Obowiązek nie z przymusu, lecz z ochoty

Jacek Salij OP

publikacja 21.07.2008 14:41

Po uchwaleniu, niemal na początku rewolucji francuskiej (26 sierpnia 1789 r.), Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, zgłoszono w Konstytuancie wniosek, ażeby deklarację tę uzupełnić Deklaracją Obowiązków. Wniosek jednak przepadł – poparło go tylko 433 deputowanych (570 głosowało przeciw). W drodze, 6/2008

Obowiązek nie z przymusu, lecz z ochoty



Po uchwaleniu, niemal na początku rewolucji francuskiej (26 sierpnia 1789 r.), Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, zgłoszono w Konstytuancie wniosek, ażeby deklarację tę uzupełnić Deklaracją Obowiązków. Wniosek jednak przepadł – poparło go tylko 433 deputowanych (570 głosowało przeciw). Zatem już od dość dawna obowiązki raczej źle się kojarzą Europejczykom.

Dotyczy to również sfery religijnej. Niektórych ludzi zbytnie przypominanie o obowiązkach może nawet wypędzać z kościoła.

Ostatnio – pisze zbulwersowana tym kobieta, zresztą autentycznie pobożna – zaraz po wejściu na mszę usłyszałam z ust księdza: „Jesteście zobowiązani na mocy chrztu…” i dalej: „obowiązani, obowiązani, obowiązani”. Jakby spełnianie obowiązków było całym celem naszej wiary! W tym również obowiązku wdzięczności! A przecież nikogo nie można zobowiązać do miłości, żadnej, nawet przez chrzest.

Można odnotować również zjawisko odwrotne. Mianowicie, niektórzy katolicy rzeczywiście sprawiają wrażenie, jakby ich życie religijne sprowadzało się tylko do spełniania obowiązków. Ktoś na przykład dowiedział się, że w drugi dzień świąt nie ma obowiązku uczestniczenia we mszy świętej – i od tej pory nigdy już na świętego Szczepana ani w Poniedziałek Wielkanocny do kościoła nie przyjdzie.



Dlaczego nie lubimy przypominania o obowiązkach?



Wyłączmy z naszych rozważań obowiązki administracyjne – takie jak, na przykład, płacenie podatków, służba wojskowa, zachowanie ustalonych procedur w takich lub innych sytuacjach czy podporządkowanie się określonym przepisom. Zazwyczaj prawnie można takie obowiązki skutecznie od nas wyegzekwować. Istnieje też, przynajmniej teoretyczna, możliwość prawnego oczyszczenia ich z tego, co w nich niesłuszne i nieracjonalne.

Tutaj przypatrzmy się obowiązkom moralnym i religijnym. Wymieńmy niektóre z tych pierwszych: Rodzice mają moralny obowiązek zajmowania się swoimi małymi dziećmi, dorosłe dzieci powinny natomiast wspomagać swoich niedołężnych rodziców. Istnieje moralny obowiązek naprawienia wyrządzonej szkody, nawet spowodowanej nieumyślnie, także obowiązek porządnego wykonania pracy, zwłaszcza jeżeli została podjęta dobrowolnie i otrzymuje się za nią pieniądze. Mamy również obowiązek dotrzymywania obietnic. W swoich działaniach musimy zważać na to, ażeby nie zakłócać spokoju i praw naszych bliźnich.



Już to pobieżne wyliczenie przykładowych obowiązków moralnych nie pozostawia wątpliwości co do tego, że życie społeczne zmieniłoby się w koszmar, może wręcz stałoby się niemożliwe, gdyby usunąć z niego ideę obowiązku. A jednak jest coś zdrowego w naszym sprzeciwie wobec nadmiernego odwoływania się do tej idei.

Bo przecież nie ze względu na obowiązek rodzice zajmują się swoimi dziećmi. Robią to z miłości, miłości zdolnej nawet – jeśli przyjdzie taka potrzeba – do wielkich poświęceń, miłości w ogóle niemyślącej kategoriami obowiązku. Owszem, nie da się przecenić wypracowanej przez mądrość społeczną idei powiności rodzicielskich. Można się na nią dla dobra dzieci powołać, jeśli rodzice o tym czy innym swoim obowiązku zapominają. Normalnie jednak przypominanie rodzicom o ich obowiązkach względem dzieci jest nieznośnym i niepotrzebnym mentorstwem.

Wydaje się, że chyba we wszystkich sytuacjach moralnych idea obowiązku jest obecna raczej dyskretnie i przypomina o sobie dopiero w momentach, że tak powiem, awaryjnych. Kiedy małżeństwo jest udane i dla małżonków jest czymś oczywistym, że złączyli się ze sobą na zawsze, nieraz nawet nie pomyślą o tym, że wytrwanie w małżeństwie aż do śmierci jest ich obowiązkiem. Jednak właśnie przypomnienie sobie o tym może ocalić ich małżeństwo w momencie kryzysu, nawet jeżeli zagroził on istnieniu ich związku.

Różne swoje obowiązki wypełniamy, w ogóle nie myśląc o tym, że to są nasze obowiązki. Po prostu ich wypełnianie jest dla nas czymś oczywistym. Dopiero kiedy przychodzi pokusa uchylenia się od jakiegoś poważnego obowiązku, przypomnienie sobie (albo przypomnienie mi tego przez innych), że przecież to jest mój obowiązek, uświadamia nam realną wartość samej idei obowiązku. Jest ona poniekąd ostatnią obroną przed nami samymi w sytuacjach, kiedy już niemal zdecydowaliśmy się na jakąś niegodziwość. „Obowiązek poznasz po tym przede wszystkim, że nie pozostawia ci on prawa wyboru” – zauważył Antoine de Saint-Exupéry. Zdecydowanie się na niegodziwość nie jest przecież żadnym wyborem, jest klęską moją i zdradą tych, wobec których mam obowiązki.

Mądrość pokoleń od wieków uczy, że obowiązków nie powinno się traktować jak pańszczyzny. Nikt nie wytrwa przez dłuższy czas w postawie zaciskania zębów i gwałcenia samego siebie. „Musem daleko nie zajedziesz”, „Co musisz, czyń z chęci”, „Chęć słodzi pracę”, „Więcej zrobi chętny niż umiejętny” – doradzają przysłowia. Bo autentyczne dobro jest samo przez się atrakcyjne, a miód tylko człowiekowi choremu wydaje się gorzki i wstrętny.

Owszem, Pan Jezus nie ukrywał przed nami, że nieraz musimy się zaprzeć sami siebie i wziąć swój krzyż (por. Mt 16,24). Pamiętajmy jednak, że Jego jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie (por. Mt 11,30).





Obowiązki religijne


Tylko dla porządku przypomnę, że dla człowieka wierzącego również obowiązki moralne są obowiązkami religijnymi – objęte są przecież Bożymi przykazaniami. A Boże przykazania, owszem, określają nasze obowiązki względem Boga i bliźnich, przede wszystkim jednak są darem samego Boga, który niewątpliwie lepiej od nas wie, co dla nas jest dobrem.

Dlatego człowiek prawdziwie religijny co najwyżej na samym końcu przypomni sobie, że Boże przykazania uczą nas tego, czego Bóg od nas wymaga i co jest naszym obowiązkiem. Pierwszą bowiem odpowiedzią na przykazania jest entuzjazm i wdzięczność za tak wspaniały dar. Spójrzmy pod tym kątem przynajmniej na kilka sformułowań z długiego hymnu ku czci Bożych przykazań, jakim jest Psalm 119 (liczby w nawiasach wskazują na wersety tego Psalmu):

„Cieszę się z drogi Twych napomnień jak z wszelkiego bogactwa” (14) – entuzjazmuje się Psalmista i wkrótce potem dodaje: „Będę się radował z Twych ustaw, słów Twoich nie zapomnę” (16). Co więcej: „Twoje ustawy stały się dla mnie pieśniami na miejscu mego pielgrzymowania” (54). Psalmiście wręcz brakuje słów, ażeby wyrazić swoje pragnienie, by przykazania ogarniały jego całego i całe jego życie: „Otwieram swe usta i chłonę powietrze, bo pragnę Twoich przykazań” (131).

Wspaniałość Bożych przykazań wyrażają w tym Psalmie zwłaszcza trzy metafory. Po pierwsze, przykazania budzą w nas radość i rozkosz: „Bo Twoje napomnienia są moją rozkoszą” (24), „Gdyby Twoje Prawo nie było moją rozkoszą, byłbym już zginął w mej nędzy” (92), „Jak słodka jest dla mego podniebienia Twoja mowa, ponad miód dla ust moich” (103). Po wtóre, są cenniejsze niż największe bogactwa doczesne: „Prawo ust Twoich jest dla mnie lepsze niż tysiące sztuk złota i srebra” (72), „Przeto miłuję Twoje przykazania bardziej niż złoto, niż złoto najczystsze” (127). Po trzecie, rozświetlają drogi naszego życia: „Twoje słowo jest lampą dla moich kroków i światłem na mojej ścieżce” (105), „Wyjaśnianie Twoich słów oświeca i poucza niedoświadczonych” (130).

Oczywiście, zawsze znajdą się tacy, którzy patrzą na Boże przykazania przede wszystkim w kategoriach obowiązku. Dobre i to – zwłaszcza jeżeli naprawdę starają się przykazania zachowywać. Jednak również w Bożych przykazaniach idea obowiązku jest obecna raczej dyskretnie i na plan pierwszy wychodzi dopiero wtedy, gdy gaśnie w nas miłość albo gdy nie zdołała się jeszcze dostatecznie rozwinąć. Istotą naszego podejścia do przykazań winno być raczej zaufanie Bogu, że droga, jaką nam w nich wskazuje, jest dla nas dobra, chroni dobro zarówno nasze, jak i naszych bliźnich, i ostatecznie doprowadzi nas do życia wiecznego.





Spójrzmy jeszcze na nasze obowiązki ściśle religijne. Zobowiązując wiernych do udziału w coniedzielnej mszy świętej, Kościół chce nas trwale związać z żyjącym Zbawicielem, który nie tylko dla naszego zbawienia przeszedł przez krzyż – On, który ukochał nas aż do oddania życia, realnie uobecnia się na ołtarzu i daje się nam w komunii świętej. Otóż wolno nam ufać, że nawet jeżeli ktoś przychodzi na mszę głównie ze względu na obowiązek, nie jest całkiem zamknięty na to Najważniejsze, co podczas Eucharystii otrzymujemy.

Jednak ogromna większość tych wiernych, którzy przychodzą do kościoła w każdą niedzielę, przychodzi raczej z potrzeby serca niż z obowiązku. Dość sobie uświadomić, jak pełne są nasze kościoły w te dni świąteczne, kiedy „nie musimy” być na mszy – w drugi dzień Bożego Narodzenia i Wielkanocy, w święto Matki Bożej Gromnicznej, w święto Przemienienia Pańskiego czy w święto Matki Bożej Królowej Polski. Podobnie „nie musimy” uczestniczyć w nieszporach, Gorzkich żalach, Drodze krzyżowej czy w nabożeństwach majowych. A jednak – Bogu dziękować – bardzo wielu z nas przychodzi na te nabożeństwa. Po prostu mamy naprawdę wielką potrzebę bezinteresownego miłowania Pana Boga.

Romano Guardini, jeden z największych teologów XX wieku, przenikliwie zauważył, że w naszym stosunku do Boga dzielimy się nie tyle na wierzących i niewierzących, ile na modlących się i niemodlących. Kościelny obowiązek coniedzielnego przychodzenia na Eucharystię jest przede wszystkim zaproszeniem nas do tego, żebyśmy znaleźli się wśród tych pierwszych. Regularne uczestnictwo we mszy świętej daje nam realną szansę zaprzyjaźnienia się z Bogiem, napełniania się słowem Bożym i jednoczenia się z Jezusem, naszym Zbawicielem.

Krótko mówiąc, przychodzimy na coniedzielną mszę świętą, owszem, z obowiązku, przede wszystkim jednak dlatego, że całymi sobą czujemy prawdę niezwykłych słów, wyśpiewanych niegdyś przez Psalmistę: „Jak miłe są przybytki Twoje, Panie Zastępów! Dusza moja usycha z pragnienia i tęsknoty do przedsionków Pańskich. Moje serce i ciało radośnie wołają do Boga żywego” (Ps 84,2n).