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące oraz drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła (Rdz 2,9).

Wszystkie drzewa opisane są z punktu widzenia człowieka, natomiast drzewo życia i drzewo wiadomości dobra i zła symbolizują ludzkie pragnienia, tęsknoty, pożądania. W centrum ludzkiego świata znalazły się drzewa będące świadectwem jego ograniczoności, ponadto z drzewa wiadomości dobra i zła, na skutek boskiego rozkazu, człowiek nie może nawet spróbować owocu. Bóg zna i rozumie ludzkie potrzeby, uczucia i zawsze wychodzi im naprzeciw. Warto natomiast zauważyć, że na pierwszym miejscu wymieniony jest miły wygląd drzew, co może świadczyć o roli piękna i estetyki w ludzkim życiu. Wydaje się, że od zarania dziejów wrażenia estetyczne kształtują świat człowieka i jego potrzeby kreacji.

Człowiek w ogrodzie Eden

Jahwe Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał. Przy tym Jahwe Bóg dał człowiekowi taki rozkaz:

Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać do woli; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz (Rdz 2,15–17).

W Biblii Tysiąclecia opis życia człowieka w ogrodzie Eden opatrzony jest tytułem: „Pierwotny stan szczęścia”. Czytając ten fragment, podobnie jak większość malarzy przedstawiających ogród Eden, odnajduję w nim głównie zapowiedź upadku. W tekście pojawiają się znaki świadczące o samotności i zagubieniu człowieka. Znika rozmowa Boga z człowiekiem, pochylenie nad nim i miłość. Bóg bierze człowieka jak przedmiot i umieszcza go w ogrodzie, aby go uprawiał i doglądał, co mi zupełnie nie przypadłoby do gustu. Dochodzi jeszcze ten rozkaz. To nawet nie umowa. Opis, w który człowiek powstaje wcześniej niż roślinność, świadczy o jego samotności i wyalienowaniu. I tym razem Bóg pierwszy odgaduje ludzkie potrzeby: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 2,18). Człowiek, nadając imiona zwierzętom, nie znajduje w nich odpowiedniej pomocy dla siebie. Co prawda, Karol Wojtyła w swoich katechezach na temat Genesis widzi w samotności czynnik budujący człowieka, pozwalający na uzyskanie świadomości samego siebie i poznanie własnej tożsamości, nie zmienia to jednak faktu, że zarówno człowiek, jak i Bóg odbierają samotność ludzką jako coś uciążliwego, niedobrego. Warto zauważyć, że izolacja w więzieniach jest najcięższą i najbardziej dotkliwą karą i często doprowadza ludzi do szaleństwa.


Jeśli przyjąć, że drugi opis stworzenia człowieka jest ludzką opowieścią o Początku, to brzmi on, jakby wkradła się w niego nutka pesymizmu osoby mocno doświadczonej, która definiuje otaczający ją świat poprzez własne przeżycia, potrzeby, ograniczenia, kruchość. Czyż nie jest tak, że o jakości naszego życia decyduje nie to, co posiadamy, lecz to, czego nam brakuje? Zastanawiam się, jak często moim życiem kieruje to, czego nie posiadam, moje pustki, moje słabości. Dlaczego to właśnie one nadają kierunek działaniom i powodują, że jestem w ciągłym biegu? Często mam wrażenie utraty tchu, a mimo to nie ustaję w pogoni za… No właśnie, za czym ta pogoń? Chwilami zupełnie nie umiem odpowiedzieć sobie na to pytanie. Za to towarzyszy mi uczucie, że świat mnie przerasta, a ja jestem słaby, nie dając sobie rady w życiu. Dlaczego nie potrafię się cieszyć tym, co posiadam, a skupiam się na tym, czego nie mam? W chwili, gdy osiągam zamierzony cel, nie mam czasu się nim cieszyć, gdyż już pojawiły się nowe potrzeby, a moje myśli, uczucia i cała aktywność służy ich zaspokojeniu. Nie muszę dodawać, że w tej chwili w Polsce bardzo trudno je zaspokoić, jeżeli nie posiada się stałej pracy i ma się za sobą przegrane życie.

Na początku mojej abstynencji każdy dzień był zdeterminowany: musiałem się położyć spać, żeby rano wstać, żeby pracować, żeby mieć pieniądze, żeby mieć co jeść i tak koło kręciło się bez końca. Wcześniej musiałem tylko jedno: brać narkotyki, teraz musiałem wszystko. A gdzie wolność, przyjemność i radość życia? W moich uczuciach zupełnie tego wszystkiego brakowało. To już przeszłość, jednak w dalszym ciągu boję się takiego przymusu, a przecież ciągle pakuję się w następny. Można odnieść wrażenie, że moje życie i nasza kultura są oparte na pożądaniu i pogoni za sztucznym zającem, którego i tak nie można dogonić. A może by tak się zatrzymać, zachwycić światem, ucieszyć drugim człowiekiem? Niestety, stał się on rywalem w znalezieniu pracy lub w osiągnięciu awansu, a światem często nie umiemy się cieszyć.

Można i warto zatrzymać się w tej gorączkowej gonitwie, bo właściwie to od nas zależy, jak patrzymy na świat. Przypomina mi się historia opowiedziana przez de Mello w jednej z jego książek. Dwóch przyjaciół udało się w góry. Po trudach wspinaczki znaleźli się na szczycie, przed sobą mieli bezkresną panoramę. Usiedli i zapatrzyli się w dal. Jeden z nich westchnął i powiedział: „Zobacz, jakie to wszystko piękne”. Drugi uwagę tę przyjął w milczeniu. Przez następny rok przychodził tu codziennie i szukał piękna, którego nie mógł odnaleźć. Niestety, wszystkie jego trudy nie przyniosły rezultatów. Nie mógł sobie wyobrazić, że piękno nie jest przedmiotem, nie jest cechą rzeczy, a sposobem patrzenia na rzeczywistość, sposobem jej przeżywania. Piękno to rzeczywistość widziana oczyma miłości, co potwierdza większość bajek. W życiu jednak nie zawsze potrafimy je odnaleźć.


Opowieść o powstaniu kobiety

Powołanie do życia niewiasty jest bardzo różnie interpretowane. Dość wspomnieć, że jeszcze w okresie odrodzenia żywy był pogląd, że mężczyzna ma o jedno żebro mniej niż kobieta. Nie zagłębiając się w meandry interpretacji, dla mnie i mojego rozumienia Biblii ważny jest fakt, że człowiek nie miał udziału w stworzeniu swojego życiowego partnera. Kobieta jest odrębną i równoważną osobą stworzoną przez Boga, i chociaż spójna w swej istocie z mężczyzną (kość z kości i ciało z ciała), to jednak poddana została aktowi supremacji. Znaczące natomiast jest podkreślenie, że

Chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu (Rdz 2,25).

Nagość w tym wypadku symbolizuje również uczciwość, szczerość i wzajemną otwartość. Świadczy ona również o szacunku oraz godności leżącej u podstaw wzajemnych kontaktów. Taka naturalność wskazuje na akceptację słabości, co z kolei sugeruje, że nie było rywalizacji, którą tak eksponuje współczesna cywilizacja.

Bardzo ciekawe grafiki dotyczące tego tematu wykonał Hans Holbein Młodszy. Był to malarz niemieckiego odrodzenia, który należał do elity intelektualnej tamtych czasów. Dużo podróżował po Europie i malował portrety wybitnych ludzi epoki, m.in. Erazma z Rotterdamu, z którym był zaprzyjaźniony. Przebywając na dworze angielskim, wykonał słynne podobizny Henryka VIII i Thomasa More’a. Był również autorem strony tytułowej do Nowego Testamentu Marcina Lutra. Poza malarstwem zajmował się grafiką i był jednym z najwybitniejszych drzeworytników epoki. Do jego najbardziej znanych cyklów drzeworytniczych należy Taniec śmierci oraz zbiór ilustracji do Biblii. Niezwykle oryginalny i piękny w swej prostocie jest niewielki obrazek przedstawiający stworzenie kobiety. Praca ukazuje Boga, który w swoim majestacie, promieniujący świętością, powołuje do życia niewiastę. Na pierwszym planie widoczny jest uśpiony mężczyzna, a zza jego boku Bóg unosi do góry kobietę. Świat i wszystkie stworzenia uczestniczą w tym akcie. Widać wiatry, które swoimi podmuchami starają się pomóc Stwórcy, jest słońce, księżyc i gwiazdy, są ptaki, ryby i dzikie zwierzęta. Wszyscy w skupieniu przypatrują się scenie powstania kobiety. Nie brakło nawet ślimaka, który nieśpiesznie odpełza, robiąc miejsce nowemu istnieniu. Jest to przykład może trochę naiwnej czy wręcz inspirowanej ludową tradycją opowieści o powołaniu do życia matki wszystkich ludzi. Ta urokliwa prostota udatnie podkreśla przesłanie miłości zawarte w pracy. To ostatni akt twórczy Boga, który za chwilę pokornie się oddali, z ufnością obdarowując wolnością pierwszych ludzi. Właściwie teraz mogłaby się zacząć sielanka i gdyby to była bajka, można by skończyć słowami: i mieli wiele dzieci, i żyli długo i szczęśliwie. Natomiast tu opowieść dopiero się rozpoczyna, nabierając tempa i dramatyzmu.



Rozmowa przy drzewie

Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu (Rdz 3,1).

Wąż zagadnął kobietę i w mistrzowski sposób sprowokował ją do rozmowy o Bogu. Już sama rozmowa o Stwórcy w trzeciej osobie powoduje Jego uprzedmiotowienie, a to jest element wyraźnie oddalający nas od Niego. I właśnie tak się stało w rozmowie kobiety z wężem. Czytając ten fragment dialogu, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia ze sprytną debatą polityczną. Pojawiają się przemilczenia, drobne zniekształcenia, w końcu wyraźne kłamstwa i zarzuty. Mówi się i dyskutuje o „boskim zakazie” nie z Bogiem — jego twórcą, nie w Jego obecności, ale za Jego plecami. Wydaje się, że w tej rozmowie wszystkie chwyty są dozwolone, aby przekonać rozmówcę. Nie istnieją granice, których nie można przekraczać. Chwila, w której Bóg przestaje być podmiotem naszej rozmowy, a traktujemy Go jako przedmiot dyskursu, zdaje się „początkiem złego”. Kobieta szybko przyjmuje punkt widzenia węża, z którym przecież Bóg nie rozmawiał i który pozbawiony jest relacji osobowych z Nim. W chwili, gdy kobieta spojrzała na świat „wężowymi oczami”,

spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy (Rdz 3,6).

Ciekawy jest fakt zewnętrzności i hedonizmu takiego spojrzenia, które w konsekwencji doprowadza do zlekceważenia boskiego zakazu. W tym wypadku na pierwszym miejscu kobieta zauważa wartości odżywcze owoców, na drugim piękno drzewa. Swoją drogą, jak można zobaczyć, że owoce „nadają się do zdobycia wiedzy”? Czyż nie jest tak, że widzimy to, co chcemy zobaczyć?

Już podczas rozmowy kobiety z wężem przykazanie Boga nabrało znamion bariery odgradzającej człowieka od wiedzy i szczęścia. W zamyśle Boga zabezpieczało ono przed złem i chroniło przed śmiercią.

Biblijny wąż przez jednych uważany jest jako uosobienie zła, a nawet samego diabła, drudzy odnajdują w nim symbol sił fallicznych, jeszcze inni wiedzę zakazaną. Dla mnie wąż w tym dyskursie z kobietą jawi się jako figura w toczącym się w nas wewnętrznym dialogu. Neguje ona obecność dobra w rzeczywistości, podważa czystość intencji i ogranicza zaufanie. W tej wewnętrznej rozmowie słyszymy głos, który pyta, czy istnieje Bóg, czy istnieje Dobro. Czy Bóg ma na celu dobro ludzi, czy może tylko swój własny interes? To właśnie wężowy głos. Symbolizuje go również ten, który każe patrzeć na świat poprzez samego siebie, własne lęki, pragnienia, namiętności. Traktując Boga i ludzi jako przedmioty przeszkadzające nam w drodze do szczęścia, polegającej na zaspokojeniu naszych „głodów”, ulegamy namowom owego „wężowego głosu”.


Zastanawia mnie natomiast, dlaczego tak wielu twórców przedstawia węża z głową kobiety. Można tu wymienić Paola Uccella, Tommasa Masolina, Michała Anioła i wielu, wielu innych. Czy jest to tylko wynik faktu, że większość malarzy to mężczyźni? Czy odegrały tu rolę również inne względy? W każdym razie, gdy spojrzymy na obraz kuszenia z Kaplicy Sykstyńskiej wykonany przez Michała Anioła, to uderza nas nie tylko piękna, kobieca głowa węża, ale i jego młode ciało. Można konkludować: zło jest kobietą, i to bardzo piękną kobietą. To oczywiście żart z męskiego punktu widzenia. Fresk ten jednak najpełniej kojarzy mi się z biblijną opowieścią, dlatego chcę poświęcić mu trochę czasu. Przedstawia on mężczyznę i kobietę przy drzewie wiadomości dobrego i złego, które oplata piękny, olbrzymi wąż. Jego potężne sploty emanują zwierzęcą siłą, przechodząc we wspaniałe uda prężnego, kobiecego ciała. Adam i Ewa cali nadzy, gdyż wówczas jeszcze nie wstydzili się siebie wzajemnie, mocno zbliżeni do siebie w pozie bardzo odważnej, wręcz pornograficznej. Ona na chwilę odchyla od niego głowę, spogląda łagodnie w kierunku węża, wyciągając do niego rękę. On właśnie wstał i stara się pokazać palcem wężowi prawdopodobnie jeszcze jeden piękny, a grzeszny owoc, który go wyraźnie zauroczył. Wąż w dynamicznym skręcie odchyla się od pnia drzewa i podaje coś kobiecie tak, że ich dłonie na chwilę się zetknęły. Wszystkie postacie świetnie uchwycone w naturalnym ruchu są perfekcyjnie wyrysowane, lekko i odważnie malowane. Nagie ciała doskonałe w proporcjach zachwycają naturalnością, siłą witalną i pięknem. Kompozycja dynamiczna i harmonijna zarazem świetnie ukazuje urok i doskonałość biblijnego raju oraz napięcia, jakie towarzyszyły człowiekowi w tej rzeczywistości. To wspaniała i chyba jedna z ciekawszych scen z historii biblijnej przedstawionej przez artystę na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej.

Dogonić pragnienie

„Idź, usiądź w celi, a cela ciebie wszystkiego nauczy” [4]

W książce Przewodnik po duchowości Ojców pustyni, znalazłem taką radę:

Usiądź w swoim pokoju na pół godziny. Nie bierz do ręki żadnej książki, nawet Biblii. Nie myśl o żadnych sprawach. Nie medytuj ani nie odmawiaj żadnej modlitwy [4]

Próbowałem na sobie sprawdzić to ćwiczenie: nie myśleć, nie medytować, nie modlić się, nie pragnąć, i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu okazało się to zupełnie niemożliwe. Siedzieć i co? Nawet na minutę nie byłem w stanie wyłączyć goniących myśli. Nieosiągalne zupełnie okazało się choć na chwilę pozbycie pragnień. Człowiek przecież myśli, jak można nie myśleć? Każdy pragnie, zawsze czegoś pragniemy: wody, powietrza, światła, miłości, jak można nie pragnąć? Ale może choć pół godziny? Próbowałem wielokrotnie, jednak zupełnie nic mi z tego nie wychodziło. Nawet gdy na chwilę budziłem się w nocy, zaczynała się gonitwa myśli. Często odnoszę wrażenie, że nie myślę, ale „jestem myślany”, że nie pragnę, ale jestem pragnieniem. W końcu dałem za wygraną. Powiedziałem sobie: myślę, więc jestem, pragnę, więc żyję, i nie ma po co tak się męczyć.


Wiosną tamtego roku byłem z moją przyjaciółką w lesie. Pogoda była piękna, a powietrze pachniało ziemią. Po długim spacerze usiedliśmy, a właściwie położyliśmy się w ciepłym wiosennym słońcu. Poczułem, jak powoli odpływa cała moja rzeczywistość. Leżę w słońcu, a wszystko zaczyna tracić na znaczeniu. Zdawało się, że ciepłe promienie słońca pieszczą twarz, na wietrze migotały młode lśniące liście, głęboką ciszę przerywały trele ptaków. Po dłuższej chwili dotarło do mnie, że o niczym nie myślę i niczego nie pragnę. Jestem szczęśliwy. Trwało to kilkanaście minut, potem wróciła rzeczywistość potrzeb i należało jechać do Torunia. Od tamtej pory nauczyłem się rozpoznawać i budować chwile, w których zupełnie cichnie moje ego. To właśnie dzięki nim czuję się spokojniejszy i znacznie szczęśliwszy. Uświadomiłem sobie, że momenty szczęścia to te, w których nie myślę i niczego nie pragnę, gdy zatrzymuję się i daję szansę zaistnieć Jemu. Zastanawiam się, czy rozmowa z Nim może być pełna, jeżeli mówią nasze pragnienia, potrzeby, niepokoje? Czyż można w raju zapomnieć o Bogu? Oni przecież zapomnieli. Pragnienia wypełniły całą ich rzeczywistość. Może warto zaśpiewać za Jesieninem:

Nigdy głębiej i nigdy żarliwiej
Nie wsłuchałem się w szept wszechstworzenia.
Chciałbym oto podobny tej wierzbie
Nurzać ręce w różowość strumienia.

Chciałbym pyskiem księżyca łakomym
Skubać słomę ze stogu nad rzeką.
Okruch szczęścia — i ten nie sądzony:
Kochać wszystko, nie pragnąć niczego [6]


Mogę tylko w cichości powtarzać: „Kochać wszystko, nie pragnąć niczego”. Uzależnienie to stan permanentnego pragnienia. Ono zagłusza wszelkie słowo i przekreśla wszelkie umowy. Słowo, przez które Bóg stworzył świat, w uzależnieniu traci moc. Wówczas znika znaczenie pojęć: dobro — zło, prawda — fałsz, wszystko zaczyna służyć spełnieniu naszego pragnienia. Bóg, modlitwa, wiara, wiedza, stają się przedmiotami pomagającymi w osiągnięciu naszego celu. W takich wypadkach człowiek patrzy na świat „oczami węża”. A cichy głos Boga, który czasem zabrzmi w naszym wnętrzu, szybko zbywamy argumentami tak przytłaczającymi, że wątpliwe wydają się Jego dobro i wszechmoc. Może gdzieś tam w niebie…, ale spróbuj tu, na ziemi, żyć bez pieniędzy. To koronny argument naszych pragnień. Czasem mam wrażenie, że jestem mieszkańcem schizofrenicznego świata, w którym rzeczywistości są zupełnie od siebie oddzielone. Sięgam do książki Zdzisława Pawłowskiego, w której czytam:

Wąż oferuje ludziom nie tylko nowy sposób widzenia rzeczywistości, ale także nową formę podmiotowości, alternatywną w stosunku do koncepcji osoby, ufundowanej przez przykazanie. Tworzy ona wzorzec osobowości, opanowany całkowicie przez dynamikę pragnienia. Cechuje go pożądliwość, która między pragnieniem a jego spełnieniem nie dopuszcza żadnej pośredniej funkcji języka (przykazanie). Człowiek poddany tego rodzaju żądzy dąży do zaspokojenia samego siebie poza horyzontem ludzkiej wspólnoty, w rywalizacji charakteryzującej zwierzęta, których zachowaniem rządzi wyłącznie instynkt przetrwania [7]

I kawałek dalej, żeby już zakończyć sprawę ludzkich pragnień, czytamy:

Kobieta i mężczyzna, podobnie jak wąż, stają się istotami wewnętrznie pustymi, poszukującymi swej tożsamości na zewnątrz siebie, w świecie przedmiotów i działań, będących celem ich nieograniczonych pragnień [6]

Tak wygląda sytuacja człowieka i dziś.


Przyglądając się sztuce obrazującej życie Adama i Ewy, zauważam, że większość przedstawień jest wyraźnie katastroficzna. Twórcy, ukazując ogród szczęśliwości, malują obrazy pełne niepokoju, napięcia, pożądania i smutku. Najczęściej raj pozbawiony jest Boga, natomiast pojawiają się symbole grzechu. Przyjrzyjmy się pracy Lucasa Cranacha Starszego, który podejmował ten temat wielokrotnie i najczęściej są to przedstawienia pełne pesymizmu. Należy on obok Dürera do najbardziej znanych i wysoko cenionych malarzy niemieckiego odrodzenia. Urodził się w Bawarii, a pracował dla elektora Saksonii. Był bliskim przyjacielem Marcina Lutra, którego wielokrotnie portretował. Jego obrazy o tematyce religijnej cechuje piękno krajobrazów i mistrzostwo wykonania, precyzyjny rysunek oraz niepowtarzalny klimat, tak charakterystyczny dla malarstwa niemieckiego tego okresu. Malowidło noszące tytuł Adam i Ewa jest typowym przykładem takiego podejścia do tematu i ma wiele niemal identycznych wersji. Na tle drzew rajskiego ogrodu widzimy pierwszych ludzi; stoją obok siebie, piękni, młodzi, nadzy, a u ich stóp widać dzikie zwierzęta. Spoczywa tu wspaniały jeleń o imponującym porożu oraz przechadza się potężny lew. Wszyscy żyją obok siebie w zgodzie i można by pomyśleć, że to raj. Niestety, z pobliskiego drzewa, na którym widać miłe oku owoce, spełza wąż, a w ręku kobiety pojawia się ugryzione jabłko. Życzliwie delikatnym gestem podaje je Adamowi, a w spuszczonej dłoni trzyma następne. Chyba zapowiada się wielka uczta. Mężczyzna jedną ręką bierze owoc, drugą przytrzymuje gałązkę drzewa, przysłaniając siebie i niewiastę. Ich jasne ciała mocno odcinające się od ciemnego tła drzew wywołują swoim kontrastem napięcie i niepokój. W tej spokojnej harmonijnej kompozycji kolory budują złowróżbny nastrój.

Podobna ikonograficznie i zbliżona klimatem jest grafika Alberta Dürera. Artysta będący niedoścignionym mistrzem północnego renesansu, o szerokich humanistycznych zainteresowaniach, był jednocześnie wszechstronnie utalentowany. To typ badacza naukowca, dla którego największym nauczycielem była natura. Zarówno w swoich czasach, jak i dziś pozostał wyjątkowym, niemającym sobie równych drzewo– i miedziorytnikiem. Jego delikatna i precyzyjna kreska zachwycała wówczas i zachwyca teraz. Świadomy swojej wartości nie pozostaje anonimowy i sygnuje wszystkie swoje prace. Do grona jego przyjaciół należeli wszyscy wielcy i możni ówczesnego świata. W grafice Adam i Ewa Dürer ukazuje dwa doskonałe akty. Są one ustawione symetryczne względem drzewa stanowiącego centralną, pionową oś obrazu. To na nim pojawia się wąż. Tak zrównoważona kompozycja zdaje się mówić o harmonii panującej w tamtym świecie. Podobnie jak świetne studia zwierząt, gdzie obok kota pojawia się mysz, świadczą o pierwotnej szczęśliwości. Przedstawione ciała to niedościgniony majstersztyk technik miedziorytniczych. Gałęzie drzewa niby przypadkowo przykrywają ich „wstyd”. W tej pracy autor w głębokich kontrastach bieli i czerni wyraża napięcie i niepokój. W obrazie pojawia się wiele symboli, które wzbogacają opowieść. Myślę, że każdy może przy niej chwilę się zadumać i spróbować odczytać zawarte w niej treści.


Wtedy otworzyły się ich oczy

Gdy zaś mężczyzna i jego żona usłyszeli kroki Pana Boga przechadzającego się po ogrodzie w porze powiewu wiatru, skryli się przed Panem Bogiem wśród drzew ogrodu (Rdz 3,8).

W chwili, gdy kobieta i mężczyzna zjedli zakazany owoc, cały czar prysł. Świat nie okazał się lepszy, przyjaźniejszy czy piękniejszy, a poznanie nie zmniejszyło lęków, a jeszcze je zwiększyło. Stało się tak, że „otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy” (Rdz 3,7). Pierwszy pojawił się wstyd. Przykra stała się ich wzajemna nagość. Poznanie okazało się wątpliwe, a przekroczenie boskiego przykazania raczej wprowadziło relatywizm pojęć niż rozróżnienie dobra i zła. Najbardziej paradoksalny wydaje się fakt, że właśnie ono tak naprawdę oddaliło nas od wiedzy, co dobre, a co złe. Wszystko stało się labilne, a granica przebiegająca między tymi pojęciami przestała być uchwytna. Często mówimy, że dobro zależne jest od punktu widzenia i to, co dla jednego dobre, dla drugiego może okazać się złe. Mało tego, wiele trendów filozoficznych neguje istnienie dobra i zła. Czy obiektywnie istnieje dobro i zło? Na to pytanie próbował odpowiedzieć angielski arystokrata, matematyk i filozof, Bertrand Russell. Pod koniec swojego długiego, niemal stuletniego życia powiedział, że ten problem zawsze go intrygował i poświęcił mu bardzo dużo czasu i dociekań, a teraz może uczciwie powiedzieć: nie wiem! To iście Sokratesowa konkluzja.

Zmianie ulega relacja ludzi z Bogiem. Od tej chwili człowiek swój stosunek do Stwórcy zaczyna opierać na bojaźni. Znika osobowy, intymny kontakt, charakterystyczny w przypadku ojca i syna, twórcy i dzieła, a w jego miejsce pojawia się strach, znamienny w przypadku złoczyńcy i sędziego. Przyczyną tego stanu rzeczy staje się zmieniony status ludzkiej nagości, która obecnie odkrywa ludzką słabość i niewystarczalność. Teraz to właśnie one zaczynają kierować ludzkim postępowaniem. Gdy przyjrzymy się nam bliżej, to okazuje się, że większość naszych zachowań podyktowana jest pożądaniem lub lękiem, a nie logiką lub zdrowym rozsądkiem. Warto zauważyć, jak wielu ludzi gra w totolotka, chociaż prawdopodobieństwo wygranej jest tak małe, że spokojnie można je pominąć. Mam znajomych, którzy grają co tydzień przez całe życie, chociaż nigdy nie udało im się wygrać. Cały czas mają nadzieję. Natomiast prawie wszyscy boimy się wychodzić wieczorem z domu, chociaż nigdy nie spotkała nas z tego powodu żadna krzywda. Za to chętnie tworzymy mity i wszyscy znamy takich, którzy wygrali lub których skrzywdzono. Zdaje się, że istnieje filozofia propagująca takie myślenie, stąd powiedzenia: dmuchaj na zimne lub nigdy nie trać nadziei. Dlaczego nie zaczniemy odwrotnie używać tych powiedzonek, co wydaje się zupełnie logiczne?


Zmieniona sytuacja każe człowiekowi kryć się przed swoim Stwórcą. Teraz to Bóg zaczyna szukać człowieka, wołając go z troską: „Gdzie jesteś?”, jednak on wyraźnie przed Nim ucieka. Człowiek nie jest w stanie w swojej nagości stanąć przed Bogiem w prawdzie. Na pytanie, „czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść?”, mężczyzna odpowiada pokrętnie jak wąż, minimalizując swoją winę, wręcz obarczając nią Boga:

Niewiasta, którą pozostawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem (Rdz 3,12).

Parafrazując, można powiedzieć: „Cóż ja, niewinny, to Ty pozostawiłeś mi kobietę, ona mi dała owoc, więc zjadłem”. Analogicznie odpowiada kobieta, którą z kolei zwiódł wąż. Żadne z nich nie poczuwało się do winy, żadne nie okazało skruchy, każde zminimalizowało swoją winę. Tu wyraźnie widać, że zadziałały mechanizmy psychologiczne, które i my dobrze znamy. Wystarczy spytać: „Dlaczego spóźniłeś się do pracy?”. W odpowiedzi usłyszymy: „Autobus się spóźnił”. Kiedy spytasz: „Dlaczego to zrobiłeś?”. Usłyszysz: „Wszyscy tak robią”. Niby nagość, a jednak do prawdy daleko. To dziwne zachowanie służy maskowaniu zła i uniemożliwia zmianę. Oddalając nas od Boga, oddala od rzeczywistości i prawdy. Chroniąc nasze wady i pragnienia, zabieramy sobie wolność. To brzmi jak opis uzależnienia.

Wypędzeni z raju

Dlatego Jahwe Bóg wydalił go z Edenu, aby uprawiał ziemię, z której został wzięty (Rdz 3,23).

Ludzie zostają zmuszeni do opuszczenia rajskiego ogrodu, co wydaje się synonimem zerwania osobowych i intymnych więzi z Bogiem. Ten ostracyzm jest nieodwracalny i człowiek nie ma możliwości zmienić tego wyroku. Wiecznie żywe jest w nas pragnienie raju i towarzysząca temu pustka. Również stosunki między ludźmi nie wrócą już do pierwotnych, naturalnych, czystych, zupełnie pozbawionych interesowności i wstydu. Nadzieja na zmianę pojawiła się w Boskim wyroku, mówi, że potomstwo niewiasty zmiażdży wężowi głowę. Większość chrześcijańskich egzegetów uważa, że jest to praproroctwo dotyczące narodzin Chrystusa.


Jest kilka bardzo ciekawych obrazów, które ilustrują wygnanie. Do takich prac należy obraz amerykańskiego malarza Thomasa Cole’a żyjącego na początku XIX wieku. Był on wybitnym pejzażystą, pozostawał pod wpływem Lorreina i Turnera. Przez okres trzech lat malarz podróżował po Europie, gdzie zapoznał się z nowymi trendami w sztuce i zetknął się z malarstwem mistrzów baroku i renesansu. Używał ciekawej, świetlistej palety barw, która w późniejszym czasie oddziaływała na malarstwo impresjonistów. Tematyka obrazów pozostała raczej romantyczna, chociaż bywała czasem sielska czy wręcz sentymentalna. Malarz pozostawił również po sobie cykl dramatycznych prac, ilustrujący historię Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jego obraz zatytułowany Wygnanie z ogrodu Eden działa na mnie z wyjątkową mocą. Pokazuje ciemny, drapieżny, górski pejzaż. Brązowo–szare sterczące skały, suche, powykręcane drzewa, otchłanie przepaści. Ten ponury, dramatyczny nastrój wyraźnie dominuje w obrazie. Chociaż w prawym górnym rogu widać świetlisty, wręcz nierealny krajobraz raju. Tam powietrze lśni w słońcu i przyciąga oko barwna zieleń. Ten kontrast jeszcze wzmaga ponurość świata. Maleńkie, prawie niewidoczne sylwetki ludzkie giną w mroku. Skulone, zgarbione, zostały zupełnie zdominowane przez nieżyczliwą rzeczywistość. Idą, pozostawiając za sobą potężną kamienną bramę broniącą wejścia do raju, z niej wydobywają się promienie, które rażą wszystko wokół. Obraz trafnie oddaje klimat sytuacji, w jakiej znaleźli się ludzie, którzy utracili kontakt z Bogiem. Wszystko, co jasne i piękne, pozostało za nimi i nie ma już do tego powrotu, przed nimi rozciąga się mroczna, nieprzyjazna przestrzeń.

Podobnie dramatyczna i nie mniej interesująca jest grafika już wcześniej omówionego twórcy Hansa Holbeina. Niewielkich rozmiarów drzeworyt należący do cyklu ilustracji biblijnych nosi tytuł Wygnanie. Praca niezmiernie wyrazista w swej prostocie, przedstawiająca dramatyczną scenę opuszczenia raju przez Adama i Ewę. Widzimy w niej nagich skulonych ludzi, którzy uciekają w popłochu przed gniewem Bożym, symbolizowanym przez anioła trzymającego podniesiony miecz. Na twarzach uciekinierów widoczny jest strach. W pobliżu nich pojawia się rozradowana, grająca na gitarze śmierć. Kompozycja niezwykle dynamiczna, oparta na osi diagonalnej świetnie oddaje grozę ucieczki. Mocne kontrasty potęgują wrażenie napięcia, nadając dramatyzm scenie. Praca mocno działa na emocje, jednocześnie zmusza do zatrzymania, kontemplacji. Pozostaję pod wyraźnym urokiem tego graficznego cacka. Jest to może trochę naiwne przedstawienie świata bez Boga, jednak budzi niepokój.

Nie pamiętam już, gdzie przeczytałem, że w szpitalach onkologicznych nie ma Boga. Ta niepewność jutra i skrócenie perspektywy bycia uzmysławia nam, jak bardzo jesteśmy materialni. W latach 30. XX wieku, podczas wielkiego kryzysu, tysiące ludzi popełniło samobójstwa w chwili, gdy dowiedzieli się, że nie mają nic. Można by powiedzieć, że stali się tacy, jak ich Pan Bóg stworzył. Skąd więc te dramaty? Dlaczego w takich sytuacjach głośno krzyczymy, gdzie jest Bóg, gdzie Jego miłość, sprawiedliwość, dobroć i jak Hiob głośno wątpimy? To jednak wali się tylko nasz ludzki, materialny świat; świat naszych wyobrażeń i naszych wartości. Legły w gruzach nasze przekonania o szczęściu, o tym, co dobre, co złe, ważne, sprawiedliwe, bez czego wydaje się mam, że nie możemy żyć. Wszystko to w końcu okazuje się miałkie i nieważne w chwili, gdy braknie Jego.


Dwie drogi

Próbowałem zastanowić się nad Księgą Genesis i zawartymi w niej opisami stworzenia świata, które w wielu wypadkach z pozoru wzajemnie się wykluczają. Starałem się odnieść je do siebie i znaleźć coś, co jest uniwersalne, równie aktualne na początku, jak i dziś. Te dwie opowieści symbolizują dla mnie dwa głosy: boski i ludzki. Głos Stwórcy relacjonuje dzieło stworzenia, zwracając uwagę na porządek, harmonię, piękno |i miłość. Mówi o pochyleniu się nad całym stworzeniem i o ludzkim podobieństwie do Boga. Jest tu miejsce na zatrzymanie, odpoczynek, radość, na kontakt z Bogiem będący wielkim świętem, ukoronowaniem i dopełnieniem trudów stworzenia. Głos ludzki zabarwiony jest namiętnościami, potrzebami, lękami. To opowieść o naszej słabości, niewystarczalności, zagubieniu, grzechu i utracie kontaktu z Tym, który nas stworzył. Te dwa głosy zawsze nam towarzyszą, niezależnie od tego, czy wierzymy w Boga, czy nie. Ta opowieść biblijna jest w nas wdrukowana i budzi tęsknotę za rajem utraconym lub gna w mroczne głębiny nienasycenia.

Konsekwencje biblijnych opowieści

Człowiek zawsze miał potrzebę wypowiedzenia swoich lęków, tęsknot, modlitw. W najodleglejszych czasach schodzi do ciemnych jaskiń, by tam na ścianach wyrysować drzemiące w ciemnościach jego duszy niepokojące go obrazy. W najstarszych malowidłach można odnaleźć te dwie biblijne opowieści; o pięknie świata oraz o ludzkich pragnieniach i lękach. Czy, rysując je, człowiek starał się je wyczarować, czy może przed nimi ustrzec; nie wiem. Zawsze jednak możemy odnaleźć obok siebie te dwie historie. Michał Anioł zwykł mawiać, że nie możemy niczego wyrzeźbić, co wcześniej nie byłoby zawarte w kamieniu. Czy projektujemy naszą wewnętrzną rzeczywistość na otaczający nas świat, czy może odkrywamy w nas to, co od momentu stworzenia świata było tam zapisane?

Przyglądając się różnym postawom twórczym, bez trudu można zauważyć stosunek twórcy do rzeczywistości i odkryć, który z głosów opowieści o stworzeniu dominuje. Historie te przeplatają się, tworząc coś w rodzaju melodii życia. Czasem uwodzą subtelnością i pięknem harmonii, by po chwili rozbrzmiewać dramatyczną nutą pełną napięcia i lęku, to znowu pragnieniem i tęsknotą. Jeszcze wyraźniejsze staje się to zasłuchanie w biblijne opowieści o stworzeniu, gdy zestawimy obok siebie różnych twórców, np. Michała Anioła i Leonarda da Vinci.


Leonardo mimo swojego zwątpienia przez całe życie szukał pierwotnego piękna i boskiej harmonii, która jest istotą całej rzeczywistości. Sądził, że świat przenika boskie uniwersum, które jest wieczne. Rolą artysty jest jego odkrywanie. Można powiedzieć, że chciał wydrzeć wieczność naszej chwilowości. Jego prace emanują spokojem, a człowiek jest harmonijnym elementem natury. Wystarczy spojrzeć na Monę Lisę. To arcydzieło malarstwa zachwycało w okresie renesansu, zachwyca i dziś. O portrecie Neapolitanki, która była córką bogatego pana, a po jego zrujnowaniu poślubiła bogatego obywatela florenckiego, napisano opasłe tomy; o tajemniczym uśmiechu, o idealnych proporcjach, o kompozycji. Niektórzy mówią, że tajemniczy uśmiech Mony Lisy jest gorzkim, ironicznym uśmiechem człowieka, który przez chwilę zobaczył siebie w prawdzie. Przyglądając się tej pracy, mam wrażenie, że artysta namalował to, co Stwórca przed wiekami zawarł w swoim dziele. Jest to fenomen, który intryguje i zachwyca, to tak jakby malarzowi udało się dotknąć nieskończoności, tajemnicy, gdyż Pan przychodzi w ciszy. Twórca całe lata pracował nad tym obrazem i właściwie nigdy go nie ukończył, zresztą jak większości swoich prac. Mimo że znacznie wyprzedził swoją epokę, w życiu ponosił same porażki. Większość jego prac przepadła, a wynalazki bez skrępowania przypisywali sobie inni. I czyż nie można ironicznie się uśmiechnąć na myśl, co robimy ze światem, który z takim pietyzmem stworzył Bóg, i co z naszym do Niego podobieństwem.

Michał Anioł nie szukał harmonii w świecie, gdyż nie wierzył w jej istnienie w życiu. Prawdziwie piękna i nieskończenie dostojna jest śmierć, co pokazuje jedno z jego najlepszych dzieł, Pieta. Udało mu się wyrzeźbić nieskończoność bólu i cierpienia, głębie umierania i miłości, opłakiwanie syna przez matkę. To najbardziej przejmujące dzieło, w którym śmierć uwolniła wieczność. Tu matka niewysłowienie piękna jest młodsza od nieżyjącego, pokonanego syna. Czas zatrzymał się, a cierpienie zrodziło świętość i boskie piękno. Tylko w obliczu śmierci możliwa jest harmonia, życie jest wzburzoną siłą, napięciem, dynamitem. Najlepiej widoczne jest to w rzeźbach niewolników. Michał Anioł rzeźbi i maluje świat ludzkich uczuć i namiętności. Sam jest mocno emocjonalny i widoczne to jest w każdym ruchu pędzla, w każdym uderzeniu dłuta. Obrazy i rzeźby pełne są napięcia i krzyku, gwałtowności i siły, dramatyzmu i zmysłowości. Dramat człowieka rozdartego, zbuntowanego, eksploduje z jego sztuki, jednak ta gwałtowność nie pozbawiła jej głębi. Jego żywiołem jest walka, a siedzibą ludzkie ciało. W nim zawarta jest siła, tajemnica i cierpienie, wiecznie żywy ogień. To ono zachwyca i zabija, cierpi i kocha, wierzy i wątpi. Miłość umiera, a świat istnieje dalej w swej dzikości, bo człowiek nie wróci już nigdy do upragnionego raju.


Chciwość i ślepota, o duchu podłości,
Co używacie na złe dóbr przyrody!
Szukając złota i władzy, i włości,
W pysze idziecie z srogością w zawody.
Mistrzów w lenistwie macie, w rozwiązłości;
W zawiści chcecie swoich bliskich szkody.
Nie wiecie, sycąc wiecznie głodne ciało,
Że czas jest krótki i trzeba tak mało… [9]


Rozerwać więzy, uwolnić się z wszechogarniającego uścisku. Niewyobrażalne napięcie nabiegłych krwią, pulsujących mięśni, zatrzymanie na granicy życia, gdyż ono jest cierpieniem, nigdy niezaspokojonym pragnieniem. Niepohamowany w swoim zapale, pracowity jak Syzyf, Michał Anioł jest demiurgiem, który pragnie uwolnić życie z kamienia. Pełen niezgody i cierpienia, samotny i wyalienowany, gwałtowny i gnany lękiem, pragnący i niespełniony, myślał o sobie, że urodził się po to, aby cierpieć. „Boże, uwolnij mnie od samego siebie” — pisze w jednym ze swoich wierszy. Twórca zdaje się mocno wsłuchany w ludzką opowieść o początku, bo to ona kształtuje jego życie i twórczość. „Jestem nagi, strzęp człowieka przybliżający się do Tajemnicy” — pisze pod koniec życia.

Poruszające jest również zestawienie dwóch malarzy holenderskich okresu baroku, Rembrandta i Halsa. Należą do niedoścignionych mistrzów portretu, którzy swoją twórczością poruszyli współczesny świat i wpłynęli na całą późniejszą historię sztuki.

Frank Hals to malarz wyjątkowy. Utracjusz i obwieś, sybaryta i wagabunda. Był najbardziej wziętym portrecistą epoki. O jego prace zabiegali możni i władcy świata, on jednak wolał malować awanturników, rozpustników, hulaków i pijaków. Sam też lubił wypić, bywał brutalny i porywczy. Był złym mężem i czasami zdarzało mu się bić swoją pierwszą żonę. Za młodu aresztowano go za znęcanie się nad nią. Nie należał też do wzorowych rodziców, częściej bywał w karczmach i spelunkach niż w domu. Nie stronił od towarzystwa szumowin i wykolejeńców. Jego długie życie zakończyło się w nędzy, w harlemskim przytułku. Ostatnimi dziełami najbardziej pogłębionymi psychologicznie są portrety zbiorowe przełożonych i pensjonariuszy domów starców.


Rembrandt należy do moich ulubionych malarzy, a jego twórczość jest mi wyjątkowo bliska. Był on niezwykłym artystą i ciekawym człowiekiem, a jego życie stało się kanwą wielu dramatów i powieści. Absolutny geniusz malarski, „wspaniała maszyna do malowania”, jak powiedziałby Gorki. Ta „maszyna” miała jednak duszę i pełnię wiary. Rembrandt był malarzem duchowości, wręcz mistykiem obrazu, pomimo mocnego osadzenia w rzeczywistości. To wspaniały duchowy i emocjonalny wizjoner, dla którego Biblia była podstawową inspiracją i ważnym elementem jego świadomości. Borykał się z uzależnieniem, ono właśnie spowodowało, że stracił wszystko i stał się bankrutem. W ciągu całego życia pracował nad cyklem zatytułowanym Syn marnotrawny, z którym się utożsamiał. W nim znalazły się prace świadczące o jego krętych drogach i zagubieniu. Cykl rozpoczyna obraz Autoportret z Saskią, kończy zaś Powrót syna marnotrawnego, namalowany niemal pod koniec życia artysty, w momencie, gdy samotność i bieda stały się przytłaczającą codziennością.

Podobieństw między Rembrandtem i Halsem znajdziemy wiele, jest jednak jedna zasadnicza różnica: to głos opowieści o początku, który w nich rozbrzmiewa. Rembrandt wierzy w miłość Stwórcy i ma nadzieję. Do samego końca życia, do ostatniej chwili, do ostatniego obrazu, jego twórczość przepełniona jest nadzieją, miłością, czego przykładem jest Powrót syna marnotrawnego. Hals nie ma tej wiary. Świat widzi poprzez swoje emocje. Pod koniec życia maluje odrażającą rzeczywistość cielesności, powolne zmumifikowanie, umieranie odarte z nadziei, ginące ciało zupełnie pozbawione duszy. Jego obrazy z harlemskiego domu opieki są wstrząsające i przytłaczające bezdusznością. Rembrandt nie pozbawia starości piękna i godności, nie odziera z marzeń i duszy, nie odbiera jej wiary i miłości.

Równie wspaniałym portrecistą jak Hals był Rembrandt van Rijn. Niedościgły mistrz rysunku, niezwykle wrażliwy na kolor, pracował szybko i perfekcyjnie. Był wyjątkowo twórczy. Z Halsem łączy go nie tylko mistrzostwo, swoboda i łatwość, z jaką wykonywali portrety, łączy ich również uzależnienie od alkoholu oraz smutny kres życia w biedzie, samotności, zapomnieniu.


To ciekawy fenomen; uzależniony, samotny, zrujnowany, pogrążony w bólu i cierpieniu po śmierci jedynego, ukochanego syna Tytusa, maluje wielkie dzieło, wręcz mistyczne, które jest hymnem nadziei, wiary — Powrót syna marnotrawnego. Powstaje obraz piękny i symboliczny, namalowany miłością i nią przepełniony. Rozświetla go światło duszy. To światło powstałe w momencie wybaczenia. Ukazuje ono rzeczywistość i wydobywa z mroku inne postacie, które jaśnieją w nim złotawym blaskiem. Jednak do tego, którym targa złość i niechęć, który zazdrości, ono nie dociera, pozostawiając go w cieniu. Malarz maluje przypowieść ewangeliczną, w której oczekującym starym ojcem jest miłujący Bóg. Jego jedna ręka jest delikatną, pełną czułości dłonią kobiecą, druga mocna, podtrzymująca, dłonią męską. Kolor, podobnie jak w malarstwie średniowiecza, nabiera symbolicznego charakteru. Stąd wiele tu złocieni, czerwieni, bieli i czerni.

To właśnie te głosy, które implikują postrzeganie rzeczywistości, najbardziej różnią Rembrandta i Halsa. Malarzy, którzy jako portreciści nie mieli sobie równych w historii sztuki.


Na koniec chciałbym zestawić ze sobą twórców reprezentujących różne dziedziny sztuki, są nimi malarz Goya i muzyk Beethoven. Obu Bóg nie poskąpił swych łask: obaj wybitnie utalentowani, w życiu doświadczyli wielkiego sukcesu zawodowego. Starość natomiast zabrała im słuch. Ta niechciana choroba była dla nich wielkim dramatem. O ile można sobie wyobrazić twórczą aktywność głuchego malarza, o tyle niesłyszący muzyk, kompozytor to prawdziwy dramat. I w tym wypadku o losach twórców decyduje perspektywa, z jakiej patrzą na świat. Można go widzieć poprzez samego siebie i własną chorobę, a można zobaczyć z pozycji miłosnego pochylenia Stwórcy. W tym okresie Beethoven tworzy jedno ze swoich największych dzieł, przepełnioną triumfalną witalnością IX Symfonię, z kantatą finałową Oda do radości (sama melodia, bez tekstu, w opracowaniu Herberta von Karajana, została przyjęta jako hymn Unii Europejskiej). Kompozytor, siedząc w pierwszym rzędzie na premierze swojego utworu, nie mógł go jednak usłyszeć, dopiero gdy obrócił się w kierunku widowni, uświadomił sobie, że odniósł olbrzymi sukces. Stary, schorowany mistrz cieszył się radością innych, był szczęśliwy ich szczęściem. To prawdziwy dar.

Jakże inaczej swoją chorobę przeżywa wybitny malarz XIX wieku Francisco Goya. Zamykając się w odosobnieniu, zrywa kontakt z ludźmi i z całym światem. Wówczas to powstają olbrzymie freski noszące wspólny tytuł Malowidła z domu szaleńca. Artysta przedstawia w nich dziwny i osobliwy świat, w którym słowo człowiek wcale nie brzmi dumnie. Jego praca Posiłek staruszków jest drwiną z człowieka i ludzkości. Dwójka starych ludzi w swojej odrażającej fizyczności jest zupełnie pozbawiona duszy, stając się urągowiskiem naszego podobieństwa do Boga. Spojrzenie twórcy na rzeczywistość poprzez swoje kalectwo zupełnie pozbawiło świat sensu i piękna. Goya, wielki moralista, „sumienie Europy”, staje się ponurym, zgorzkniałym starcem, który nic nie może dostrzec w ludziach poza okrutnym zezwierzęceniem, a przecież jeszcze niedawno był nadwornym malarzem króla Hiszpanii, kochankiem księżnej Alba i najbardziej podziwianym twórcą Europy. Całe życie podążając za swoimi pragnieniami i ambicjami, zupełnie nie zauważył chwili, kiedy upodobnił się do biblijnego Tobiasza, gderliwego ślepca, niemającego na nic nadziei.

Źródło zawsze znajduje się na górze
Zaduma to kontemplacja, próba nawiązania kontaktu z Bogiem. Człowiek, wsłuchując się w szept natury, stara się usłyszeć słowo Stwórcy. To ciekawe i niezmiernie pouczające podejście do rzeczywistości. Taką postawę ukazuje Hermann Hesse poprzez głównego bohatera opowiadania Siddhartha. Zwykł on siadać nad rzeką i wsłuchując się w jej plusk, starał się zrozumieć, co rzeka chce mu powiedzieć. Pewnego razu woda powiedziała mu: rzeka zawsze płynie w dół. Te słowa zawierały istotę prawdy rządzącej jego życiem i bardzo go ucieszyły. Podobnej zadumie poddał się Jan Paweł II i powtarzał słowa bohatera opowiadania Hessego: rzeka zawsze płynie w dół. Jednak papież, kontemplując naturę, siedział dłużej i czekał bardziej wytrwale, a rzeka zdradziła mu dalszą część swojej tajemnicy: źródło zawsze znajduje się w górze. Konkluduje więc autor Tryptyku rzymskiego: jeżeli chcemy dojść do źródła, czerpać z jego czystości i mocy, musimy iść pod górę. Należy podjąć drogę trudu, aby iść za głosem Stwórcy. Warto zasłuchać się w szept wszechistnienia, przez które od wieków On przemawia.

Najpełniej się w to słowo wsłuchuje Jezus Chrystus. On bez trudności rozpoznaje mowę ziaren gorczycy, winogron i kamieni. My częściej słyszymy siebie i poza własnymi potrzebami niewiele do nas dociera.

***


Zenon Nienartowicz - ur. 1953, absolwent ASP w Poznaniu, pracował w Ośrodku Rehabilitacji Narkomanów i Fundacji „Daj Szansę” w Toruniu, obecnie prowadzi zajęcia indywidualne z dziećmi niepełnosprawnymi, uprawia grafikę komputerową, rzeźbę, rysunek, pisze o uzależnieniu i sztuce, niepełnosprawności i działaniach artystycznych, przez ostatnie siedem lat intensywnie szuka wiary i nowej drogi życia, mieszka w Toruniu.

Przypisy
  • Czesław Miłosz, Zaćmienia, w: Piesek przydrożny, Wydawnictwo Znak, Kraków 1998, s. 149. 
  • Wszystkie cytaty biblijne za: Biblia Tysiąclecia, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań – Warszawa 2003. 
  • Czesław Miłosz, Drzewo, w: Piesek przydrożny, s. 168. 
  • Anselm Grün, Przewodnik po duchowości Ojców pustyni, Wydawnictwo WAM, Kraków 2005.
  • Tamże. 
  • Sergiusz Jesienin, Krążą liście miedziane i złote, w: Poezje, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1973, s. 72. 
  • Zdzisław Pawłowski, Opowiadanie, Bóg i Początek, Oficyna Wydawnicza Vocatio, Warszawa 2003, s. 397. 
  • Tamże, s. 354. 
  • Przeł. Leopold Staff, w: Jerzy Cepik, Michał Anioł, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1989, s. 357.