Pieniądz w Kościele

Jacek Salij OP

publikacja 15.12.2007 10:50

Temat jest drażliwy i nie da się o nim pisać bez ryzykowania, że niektórych czytelników poniższy tekst zdenerwuje. Zapewne dlatego, że jest to problem, o którym bardzo dużo się mówi, ale który rzadko poddaje się spokojnej refleksji. Spróbuję go podjąć z całą rzetelnością, na jaką mnie stać. W drodze, 10/2007

Pieniądz w Kościele




Temat jest drażliwy i nie da się o nim pisać bez ryzykowania, że niektórych czytelników poniższy tekst zdenerwuje. Zapewne dlatego, że jest to problem, o którym bardzo dużo się mówi, ale który rzadko poddaje się spokojnej refleksji. Spróbuję go podjąć z całą rzetelnością, na jaką mnie stać. Zarazem warto na samym początku wyraźnie sobie uświadomić, że przy tego rodzaju tematach łatwo (z obu stron, zarówno ze strony autora, jak i ze strony czytelników) o bezwiedne uproszczenia, przeoczenia czy nawet tendencyjność.

Bezpośrednim bodźcem do podjęcia tego zagadnienia był niedawno otrzymany list: „Zamawiałem mszę świętą za bliską mi osobę. Ksiądz jako konieczny warunek jej odprawienia zażądał odpowiedniej sumy pieniędzy”. Domyślam się, że w odczuciu mojego korespondenta była to suma zbyt wygórowana.

Problem staje się bez porównania bardziej palący, kiedy wygórowane żądanie księdza związane jest z posługami, o które prosimy bardzo rzadko, a które związane są z najbardziej przełomowymi momentami życia, a więc gdy chodzi o chrzest, ślub czy pogrzeb.
Potrzeby materialne Kościoła

Prawo kanoniczne wymienia cztery dziedziny życia i działalności Kościoła, które wymagają środków materialnych: 1) organizowanie kultu Bożego; 2) zapewnienie godziwego utrzymania duchowieństwa oraz innych pracowników kościelnych; 3) prowadzenie dzieł apostolatu; 4) troska o biednych oraz inne dzieła miłości (por. kan. 1254 § 2).

Chwilowo zostawmy na boku przypadki pożałowania godnej księżej chciwości i zastanówmy się, o jakie konkretne wydatki może tu chodzić. Dla uproszczenia pomińmy te nadzwyczajne – różnego rodzaju remonty (dachu, wieży, organów, muru cmentarnego, instalacji elektrycznych itp.) oraz zakupy przedmiotów trwałych (szaty, księgi oraz naczynia liturgiczne, dywany, nagłośnienie, urządzenia grzewcze itp.); pomińmy też obowiązek płacenia comiesięcznej pensji osobie prowadzącej kancelarię parafialną czy zajmującej się sprzątaniem kościoła, bo te wydatki dotyczą tylko wielkich parafii.

Spróbujmy wyliczyć różne wydatki zwyczajne związane z funkcjonowaniem parafii. Oprócz utrzymania proboszcza i wikariuszy jest to prawie zawsze pensja lub ryczałt dla organisty, opłaty za elektryczność, a w wielu kościołach za ogrzewanie, ubezpieczenie kościoła, środki zakup wina mszalnego i komunikantów, świec i kwiatów. Do wydatków zwyczajnych należy również podatek, jaki trzeba odprowadzić do urzędu skarbowego oraz przewidziany przez prawo kanoniczne (kan. 1263) podatek na cele diecezjalne. Nie byłem nigdy proboszczem, więc wszystkiego i tak nie wyliczę.

Dlaczego więc taka popularnością cieszą się u nas absurdalne opinie, że taca i wszystkie ofiary składane przy okazji posług liturgicznych idą w całości do kieszeni księdza? Jakąś cząstkę odpowiedzi na to pytanie znalazłem kiedyś podczas podróży do Stanów Zjednoczonych.





W parafii, do której zostałem wtedy zaproszony, niedzielnej tacy proboszcz nawet nie dotykał. Zbierali ją sympatyczni starsi ludzie, którzy nazajutrz komisyjnie liczyli te pieniądze i od razu zanosili do banku. W drukowanych co niedzielę ogłoszeniach parafialnych zawsze podaje się sumę, jaka została zebrana podczas ostatniej niedzieli. Natomiast od czasu do czasu – pod koniec roku oraz w momentach, kiedy rada parafialna postanawia zwrócić się do wiernych o zwiększenie ofiarności (np. w związku z planowanym remontem) – publikuje się budżet parafii z wyszczególnieniem stanu jej konta, poniesionych wydatków, wysokości pensji wypłacanej księżom oraz świeckim pracownikom, planowanych przedsięwzięć itp.

Nie mam pojęcia, czy tak jest we wszystkich amerykańskich parafiach. Z pewnością system ten ma również swoje złe strony, choć patrząc z daleka, ich nie zauważyłem. Dostrzegłem przede wszystkim strony dobre: że troska o sprawy materialne parafii naprawdę leży na sercu całej wspólnocie, natomiast księża w znacznej mierze są od niej zwolnieni, dzięki czemu w jeszcze większej mierze mogą się oddać posłudze duszpasterskiej.

Co najmniej trzy rzeczy musiałyby się w Polsce zmienić, ażeby możliwe było naśladowanie – z uwzględnieniem naszej specyfiki – rozwiązań amerykańskich. Po pierwsze, generalnie musiałaby wzrosnąć u nas gotowość zwyczajnych ludzi do bezinteresownych zaangażowań społecznych. Po wtóre, musielibyśmy wykorzenić z siebie nałóg podejrzewania i oskarżania o korupcję dosłownie wszystkich, i to również bez żadnych po temu podstaw. Po trzecie, niezależnie od tego, jak z nią jest w sferach nam niedostępnych, korupcja wśród zwyczajnych uczciwych ludzi musiałaby naprawdę stać się u nas czymś nie do pomyślenia.

Na razie, na pewno warto dążyć do tego, ażeby również w polskim Kościele wierni świeccy mogli mieć większy udział w trosce o sprawy materialne parafii. Poza wszystkim innym przez ten rodzaj zaangażowania ludzie będą się bardziej związywali z Kościołem.

Z kolei wprowadzenie u nas zasady przejrzystości dochodów i wydatków kościelnych na pewno przyczyniłoby się do ostudzenia obecnej atmosfery plotek i pomówień. Zarazem – ponieważ w Polsce własność kościelna była tak często i tak dotkliwie przedmiotem niesprawiedliwych ataków i grabieży ze strony państw zaborczych oraz wrogów Kościoła – na pewno trzeba będzie się dobrze zastanowić, ażeby poprzez zbyt szybkie i nie do końca przemyślane reformy w tym zakresie nie narobić Kościołowi niepotrzebnych kłopotów.


Sakramentów się nie kupuje


Odnotujmy z satysfakcją, że żadnemu księdzu w Polsce nie przyjdzie nawet do głowy żądać pieniędzy przy okazji udzielania sakramentu pokuty, rozmowy duszpasterskiej czy odwiedzin chorego. Natomiast ustaliła się u nas tradycja składania takich ofiar przy okazji posług jednorazowych, takich jak chrzest, ślub oraz pogrzeb. Trzeba jasno powiedzieć, że w naszym kraju, w którym nie ma podatku kościelnego, jest to dla Kościoła ważne źródło utrzymania, od dawien dawna uznane przez prawo kościelne.

Przypomnijmy, jak problem ten był ustawiony na samym początku. Otóż Chrystus Pan zostawił swoim uczniom jasną wytyczną: „Darmoście wzięli, darmo dawajcie” (Mt 10,8), zaraz jednak dodał: „Wart jest robotnik swej strawy” (Mt 10,10). I zapewne do tych słów nawiązywał apostoł Paweł: „Pan postanowił, ażeby z Ewangelii żyli ci, którzy głoszą Ewangelię” (1 Kor 9,14).





Sporo wiemy o tym, jak osobiście apostoł Paweł rozwiązywał delikatny problem miejsca pieniędzy w swojej pracy w Kościele. Miał on jasny pogląd, że jako sługa Ewangelii ma prawo oczekiwać od wiernych środków na utrzymanie (1 Kor 9,6–11) i niekiedy rzeczywiście korzystał z tego prawa (Flp 4,15–17; 2 Kor 11,9). Ale jednocześnie przeżywał ciągłe obawy, że nawet uczciwe korzystanie z uczynności wiernych będzie przeszkodą w rozwoju Ewangelii (1 Kor 9,12). Dlatego, aby uniknąć choćby pozorów interesowności, wolał, jeżeli tylko mógł, utrzymywać się z pracy rąk własnych (Dz 18,3; 20,34; 1 Kor 4,12; 1 Tes 2,9; 2 Tes 3,8). Jednocześnie wykazywał dużo odwagi, kiedy mu przyszło prosić nie dla siebie, ale dla innych (1 Kor 16,1–3; 2 Kor 8,1–15; Ga 2,10).

W każdym pokoleniu Kościoła byli pasterze, wypełniający swoją posługę z najwyższym oddaniem i nieszukający osobistych korzyści. Tylko tytułem przykładu przywołam świadectwo arcybiskupa Gawliny z czasów, kiedy – w latach 30. ubiegłego wieku – był proboszczem w Hucie Królewskiej:

Często nie mieliśmy intencji mszalnej nawet w niedzielę, gdyż gniotła parafian klęska bezrobocia. Tylko związek różańcowy ratował nas. Rachunkowość oddałem starszemu wikaremu, który mnie, wikarych i służbę wypłacał. Tak uniknąłem podejrzeń co do rzekomych wysokich poborów. (…) Jak użyli poprzednicy moi pieniędzy w czasach bogatych? Jeden, śp. ks. Deloch, założył szpital parafialny (około 100 łóżek), drugi, śp. ks. Łukaszczyk, założył sierociniec dla 180 dzieci. Majątku nie robił nikt z nich. (…) Udało się założyć kuchnię parafialną dla bezrobotnych, która wydawała 700 obiadów dziennie. Poza tym dostarczaliśmy rodzinom suchy prowiant. Skąd pieniądze? Otóż jest w niebie międzynarodowy minister Boży dla ludzi biednych, św. Antoni Padewski. Do jego skarbonki składają ludzie chętni ofiary. On to utrzymywał finanse społeczne, z których proboszcz rozliczał się skrupulatnie z ambony co niedziela” [1]

Natychmiast przypomniały mi się świadectwa, jakimi dzielili się ze mną parafianie z Dąbrowy Tarnowskiej czy Kamienia Śląskiego i z różnych innych parafii, wychwalający swoich księży za podobną postawę w pracy duszpasterskiej.

Zarazem nie było pokolenia, w którym Kościołowi nie zadawaliby ran księża mało gorliwi. Już apostołowie musieli przestrzegać podległych sobie duchownych, ażeby nie byli „chciwi brudnego zysku” (1 Tm 3,8; Tt 1,7) i żeby paśli stado Boże „nie ze względu na niegodziwe zyski, ale z oddaniem” (1 P 5,2). Pasterz Hermasa, dokument datowany na połowę II wieku, świadczy o tym, że chciwość niektórych duchownych stanowiła już wtedy dla Kościoła poważny problem:

Ci, którzy źle swój urząd sprawowali, I grabili przeznaczone dla wdów i sierot środki do życia, I bogacili się na urzędzie, Któremu służyć byli powinni. Jeśli trwają w tej samej pożądliwości, Stali się śmierci pastwą, I żadnej dla nich nie ma nadziei żywota [2]




[1]
[2]



Serdeczne upomnienia pod adresem księży, ażeby ich posługa była naznaczona prawdziwą bezinteresownością i naśladowaniem Chrystusa, sformułował Sobór Watykański II (Dekret o kapłanach, 17):

Niechaj kapłani oraz biskupi używają dóbr uzyskiwanych z okazji wykonywania jakiejś funkcji kościelnej przede wszystkim na swoje odpowiednie utrzymanie i wypełnienie obowiązków własnego stanu; te zaś które by zbywały, niech zechcą przeznaczyć dla dobra Kościoła albo na dzieła miłosierdzia. Niech zatem nie traktują urzędu kościelnego jako źródła zarobku ani używają dochodów z niego pochodzących na powiększenie swego majątku rodzinnego. Dlatego też kapłani, nie przywiązując się wcale do bogactw, niech unikają zawsze wszelkiej chciwości i pilnie powstrzymują się od wszelkiego rodzaju handlu. Co więcej, zachęca się ich do dobrowolnego praktykowania ubóstwa, przez które wyraźniej upodobnią się do Chrystusa i staną się bardziej chętni do świętej służby. Chrystus bowiem będąc bogatym, ze względu na nas stał się ubogim, abyśmy Jego ubóstwem stali się bogatymi.

Wielokrotnie temat ten podejmował Jan Paweł II. Przypomnę tutaj tylko jego proste, pełne prawdy słowa, z jakimi 11 czerwca 1987 roku zwrócił się do kleryków w Szczecinie:

Chrystus był ubogi. Nie można autentycznie głosić Ewangelii ubogim, nie zachowując właściwego dla swego powołania ubóstwa. Dzisiaj się wiele mówi o kategoriach „być” i „mieć”. Od nas wszystkich, kapłanów Jezusa Chrystusa, oczekuje się, abyśmy „byli” wierni wobec wzoru, jaki nam zostawił. Abyśmy więc byli „dla drugich”. A jeżeli „mamy”, żebyśmy także „mieli dla drugich”. Tym bardziej, że jeśli mamy – to mamy „od drugich”. Dzisiaj – bardziej niż kiedykolwiek – cały Kościół żyje z jałmużny, od najuboższych misji w Afryce, aż do rozbudowanych nowocześnie uczelni i Kurii, ze Stolicą Apostolską włącznie.

Jednak gorliwi i bezinteresowni kapłani też muszą jeść, a prowadzone przez nich parafie oraz inne dzieła kościelne wymagają różnorodnego wsparcia materialnego. Otóż w Kościele bardzo starannie zwraca się uwagę na to, że chociaż przy okazji niektórych posług duchowych ksiądz ma prawo oczekiwać od wiernych ofiary materialnej, to jednak sakrament ani żadna inna posługa duchowa nie jest towarem, który można by kupić. Praktycznie wynika stąd m.in. to, że nikt z wiernych nie może mieć utrudnień w dostępie do sakramentów z powodu swojego ubóstwa.

Na przykład, ilekroć podczas kolędy albo w jakiejkolwiek innej rozmowie z księdzem wierni usprawiedliwiają swój brak ślubu kościelnego tym, że nie stać ich na wesele ani na zapłacenie księdzu, z reguły słyszą odpowiedź, że z wesela można przecież zrezygnować, a ślubu udzielimy bez pieniędzy.




Prośba o odprawienie Mszy Świętej


Wspomniany na początku list, który zachęcił mnie do napisania niniejszego tekstu, dotyczył ofiary składanej księdzu, kiedy prosi się go o odprawienie mszy świętej w jakiejś własnej intencji. Gromadzenie się krewnych i znajomych na mszy świętej w rocznicę śmierci bliskiej im osoby albo rodzinna msza święta w rocznicę ślubu rodziców czy z okazji imienin poszczególnych członków rodziny to piękny i zasługujący na pielęgnowanie (a tam, gdzie on zanika, na odnowienie) zwyczaj, który istotnie przyczynia się do ożywienia i pogłębienia tożsamości religijnej tej rodziny czy środowiska. Piszę tak ostrożnie, bo to, co najważniejsze – że chodzi nam wówczas o to, żeby nasze modlitwy za bliskich nam ludzi, również jeżeli oni już odeszli z tego świata, zanurzyć w najświętszej ofierze Chrystusa Pana – rozumie się przecież samo przez się.

Zarazem zwyczaj zamawiania mszy świętych dostarcza księdzu oraz prowadzonym przez niego dziełom ważnego wsparcia finansowego, istotnego zwłaszcza tam, gdzie, tak jak w Polsce, ofiarność wiernych stanowi praktycznie jedyne źródło utrzymania Kościoła. Ponieważ zaś tam, gdzie ma się do czynienia z pieniędzmi, łatwo o nadużycia, Kodeks Prawa Kanonicznego poświęca temu zwyczajowi aż kilkanaście kanonów – ażeby chronić jego religijną istotę. Przytoczę te z nich, które wydają mi się szczególnie ważne:

Kan. 945 – § 1. Zgodnie z uznanym zwyczajem Kościoła, każdy kapłan celebrujący lub koncelebrujący Mszę św. może przyjąć ofiarę złożoną, aby odprawił Mszę św. w określonej intencji.
§ 2. Usilnie zaleca się kapłanom, ażeby także nie otrzymawszy ofiary odprawiali Mszę św. w intencji wiernych, zwłaszcza ubogich.

Kan. 946 – Wierni składający ofiarę, aby w ich intencji była odprawiona Msza św., przyczyniają się do dobra Kościoła oraz uczestniczą przez tę ofiarę w jego trosce o utrzymanie szafarzy i dzieł.

Kan. 948 – Należy odprawić oddzielnie Msze św. w intencji tych, za których została złożona i przyjęta ofiara, nawet niewielka.

Kan. 949 – Kto ma obowiązek odprawienia i aplikowania Mszy św. w intencji tych, którzy złożyli ofiarę, pozostaje nim związany, chociażby bez jego winy przepadły przyjęte ofiary.


Zastanawiam się, o co mogło chodzić w przedstawionej we wspomnianym liście sytuacji, że „ksiądz jako konieczny warunek odprawienia mszy świętej zażądał odpowiedniej sumy pieniędzy”. Prawie na pewno nie był ów ksiądz dostatecznie delikatny. Bo nawet gdyby dano mu przy okazji tej prośby tylko pięć złotych, mógłby przecież grzecznie i z pokorą wyjaśnić, jaką ofiarę zazwyczaj składają wierni, prosząc o mszę świętą, a zarazem zaznaczyć, że gdyby taka suma przekraczała możliwości tego pana, to oczywiście nie ma problemu i msza będzie odprawiona.





Gdyby jednak ów ksiądz wymienił sumę znacznie przekraczającą sumy przeciętnie składane przez wiernych (obecnie, o ile mi wiadomo, wierni, prosząc o odprawienie mszy, zazwyczaj składają w ofierze od 20 do 50 złotych), na miejscu tego pana bym się nie zastanawiał, tylko natychmiast bym się na to poskarżył w wydziale sakramentalnym kurii albo biskupowi owego księdza. Zbyt wiele zła wyrządza Kościołowi księża chciwość, żeby na takie jej przejawy nie reagować.

Co jednak mają robić wierni, których w danym momencie naprawdę nie stać na złożenie zwyczajnej, nawet stosunkowo niewielkiej ofiary, a proszenie o odprawienie mszy świętej bez pieniędzy byłoby dla nich zbyt upokarzające? Otóż Bóg widzi ich obecną biedę. Wystarczy, że swoje własne lub rodzinne intencje będą Mu powierzali podczas jakiejkolwiek mszy świętej i w ten sposób włączali je w jedyną ofiarę Chrystusa Pana, jaką On złożył za nas wszystkich i za każdego z nas.