Szukanie Boga w Paryżu

Danuta Grassa

publikacja 24.10.2007 10:46

Sytuacja zmieniła się dwa lata temu, kiedy podjęłam decyzję o przeprowadzce nad Sekwanę. Świadomość, że coś się zmieniło, nie przyszła znienacka. Wyjeżdżając z Polski, martwiłam się o wiele, ale nie przyszło mi do głowy, że trzeba będzie zadbać również o sprawy duchowo-religijne. W drodze, 8/2007

Szukanie Boga w Paryżu




Kiedy przyjeżdżałam do Paryża jeszcze jako studentka z Polski, w ramach zarobkowo-językowych wakacyjnych wypadów, nie zdawałam sobie sprawy, co to znaczy tak naprawdę „Pan Bóg za granicą”.

Były to pobyty zazwyczaj dwumiesięczne, w czasie których trudno mówić o integracji i zaangażowaniu duchowym. Doświadczenie to nazwałabym raczej momentem przeczekania i zawieszenia, bo przecież mój kościół, z moim Panem Bogiem był w Polsce, a nie w tej francuskiej parafii. Sytuacja zmieniła się dwa lata temu, kiedy podjęłam decyzję o przeprowadzce nad Sekwanę.

Świadomość, że coś się zmieniło, nie przyszła znienacka. Wyjeżdżając z Polski, martwiłam się o wiele, ale nie przyszło mi do głowy, że trzeba będzie zadbać również o sprawy duchoworeligijne. Po przyjeździe do Francji też nie wydawało mi się, że coś wymaga przemyślenia, że może będzie inaczej.

Początkowo moje spotkania z Panem Bogiem były podobne do tych wakacyjnych sprzed kilku lat. W przypadkowych kościołach i klasztorach, odkrywanych w równie przypadkowych sytuacjach i momentach, od czasu do czasu uczestnictwo w mszach w polskich parafiach.

Kiedy jednak po kilku miesiącach moje nowe życie zostało w miarę możliwości zorganizowane, pojawiła się myśl, że i tu, we Francji, w nowym otoczeniu, jest gdzieś moja parafia. Nietrudno było w sercu tętniącej paryskim życiem dzielnicy odnaleźć nieco zaniedbany kościół. Parafia okazała się jednak całkiem aktywna i wbrew moim obawom oraz powszechnym przekonaniom, że we Francji do kościoła się nie chodzi, niedzielne msze święte cieszą się zainteresowaniem. Nie można, rzecz jasna, porównać tutejszej sytuacji do tej w Polsce, ale też nie o porównania chodzi.

I kiedy wydawało mi się, że już wszystko wróciło do normy, że mam swój kościół, swoje miejsce w prawej nawie i uścisk ręki kapłana przy wyjściu, zdałam sobie sprawę, że gdzieś w tym wszystkim straciłam zaangażowanie, moment skupienia, trochę czasu dla samego Pana Boga. Owszem, jest moja parafia, ale księża jacyś dziwni, obrzędy nieco inne, trudno o skupienie, bo powszechnym zwyczajem uczestniczących w mszach parafian z mojej dzielnicy jest głośne witanie znajomych rodzin w samym kościele. Te i wiele podobnych elementów sprawiało, że niedzielne uczestnictwo w mszy przestało być prawdziwym spotkaniem z Chrystusem. Uświadomiłam też sobie, poprzez rozmowy z polskimi znajomymi, że nie jestem sama z moim problemem. Wielokrotnie powracał temat religii i jej obecności w naszym emigranckim życiu. Wszyscy byliśmy zgodni co do jednego: jest inaczej. Trudniej, bo niektórzy nie znają języka, a ci, którzy nie do końca byli zaangażowani religijnie w Polsce, nie potrafią w żaden sposób zaangażować się tutaj.

Jest inaczej, bo zmieniły się nasze problemy, bo chcielibyśmy więcej zrozumienia dla naszych pojedynczych przypadków, a traktuje się nas masowo. Można mieć wrażenie, że tematy francuskich kazań nas nie dotyczą, a polscy kapłani też nie do końca zrozumieją specyfikę życia za granicą, ze wszystkimi nowymi doświadczeniami, jakie wyjazd z sobą niesie. Dosyć regularne wizyty w Polsce jeszcze bardziej pogłębiały powstałą przepaść.

Właśnie w trakcie jednego z takich powrotów do rodzinnego Krakowa, do „mojego” kościoła, uświadomiłam sobie, jak bardzo przywiązani jesteśmy do naszego miejsca w kościele i do naszej wspólnoty, nawet jeśli nie znamy jej wiernych z imienia.





Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że dostałam od Pana Jezusa specjalne zaproszenie. Przekonana, że już wszystko wiem, że wierzę i wierzyć będę, zobaczyłam, jak krucha jest podstawa, na której chciałam budować. Zobaczyłam i zrozumiałam, że nowa sytuacja, w jakiej Bóg mnie postawił, jest moim nowym zadaniem. Odnaleźć siebie i Jego, Tego samego, który w krakowskiej bazylice dominikanów od wielu lat zawsze na mnie czekał. Odkryć, że w tej paryskiej parafii tak samo czeka. A odnaleźć siebie i Jego, to także odnaleźć wspólnotę. Wspólnotę, od której wiele się mogę nauczyć, bo kto z nas nie potrzebuje od czasu do czasu powrócić do źródeł i raz jeszcze usłyszeć, to co kilka miesięcy wcześniej wydawało się tylko nagminnym i przesadzonym powtórzeniem: że Jezus ukochał mnie nad życie, że Pan jest miłosierny dla wszystkich.

Pisząc ten tekst o poszukiwaniu Boga za granicą, uświadomiłam sobie, w jaką wędrówkę wyruszyłam. Wędrówkę z Panem Bogiem i po Boga. By jeszcze raz Go odkryć, bo tak naprawdę wciąż nie do końca Go znam, wciąż jest Kimś, kogo się uczę kochać. To pielgrzymowanie, inne od tego, do którego zdążyłam się przyzwyczaić, a jednak takie samo. Pielgrzymowanie przypomina, co jest ważne, co jest naszym celem, czego szukamy. W pielgrzymce odnajdziemy bratnią duszę, ale i samotność. To moment jedności z Kościołem, który tworzą przypadkowo idący obok. To wreszcie dar, za który, Panie Boże, dziękuję.

Od jakiegoś czasu towarzyszy mi taka dominikańska modlitwa przed podróżą:

Drogą pokoju prowadź nas, Panie.

Drogą pokoju i pomyślności niech nas prowadzi wszechmogący i miłosierny Pan, niech nam Anioł Rafał towarzyszy w drodze, abyśmy w pokoju, zdrowiu i radości wrócili do domu.

Boże, który sprawiłeś, że synowie Izraela suchą stopą przeszli przez morze, któryś trzem Mędrcom drogę ku sobie za gwiazdą przewodnią wytyczył, daj nam, prosimy, podróż pomyślną, czas spokojny, abyśmy w towarzystwie świętego Twojego Anioła zdołali dotrzeć szczęśliwie do miejsca, do którego zdążamy, jak wreszcie do portu wiecznego zbawienia.

Boże, który Abrahama, syna swojego, wyprowadziwszy z Chaldejskiego Ur, na wszelkich drogach jego wędrowania bezpiecznie chroniłeś, błagamy, abyś nas, sługi Twoje ochraniać raczył. Bądź nam, Panie, w niebezpieczeństwie pomocą, w drodze ulżeniem, w skwarze ochłodą, w deszczu i zimnie okryciem, w znużeniu wozem, w przeciwności obroną, w potknięciu laską, w nawałnicy portem, abyśmy za Twoją wodzą pomyślnie dotarli tam, dokąd zdążamy, a w końcu cało wrócili do domu.