Ewangelia się przestarzała?

Jacek Salij OP

publikacja 18.07.2007 18:47

Kościół od samego początku starał się przekonywać tych wiernych, którym małżeństwo się nie udało, żeby takich furtek nie szukali, ale żeby raczej starali się swoje trudne małżeństwo ocalić, a w przypadku kiedy ono się rozpadło, żeby podjęli krzyż życia w samotności. W drodze, 6/2007

Ewangelia się przestarzała?




Spotyka się czasem katolików, którzy naukę Ewangelii na temat małżeństwa chcieliby unieważnić albo przynajmniej skorygować za pomocą następującego argumentu: „Ewangelia jest księgą bardzo czcigodną, ale została napisana dwa tysiące lat temu. Małżeństwo oraz zasada jego nierozerwalności, tak jak wszystko w naszym ludzkim świecie, podlegają tymczasem historycznej ewolucji. Kościół jest zbyt konserwatywny i nie chce się z tym pogodzić. Jednak przestarzałe zasady Kościoła w końcu muszą ustąpić pod naporem czasów. Wcześniej czy później Kościół będzie musiał przyzwyczaić się do rozwodów a ludzi żyjących w powtórnych związkach będzie dopuszczał do sakramentów”.

Argument powyższy oparty jest na założeniu, że wszystko, co ludzkie, podlega rozwojowi i wymaga dostosowania do zmieniających się warunków, a w końcu, nawet jeżeli było kiedyś czymś bardzo wartościowym, wyczerpuje się i traci swoją tożsamość. Toteż trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że gdyby Ewangelia, a także Kościół i jego sakramenty, były tylko dziełami ludzkimi, już dawno straciłyby swoją żywotność i jedynie historycy by się nimi jeszcze interesowali.

Tak by się działo, gdyby Pan Jezus był tylko wspaniałym człowiekiem. Choćby nawet tak wspaniałym, że ani wcześniej, ani później niemającym sobie równego. Ewangelia, gdyby ją ogłosił tylko jakiś supergenialny i arcydobry człowiek, w końcu musiałaby się zestarzeć. I Kościół – dopóki by istniał, bo przecież też byłby wówczas dziełem tylko ludzkim i w końcu musiałby się wypalić od wewnątrz – zacząłby głosić zasady moralne coraz bardziej odbiegające od Ewangelii.

Cały jednak sens zarówno Ewangelii, jak Kościoła i jego sakramentów, leży w tym, że ich Źródłem i Dawcą nie jest zwyczajny człowiek. Dawcą Ewangelii i Założycielem Kościoła jest Jezus Chrystus, przedwieczny Syn Boży, który z miłości do ludzi stał się jednym z nas, aby uratować na życie wieczne tych wszystkich, którzy naprawdę tęsknią za Bogiem.

Toteż trudno sobie wyobrazić, jak można twierdzić, że niektóre pouczenia Ewangelii się zestarzały i utraciły swoją aktualność, a zarazem uważać się za człowieka wierzącego. Tylko naiwni mogliby jeszcze uznawać za coś więcej niż czysto ludzką instytucję Kościół, który nauczałby raz tak, a raz inaczej. Jeżeli Ewangelia jest darem Bożym dla całej ludzkości, dla wszystkich jej pokoleń, jest oczywistą powinnością Kościoła głosić ją „w porę i nie w porę” (2 Tm 4,2), autentyczną i bez przeróbek, niezależnie od tego, czy ludziom się ona podoba, czy się jej sprzeciwiają.




Teraz spójrzmy na naukę Ewangelii na temat rozwodów. Jest jednoznaczna aż do bólu: „Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo” (Mk 10,11).

Na kartach Nowego Testamentu nauka ta powtórzona jest jeszcze w paru innych sformułowaniach. „Tym zaś, którzy trwają w związkach małżeńskich – pisał apostoł Paweł – nakazuję nie ja, lecz Pan: żona niech nie odchodzi od swego męża. Gdyby zaś odeszła, niech pozostanie samotną albo niech się pojedna ze swym mężem. Małżonek również niech nie oddala się od żony” (1 Kor 7,l0n; por. Rz 7,2n; 1 Kor 7,39).

Nie trzeba było czekać aż do naszych czasów, żeby ta nauka zaczęła się wydawać wielu ludziom nieżyciowa. Słuchacze Pana Jezusa, którym przypomniał, że nierozerwalność małżeństwa jest od samego początku jednoznaczną wolą Bożą (por. Mk 10,6), byli przecież przyzwyczajeni do instytucji rozwodów, bo prawo Mojżeszowe je dopuszczało. Toteż nawet apostołom wyrwał się wtedy okrzyk niepokoju, czy tę naukę da się w pełni wprowadzić w życie: „Jeżeli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić!” (Mt 19,10).

Również starożytne prawa państwowe dopuszczały rozwody, toteż w pismach Ojców Kościoła znajdziemy mnóstwo przypomnień, że chociaż prawa ludzkie na nie zezwalają, to my, chrześcijanie, powinniśmy się tu kierować prawem Bożym.

Zacznę od świadectwa, które w roku ok. 152 umieścił św. Justyn w swojej obronie chrześcijaństwa, skierowanej do pogańskiego cesarza Antonina Piusa: „Ci, którzy na mocy prawa ludzkiego zawierają drugie małżeństwo, są – w rozumieniu naszego Mistrza – grzesznikami” (Apologia I 15,5).

Skupmy się jednak na świadectwach Ojców, żyjących w czasach, kiedy państwo było już chrześcijańskie, a mimo to jego sądy, podobnie jak w czasach pogańskich, nie zaprzestały orzekania rozwodów. I tak w roku 382 św. Grzegorz z Nazjanzu prosił ojca, który, chociaż chrześcijanin, zabiegał o rozwiązanie małżeństwa swojej córki, „by nie pieczętował rozwodu, który nie zgadza się z naszymi prawami, choćby prawa rzymskie inaczej rozstrzygały” (List 144).

„Nie zarzucajcie mi – tłumaczy wiernym w Antiochii kilka lat później św. Jan Złotousty – że prawa cywilne pozwalają wam dokonać rozwodu i opuścić żonę. Nie według tych praw Bóg was będzie sądził w wielkim dniu Sądu, ale według praw, jakie sam ustanowił” (O małżeństwie 2,1).




Mniej więcej w tym samym czasie podobnie pouczał biskup Mediolanu św. Ambroży: „Opuszczasz żonę, tak jakbyś miał do tego prawo i nie popełniał winy. Sądzisz, że ci to wolno, bo prawo świeckie tego nie zabrania. Ale prawo Boże tego zakazuje. Posłuchaj prawa Pana, które odnosi się również do tych, którzy prawa wydają: Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza” (Wykład Ewangelii Łukasza 8,1,5).

W przypadku sprzeczności prawa świeckiego z prawem Ewangelii – mówi w roku 399 św. Hieronim w swoim pouczeniu na temat moralności małżeńskiej – chrześcijanin nie powinien mieć wątpliwości, że obowiązuje go to drugie prawo: „Inne są prawa Cezarów, inne Chrystusa. Co innego nakazuje Papinianus, co innego apostoł Paweł” (List 77,3).

Od Chrystusowej zasady, że co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozłącza – przypomina kilkanaście lat później św. Augustyn – nie ma wyjątku: „Nie wolno pozostawiać nawet bezpłodnej małżonki, aby pojąć inną płodną. Jeśliby się ktoś tego dopuścił, to nie na mocy prawa tego świata, gdzie po zastosowaniu oddalenia bez przestępstwa pozwala się zawierać inne małżeństwa z innymi, lecz na mocy prawa Ewangelii jest winny cudzołóstwa, podobnie jak i ta, która poślubiła innego” (Małżeństwo i pożądliwość, 1,10,11).

Słowem, argument, jakoby ewangeliczny zakaz rozwodów był już dzisiaj przestarzały, nie wytrzymuje konfrontacji z faktami historycznymi. Pokusa, żeby uciec od swojego małżeństwa i wejść w nowy związek, w każdym pokoleniu nawiedzała niektórych chrześcijan. I w każdym pokoleniu szukano wtedy takich czy innych furtek, ażeby jakoś usprawiedliwić swoje odejście od wymagań Ewangelii.

Przytoczone tu świadectwa dowodzą tego, że Kościół od samego początku starał się przekonywać tych wiernych, którym małżeństwo się nie udało, żeby takich furtek nie szukali, ale żeby raczej starali się swoje trudne małżeństwo ocalić, a w przypadku kiedy ono się rozpadło, żeby podjęli krzyż życia w samotności.

Kościół, który stara się o to również dzisiaj, nie broni bynajmniej jakichś anachronicznych rozwiązań. Jest wierny nauce Pana Jezusa, że Boże przykazania powinniśmy wypełniać nie tylko wtedy, kiedy to łatwe i proste, ale również wtedy, kiedy to trudne, a w oczach tego świata – głupie.