Samotność wypełniona Bogiem

Jan Góra OP

publikacja 18.07.2007 18:36

Moja samotność przed Bogiem została zamieniona na intymne działanie. Nie byliśmy w zasadzie w żadnych, ważnych dla tego świata miejscach. Byliśmy bardziej dla spraw Bożych i siebie samych. W drodze, 6/2007

Samotność wypełniona Bogiem




Kiedyś zarzekałem się, że nigdy nie ruszę już w dalszą drogę z młodzieżą, bo jest męcząca i wyrywa się do przodu, ostatnimi laty zdecydowałem się jednak odwołać wcześniejsze postanowienia, ponieważ wspólny wyjazd bardziej niż siedzenie na miejscu zbliża i integruje. Tym razem jako cel obraliśmy południe Francji, miejsca związane z początkiem zakonu kaznodziejskiego, w których zapłonął entuzjazm wiary i pragnienie dzielenia jej z innymi.

Karlsberg


Ruszamy zaraz po Wielkanocy. Pierwsza stacja to Karlsberg, wioska, w której schronił się ksiądz Franciszek Blachnicki i w której spędził ostatnie lata przed śmiercią, która tam go znalazła. To on w komunistycznej Polsce stworzył ruch oazowy i włożył polskiej młodzieży do rąk Biblię. To on wymyślił owo piękne zaangażowanie, w którym liturgia jest podstawą formacji i przeżycia religijnego. W komunistycznej Polsce było szaro i przerażająco nudno. Nie wiadomo było, co robić, co przetrwa, a co zostanie natychmiast unicestwione. Ksiądz Blachnicki nie zawahał się inwestować w młodych ludzi. Miał wizję i propozycję. Pragnął, by w kluczowym momencie życia człowieka wypełnić je treścią Bożą i nasączyć Bożą emocją. Ksiądz Blachnicki wygrał walkę o polską młodzież, a wkładając jej do rąk Biblię, nauczył przewracać w niej kartki. Był często sam, ale tylko pozornie. Wypełniał go Bóg. Ta przelewająca się Pełnia nakarmiła innych.

Taizé


Rankiem przed wyjazdem do Taizé żegnają nas domownicy ośrodka oazowego. Szkoda, że tak krótki czas spędziliśmy razem. Tyle mielibyśmy sobie do powiedzenia. Taizé znam od dawna. W latach 70. XX w. poznałem brata Rogera oraz brata Clementa. Samotność przed Bogiem zaowocowała pasją dzielenia wiary z młodymi. Wokół brata Rogera zebrała się wspólnota, która promieniuje modlitwą i śpiewem. W Taizé spędzamy dwie doby. Jesteśmy na adoracji krzyża i nabożeństwie światła. W celi nieżyjącego już brata Rogera spotykamy się z bratem Aloisem, obecnym przeorem wspólnoty. Nawiedzamy groby braci na maleńkim cmentarzyku. Tych, których znałem i kochałem, już nie ma na tej ziemi. Brat Roger, Clement czy Robert, który z pasją uczył nas śpiewu. Cieszyłem się, że młodzież chwyta śpiew i poddaje się jego urokowi. Atmosfera nabożeństw w Taizé jest porywająca.

Aiguebelle


Po drodze z Taizé odwiedzamy opactwo, w kórym przebywa kiedyś dominikanin, a obecnie trapista o. Michał Zioło. Przyjmuje nas serdecznie. Częstuje sokami i ciastkami produkcji mnichów, oprowadza po kościele i okolicy. Ofiarowując mi ogromną francuską książkę kucharską, mówi, że jest to najwartościowsze, co kultura francuska ma do zaoferowania. Odprowadza nas do autobusu, a za plecami słyszę jego słowa jako odpowiedź na pytanie którejś z dziewczyn: „Dziecko tutaj modlitwa to rarytas, tutaj trzeba ciężko pracować”. Doskonale rozumiałem pytanie dziewczęcia i odpowiedź ojca Michała. Spoglądałem na Michała od chwili, kiedy do niego przyjechaliśmy  on sam cały był jednym czekaniem. I tam go zostawiliśmy na parkingu przy opactwie, udając się w dalszą drogę.




La Sainte Baume


Jedziemy teraz do La Sainte Baume, czyli groty świętej Marii Magdaleny. Zatrzymujemy się tam w hotelu pielgrzymim na dwie noce, obiecując sobie odwiedziny w Grasse, centrum perfumeryjnym świata, oraz Vence z różańcową kaplicą Matissa. Droga piękna, ale od SaintMaximin zaczyna być niewesoło. Nasz piętrowy autobus ledwie się mieści na wąskiej dróżce. Bywają takie chwile, że rozbawiona młodzież w autobusie cichnie, zamiera. Jest już ciemno, kiedy znajdujemy się przy hoteliku prowadzonym przez siostry. Mężczyźni idą spać do stodoły, a dziewczęta do jakiejś sali. Poziom sanitariatów przerażający. Nie ma się gdzie umyć. Niektórzy łapią katar. Mając w pamięci wczorajszy wjazd na górę, rezygnujemy z wyprawy do Grasse i Vence, a udajemy się pieszo do groty świętej Marii Magdaleny.

Dziewczęta, wiedzione intuicją, jeszcze o zmroku przystępują do zabiegów higienicznych i kosmetycznych. Wszystko to wiem z opowieści, ponieważ zakwaterowane oddzielnie nie naruszały spokojnego snu mężczyzn. To, co zobaczyłem o poranku, przed wyjściem, to istna rewia mody i urody. Tuż przed wyjściem Karolina, nasza lekarka, wpada w panikę i zaczyna nas straszyć jaszczurkami i wężami, skorpionami i pająkami, które mają nas podobno atakować na drodze i pod groźbą pokąsania, pogryzienia, zakażenia usiłuje skłonić dziewczyny do przebrania się w stroje sportowe. Na nic zdały się te apele. Kobiety pozostały sobą. Z narażeniem zdrowia i życia ruszamy w kierunku groty. Mamy ze sobą drogocenne oleje mirry i aloesu oraz olejek nardowy. To nasi przyjaciele Aneta i Ryszard przygotowali dla nas te ewangeliczne zapachy.

Dochodzimy radośni. Słoneczny, chłodny poranek dodaje ochoty do wspinania się pod górę. Niezwykle życzliwy dominikanin opowiada nam o historii groty, obecności Marii Magdaleny i dominikanów w La Sainte Baume.

W zimnej i wilgotnej grocie odprawiamy mszę świętą. Po Ewangelii i homilii na temat spotkania Jezusa u Marii w Betanii i namaszczeniu przez nią stóp Jezusowych drogocennym olejkiem wszyscy zdejmują buty i podchodzą do mnie, opierają stopy na taborecie. Ja mówię: „Namaszczam ci stopy na znak przyjaźni z Chrystusem, chodź Jego drogami”. Namaszczony odpowiada: „Amen”.

A potem, po mszy, po wspomnieniu spotkania z Marią Magdaleną w ogrodzie, namaszczałem wszystkim dłonie, mówiąc: „Idź i powiedz ludziom, że zmartwychwstałem!”. Namaszczony podnosił ręce do góry i odpowiadał: „Chrystus zmartwychwstał! Alleluja!”. A zgromadzeni odpowiadali: „Prawdziwie zmartwychwstał! Alleluja!”.

Byłem szczęśliwy, kiedy do namaszczenia podeszli jacyś przygodni Francuzi, a dominikanin spytał mnie: „Ojcze, czy wy macie jakiś specjalny ryt do tych namaszczeń?”. Odpowiedziałem twierdząco, nie wdając się w szczegóły. W grocie pachniało kadzidłem i olejkami.

Schodziliśmy powoli. Świeciło słońce, pachniało wiosną. Nikt nie pamiętał już o przestrogach Karoliny. Spotkanie z Marią Magdaleną było mocnym akcentem w naszym dojrzewaniu. Rodziło jakieś zobowiązanie. Jej samotność wypełniona Bogiem promieniowała i wybrzmiewała przyjaźnią oraz głoszeniem Zmartwychwstałego.

W drodze powrotnej, w Saint Maximin, w dawnym klasztorze porzuconym przez dominikanów, białe habity paulinów z Polski. Wzruszające spotkanie w tej perle gotyku. Eucharystia i ucałowanie relikwii Marii Magdaleny.

Ruszamy w kierunku Tuluzy, do początków naszego zakonu. Prowansja w słońcu, chociaż wieje jeszcze chłodem. Z żalem rezygnujemy z dotarcia do Grasse, centrum perfumeryjnego świata, oraz Vence, w którym sławny Matisse urządził siostrom dominikankom kaplicę różańcową ze świętym Dominikiem. Postanawiam wrócić tam jeszcze.




St. Gilles


Tam, gdzie Rodan wpada do morza, znajduje się miejscowość St. Gilles. Pragnę się tam zatrzymać. „Dlaczego to takie ważne?”  pyta mnie młodzież. Odpowiadam: „Bo właśnie tam książę Polski Władysław Herman wysłał poselstwo i prośbę o modlitwę w intencji otrzymania potomstwa. Do prośby załączył złoty posążek dziecka i inne dary. Mnisi rozpoczęli post, a matka w Polsce poczęła syna Bolesława zwanego później Krzywoustym. Zanotował to wszystko i opisał nasz Gall Anonim w swojej kronice. Tak to w XIII wieku wiedziano tutaj o Polsce, a w Polsce wiedziano o świętym Idzim, przemożnym cudotwórcy. I, co ważniejsze, załatwiano niebiańskie interesy”.

Krótkie odwiedziny katedry – ani śladu złotego posążku. Rewolucja jak walec przeszła przez kościoły, a pilnujące katedry panie zupełnie nie mają świadomości niegdysiejszego znaczenia St. Gilles.

Prouilhe, Fanjeaux i Tuluza


Prouilhe, mała francuska wioseczka była pozytywnym zaskoczeniem. To tutaj osiemset lat temu św. Dominik założył pierwszy klasztor mniszek dominikańskich i powierzył się ich modlitwom. Tam czeka na nas Ewa Olszewska  dzisiaj postulantka do klasztoru, kiedyś w naszym duszpasterstwie nazywana Świderkiem. Jej czekanie było tak intensywne, że podobnie jak o. Michał, cała stała się jednym wielkim czekaniem i zniecierpliwieniem.

Jadąc do Prouilhe, pragnąłem tylko powtórzyć archetypiczny Dominikowy gest zaufania i powierzenia się modlitwom sióstr. Tak jak św. Dominik, który widział, że sam nie da rady, że jego działalność musi mieć oparcie i wzmocnienie w modlitwie innych, powierzył siebie samego, braci i działalność apostolską modlitewnej pamięci kobiet. Od samego początku bowiem kobiety są niezwykle poważnie traktowane w zakonie dominikańskim, odbierane jako powiernice apostolskiej troski braci. Mając takie zaplecze, Dominik ruszył z kopyta.

Wspólnota sióstr jest międzynarodowa. W większości starsze kobiety. Nasza Ewa najmłodsza. Siostry wskazują nam miejsce noclegu. Klasztor zaczęty z rozmachem po rewolucji nigdy nie został dokończony. W oddali na wzgórzu miasteczko Fanjeaux. Tam przemieszkiwał Dominik i chadzał do swoich sióstr do Prouilhe drogą nazwaną dzisiaj drogą św. Dominika.

Kapelanem wspólnoty mniszek jest Kanadyjczyk  ojciec Brian. Niezwykle otwarty, ciepły i mądry człowiek. Jest jak dobry pasterz, który każdej owcy z osobna daje to, czego potrzebuje. Jego rodzina ma korzenie wśród ukraińskich Żydów, nie ukrywa też swoich zainteresowań prawosławiem. Człowiek bez stresu, całkowicie wolny. Sprawia takie wrażenie. Następnego dnia udaje się razem z nami do Fanjeaux. Tam, w domu św. Dominika, w maleńkiej kapliczce dokonuje się obrzęd rozesłania. Każdy z ewangelią św. Mateusza, najbardziej ulubioną przez Dominika ze względu na największą ilość słów Pańskich, podchodził do ojca Briana, a ten błogosławił i posyłał do głoszenia Chrystusowej Ewangelii.

Najważniejszym jednak przeżyciem było spotkanie z siostrami. Starsze, żyjące ze świadomością obrony czegoś, co stracone i co prawdopodobnie się kończy, czegoś, co trzeba koniecznie chronić. Nasze wtargnięcie było dla nich szokiem. Nagle wszystko, co dotychczas funkcjonowało, przestawało funkcjonować i nasza obecność wzbudzała ogólny niepokój. Chłopcy zabrali do spania koce i położyli je na podłodze, a tymczasem są one do położenia na łóżku. Pękł szklany dzbanek, bo nalaliśmy za szybko wrzątku na herbatę, urwała się szuflada w kuchni i runęła roleta w drzwiach wejściowych, mająca gwarantować bezpieczeństwo i cnotę sióstr. Byłem wściekły na myśl, że zaraz znów coś się wydarzy, a siostry po prostu zwariują albo nas wyrzucą.

Wspólna rekreacja z siostrami, przedstawienie się każdego z nas, wymiana prezentów i kartek z imieniem i nazwiskiem, żeby zawierzyć i powierzyć się siostrom, stworzyły nową przestrzeń. Opowiadałem o nas, o Jamnej i Lednicy, o ryzyku wiary i pragnieniu docierania aż na krańce świata. My sami byliśmy dla siebie krańcami świata, krańcami naszych światów, na które zdążaliśmy z radością i entuzjazmem. Siostry oszalały. Nie dość, że pozwoliły naszej Ewie towarzyszyć nam do Fanjeaux, to również następnego dnia do Tuluzy, gdzie uczestniczyliśmy w nieszporach braci dominikanów. Wcześniej byliśmy w pierwotnym kościele dominikańskim, w którym znajduje się grób św. Tomasza z Akwinu. Odwiedziliśmy też w domu Piotra, który przyjął św. Dominika i jego braci na samym początku i dał mu schronienie.




Towarzyszył nam ojciec Augustyn, który dzień wcześniej wygłosił przepiękną konferencję na temat: Święty Dominik i kobiety. Pięknie ukazał obecność niewiast w apostolskim życiu św. Dominika oraz podkreślił poważne traktowanie kobiet. Od samego początku były one postrzegane jako zdolne do uczestnictwa powiernice apostolskiej troski braci.

Wracamy do Prouilhe. Ostatnia msza święta i szok po komunii świętej: siostry wychodzą na środek przed ołtarz i w takt żydowskiej muzyki zaczynają tańczyć. Zaniemówiłem. Przekroczyły same siebie, dały nam siebie. Ich samotność wypełniona Bogiem wystrzeliła teraz miłością. Przed autobusem znalazły się wszystkie te szalone niewiasty z prezentami. I tak dostałem wino z Prouilhe z klasztoru sióstr, ciasteczka ich produkcji, trzy cyprysy do posadzenia nad Lednicą, jako zadatek przyszłego klasztoru mniszek.

Miejsce ponownie zakwitło. I coś, co wydawało mi się pierwotnie cmentarzem, stało się niszą otwartą na nowe życie, a entuzjazm św. Dominika można tam było odnaleźć w cudownie otwartym ojcu Brianie.

Do domu


Wracamy do domu. Jeszcze przejeżdżamy przez Moulins, gdzie w maleńkiej wiosce Souvini odwiedzamy Elę i Julesa Flagelów. To oni kupili nam ziemię nad Lednicą. Nocujemy w domu należącym kiedyś do opactwa cystersów, a obecnie braci ze Wspólnoty Świętego Jana. Zmawiamy wspólnie różaniec i idziemy spać.

Kolejna noc już w Erlangen u Józka Suchty, kiedyś naszego studenta, a dziś profesora gry na flecie. Padam z przeziębienia i zmęczenia. Ale w sercu czuję radość z powodu zwycięstwa nad trwaniem we własnych tylko ograniczeniach i ciążeniem w dół. Moja samotność przed Bogiem została zamieniona na intymne działanie. Nie byliśmy w zasadzie w żadnych, ważnych dla tego świata miejscach. Byliśmy bardziej dla spraw Bożych i siebie samych. Zmęczony i chory, ale szczęśliwy, dojeżdżam wraz ze wszystkimi do Poznania, aby na naszej wieczornej, akademickiej mszy świętej podziękować Panu Bogu i św. Dominikowi za ten entuzjazm, który nas porywa i prowadzi.





* JAN GÓRA ur. 1948 dominikanin, duszpasterz akademicki, dr teologii, kustosz i animator ośrodków DA na Jamnej i nad Lednicą; organizator spotkań „Lednica 2000”, autor wielu książek i artykułów, mieszka w Poznaniu.